Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2009, 22:17   #2
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Niebieskoskóra dziewczyna siedziała w niedbałej pozie, kiwając się na dwóch nogach krzesła, z nogami opartymi o blat stołu. Do tej pozy zupełnie nie pasowała długa, ciemnoniebieska suknia, z rozcięciem do pasa, które przy tej pozycji całkowicie odsłaniało wyjątkowo smukłe i zgrabne nogi, obute w przynajmniej dziesięciocentymetrowe czarne szpile. Czarno-granatowe włosy za pomocą kilku sporych szpil, upięła w wysoki kok, odsłaniając czoło z widniejącym na nim tatuażem, nadającym twarzy wyraz wiecznego zdziwienia.
Spora czarna torba, przewieszona przez oparcie nie wyglądała jak damską wizytowa torebka, ale widocznie jej właścicielka miała kilka rzeczy, z którymi nie lubiła się rozstawać, nawet wtedy gdy wybierała się na proszone przyjęcie.
Czy jednak kogoś mogło to bardzo dziwić? Jak ktoś przez jakiś czas mieszka w Sigil, szybko się uczy, by nigdy nie rozstawać się z tym, co dla niego istotne.
W dłoni o długich wąskich palcach, w których zdecydowanie stawów było więcej niż przeciętnie, dziewczyna trzymała spore czerwone jabłko i pałaszowała je ze smakiem, jednocześnie z ciekawością obserwując scenerię.

A sceneria zaiste warta była oglądania: Istna chatka na kurzych łapkach, tyle że powiększona do gigantycznych rozmiarów. Ciekawe ile było w tym magii gospodarza, a ile wpływu Sfer?
Za oknami chatki wieczny zmierzch Brux, a w samej chatce podrygujące w dziwacznych tańcach pary, złożone często z osobników jeszcze dziwaczniejszych. Satyr próbujący ukryć się przed wzrokiem gości, zbyt charakterystyczny, nawet w tym skupisku stworów wszelakich, by nie przyciągnąć uwagi. Kuglarze i bardziej kuglarski od innych, podrygujący na szczudłach gruby gnom w masce, a potem pojedynek na maski, jak nazwał to szumnie gospodarz. W sumie całkiem interesujące widowisko, które mogłoby wciągnąć widza gdyby nie fakt, że widzowi nagle nieprzyjemnie zaburczało w brzuchu.

Dziewczyna wyrzuciła za siebie ogryzek, zupełnie nie patrząc gdzie trafia i przeniosła wzrok na suto zastawiony stół. Najwyraźniej Darius starał się naprawdę mocno, by zaspokoić różne, a zwłaszcza te najdziwaczniejsze gusta.
Jedzeniu zdecydowanie nic zarzucić nie było można. Nie żeby Moia była w tym względzie szczególnie wybredna. Jeśli ktoś część swego życia spędził ucztując w miejskich śmietnikach, nie pozwalał sobie na luksus wybredności. No ale fakt, że żarcie nie próbowało uciec ze stołów był dość pokrzepiający, no powiedzmy szczerze przynajmniej większa część tego jedzenia...
Popatrzyła na siedzącego niedaleko tanar'ri, który z wyjątkowa gracją, złapał swymi szponami leżącego na sporym półmisku, w otoczeniu innych krewniaków, małego szczurzego noworodka i zanurzył go w parującym gęstym sosie. Mały "ożywił się" wyraźnie wydając ciche piski, ale tylko do momentu gdy zniknął między zębami ucztującego stwora.
Moia przełknęła ślinę: Tak w zasadzie można się było bez pośpiechu delektować potrawami, nawet jeśli czasami trudno było określić, co w zasadzie się zjada. Dziewczyna nigdy wcześnie nie widziała na oczy większości ułożonych na stole rzeczy. Postanowiła więc zacząć od czegoś bardziej tradycyjnego, a ułożone na talerzu jaja w skorupkach wyglądały całkiem zachęcająco. Wprawdzie po obraniu okazało się, że ktoś za późno je zabrał od wysiadującego ptactwa, ale embrion był na tyle mało wykształcony, że kosteczki bez problemu dało się pogryźć i przełknąć.
Donoszący jedzenie położył niedaleko stóp dziewczyny talerz pełen jakiejś wilgotnej masy. Kiedy talerz zetknął się z powierzchnią blatu do góry na wysokość kilkunastu centymetrów wyskoczyły małe, bezbarwne larwy, a do nozdrzy Moi dotarł dość charakterystyczny zapach. Z ciekawością zaczęła obserwować, kto z gości Writtenfalla okaże się zjadaczem gówna.
- Ach Casu marzu! - jakaś kobieta, wyglądająca na całkiem normalną i ludzką, rzuciła się na potrawę piszcząc z zachwytu.
Jak to pozory czasem mogą mylić. Pomyślała Moia z lekko kpiącym uśmiechem.
Kleista maź lepiła się kobiecie do palców i spływała po brodzie na elegancką suknię, ta jednak wyraźnie pochłonięta spożyciem nic nie zauważyła.
Fascynacja Moi sięgnęła zenitu.
Kobieta beknęła głośno, a to co wyszło z jej ust i powoli dotarło do nosa obserwatorki, mogło być stokroć skuteczniejsze od oddechu ghula. Wyglądało jak wyglądało, ale zapach nawet przyzwyczajonej do dość dziwacznych potraw Moi, całkowicie odebrał apetyt.

Przybycie tutaj było zaiste niezwykłym doświadczeniem i musiała przyznać, że Lucky miał rację, kiedy ją przekonywał, że wyprawa na zabawę do Czuciowców może jej się spodobać.
Moia lubiła dziwactwa, sama przecież była dziwactwem, a musiała przed sobą uczciwie przyznać, że bardzo lubi swoją własną „skromną” osobę.
Ostatecznie do wyprawy przekonało ją jednak coś innego, coś tak banalnego jak nazwa:
Dzień Maski.
Naprawdę spodobała jej się i to z wielu różnych i całkowicie osobistych względów.
Dziewczyna rozejrzała się za mężczyzną, z którym tu przybyła. Nie sądziła by jego celem była własna zabawa lub możliwość rozbawieni jej. Zbyt dobrze znała Nighta, by choć przez chwile mieć takie myśli. Nie znała drugiej osoby równie dobrze poinformowanej i tak mało bezinteresownej. Skoro znalazł się tutaj, musiał mieć jakiś po temu cel. Niczego nie robił za darmo, nigdy niczego nikomu nie podarował. Był naprawdę wyjątkowym wzorem do naśladowania.
Dawniej Lucky Night był jej nauczycielem, teraz nadal wiele mogła się od niego nauczyć, ale cena za naukę była zbyt wysoka, by miała ochotę ją płacić. Kiedy jednak nadarzała się okazja do zdobycia nowych doświadczeń skwapliwie z niej korzystała.
Jak dziś...
Moia była jednak pewna jednego: Kiedyś w przyszłości będzie lepsza, o wiele lepsza... to była jedna z tych obietnic, które złożyła sobie dawno temu w cichości dziecięcego serca i która nie straciła na swej wadze mimo upływu kilkunastu lat.
Teraz jednak nie czas był na takie myśli.
Wokół toczyła się huczna zabawa, stoły uginały się od jadła, a wykrzywiające się do siebie w dziwacznych minach twarze, wywoływały śmiech.
Tylko satyr trwał bez ruchu z zastygłą - kamienną twarzą. Moia przez dłuższą chwile zatrzymała na nim swój wzrok.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 10-01-2010 o 00:07.
Eleanor jest offline