Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2009, 19:27   #65
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
No dobrze, przecież próbował się nie śmiać wtedy, kiedy ich zastrzelili. Nawiasem mówiąc, nie mieli specjalnych szans. Tamtych było trzech z bronią, a ich... Trzech z bronią. Ale, ale, hola! Przecież oni byli sami, a myśmy siebie mieli. I dlatego przegrali – myślał Daniel.
Radcliffe nieraz myślał nad tym, jakim cudem jeszcze nie zaczął biec, wrzeszczeć i zabijać ludzi z powodu prozaicznego faktu, że ktoś wypuścił zabójczy wirus w Everett. Miał już na koncie siedmiu ludzi i chciał zabijać więcej. Co więcej, robiło się zabawnie.
Zabawa wypływała jego uszami, był tego pewien, nawet, gdyby to, co wyjął, byłoby tylko woszczyną z uszu. Stary Radcliffe umierał, rodził się nowy Radcliffe, a ten stary nie miał wątpliwości, że szykuje się solidne poronienie. Nie zauważył, gdy z jego krtani zaczął wydobywać się chichot, który rychło przeszedł w rechot. Czuł się okropnie, ale się śmiał.
- Spójrzcie na siebie – zakpił, wyłażąc spod trupa. - Och, spójrzcie na siebie! Jesteś ranny, idioto!
Jakby nie mógł nic lepszego powiedzieć nad to, by wzięli i spojrzeli na siebie i że reporter jest idiotą; przy czym, wiadomo, co zobaczą, to jest krew, a w jednym konkretnym przypadku wyciekające kwasy żołądkowe. Wyjście spod zwłok zajęło mu nieco, jak na jego kałdun i krzywe nogi. Zbierał magazynki z H&K, tak, że wkrótce wyglądał jak jakiś idiotyczny czołg. Wolał ból nóg od śmierci, choć od śmierci wcale się nie odżegnywał:
- Tak miało być od samego początku – spojrzał w stronę dogorywającej dziewczyny. - Wszyscy tutaj zdechniemy, zobaczycie.
Nacisnął guzik windy, żeby reszta mogła wejść do zasranej krwią klatki, odpowiednio przedtem wykopawszy trupy. Dzięki Bogu, nie on to musiał robić.
Winda ruszyła, a poczucie winy wjechało w niego niczym rozpędzona ręka akuszerki w stronę cipki. Znaczy się, mocno. Krzywe nogi ugięły się i zapłakał przez chwilę jak dziecko. Jak wielkie, tłuste dziecko, które nagle zostało oderwane od kapitalistycznej matki.
- Och, och – łkał w windzie. Jego świat się rozpadał.
Dopiero świeże powietrze go otrzeźwiło, a zresztą, jakoś nie wyobrażał sobie jazdy jeepem i płacząc. Zacisnął pięści, twarz mu stężała.
- Co, kurwa? - rzucił w przestrzeń. - Przecież przeszło mi.
Wchodząc do jeepa, Radcliffe uznał – myśląc dalej w kategoriach sali operacyjnej – że chyba to poród nie był, tylko aborcja, bo jego własny pancerz, który z taką pieczołowitością zbudował dookoła siebie, powrócił. Pomyślał o aborcji, ale, jadąc, doszedł do wniosku, że to nie taka do końca aborcja, która zostawia nibyludzi wielkości spacji z klawiatury. No bo przecież – imaginował sobie dalej – aborcja to nie tak, że płód sam wyjdzie, pomacha rączką i cofnie się znowu do środka, na znak, że nie czas jeszcze.
Właśnie. Nie czas jeszcze. Przeładował.
A później to, co zwykle, czyli ten durny reporter, który się urwał z choinki chyba, chciał znowu być bohaterem. Oczywiście, nie wyszło mu. Radcliffe chętnie chciałby wypalić mu prosto w łeb, no, ale przecież powiedział wcześniej, że mu przeszło. Bo przeszło, prawda? - zapytał siebie Daniel.
- Tyle z tego dobrego, że ten dureń odciągnął od nas większość z nich – powiedział do Thomsona. - Albo i nie.
Wsiadł do samochodu. Dobrze wiedział, co chciał zrobić: Ten land rover był jego twierdzą. Zmienił bieg, wycofał, przy okazji zasypując amunicją tych najbliżej, mierząc w głowy. Gdy w jego stronę posypały się strzały, skulił głowę. Przednia szyba przypominała teraz białą pajęczynę pęknięć. Nic to, otworzył boczną. Wycofał na tyle, by mieć dostateczną odległość, by bez problemu ich wystrzelać. Do Everett wracać co nie było, a tutaj...
Gdy tylko wycofał, uciekł za wóz. Wyciągnął pistolet. Daleko nie uciekną bez wozu, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Zagadać do nich? Pan White zaciągnął sporo długu u nich, a jemu nie chciało się robić za męczennika. Tym bardziej, że wszystko było skażone.
Tak jak kolejna policyjna akcja. On kryje się za radiowozem i strzela do złych kryminalistów. Nawet żal mu się zrobiło tamtych dzieci w drugim wozie. Widać, wczuł się w rolę.
I tak, nie wszyscy mieli broń. Część z nich uganiała się za reporterem. Świetnie, mamy wygraną w kieszeni.
Oby to nie okazało się następnym poronieniem, pomyślał Radcliffe.
 
Irrlicht jest offline