Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2009, 19:37   #11
Morfidiusz
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Cała trójka z wielkim zapałem przygotowywała ponure zamczysko do roli upiornego grobowca. Beczkowa oliwa obficie ociekała z mebli wszelakich. Księżniczka niczym nieubłagany kat wykonywała wyrok przygotowania stosu. Mężczyźni, a i owszem skrupulatnie swa robotę wykonywali, a i przy tym, z takim samym zapałem ”pożyczali” sprzęty wszelakie, co jakąkolwiek wartość przedstawiać by mogły. A ich sakiewki do pokaźnych rozmiarów w szybkim czasie urosły od przypadkowo znalezionym pierścieni, wisiorów i innych świecidełek.

Nadchodził już świt, gdy obładowani wielce, do wioski ruszyli. Pieszo oczywiście, bo karczmarz, szczur przebiegły, konie sobie zachował błędnie dumając, że przypadkowym wędrowcom potrzebne już nie będą. Schodzili kręta drogą zostawiając za sobą pogrążone w mroku zamczysko, a łuna pożaru przebijała czerwienią przez osnute gęsta mgłą tereny.

Szli do wioski, każdy z osobna innymi myślami ogarnięty.
Księżniczka ze smutkiem wielkim na serduszku leżącym nowiny pokrzywdzonym rodzicielom niosła.
Bowli, bo cóż kuleczka do gadania miała, gdy mama w torbie go trzymała.
Siegg by podejrzeniom swym wiarę dać, a i by za nadobne niewdzięcznemu karczmarzowi odpłacić, konie odzyskać i w drogę wyruszać.
Thori, cóż tu wielce tłumaczyć tym, co khazada znali, nikt z krasnoluda durnia robić nie będzie!

Szli przez sędziwy las jedyną ścieżynką, która prowadziła od pogrążonej w płomieniach warowni i jak dobrze przypuszczali po połowie klepsydry wędrówki dotarli do pogrążonego we mgle sioła.
Nastawał świt. Wieś zaczęła budzić się do życia, pierwsi mieszkańcy gramolili się na zewnątrz swych nor, które domami zwali. Jak wielkie było ich zdziwienie, gdy obcych żywymi zobaczyli.
Gęby durakom poopadały, a co bardziej gramotni wielkie „Oooo” wydukać potrafili.
Już Królewna zwoływać wszystkich zamierzała, gdy rycerz leciutko za przegub ja pochwycił i rzekł:
- Ciii..Pani, jeszcze nie teraz...
Ruszyli dalej pogrążeni w milczeniu.

Karczma tonęła w mroku jeno gdzieś an tyłach płowe światło świecy wprawny obserwator mógł wypatrzyć. Drzwi były otwarte, a w ich pobliżu garbaty parobek czynił swe codzienne powinności leniwie miotłą ruszając, gdyż zamiataniem z pewnością nazwać tego nie można było.
Gdy tylko spostrzegł ocalałych, za których plecami w oddali rozciągała się czerwona łuna pożaru, ślinotoku takiego dostał, że niemal się zachłysnął biedaczek. Już zamiarował na alarm krzyczeć, gdy potężne łapsko krasnala cisnęło jego łbem niczym piłką do snotballa. Garbus zatoczył się zamaszyście i walnął łbem o futrynę chaty. Coś pękło z chrupotem, a bezładne truchło osunęło się na glebę.
Trójka oszukanych weszła do środka. W karczmie panował półmrok jeszcze, tylko gdzieś z zaplecza, przez szczelinę niedomkniętych drzwi, wlewało się do sali światło świecy.
Siegg przyłożył palec do ust tym gestem nakazując dziewczynie ciszę. A zarazem gestem nieznoszącym sprzeciwu nakazał jej zostanie w izbie.
Gdyby wzrok mógł zabijać, to po tym geście, rycerz z pewnością byłby martwy. Jednak wściekła dziewczyna przystanęła chwilowo.

Mężczyźni jak koty posuwali się ku zapleczu. Pierwszy szedł Siegg z wyciągniętym mieczem powoli otworzył drzwi. Thori tuż za nim szykował swój topór. Z środka dobiegał dźwięk odbijających się od siebie monet. Drzwi skrzypnęły cicho, mężczyźni wstrzymali oddech. Jednak z środka nadal odzywało się nieprzerwane ”dzyń, dzyń, dzyń...”
Wojownicy cichutko weszli to cuchnącej oparami kuchni. Przed nimi, za stołem, sterczał skierowany do nich tyłek jednorękiej szelmy, klęczał przerzucając z pokaźnej skrzyni złociste monety. Przesypał już niezłą sumkę, chyba z drugi worek marudząc jakieś pierdoły pod nosem.
- Hmm...- odezwał się krasnolud, sprzedając porządnego kopa w karczmarską rzyć – Powitać szczurze parszywy! Przyszliśmy ci za wieczerza sowicie odpłacić! - dodał Khazad.
Siegg stał wpatrzony w pieczęć na skrzyni, gdzieś już widział taki symbol...a więc wszystko już było jasne.
- Ty skurwysynu! Sprzedałeś dzieci tej magicznej gnidzie! - wrzeszczał rycerz – Teraz sprawiedliwość cię dopadnie nikczemniku!
- Litości Panie kochany, litości -korzył się przed karczmarz przed wojami – ja Wam oddam wszystko całe złoto, jeno oszczędźcie mnie biednego. Ja nie chciał. On zacza...
- Milcz kozi synu!! A pieniążkami to Ty nie szarżuj, bo guzik z pętelką masz!! I dzięki wielkie żeś tobołki spakował dla nas na drogę, na pewno pomocne będą! - wrzeszczał Thori stając z całych sił na jedyną dłoń szubrawca. Rozległ się chrupot łamanych kości, a karczmarz jęczał jak zarzynane prosie. - oprawię cię zaraz w podzięce za gościnę kochaniutki, a jak pasy będę darł to o szybka śmierć błagał będziesz!
Krasnal rzucił się, aby zamiar w czyn przemienić, gdy Księżniczka w drzwiach do izby stanęła.
- Dość! - krzyknęła dziewczyna – Nie nam jest sprawiedliwość mu wymierzać. Wieś gorszej krzywdy od niego zaznała i to jej mieszkańców wola wyrokiem dla niego będzie.
Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Dobrym pomysłem buchnęła Księżniczka. Kiwnęli sobie porozumiewawczo chwytając gada za fraki przed sioło nicponia wywlec zamiarowali by go ludowi na pożarcie rzucić. Jeszcze tylko jedna sprawa ich w izbie zatrzymała, gdy obok worów z dukatami przechodzić im przyszło.
- Toś się postarał psi synu! Dwa pikne woreczki prawdziwego złota na nieszczęściu zarobiłeś! I jak łatwo przyszło, tak i łatwo poszło! - mówił Thori z uśmiechem na ustach leniwie woreczki w potężnych rekach ważąc. A zwracając się bezpośrednio do rycerza dodał - Tośmy się obłowili Siegg!
Ale rycerz był innego zdania.
- Ano obłowiliśmy się Thori. Tylko, że to złoto nie nam się należy. Krew niewinnych dziatek na nim spoczywa.

Długo trwała debata, do kogo należy skarbczyk karczmarza, wiele nerwów i zdrowia zebranych ten spór kosztował. Najwięcej karczmarz ucierpiał nieszczęsny, bo jak wiadomo żołnierz, gdy w gniewie wyżyć się musi, a że dyskusja nerwową była to, gdy finalnie wszyscy przed karczmą się znaleźli, kompromis w sporze ustaliwszy ( po połowie funduszami się podzieliwszy)jednooki wyglądał...w zasadzie nie wyglądał.
Gdy przed karczmą wszyscy się znaleźli już niezły tłumek na nich tam czekał. Księżniczka przemówiła do ludu bolejąc nad ich wielka stratą zapewniając, iż zło pomszczone zostało, a ostatniego winowajcę w ich ręce oddając.
Wzburzony tłum na jednorękiego się rzucił, ale nie myślcie, że samosąd wymierzony stał się. Otóż sioło to innym od normalnych było, bo plugawe wielce i nawet własnego oprawcę posiadało.
Nie oprawili go od razu. Lepiej urządzili teatrum, by nacieszyć się jego cierpieniem. W oka mgnieniu przygotowali miejsce kaźni. Zaiste mieli fantazje końmi rozerwać go chcieli.
Karczmarz płakał, błagał o litość, na nic jednak to się zdało. Lud nieprzejednany ostał.

Kat teatrum rozpoczął.

Oprawca sprawnie założył pętle na nadgarstki. Następnie zacisnął na nich pasy, podwiązał je do lin. Tak przygotowane nie dawały możliwości, by puściły. Niedoświadczony bądź niedouczony oprawca do rozrywania końmi użyłby sznurów. To niewybaczalny błąd. Im liny dłuższe, tym bardziej pewne, że któraś się zerwie, tym bardziej, jeśli jest mróz i słota, bo zimno i woda zawsze osłabia włókna. Ale ten niczym maestro swego rzemiosła znał się na swojej robocie. Dlatego kazał do uprzęży dołączyć łańcuchy. Krótkie odcinki lin powiązał teraz do nich, machnął na ludzi. Którzy bardzo powoli poprowadzili konie. Wszystko się napięło, karczmarz nie mógł już nic uczynić. Spoczywał rozkrzyżowany na ziemi. Oprawca rozciął mu koszulę, zdarł materiał. Pozostawił szubrawca jedynie w hajdawerach. Znów dał znak. Konie ruszyły, ciało skazańca uniosło się odrobinę do góry.
Zaraz zaczniemy – mruknąłem kat do ofiary– nie niecierpliw się. Tylko jeszcze zdejmę z ciebie gacie.
Paroma cięciami uwolniłem go od resztek odzieży. Na kolejny znak wozacy poprowadzili zwierzęta. Karczmarz wył jak opętany. Sioło buzowało z ekscytacji. Obraz tej sceny katorgi niesmacznym był wielce.

Wędrowcy odzyskali swe rumaki czcigodne i w ponurych nastrojach, w dalszą drogę pojechać raczyli. Jeszcze długo i długo krzyki nieszczęśnika słyszeć dane im było. Choć błagał o łaskę, nie była mu dana...
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."

Ostatnio edytowane przez Morfidiusz : 18-12-2009 o 09:44.
Morfidiusz jest offline