Zostawili konie pod opieką towarzyszy i zagłębili się w krzaki porastające dolinę.
Skarpa na skraju, której stali miała nie więcej niż dwa metry wysokości. Poniżej niej znajdowało się delikatnie opadające w kierunku wijącej się w dole rzeki, zbocze. Opuścili się na zalegające pod stromą skarpą kamienie i żwir, Elissa ruszyła w prawo a Tristis w lewo.
Tristis
Tristis zagłębił się w wilgotny las. Po chwili był sam. Zniknęli jego towarzysze, czekający z końmi na skarpie. Dziewczyna ruszyła w przeciwnym kierunku, aby dojść do obozowiska od drugiej strony. Thoer sprawdził czy miecze lekko wysuwają się z pochew, czy kołczan znajduje się na swoim miejscu, po czym szybko acz bezszelestnie zaczął manewrować między drzewami, na skos, w dół zbocza.
Po krótkiej chwili znalazł się nad wodą, kilkaset metrów w górę rzeki od miejsca, w którym rozpoczął schodzenie. Najwyraźniej bogowie mu sprzyjali, nawet się nie zamoczy przechodząc. W poprzek koryta spoczywał stary, zwalony pień.
Przedarł się przez przybrzeżne zarośla i pewnym krokiem wszedł na martwe drzewo. Kilka kroków wystarczyło aby znalazł się na drugim brzegu. Teraz już wolniej i ostrożniej ruszył ku obozowisku wroga. Przemykał niczym cień od drzewa do drzewa, za każdym razem przystając na chwilę. Nie miał problemu ze zlokalizowaniem obozu. Dostrzegł stojące konie i ludzi wokół ognia. Dostrzegł także mężczyznę w kapturze, który stał oparty o pień drzewa, tuż obok koni i palił fajkę. Nie zauważył natomiast wykrotu tuż pod swoimi nogami. Z trzaskiem pękających gałęzi zapadł się niemal do pasa.
- Miejcie baczenie! Jest tam kto? – usłyszał od strony obozowiska. Chyba bogowie go opuścili. Miał nadzieję, że tylko na moment...
Elissa
Dziewczyna wolnym krokiem, przemykając od drzewa do drzewa, zbliżała się do brzegu Torrecon, porośniętego sitowiem i trzciną. Domniemany obóz przeciwnika zostawiła za sobą, kilkaset metrów w górę rzeki. Przedzierając się przez nadbrzeżne krzaki, spłoszyła jakiegoś ptaka, który głośno krzycząc i bijąc skrzydłami, niemalże wleciał jej w twarz. Zatrzymała się natychmiast i odruchowo zasłoniła głowę rękami. Z szybko bijącym sercem czekała i nasłuchiwała, czy hałas nie przyciągnął niczyjej uwagi. Jednak nic się nie działo. Przeszła jeszcze kilka kroków i stanęła na nadbrzeżnym żwirowisku.
U jej stóp szemrała woda. Drugi, nieco wyższy brzeg był nie dalej niż pięć metrów. Pozostawała kwestia głębokości rzeki. Ostrożnie zeszła do wody. Była zimna i płynęła dosyć szybko, napierając na jej wysokie, skórzane buty. Elissa dobrnęła do połowy szerokości rzeki, nurt był tu gwałtowny a woda sięgała jej nieco powyżej pasa. W głowie toranki pojawiły się już myśli o konieczności wycofania się, gdy piaszczyste dno zaczęło się podnosić. Wciągnęła się na drugi brzeg i chwilę odpoczywała wtulona w kępę pachnącego sitowia.
Potem wstała i rozpoczęła ostrożny marsz ku obozowisku, które teraz powinno znajdować się przed nią. Najpierw poczuła zapach dymu. Przypadła do najbliższego drzewa i wyjrzała zza pnia. Krzaki skutecznie zasłaniały widoczność. Dziewczyna w dwóch susach znalazła się za następnym drzewem. Potem za jeszcze jednym. W końcu mogła dostrzec obozowisko. Przy tlącym się ognisku siedziało dwóch mężczyzn, kolejnych kilku spało okrytych kocami. Spętane konie stały tuż za obozowiskiem. Obok wierzchowców, oparty o pień, mężczyzna w kapturze palił fajkę.
Nagle Elissa usłyszała głośny trzask. Ludzie w obozowisku usłyszeli również. Ci, którzy nie spali zerwali się na nogi i bacznie wpatrywali w mrok panujący między drzewami.
- Miejcie baczenie! Jest tam kto? – zakrzyknął ten, który do tej pory palił fajkę. Teraz zamiast niej, w ręce ściskał wyrwany zza pasa miecz.