Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2009, 21:27   #13
Ouzaru
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Trzeba było przyznać, że ten Azjata miał styl. Idealnie skrojony garnitur, nowe czarne buty i ciemne okulary. Do tego nienaganna postawa… Może nie był zbyt wysoki, ale widać po nim było, że pod garniturem skrywa żelazne mięśnie. I pewnie nie tylko to.


- Chce pan od razu obrać cel czy może życzy pan sobie jakiegoś towarzystwa na czas podróży? Mogę polecić parę agencji, które sprostają najwybredniejszym wymogom.
- Agencje zostawimy na później, panie…
- Voltair. – dokończył Mike.
- Wy, ludzie zachodu zawsze macie problemy z wypowiadaniem naszych azjatyckich nazwisk. Niech więc zwraca się pan do mnie „panie Akira”. Proszę dwie godziny jeździć po mieście i pokazać mi tutejsze okolice, a następnie zawieźć mnie na Fleetwood Street i poczekać tam na mnie trzydzieści minut. Potem dam panu kolejne instrukcje. – Azjata mówił spokojnym, płynnym angielskim, a w jego głosie Mike usłyszał niespotykaną pewność siebie. Musiał przyznać, że poczuł się dość niepewnie i nieswojo. Nie wiedział czemu, ale ten człowiek wzbudzał w nim coś w rodzaju strachu i respektu. Mężczyzna zdjął ciemne okulary, schował je do kieszonki na piersi i utkwił spojrzenie czarnych, chłodnych oczu w solosie. Ten jakby nieznacznie drgnął i szybko otworzył drzwi do limuzyny – od strony pasażera oczywiście.

Gdy gość wsiadał, Mike spojrzał jeszcze na to, co miał ze sobą mężczyzna. Duża, niemal płaska walizka zdradzała, że z pewnością nie znajdują się w niej ubrania i krawaty. Akira, jak się przedstawił Azjata, wyglądał na spokojnego i konkretnego faceta, któremu nie należało podpadać. Mike wcisnął więc pedał gazu, ruszając w wyznaczone miejsce. Nie rozmawiali, wiadomo było, że tego typu klienci nie lubili, gdy zadawało się im pytania. A tym bardziej ingerowało w ich – jakby się mogło wydawać – sprecyzowany co do reszty wieczoru plan.

* * *

Stojąc na dachu budynku był zupełnie niewidoczny w swym ciemnym, niemal maskującym garniturze. Kilka minut zajęło mu przygotowanie broni, co akurat nie stwarzało żadnych problemów – Akira wykonywał poufne zlecenia tyle razy, że ten typ SilentWolf’a mógłby składać z zamkniętymi oczyma. Zasłonięte okno niewiele zdradzało, ale wiedział, że nawet zasłona ściany nie da kobiecie żadnych szans. Z daleka widział ciepło jej ciała i od kilku minut celował wprost w głowę Melissy.


Uśmiechnął się lekko sam do siebie – wiele by dał, żeby móc zobaczyć miny tamtych mężczyzn, gdy ich towarzyszka zabryzga swym mózgiem ścianę za sobą i padnie martwa na podłogę. Snajper złapał się na tym, iż zaczął się zastanawiać, czy detektyw ma w pokoju dywan na podłodze i czy go później doczyści. Czekał tylko na sygnał, a palec spokojnie spoczywał na spuście.

* * *

Lance otworzył drzwi, a blondynka dystyngowanym krokiem, z głową uniesioną w górę, podeszła do biurka. Oparła się o blat rękoma i pochyliła nieco w przód, patrząc na detektywa chłodnym wzrokiem.
- I co, panie Grady, zastanowił się pan już? – spytała zimno.
- Tak, biorę to zlecenie. – rzucił od niechcenia Travis, odkładając butelkę.
- Bardzo dobrze, Pani Prezydent będzie zadowolona. – uśmiechnęła się delikatnie, po czym odwróciła głowę w kierunku swego współpracownika. – Lance, zejdź na dół i odpal silnik. Zaraz do ciebie dołączę.

Powiedziała to w taki sposób, że wiadomo było, iż mężczyzna nie ma nic do powiedzenia. Vicious jedynie skinął jej głową, po czym skierował się do wyjścia z biura. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, kobieta wyjęła z ucha słuchawkę i wyłączyła masywny, naszpikowany bajerami zegarek – zapewne zabawkę od Ann.
- Ma mi pani coś jeszcze do powiedzenia? – Travis zmarszczył brwi, przyglądając się, jak kobieta pozbywa się podsłuchów i okablowań. – Sądząc po tym, co pani robi, muszą to być jakieś poufne informacje…
- Tak, panie Grady, to zlecenie to nie wszystko, co chciałam powiedzieć. Musi pan wiedzieć, że Pani Prezydent…
Nie dokończyła, gdy nastąpił huk wybijanej szyby w gabinecie Travisa, a Melissa z dziurą na wysokości skroni padła na podłogę zabryzgując wszystko ciemnoczerwoną krwią. Zaskoczony detektyw zerwał się po chwili z miejsca, głośnym krzykiem wzywając imię Lance’a, po czym chwycił za leżącego na biurku Benelli’ego i pochylając się nisko skrył za meblem, zerkając w stronę leżącej w kałuży krwi Melissy.


Nagle drzwi do biura otworzyły się i wpadł przez nie wystraszony i zaskoczony Lance.
- Co się…
- Padnij, Vicious! Mamy snajpera! – warknął Travis, wychylając się powoli zza blatu swego biurka i przyglądając sporej dziurze w swoim oknie. Ktoś musiał strzelać z dachu sąsiedniego budynku, świadczyć mógł o tym kąt pod jakim kula wpadła do pomieszczenia i znalazła swoją ofiarę.

Biznesmen wykonał polecenie i na czworaka dopadł do ciała Melissy. Roztrzęsiony sprawdził jej funkcje życiowe i z zaskoczeniem wypalił w kierunku detektywa.
- Travis, jeszcze żyje! – pod palcami czuł ledwo wyczuwalny puls partnerki. – Dzwonimy do szpitala! – Lance sięgnął po komórkę.
- Zostaw, mam inny pomysł! – przystopował go Grady i z kieszeni garnituru wydobył telefon. Szybko wyszukał pożądany numer i potwierdził połączenie. Chwilę później po drugiej stronie słuchawki usłyszał skacowany, a może i zmęczony, głos swego kumpla.
- Tony, szykuj stół, mam dla ciebie kolejne mięso. – powiedział Travis, wciąż zasłaniając się biurkiem. – Co mówisz? Tak, mięso… Rana postrzałowa głowy, jeszcze dycha, ale nie wiem ile to może potrwać… No ja też się dziwię, ale to blondynka przecież… Może mózg nie był jej tak potrzebny do funkcji życiowych, no ale przestań pierdolić! Wiem, że jesteś zjebany po całym dniu, ale to priorytet. Dobra, będziemy niedługo! – Travis schował telefon, doczołgał się pod ścianę i podniósł do góry, wyglądając przez zabrudzone okno. Jeśli nawet ktoś był po drugiej stronie na dachu, miał wystarczająco dużo czasu, żeby się stamtąd zebrać i zniknąć. Detektyw zaklął szpetnie, spoglądając na krwawiącą Melissę. Nie było czasu do stracenia, ta kobieta mogła coś wiedzieć…

* * *

Mało nie podskoczył, gdy (dosłownie znikąd) pan Akira pojawił się obok niego. Spokojny, opanowany, chyba nawet lekko uśmiechnięty.
- Kolejny przystanek, panie Voltair, to będzie woda – stwierdził Azjata, zdejmując marynarkę.
- Woda? – zapytał zdziwiony solo.
- Chyba się nie zrozumieliśmy. Nie dałem pozwolenia na pytania. Ja mówię, pan wykonuje polecenia. Przecież chce pan dożyć poranka, prawda? – głos Azjaty był tak chłodny, że Mike poczuł, jak ciarki mu przebiegły po plecach. – Najbliższy zbiornik wodny? – podpowiedział.
- Santa Lake… - odpowiedział solo, starając się wlać w swój głos jak najwięcej pewności siebie.
- Znakomicie, ruszamy.
Niecałe dwadzieścia minut później dojechali do portu. Kilka przycumowanych łodzi spokojnie kołysało się na falach, chlupocząc i odbijając się od wysokiego muru. Zapach ryb i mewich odchodów był co najmniej nieprzyjemny dla kogoś, kto większość czasu spędzał pośród wysokich wieżowców Old Chicago. Voltair zaparkował limuzynę niedaleko jednego z magazynów i po chwili podszedł do spoglądającego na drugi brzeg Akiry.


- Ładnie tu macie – stwierdził Azjata, po czym wystukał jakiś kod koło zamka swojej walizki i zamachnął się, posyłając ją daleko od przystani. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaledwie parę uderzeń serca później wysoka na dwa metry fala oznajmiła wybuch.
- Doskonale, teraz możemy się zająć jakimś miłym towarzystwem. Pije pan? – zagadał wyraźnie usatysfakcjonowany mężczyzna, wpuścił dłonie w kieszenie spodni i, głośno gwiżdżąc, powolnym krokiem ruszył w stronę limuzyny.

* * *

W końcu drzwi do gabinetu otworzyły się i stanął w nich lekarz, zdejmując zakrwawione rękawiczki i chowając do kieszeni swego (niegdyś białego) fartucha. Travis i Lance przerwali swoją debatę, kierując spojrzenia na Tony’ego.
- I co z nią, Stitch? – zapytał detektyw.
- Jej stan mogę określić na krytyczny, aż dziw, że nie wykorkowała, jak ją tu wieźliście.
- Jakie rokowania, panie doktorze? – wypalił Lance.
- Panie doktorze? Gimme a break, kid! – zaśmiał się Tony, po czym spojrzał się na Travisa. – Skąd ty żeś go wytrzasnął? Z księżyca?
- Nie pytaj… - detektyw przetarł zmęczone oczy.
- Więc co z Melissą? – ponowił pytanie Lance, starając się nie zwracać uwagi na uszczypliwe docinki.
- Nie mam tu odpowiedniego sprzętu, by ją ustabilizować. Nie po takiej ranie. Jest zbyt słaba, by ją przewozić, więc musimy się zdać na łaskę losu. Jeśli przeżyje do południa, będzie żyć, jeśli nie… Chyba wiesz, gdzie kupić łopatę, nie, młody?
Mężczyźni spojrzeli się po sobie. Niedługo potem zostali kulturalnie wyproszeni z gabinetu, bo i tak nie mieli po co tam dłużej siedzieć. Tony obiecał dać znać, gdyby stan pacjentki się zmienił.

- Zatem, Lance, jesteśmy w kontakcie. Widzimy się później. Będę cię informował, jak się sprawy mają. Idź się zdrzemnij, wyglądasz gorzej niż Melissa… - z tymi słowami otuchy Travis klepnął towarzysza w plecy i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
- Podrzucić cię gdzieś? – zaproponował biznesmen.
- Nie, dzięki. Mieszkam niedaleko, przejdę się.

* * *

Minuty mijały, zamieniając noc w zbliżający się świt. Travis chwilę mocował się z drzwiami, by w końcu wejść do swojego starego mieszkania. Pokaźnej grubości warstwa kurzu zalegała na wszystkich meblach, a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach stęchlizny. Mężczyzna odkaszlnął, siadając na kanapie. Nastawił budzik na godzinę 9tą rano i położył się spać. Dosłownie chwilę później głośne pukanie do drzwi poderwało go do pionu.

Sięgnął po swoją broń, a następnie ostrożnie skierował do małego monitora. Na wyświetlaczu zobaczył jakże znajomą twarz Lisicy.
- Śledzisz mnie? – mruknął przez głośnik, na co kobieta zareagowała szerokim uśmiechem.
- Od pewnego czasu… - odparła. – Wpuścisz mnie, słodki, czy będziemy resztę nocy gadać przez to gówno?
- Hmm… Dobra, właź – Travis nacisnął guzik, wpuszczając reporterkę do domu. Wiedział, że szybko nie opuści jego mieszkania, a w każdym razie nie bez konkretnych informacji. Reszta nocy zapowiadała się równie emocjonująco i męcząco, jak ostatnie godziny.

* * *


Około 9tej rano kilka osób w Old Chicago odebrało wiadomość od pewnego prywatnego detektywa. Niektórzy przeklinali go za tak wczesną godzinę, na innych nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Dobrze że pytasz, Holmes. Chyba będę miał dla ciebie robotę, spotkajmy się u mnie w biurze o 5pm. Travis.
- Nadal narzekasz na brak wrażeń, John? Bądź u mnie o 5pm razem z Golemem, szykuje się fajna impreza i z chęcią bym was zaprosił. Jakby co to dzwońcie. Travis.
- Hash, bądź tak dobry i znajdź mi jakiegoś świeżaka, hm? Nie może przebywać w mieście zbyt długo, ma też znać się na robocie. Jak chcesz znać szczegóły, to wpadnij do mnie około 5pm lub dzwoń. Travis.
- Ładuj swój zardzewiały tyłek na motor i bądź u mnie o 5pm. Szykuje się niezła impreza, po prostu nie może cię zabraknąć, stary! Travis.

Nie musiał używać jakiś innych numerów czy specjalnych połączeń. W końcu był detektywem i nikogo nie dziwiło, iż kontaktował się z jakimiś osobami. Teraz wystarczyło jedynie odpocząć do wieczora i czekać na znajomych, trzeba było dużo omówić.

Nim wziął się za robienie sobie kawy, odebrał telefon od medyka.
- Travis, ta twoja znajoma właśnie zmarła. Kurwa, znowu muszę jakieś zwłoki sprzątać po tobie - stwierdził Tony i się rozłączył.
 
__________________
Jestem tu po to, żeby grać i miło spędzać czas – jeśli chcesz się kłócić, to zapraszam pod blok; tam z pewnością znajdziesz łysych gentlemanów w dresach, którzy z Tobą podyskutują. A potem zbieraj pieniążki na protezę :).
Ouzaru jest offline