Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2009, 22:40   #11
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany


Czas przelewał się coraz wolniej w coraz bardziej gęstych oparach klubowego, nocnego życia... Alkohol, narkotyki, seks, światła i muzyka robiły swoje. O tej porze budki nie były już potrzebne – na każdym wolnym kawałku korytarza wyświetlano porno live. W dowolnych pozach i konfiguracjach... W końcu przecież „państwo” samo zachęcało do stosunków homoseksualnych, aby ograniczyć przyrost naturalny... Przynajmniej było wiadomo dlaczego wnętrza malowano wodo zmywalnymi farbami i wykładano gresem... Hash znudzony obserwował jakąś parę dokładnie na wprost... Tyle, że bardziej interesowały go holograficzne tatuaże na plecach faceta, niż to co działo się poniżej pasa...


„Astralny Krzyk” mimo wszystko był jednym z lepszych klubów w tym zasranym mieście. Kilka poziomów, niezła muzyka, niezłe towarzystwo, całkiem niezły zapas adresów sieciowych i gniazdek w zgoła nieoczekiwanych miejscach, kilka wejść i wyjść o których nikt nie wiedział... Często tutaj właśnie udawało się załapać jakąś robotę czy umówić na spotkanie... Tu mógł być każdy, każdy tu pasował niezależnie jak wyglądał... Jasne, że od czasu do czasu ktoś zebrał po twarzy, a nawet, że komuś wypruto ten czy inny wszczep – to przeważnie w kibelku za barem... Tam, nawet jakby kogoś ze skóry obdzierali to nikt nie słyszał z racji potężnej kolumny głośnikowe stojącej tuż obok drzwi... Oczywiście, że ilość powtórzeń słowa „deal” dorównywała ilości uderzeń basu... Pewnie, jak zwykle w takich wypadkach, właściciel miał układ z kimś, ktoś znał kogoś, kto z kolei miał układ z jakimś lokalnym gliną, trzymanym na smyczy kogoś kto znał właściciela i miał w tym interes... Good Old Chicago... pieprzone miasto... pieprzony klub... pieprzone życie...

Jakaś dziewczyna zatoczyła się i wylądowała obok... Przez chwilę jej mętny wzrok usiłował znaleźć jakiś punkt zaczepienia w niespodziewanej rzeczywistości... Beknęła słodko i wystawiła cyce:
- Jeeeeessszteeeesssssssssz ssssssssszzzzzzłotkiiii – jej ręka, wyuczonym gestem, powędrowała do rozporka dżinsów Hasha – chhhhceeeeeessssszzzzzz sssssieee... oooooo...
- Nie. Zresztą mój facet zaraz wróci z kibla... - stanowczo odsunął ją od siebie... To nie miało sensu... W żadnej konfiguracji.
Dziewczyna z „co ja, kurwa, tutaj robię?!?” wypisanym na twarzy przez chwilę siedziała obok, po czym rozejrzała się i w końcu ulotniła...


Odchylił się w fotelu w tej niewielkiej loży, właściwie to we wnęce korytarza, ale to było dobre miejsce – ciche (nie do końca), spokojne (nie zawsze) i, przede wszystkim odosobnione (czasami). Jutro zadzwoni do Małej, nawinie jakiś zgrabny kawałek o tym, że koniecznie muszą się spotkać, że koniecznie w Starym Porcie, że koniecznie wieczorem i że sprawa ma związek z Panią Prezes. Nawet jeżeli nie odebrała maila to powinna się zorientować, że coś śmierdzi... W zasadzie to można się trochę zabawić przy okazji... Ann oczywiście trzyma w łapach policję, ale wystarczyło by aby w okolicach dwudziestej w starym porcie w miejscu spotkania pojawił się choćby jeden radiowóz... Powód niepojawienia się Małej byłby oczywistą oczywistością... nawet dla tych bezmózgich garniaków... Albo... Zwinął się w fotelu, aby nie roześmiać się na głos...

W ogóle to trzeba będzie zobaczyć co to w ogóle za persona ta Mała. Bo jak coś grubego to dobrze się zaprzyjaźnić bliżej, jak płotka, to szkoda dupy nadstawiać...


Cholera. Zaś trzeba znaleźć mieszkanie. Może się nie połapali czym się bawię, ale skądś wiedzieli, że znam Małą... Skąd? I komu w tym pierdolonym mieście zaś bajty się wysypały??? Ja nie chwalę się znajomościami, więc... Kto, do diabła, zna mnie i Małą? Bo chyba usiłowali się już do Małej dobrać przez kogoś i nie wyszło... Jeżeli nie – to mamy Problem. Zajebiście... Po prostu zajebiście.
Najprościej byłoby wydębić jakąś niezłą lokalizację od Małej... Tyle, że to nie zaprądzi – chwilowo to trzeba raczej zniknąć z jej pola widzenia, niż brać się za jakieś układziki... Syriusz to palant; mieszkanie to on jest w stanie załatwić, ale nie rozróżnia gniazda TLF od LAN, nie mówiąc już o microSCSI... Przysługę u Katrin muszę zostawić na później... Cholera jasna... Przydała by się jakaś robota... Można by się podpiąć z tekstem o lokalu na potrzeby zadania... Zawsze zostaje jakiś motel.


W końcu czerwona linia nad słowem „wyjście” zmieniła się na zieloną, co obwieściło koniec godziny policyjnej i w „Astralnym” zrobiło się luźniej. Hash dopił resztki bustera i mógł funkcjonować kolejny dzień bez większej zadyszki... Na niego stymulanty jeszcze działały, ale chyba tylko dlatego, że nie używał ich prawie wcale, a w jego, powiedzmy sobie szczerze, syntetycznym organizmie, wszystko osiągało niewielkie stężenia, ale długo działało... Może nawet bardziej był to efekt placebo niż faktyczne działanie...

Znalazł się przy terminalu i ponownie wpłynął w świat bitów i bodów, ograniczony tylko magiczną ramką i protokołem sieciowym... Zmysł wzroku zwizualizował bezpośrednio w mózgu trójwymiarową wersję kanału informacyjnego i momentalnie odsiał 97% zawartości klasyfikując ją jako reklamy.

>>Nowa, jeszcze czystsza K-amfetamina dostępna już teraz w sieci aptek koncernu MedLabs. Zamów już...
jasne, już biegnę, trzeba poprawić algorytm...
>>Temperatura w Old Chicago -7 stopni Celsiusza, ciśnienie 1016 HPa, wiatr zachodni porywisty”
cholera...
>>Nocna strzelanina przy „Wollensky Club Cafe” (LC: 11478599654)...
przenieś do prywatnych informacji, poczytam później...
>>Twoi sąsiedzi mają lepszy sprzęt od ciebie?!? Już teraz...
następna...
>>Bijatyka w „Cybermatni” interweniowały służby porządkowe...
tam już nie chodzimy...
następny się usmażył...
ten motel też skreślamy z listy...
jak przykro...
cholera...
RSS schodzi na psy...
ciekawe, na później...
też na później...
Qpa...
znałem go... -1 do listy kontaktów...
>> Nie ma więcej szybkich wiadomości.
Czyli poranek jak co dzień... Bosko...

> load v_crawler -s -g -by”appartment” -pc”500” -lanint –deew -GRsw
Jeden z zombiaków – zwykła stacja robocza na zapyziałym posterunku policji właśnie zaczynała szukać nowego mieszkania Hasha. Jak coś znajdzie to grzecznie wyśle komunikat mailem. Do takich rzeczy zawsze używał policyjnych stacji. Gliny po pierwsze były palantami, po drugie – mieli co innego do roboty, po trzecie – nie umieli obsługiwać tego sprzętu, więc nigdy się nie orientowali o co kaman...

Połączenie z kontami mailowymi, datagate'ami i przestrzenią mailową routerów brzegowych zajęło kolejne nanosekundy... Poza reklamami na oficjalnych kontach... Nic... Chyba go to denerwowało... Chyba... Cholera...

>Shadow Logout...
>Processing...
>Bye!


Odszedł od terminala po kilkunastu sekundach, dla postronnego obserwatora – sprawdzał stan karty, bo tylko to nie wymagało klikania w klawiaturę...
Jeżeli kogokolwiek postronnego obchodziło co robił z terminalem, w budce, rzecz jasna...


Wyszedł z klubu, zapiął się pod samą szyję i wbił ręce w kieszenie... Pieprzony wiatr... Nie dość, ze zimny to rozwiewał mgłę tylko na poziomie ulic. Szczyty budynków tonęły w białych obłokach. Jakby to miało jakikolwiek znaczenie... Cholera... Było koło siódmej, może kilka minut później. Jak zwykle idealnie wtopił się w uliczny motłoch jak po sznurku zmierzający do pracy. Ludzie tak przywykli do zautomatyzowanej pracy i linii produkcyjnych, że nawet chodzili w tym samym tempie. Jak tylko się udało wszedł w boczną ulicę gdzie było luźniej i mniej automatycznie. Pierwsza napotkana budka telefoniczna miała problem w postaci braku wandaloodpornego terminala. Zapamiętał jednak jej numer kodowy. Druga, jakieś 400 metrów dalej, za rogiem, przeżyła ostrzał z jakiejś broni, ale działała... Kosztami połączeń obciążył jakąś korporację medyczną, która i tak się nie zorientuje w tym wszystkim. Numer budki za rogiem był martwy i bardzo dobrze... Skasował połączenie i sztywne palce wybrały kolejny numer... Rozmowę odebrano, ale nikt się nie odezwał... Skasował. Trojana w centrali SR43 jeszcze nie znaleźli. To będzie jego ostatnie zastosowanie. I tak używał go już dostateczne długo... i sądząc po logach - nie tylko on. Poszedł do domu, tym razem znacznie bardziej przyglądając się otoczeniu. Nic nie wskazywało na niespodzianki. Znalazł się w mieszkaniu i przyjrzał koszowi na śmieci - nikt w nim nie grzebał - to już sukces. Wyciągnął telefon agentów z szuflady i uśmiechnął się. "Piłka w grze panowie. Miłego słuchania." Wybrał numer rozwalonej budki i prawie dwie minuty czekał na połączenie, które nie mogło być zrealizowane... Kilkanaście minut przerwy i ponowna próba. Zabrał telefon na krótki spacer - kilka przecznic do budki telefonicznej. Wrzucił do automatu tylko tyle, aby starczyło na połączenie i spróbował ponownie... Jak dawać przedstawienie to na całej linii... Wrócił do siebie. Poszukiwania w szafkach dały nieoczekiwany efekt w postaci bardzo suchych sucharów. Trochę czasu spędził na przerabianiu ich na bułkę tartą, którą pałeczkami przerzucał do kosza na śmieci... Jeszcze jeden telefon w nicość. Następne połączenie osiągnęło centralę SR43 i gdy tylko "odebrano" powiedział:
- Cześć Mała. Tu David Hasher. Wiem, że miałem nie dzwonić na ten numer, ale pod zwykłym nie mogę cię złapać, a sprawa jest cholernie ważna. I nie na telefon. Spotkajmy się dziś wieczorem w Starym Porcie o 20:00 przy magazynie 15. Zgłosił się do mnie jakiś gość i ma nawijkę o jakimś stuffie z rąk Pani Prezydent... Czaisz? Złap mnie jeżeli godzina nie odpowiada. Do zobaczenia wieczorem.

Skasował połączenie i bezgłośnie zaśmiał... Teraz trzeba było tylko poczekać grzecznie na telefon od agentów, ale to gdzieś na mieście. Potem przerobić telefon na konfetti i utopić w rynsztoku. Na zakończenie przygotować jakąś małą dywersję koło magazynu 15... Anonimowy telefon przed 20:00 o tym, że w magazynie ukrywa się napastnik z "Wollensky Club Cafe" powinien być dostatecznie dobry... Cholera, a potem znaleźć nowe lokum.
 
Aschaar jest offline  
Stary 15-12-2009, 15:31   #12
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Zamknął drzwi przekręcając klucz w zamku, nie było potrzeby na zabezpieczanie tej nory, dopiero ją wynajął. Zresztą nawet gdyby ktoś się włamał to po 5 minutach wyszedłby trzaskając za sobą drzwiami niepocieszony faktem, że nic wartościowego nie znalazł. Korytarz otagowany na każdym centymetrze ściany z którego jeszcze nie odpadła farba był na wpół oświetlony nielicznymi, jeszcze nie przepalonymi żarówkami, ale przynajmniej nie cuchnął moczem i żulernią jak większość tego typu korytarzy. Wogóle okolica, wbrew cenie za wynajem, nie była jakimś strasznym slumsem. Po drugiej stronie ulicy stał zdewastowany -kiedyś chyba szykowny- budynek opery, w której odremontowanym wnętrzu podobno mieli otwierać jakiś nowy klub. Bo tylko kluby i kliniki przynosiły w tym mieście jakieś sensowne zyski, a na klinikę budynek był za ładny. Spieszył się, a zepsuta winda na przekór wydłużała dystans do samochodu. Zegarek wskazywał 22.50, wyjął służbową komórkę z kieszeni i wybrał pierwszy na liście wpis ".Mazursky ty chuju". Nie do wiary jak jedno spojrzenie na niewybredny, wręcz wulgarny wpis na wyświetlaczu może poprawić humor przed rozmową z wściekłym szefem.
-Gdzie ty kurwa jesteś?! Bo zakładam, że dzwonisz właśnie wymyślając dlaczego za 5 minut nie będzie cie u mnie w biurze, hmmm?!
-Szefie..
-... i najlepsze kurwa, że to jak zwykle nie jest twoja wina, kuuurwa Wolter nie mam siły do ciebie - kwiecistą wypowiedź przerwało siorbanie, zapewne zimnej kawy- ...o wpółdo masz odebrać klienta spod DeepSleep na Seaside Avenue, pan Muze...samagi -trochę się zaciął przy czytaniu i odrazu zbluzgał azjatę za trudne nazwisko- zamówił wózek na całą noc, więc baw sie dobrze i nie porysuj lakieru. Jutro sobie pogadamy o twoim nastawieniu do pracy.
-Przyjdę z bombonierką...- skwitował i szybko wcisnął czerwoną słuchawkę, żeby nie przeciągać uprzejmości.

Pokonał ostatni zakręt w klatce schodowej, a bijące z wizjera żółte światło latarni zwiastowało cel. Z buta otworzył drzwi chowając telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki i żwawym krokiem ruszył w kierunku stojącej przy krawężniku klasycznej czarnej limuzyny należącej do firmy "Rent-Wheels Old Chicago".
Wsiadł na miejsce kierowcy rozpinając jednocześnie ostatni guzik marynarki, w aucie było zimno jak w lodówce, a skórzana tapicerka tylko potęgowała te doznania, więc odrazu odpalił silnik i włączył klimę. Ciekawe co tam się działo w naszym miasteczku jak spałem- powiedział sam do siebie- i włączył radio na OCity FM w którym akurat leciał skrót wiadomości. Bijatyka w „Cybermatni” zeszłej nocy, interweniowała policja, a 4 osoby zostały ranne... Parę kliknięć w touch-screen nad radiem i wbudowany GPS już obliczał najszybszą trasę do hotelu DeepSleep na Seaside Avenue 68, a w aucie robiło się przyjemnie ciepło. Mike poprawił jeszcze pijącą go w żebra kaburę, włączył światła i ruszył włączając się do ruchu na trzypasmowej ulicy. Korporacja TechTonic Inc. notuje najwyższe od 3 lat straty związane z podrożeniem podzespołów do wszczepów. Wyniki komentuje doradca ds. sprzedaży... Niewielki ruch dziś na ulicach, można docisnąć chociaż do pokonania zostało mu tylko kilka zakrętów, a co tam- będzie wcześniej. Czarna limuzyna nieco ociężale przesuwała się po wirażach, ale potężny benzynowy silnik dawał jej niezłego powera na prostych.Nocna strzelanina przy „Wollensky Club Cafe”, świadków ani sprawców narazie nie zatrzymano... Kolejne skrzyżowanie na zielonym i redukcja, żeby tylko zdążyć z zieloną falą, skręt w prawo i kolejne światła, a na nich warunkowa w prawo i zza fasady jednej z obdrapanych kamienic wyłania się fantazyjna bryła hotelu DeepSleep. Pod nią rozpościerał się starannie zaprojektowany skwerek ze sztucznymi palmami, jakimiś pokrętnymi rzeźbami przedstawiającymi nie wiadomo co, no i oczywiście wielką tablicą z nazwą hotelu informująca wszystkich o niebanalnym stylu DeepSleep. Za tą wystawką ulokowano parking dla ekskluzywnych taksówek i podjazd dla gości pod samiutkie drzwi. Wszystko to zręcznie podświetlone robiło wrażenie chyba tylko na przechodniach, bo choć standardy były wyśrubowane to goście DeepSleep bywali pewnie już w lepszych hotelach. Podjechał pod drzwi, a cyfrowy wyświelacz za kierownicą wzkazywał 23.25 więc nie wyłączając silnika wysiadł zapinając marynarkę i odpalił papierosa. Zagaił do ochroniarza stojącego przy drzwiach, ale ten nie był z tych rozmownych. Odpuścił zmarzniętemu osiłkowi i wracał w stronę limo, gdy z obrotowych drzwi wytasował się niski azjata pod czterdziestkę w garniaku za grube setki- "Oho, pan Zawieź-mnie"-skwitował w myślach.
-Witam, panie Muzesamagi. Nazywam się Michael i jestem pańskim szoferem na dzisiejszy wieczór. Zapraszam do środka -otworzył mu drzwi z lekkim ukłonem- czeka na Pana szampan od firmy i zaraz obierzemy cel podróży Zatrzasnął drzwi pasażera -kolejna nocka wożąc jakiegoś chinola po klubach Old Chicago za marną kasę i urwanie dupy z Mazursky'm. Muszę znaleźć jakąś prawdziwą robotę..-pomyślał - okrążył auto i wsiadł na miejsce kierowcy.
-Chce pan odrazu obrać cel czy może życzy pan sobie jakiegoś towarzystwa na czas podróży? Mogę polecić parę agencji, które sprostają najwybredniejszym wymogom.
Przyczepił do przedniej szyby świeżo wydrukowaną przez komputer pokładowy przepustkę informującą, że wiezie VIPa, który zasilił budżet miasta stosowną opłatą, żeby psy nie zatrzymywały ich na każdym skrzyżowaniu po godzinie policyjnej i patrząc we wsteczne lusterko, w którym azjata wymieniał na co ma ochotę, powoli ruszył w drogę...
 
majk jest offline  
Stary 15-12-2009, 21:27   #13
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Trzeba było przyznać, że ten Azjata miał styl. Idealnie skrojony garnitur, nowe czarne buty i ciemne okulary. Do tego nienaganna postawa… Może nie był zbyt wysoki, ale widać po nim było, że pod garniturem skrywa żelazne mięśnie. I pewnie nie tylko to.


- Chce pan od razu obrać cel czy może życzy pan sobie jakiegoś towarzystwa na czas podróży? Mogę polecić parę agencji, które sprostają najwybredniejszym wymogom.
- Agencje zostawimy na później, panie…
- Voltair. – dokończył Mike.
- Wy, ludzie zachodu zawsze macie problemy z wypowiadaniem naszych azjatyckich nazwisk. Niech więc zwraca się pan do mnie „panie Akira”. Proszę dwie godziny jeździć po mieście i pokazać mi tutejsze okolice, a następnie zawieźć mnie na Fleetwood Street i poczekać tam na mnie trzydzieści minut. Potem dam panu kolejne instrukcje. – Azjata mówił spokojnym, płynnym angielskim, a w jego głosie Mike usłyszał niespotykaną pewność siebie. Musiał przyznać, że poczuł się dość niepewnie i nieswojo. Nie wiedział czemu, ale ten człowiek wzbudzał w nim coś w rodzaju strachu i respektu. Mężczyzna zdjął ciemne okulary, schował je do kieszonki na piersi i utkwił spojrzenie czarnych, chłodnych oczu w solosie. Ten jakby nieznacznie drgnął i szybko otworzył drzwi do limuzyny – od strony pasażera oczywiście.

Gdy gość wsiadał, Mike spojrzał jeszcze na to, co miał ze sobą mężczyzna. Duża, niemal płaska walizka zdradzała, że z pewnością nie znajdują się w niej ubrania i krawaty. Akira, jak się przedstawił Azjata, wyglądał na spokojnego i konkretnego faceta, któremu nie należało podpadać. Mike wcisnął więc pedał gazu, ruszając w wyznaczone miejsce. Nie rozmawiali, wiadomo było, że tego typu klienci nie lubili, gdy zadawało się im pytania. A tym bardziej ingerowało w ich – jakby się mogło wydawać – sprecyzowany co do reszty wieczoru plan.

* * *

Stojąc na dachu budynku był zupełnie niewidoczny w swym ciemnym, niemal maskującym garniturze. Kilka minut zajęło mu przygotowanie broni, co akurat nie stwarzało żadnych problemów – Akira wykonywał poufne zlecenia tyle razy, że ten typ SilentWolf’a mógłby składać z zamkniętymi oczyma. Zasłonięte okno niewiele zdradzało, ale wiedział, że nawet zasłona ściany nie da kobiecie żadnych szans. Z daleka widział ciepło jej ciała i od kilku minut celował wprost w głowę Melissy.


Uśmiechnął się lekko sam do siebie – wiele by dał, żeby móc zobaczyć miny tamtych mężczyzn, gdy ich towarzyszka zabryzga swym mózgiem ścianę za sobą i padnie martwa na podłogę. Snajper złapał się na tym, iż zaczął się zastanawiać, czy detektyw ma w pokoju dywan na podłodze i czy go później doczyści. Czekał tylko na sygnał, a palec spokojnie spoczywał na spuście.

* * *

Lance otworzył drzwi, a blondynka dystyngowanym krokiem, z głową uniesioną w górę, podeszła do biurka. Oparła się o blat rękoma i pochyliła nieco w przód, patrząc na detektywa chłodnym wzrokiem.
- I co, panie Grady, zastanowił się pan już? – spytała zimno.
- Tak, biorę to zlecenie. – rzucił od niechcenia Travis, odkładając butelkę.
- Bardzo dobrze, Pani Prezydent będzie zadowolona. – uśmiechnęła się delikatnie, po czym odwróciła głowę w kierunku swego współpracownika. – Lance, zejdź na dół i odpal silnik. Zaraz do ciebie dołączę.

Powiedziała to w taki sposób, że wiadomo było, iż mężczyzna nie ma nic do powiedzenia. Vicious jedynie skinął jej głową, po czym skierował się do wyjścia z biura. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, kobieta wyjęła z ucha słuchawkę i wyłączyła masywny, naszpikowany bajerami zegarek – zapewne zabawkę od Ann.
- Ma mi pani coś jeszcze do powiedzenia? – Travis zmarszczył brwi, przyglądając się, jak kobieta pozbywa się podsłuchów i okablowań. – Sądząc po tym, co pani robi, muszą to być jakieś poufne informacje…
- Tak, panie Grady, to zlecenie to nie wszystko, co chciałam powiedzieć. Musi pan wiedzieć, że Pani Prezydent…
Nie dokończyła, gdy nastąpił huk wybijanej szyby w gabinecie Travisa, a Melissa z dziurą na wysokości skroni padła na podłogę zabryzgując wszystko ciemnoczerwoną krwią. Zaskoczony detektyw zerwał się po chwili z miejsca, głośnym krzykiem wzywając imię Lance’a, po czym chwycił za leżącego na biurku Benelli’ego i pochylając się nisko skrył za meblem, zerkając w stronę leżącej w kałuży krwi Melissy.


Nagle drzwi do biura otworzyły się i wpadł przez nie wystraszony i zaskoczony Lance.
- Co się…
- Padnij, Vicious! Mamy snajpera! – warknął Travis, wychylając się powoli zza blatu swego biurka i przyglądając sporej dziurze w swoim oknie. Ktoś musiał strzelać z dachu sąsiedniego budynku, świadczyć mógł o tym kąt pod jakim kula wpadła do pomieszczenia i znalazła swoją ofiarę.

Biznesmen wykonał polecenie i na czworaka dopadł do ciała Melissy. Roztrzęsiony sprawdził jej funkcje życiowe i z zaskoczeniem wypalił w kierunku detektywa.
- Travis, jeszcze żyje! – pod palcami czuł ledwo wyczuwalny puls partnerki. – Dzwonimy do szpitala! – Lance sięgnął po komórkę.
- Zostaw, mam inny pomysł! – przystopował go Grady i z kieszeni garnituru wydobył telefon. Szybko wyszukał pożądany numer i potwierdził połączenie. Chwilę później po drugiej stronie słuchawki usłyszał skacowany, a może i zmęczony, głos swego kumpla.
- Tony, szykuj stół, mam dla ciebie kolejne mięso. – powiedział Travis, wciąż zasłaniając się biurkiem. – Co mówisz? Tak, mięso… Rana postrzałowa głowy, jeszcze dycha, ale nie wiem ile to może potrwać… No ja też się dziwię, ale to blondynka przecież… Może mózg nie był jej tak potrzebny do funkcji życiowych, no ale przestań pierdolić! Wiem, że jesteś zjebany po całym dniu, ale to priorytet. Dobra, będziemy niedługo! – Travis schował telefon, doczołgał się pod ścianę i podniósł do góry, wyglądając przez zabrudzone okno. Jeśli nawet ktoś był po drugiej stronie na dachu, miał wystarczająco dużo czasu, żeby się stamtąd zebrać i zniknąć. Detektyw zaklął szpetnie, spoglądając na krwawiącą Melissę. Nie było czasu do stracenia, ta kobieta mogła coś wiedzieć…

* * *

Mało nie podskoczył, gdy (dosłownie znikąd) pan Akira pojawił się obok niego. Spokojny, opanowany, chyba nawet lekko uśmiechnięty.
- Kolejny przystanek, panie Voltair, to będzie woda – stwierdził Azjata, zdejmując marynarkę.
- Woda? – zapytał zdziwiony solo.
- Chyba się nie zrozumieliśmy. Nie dałem pozwolenia na pytania. Ja mówię, pan wykonuje polecenia. Przecież chce pan dożyć poranka, prawda? – głos Azjaty był tak chłodny, że Mike poczuł, jak ciarki mu przebiegły po plecach. – Najbliższy zbiornik wodny? – podpowiedział.
- Santa Lake… - odpowiedział solo, starając się wlać w swój głos jak najwięcej pewności siebie.
- Znakomicie, ruszamy.
Niecałe dwadzieścia minut później dojechali do portu. Kilka przycumowanych łodzi spokojnie kołysało się na falach, chlupocząc i odbijając się od wysokiego muru. Zapach ryb i mewich odchodów był co najmniej nieprzyjemny dla kogoś, kto większość czasu spędzał pośród wysokich wieżowców Old Chicago. Voltair zaparkował limuzynę niedaleko jednego z magazynów i po chwili podszedł do spoglądającego na drugi brzeg Akiry.


- Ładnie tu macie – stwierdził Azjata, po czym wystukał jakiś kod koło zamka swojej walizki i zamachnął się, posyłając ją daleko od przystani. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaledwie parę uderzeń serca później wysoka na dwa metry fala oznajmiła wybuch.
- Doskonale, teraz możemy się zająć jakimś miłym towarzystwem. Pije pan? – zagadał wyraźnie usatysfakcjonowany mężczyzna, wpuścił dłonie w kieszenie spodni i, głośno gwiżdżąc, powolnym krokiem ruszył w stronę limuzyny.

* * *

W końcu drzwi do gabinetu otworzyły się i stanął w nich lekarz, zdejmując zakrwawione rękawiczki i chowając do kieszeni swego (niegdyś białego) fartucha. Travis i Lance przerwali swoją debatę, kierując spojrzenia na Tony’ego.
- I co z nią, Stitch? – zapytał detektyw.
- Jej stan mogę określić na krytyczny, aż dziw, że nie wykorkowała, jak ją tu wieźliście.
- Jakie rokowania, panie doktorze? – wypalił Lance.
- Panie doktorze? Gimme a break, kid! – zaśmiał się Tony, po czym spojrzał się na Travisa. – Skąd ty żeś go wytrzasnął? Z księżyca?
- Nie pytaj… - detektyw przetarł zmęczone oczy.
- Więc co z Melissą? – ponowił pytanie Lance, starając się nie zwracać uwagi na uszczypliwe docinki.
- Nie mam tu odpowiedniego sprzętu, by ją ustabilizować. Nie po takiej ranie. Jest zbyt słaba, by ją przewozić, więc musimy się zdać na łaskę losu. Jeśli przeżyje do południa, będzie żyć, jeśli nie… Chyba wiesz, gdzie kupić łopatę, nie, młody?
Mężczyźni spojrzeli się po sobie. Niedługo potem zostali kulturalnie wyproszeni z gabinetu, bo i tak nie mieli po co tam dłużej siedzieć. Tony obiecał dać znać, gdyby stan pacjentki się zmienił.

- Zatem, Lance, jesteśmy w kontakcie. Widzimy się później. Będę cię informował, jak się sprawy mają. Idź się zdrzemnij, wyglądasz gorzej niż Melissa… - z tymi słowami otuchy Travis klepnął towarzysza w plecy i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
- Podrzucić cię gdzieś? – zaproponował biznesmen.
- Nie, dzięki. Mieszkam niedaleko, przejdę się.

* * *

Minuty mijały, zamieniając noc w zbliżający się świt. Travis chwilę mocował się z drzwiami, by w końcu wejść do swojego starego mieszkania. Pokaźnej grubości warstwa kurzu zalegała na wszystkich meblach, a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach stęchlizny. Mężczyzna odkaszlnął, siadając na kanapie. Nastawił budzik na godzinę 9tą rano i położył się spać. Dosłownie chwilę później głośne pukanie do drzwi poderwało go do pionu.

Sięgnął po swoją broń, a następnie ostrożnie skierował do małego monitora. Na wyświetlaczu zobaczył jakże znajomą twarz Lisicy.
- Śledzisz mnie? – mruknął przez głośnik, na co kobieta zareagowała szerokim uśmiechem.
- Od pewnego czasu… - odparła. – Wpuścisz mnie, słodki, czy będziemy resztę nocy gadać przez to gówno?
- Hmm… Dobra, właź – Travis nacisnął guzik, wpuszczając reporterkę do domu. Wiedział, że szybko nie opuści jego mieszkania, a w każdym razie nie bez konkretnych informacji. Reszta nocy zapowiadała się równie emocjonująco i męcząco, jak ostatnie godziny.

* * *


Około 9tej rano kilka osób w Old Chicago odebrało wiadomość od pewnego prywatnego detektywa. Niektórzy przeklinali go za tak wczesną godzinę, na innych nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Dobrze że pytasz, Holmes. Chyba będę miał dla ciebie robotę, spotkajmy się u mnie w biurze o 5pm. Travis.
- Nadal narzekasz na brak wrażeń, John? Bądź u mnie o 5pm razem z Golemem, szykuje się fajna impreza i z chęcią bym was zaprosił. Jakby co to dzwońcie. Travis.
- Hash, bądź tak dobry i znajdź mi jakiegoś świeżaka, hm? Nie może przebywać w mieście zbyt długo, ma też znać się na robocie. Jak chcesz znać szczegóły, to wpadnij do mnie około 5pm lub dzwoń. Travis.
- Ładuj swój zardzewiały tyłek na motor i bądź u mnie o 5pm. Szykuje się niezła impreza, po prostu nie może cię zabraknąć, stary! Travis.

Nie musiał używać jakiś innych numerów czy specjalnych połączeń. W końcu był detektywem i nikogo nie dziwiło, iż kontaktował się z jakimiś osobami. Teraz wystarczyło jedynie odpocząć do wieczora i czekać na znajomych, trzeba było dużo omówić.

Nim wziął się za robienie sobie kawy, odebrał telefon od medyka.
- Travis, ta twoja znajoma właśnie zmarła. Kurwa, znowu muszę jakieś zwłoki sprzątać po tobie - stwierdził Tony i się rozłączył.
 
__________________
Jestem tu po to, żeby grać i miło spędzać czas – jeśli chcesz się kłócić, to zapraszam pod blok; tam z pewnością znajdziesz łysych gentlemanów w dresach, którzy z Tobą podyskutują. A potem zbieraj pieniążki na protezę :).
Ouzaru jest offline  
Stary 15-12-2009, 22:49   #14
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Poranna zabawa sucharami była bardzo zajmującym zajęciem. Ale coś trzeba było robić. Załatwił już zasłonę dymną na rzekomy kontakt z Małą i coś trzeba było robić... W końcu wyjął z plecaka końcówkę komunikacyjną i sprawdził maile oraz wiadomości, bo coś trzeba było robić...




Kilka kliknięć w dotykowy ekran i wyświetloną klawiaturę spowodowało, że jednostka pokazała tekst wiadomości:
Hash, bądź tak dobry i znajdź mi jakiegoś świeżaka, hm? Nie może przebywać w mieście zbyt długo, ma też znać się na robocie. Jak chcesz znać szczegóły, to wpadnij do mnie około 5pm lub dzwoń. Travis.

Cholera. Problem. Znów. Idioci w sprawie wystawienia Małej w magazynie też mieli kontaktować się koło 17:00. Palce wolno przesuwały się po dotykowym ekranie, a Hash momentalnie pożałował, że nie wyjął kabla... Patrząc z boku można było powiedzieć, że chłopak w ogóle nie potrafi tego sprzętu obsługiwać; nie mówiąc już o tym, że jest niepołnosprawny... W końcu końcówka komunikacyjna wysłała komunikat:
Dostałem Twoje info. Spotykamy się u Ciebie, czy gdzieś na mieście? Mam kogoś świeżego. Przyprowadzić czy dać namiary? A przede wszystkim - ile na tym można zarobić? #.
Odpowiedź również nadeszła szybko, Travis najwidoczniej był on-line, albo sprawa była paląca:
Spotkajmy się u mnie w domu, najlepiej go przyprowadź. Uważaj na siebie, bo jakiś snajper krąży po mieście. Znowu muszę prać dywan... Dzięki za szybką odpowiedź, trzymaj się.
Po chwili detektyw dopisał:
Na pewno można zarobić kulkę w łeb, a tak poza tym to około tysiaka.
Jak zwykle miły i uprzejmy, prezentował wszystkie aspekty zadania. Hash uśmiechnął się i odpisał:
No i pięknie. Na to liczyłem. #.

Wystukał kolejną wiadomość:
Jest niebezpieczna i gównopłatna robota. Zainteresowany? Nie proponowałbym Ci, gdybyś perfekcyjnie nie spełniał stawianych wymagań... Jak zainteresowany odeślij „TAK”, aby otrzymać dalsze instrukcje. #.
Określił nadawcę Mike Voltaire i kliknął „wyślij”.

Teraz wystarczyło napisać kawałek programu, który po otrzymaniu „TAK” i potwierdzeniu, że to faktycznie Mike napisał wyśle drugą wiadomość:
Spotkajmy się więc o 16:55 w punkcie o lokalizacji GPS - LC:114285224754.

Zamknął końcówkę. Cholera. W życiu nie napisał tyle ręcznie. Musiał zająć się czymś odprężającym. Przenoszenie bułki tartej przy pomocy pałeczek stało się takie odprężające...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 16-12-2009 o 00:20. Powód: orta :/
Aschaar jest offline  
Stary 16-12-2009, 00:55   #15
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
-Agencje zostawimy na później, panie…
- Voltaire. – dokończył Mike.
- Wy, ludzie zachodu zawsze macie problemy z wypowiadaniem naszych azjatyckich nazwisk. Niech więc zwraca się pan do mnie „panie Akira”. Proszę dwie godziny jeździć po mieście i pokazać mi tutejsze okolice, a następnie zawieźć mnie na Fleetwood Street i poczekać tam na mnie trzydzieści minut. Potem dam panu kolejne instrukcje
. – Azjata mówił spokojnym, płynnym angielskim, a w jego głosie dało się wyczuć dużą rezerwę i pewność siebie. Coś tu nie gra. Klient napewno nie jest spragnionym rozrywek biznessmanem za którego go brałem, ooo.. napewno nie, a to trochę wybiło mnie z rytmu kolejnego kursu po burdelach i klubach. Ma konkretne plany, coś do załatwienia na Fleetwood za dwie godziny i ta walizka... no nic, zobaczymy. Spokojnie ruszyli spod DeepSleep, żaden z nich się nie spieszył. Jedno co nie podobało mu się w pasażerze to fakt, że skurnol wlepiał w niego co jakiś czas te swoje zimne gały.. no jakby czytał w myślach, a to już nie mieściło się w kategorii "dziwny, ale chuj z nim". W świetle tego co zaobserwował zostawały jeszcze dwie kategorie: ronin albo samuraj- i sam nie wiedział co gorsze.

Be cool, to nie na mnie dostał namiar. Będę zgrywał frajera to może zrobi się nieostrożny i wysypie jakieś info-spojrzał w lusterko i skreślił w myślach ostatnie zdanie. Jest pro i się nie wysypie. Jechał tak jak sobie zażyczył pan Akira, pare rundek po mieście bez zbędnych komentarzy, bo przecież gość nie przyjechał zwiedzać, a po 2 godzinach zatrzymał się przy markecie na Fleetwood Street.

Chinol bez słowa wysiadł z auta z walizką w ręce, a i Mike nie pytał- "pół godziny to pół godziny", zgasił silnik i wyszedł z auta lustrując orientacyjnie czas na nadgarstku. Skoczył do marketu po fajki i RedBulla czy inne izotoniczne gówno i duszkiem opróżnił puchę. Wyjął z paczki ostatniego papierosa i przez chwilę męczył się z odpaleniem go na mroźnym wietrze, gdy gdzieś niedaleko z trzaskiem pękła szyba. Wyjął telefon z kieszeni i na liście znalazł "Silly" potwierdzając dużym klawiszem.
[i]-No hej, co tam? Duży ruch macie w ten wypiździaj?
-...
-Heh, no ja czuję, bo czekam na klienta na dworze. Co...? Prawdziwy oryginał, albo jakiś ostry skurwiel, opowiem ci jak wrócę. Właśnie, o której kończysz dzisiaj?
-...
-No dobra, to zagrzej mi miejsce obok, postaram się wślizgnąć po cichu, no pa.../I]
Mało nie podskoczył, gdy (dosłownie znikąd) pan Akira pojawił się obok niego. Spokojny, opanowany, chyba nawet lekko uśmiechnięty- co budziło tylko więcej wątpliwości.
- Kolejny przystanek, panie Voltair, to będzie woda – stwierdził Azjata, zdejmując marynarkę.

************

Smród portu momentalnie po otwarciu drzwi limuzyny uderzył w jego nozdrza wykrzywiając twarz bardzo brzydkim grymasem. Z wszystkich wyszukanych miejsc Old Chicago pieprzony Akira musiał wybrać akurat ten smród. Fu! Azjata wysiadł z auta zaparkowanego przy starym magazynie i spokojnym krokiem podszedł do nabrzeża, po czym równie spokojnie na padzie walizki wstukał kod i cisnął nią dobre 30 metrów od brzegu. Pare sekund później nad taflą wody pojawił się bąbel, który plusnął wodą na parę metrów w górę, a dwu-metrowa eliptyczna fala niosła białą pianę. No ładnie. Nie dość, że ma druciane łapy to jeszcze śmiga po mieście z walizką z wbudowanym detonatorem. Bez wątpienia- pro. Kto by pomyślał, że trafi mi się dzisiaj taki kurs.
- Doskonale, teraz możemy się zająć jakimś miłym towarzystwem. Pije pan? – zagadał wyraźnie usatysfakcjonowany mężczyzna, wpuścił dłonie w kieszenie spodni i, głośno gwiżdżąc, powolnym krokiem ruszył w stronę limuzyny.

**************

Rano obudziło go brzęczenie wibrującej przy jego głowie komórki. Chwycił gniewnie aparat... "Ooooghh, to nie ta", chwycił więc leżącą obok- prywatną. Wiadomość od net_1: [otrzymano o 10:07] Jest niebezpieczna i gównopłatna robota. Zainteresowany? Nie proponowałbym Ci, gdybyś perfekcyjnie nie spełniał stawianych wymagań... Jak zainteresowany odeślij „TAK”, aby otrzymać dalsze instrukcje.
"Kuuuur.. środek nocy, a ten tu konkurs sms odpierdala. Dobrze, że chociaż jestem w jego typie." Nie był wulgarny. Poprostu było wcześnie. Opcje> odpowiedz> "tak"> wyślij
Odłożył koma i już nawet nie słyszał jak spada na dywan gdzieś pod łóżkiem, przekręcał się na drugą stronę obejmując pod kołdrą jej ciepłe ciało. Zawsze pachniała tak ładnie... odpłynął.
 

Ostatnio edytowane przez majk : 16-12-2009 o 11:21.
majk jest offline  
Stary 16-12-2009, 03:18   #16
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Zanim wskoczył na maszynę zdążył już odfiltrować większość alkoholu z układów, miał spore wątpliwości czy to co miał w środku można jeszcze nazywać żyłami. Kilkanaście minut jazdy z zabójczą prędkością doprowadziło go jego nory. Wszystko było zadziwiająco spokojne, żadnych patroli, żadnych strzałów, żadnych krzyków gwałconych kobiet, tylko momentami łomot głośniej muzyki z nocnych klubów, barów i spelun. Miasto jak dziwka z piętnastą mutacją HIV trzymało w zanadrzu jakąś niemiłą niespodziankę. Kiedy rozbrajał zabezpieczenia usłyszał jakiś szmer, w ułamku sekundy w tamtym kierunku skierowana była lufa jednego z gnatów Golema ale to tylko zbłąkany kot pędził w pogoni za szczurem. Dokończył wszystko i wprowadził motocykl do schronu. Zamknął za sobą właz i sprawdził czy wszystko jest na swoim miejscu. No cóż nikt mu nie podłożył bomby, czytnik nie wykrył żadnej pluskwy ani nadajnika którego by już wcześniej nie było, ale odrobina paranoi uratowała mu życie już tyle razy że nigdy go do końca nie opuszczała. Miał świetne miejsce do przechowywania ciężkiego sprzętu i gdzie mógł spokojnie mieszkać, mimo że w głębi strefy śmierci i miejscu gdzie policja nie wjeżdżała jeśli tylko mogła a i wtedy tylko patrole które podpadły szefowi tak że były dosłownie do odstrzału. Problemu z gangami już nie miał problemów, nawet z pionkami w piątkowy wieczór, kilka bardzo sugestywnych odpowiedzi z jego strony nauczyły że warto widząc motocykl schować się za róg i grzecznie poczekać ze strzelaniną. Czasem zdarzył się zbłąkany pocisk z dziewiętnastki czy innego szajsu ale taki mały kaliber mógł go najwyżej połechtać.

Zaparzył sobie herbatę, prawdziwą, nie ten szajs który sprzedawali w puszkach czy w hipermarketach. Rozkoszował się chwilę smakiem czegoś prawdziwego w natłoku sztuczności zalewającym świat od zeszłego stulecia a potem przegryzł sprasowanym waflem dla borgów zawierającym "wszystko to co każdemu potrzeba do życia", nie wiedział skąd Mała załatwiła mu tą partię, ale ta miała nawet jakiś smak. W tym mieście nawet to gówno trzeba było załatwiać po cichu, gdyby tylko pojawiło się w jakimś sklepie, to paru zadrutowańców podobnych do niego pożegnało by się z życiem w parę dni o ile byliby idiotami na tyle żeby je kupić. Kochana pani prezydent troszczyła się o każdą drobinkę złomu w tej dziurze zwanej Old Chicago. Zaparzył sobie jeszcze jeden kubek bursztynowej rozkoszy i usiadł wygodnie, nadpisał przeźroczyście jakąś książkę z anatomii na wzrok i zaczął robić sobie powtórkę z punktów witalnych, po jakiejś godzince stwierdził że dalsze wałkowanie tego nie ma sensu i położył się spać. Nie nastawiał żadnego budzika, nie miał żadnej roboty a i tak zwykle sypiał bardzo krótko.

Cztery godziny później otworzył powieki i rozpoczął kolejny dzień, rozejrzał się szybko dookoła żeby sprawdzić czy nic się nie zmieniło, w międzyczasie zaczął sprawdzać wszystkie wszczepy. Wszystko chodziło jak w zegarku, Szwajcarskim, nie tym tanim Chińskim kawałku plastiku. Szybko sprawdził maile i inne wiadomości, wymiótł cały spam, były dwie sensowne wiadomości. Jedną olał bo nie wiedział nic o żadnej robocie, na drugą posłał odpowiedź z jednej z licznych skrzynek służących za bufor. Lakoniczne "ok" było całą odpowiedzią na wiadomość Travisa. Zrobił szybki przegląd broni i ruszył w miasto, na piechotę. Wyszedł w nieco normalniejszą okolicę i wsiadł do autobusu, po jakimś pół godziny zmieniania numerów wsiadł w końcu do jadącego do części mieszkalnej Old Chicago, nie slumsów, nie apartamentowców, do miejsca gdzie jak w enklawie próbowali żyć w miarę normalni w miarę uczciwie pracujący ludzie. Zrobił zakupy w jednym z okolicznych sklepów i ruszył z brązową torbą do jednego z blokowisk. Olał windę i ruszył po schodach, zatrzymał się na 34tym. Wyciągnął klucz i otworzył tani zamek w równie tanich drzwiach. Zostawił torbę w aneksie kuchennym, wyciągnął tylko mleko czekoladowe i usiadł na fotelu w salonie. jego spojrzenie powędrowało na podstarzałego mężczyznę leżącego na wąskim łóżku. Nie zareagował na wejście Golema a na twarzy miał wyraz spokoju i lekki uśmiech. Na stoliku obok leżało puste opakowanie po jednym z seryjnie produkowanych w cytadeli i hurtowo rozprowadzanych po mieście dragów. Otworzył mleko i zaczął popijać spoglądając przez małe okno, widok rozciągał się na dźwigi zawsze pracujące nad kolejnymi budowlami molocha, który wyrzygiwał dzieci w błyskawicznym tempie, w nieco wolniejszym zabijał je i przerabiał na proteinową papkę lub organy, przez ten nierówny bilans musiał się co chwila rozrastać i pakować wszystkich coraz ciaśniej. Słońce zabarwiło wszystko na chwilę na fioletowo. Postawił niedopite mleko na stole i poprawił koc, którym przykryty był ojciec. Wyszedł zamykając drzwi na klucz, powoli zszedł po schodach, wizyta u niego zawsze lekko go przygnębiała.

Złapał autobus na obrzeża i znowu klucząc wrócił do schronu, był najwyższy czas. Nie zwracał zbytnio uwagi na tysiące ludzi które mijały go dookoła, miał własną przestrzeń, mało kto się do niego zbliżał, poza jednym urwisem, któremu wydawało się jeszcze że jest nieśmiertelny i próbował obrobić kieszenie solosa. Mężczyzna podniósł go tylko za kark i zrównał jego oczy ze swoimi, powolnym ruchem zdjął okulary. Chłopaka praktycznie zmroziło spojrzenie lodowato błękitnych oczu, znamię Kaina, i delikatny błysk w oku mówiący że widziało więcej rozbryzgujących się czaszek niż połowa glin z wydziału zabójstw w tym parszywym mieście.
- Masz dziś ostatnie ostrzeżenie, następnym razem poszukam twojej rodziny, gangu lub ostatniej żywej duszy na której ci zależy... zanim obedrę cie ze skóry. - nie powiedział tego głośno, tylko na tyle żeby złodziejaszek mógł go usłyszeć w otaczającym ich szumie ulicy.
Założył z powrotem okulary i puścił chłopca który zdążył rozstać się z zawartością pęcherza. Trzeba było przyznać że spieprzał z iście olimpijską szybkością. Wszystko dookoła toczyło się swoim codziennym torem, zakochane pary zanurzone w degenerackich oparach, dziwki wykłócające się z alfonsami o większy procent. Ćpuni w zaułkach, brudne igły, zakrwawione noże, powybijane zęby. Muzyka która była nią tylko z nazwy bo przypominała raczej połączenie piły spalinowej z wrzaskami rozczłonkowywanego kota, rzucił ten obraz w pamięć zewnętrzną i wyskoczyła mu nawet nazwa, jacyś skurwiele zrobili z tego gatunek muzyczny, a na koncertach faktycznie rozrywali koty na strzępy. Prawie zachciało mu się rzygać. Wszystko to obserwował tylko cząstką jaźni, nie zwolnił nawet kroku żeby się czemuś przyjrzeć, nie miał ochoty na żadne ciekawostki, wyglądało na to że szykowała się robota, sprawdził godzinę na jakimś wyświetlaczu w witrynie multisklepu cytadeli ze wszystkim o czym mógł marzyć przykładny obywatel tej "oazy spokoju" jak to zwykła mawiać sucza Ann. Miał jeszcze parę godzin, ruszył do jakiejś kafejki coś zjeść, do spotkania jeszcze spoko czasu, a nie miał zamiaru dzisiaj brać niczego, na spotkania organizacyjne zwykle nie potrzebował niczego więcej niż to co zawsze nosił pod płaszczem.

Zajrzał do jednej z przyjemniejszych kawiarenek, tej zastygłej w pierwszych latach tego stulecia, z żywą obsługą, w miarę smaczną kawą i miejscem gdzie można było poczytać prawdziwą, papierową gazetę. Przyjrzał się jednej z pierwszych stron, "Strzelanina w Volensky Club Cafe" pismak który to robił najwyraźniej musiał być jeszcze wolnym strzelcem, literówka w tytule, mimo że pod spodem było zdjęcie pobojowiska z szyldem wyświetlającym poprawną nazwę wskazywało że gliny niechętnie wspominały o incydencie, coś wisiało w powietrzu i że nawet otwarty atak na policyjne radiowozy na obrzeżach strefy nie były dla nich dostatecznym priorytetem żeby zaangażować w to większe siły. W jego głowie zaczęły się przewijać słowa jednej ze starych kapel. Starych ale lepszych niż cały komercyjny bling dzisiaj.
Diese Stadt ist eine Dirne
Hat rote Flecken auf der Stirn
Ihre Zähne sind aus Gold
Sie ist fett und doch so hold
Ihr Mund fällt mir zu Tale
Wenn ich sie dafür bezahle
Sie zieht sich aus doch nur für Geld
Die Stadt die mich in Atem hält


Dopił spokojnie kawę i ruszył na spotkanie, ta zgniła dziwka Old Chicago tylko czekała aż ktoś ją rozgrzeje, a uśmiech na twarzy Golema wskazywał wyraźnie że ma w rękach zapałki.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 16-12-2009, 16:01   #17
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Drzwi prowadzące na zewnątrz biura Travisa otworzyły się z hukiem i po chwili wypadł przez nie detektyw, trzymając na rękach postrzeloną kobietę. Wcześniej owinął jej głowę ręcznikiem, by zatamować krwawienie. Nie sądził, by to coś pomogło, bo materiał zdążył już przesiąknąć, ale dzięki temu na pewno zyskają kilka cennych minut. Melissa coś wiedziała, a Grady nie mógł pozwolić, by tak po prostu zeszła, nie zdradzając mu szczegółów. Zwłaszcza, że to na stówę była jakaś większa sprawa.

- Lance, odpalaj wóz! – krzyknął do mężczyzny, który wybiegł tuż za nim. Biznesmen zeskoczył ze schodów, z trudem złapał równowagę na skutym lodem podłożu i rzucił się w kierunku Maybacha wyłączając alarm.

Chwilę później pomógł Travis’owi ułożyć Melissę na tylnych siedzeniach i obaj mężczyźni wpakowali się szybko do wozu. Vicious ruszył spod biura Grady’ego z lekkim poślizgiem, rozdrabniając leżący pod kołami śnieg. Zdążyli minąć skrzyżowanie Fleetwood i Spott Road, gdy detektyw wyjął z kabury przy pasie swoją krótką broń i sprawdził czy jest naładowana. Biznesmen zerkał co chwila na to, co wyczynia z nią Grady.

- W życie wchodzi nowy plan, Lance. – rzucił Travis chowając gnata. Vicious znał dobrze ten ton nie znoszący sprzeciwu. – Wydatki, które pójdą na odbicie twojej przyjaciółki podepniemy pod głęboką kieszeń Ann. Będziemy z niej ciągnąć jak z burej suki, a ty zadbasz, żeby się o niczym nie dowiedziała.
- Travis, nie mów o tym teraz, jak jesteśmy w TYM aucie. Tu mogą być podsłuchy. – mruknął niezręcznie biznesmen.
- Jebie mnie to. – wypalił detektyw. – A poza tym gdyby były, to byś mnie o tym nie ostrzegał i sam się nie podkładał, więc nie pierdol, Lance. Przyciśnij lepiej pedał, twoja koleżanka nie czuje się zbyt komfortowo z dziurą we łbie i tym turbanie.

Młodzian przyspieszył, a oni nie rozmawiali zbyt wiele, wtrącając od czasu do czasu jedynie kilka słów. Travis rozmyślał nad tym, co chciała mu przekazać postrzelona, a może i nawet dogorywająca kobieta. Czyżby wdepnął w jakieś większe gówno, a swąd nawozu miał się za nim ciągnąć jeszcze przez jakiś czas? Jaką rolę odgrywała tutaj Pani Prezydent? I kim był ten pieprzony snajper? Grady chciał znać odpowiedzi na te pytania i liczył, że Tony użyje wszelkich zabawek, by uratować Melissę. Przetarł oczy – ten, kto dopadł kobietę z pewnością znał się na swojej robocie. I zapewne nie drasnąłby detektywa, nawet gdyby się z nią pierdolił. Grady przyznał przed sobą, że miał takie wizje w biurze i odwrócił się, zerkając na leżącą kobietę. Cóż, plany uległy zmianie. Shit happens.

Mijając kilka kolejnych ulic dojechali w końcu na miejsce. Dzielnica Winfield – miejsce, gdzie swoje interesy prowadził Tony Sixta. Travis nakazał Lance’owi zaparkować na tyłach starego, rozpadającego się powoli budynku. Detektyw nie dziwił się, dlaczego Stitch siedzi akurat tutaj – gliny w życiu nie wpadłyby na pomysł, aby w takiej norze szukać kolesia, który leczy to, co oni zdążą ustrzelić. I dobrze, właśnie o to chodziło. Mężczyzna podszedł do urządzenia przy drzwiach, nacisnął guzik i odczekał. Po chwili odezwał się znajomy głos.
- To ja, Travis, wpuść nas.

Usłyszeli metaliczny dźwięk i drzwi stanęły przed nimi otworem. Obaj mężczyźni zniknęli w środku, przeszli przez niewielkie patio i zeszli schodami w dół. Tam czekał już na nich Stitch, który odebrał ciało Melissy i zaszył się w swoim gabinecie. Grady przysiadł na niewielkiej ławce pod ścianą i kolejny raz tego wieczoru przetarł zmęczone oczy. Spojrzał na zegarek: 2:20. Nie spał już – szybko policzył – jakieś 25 godzin. Słodko.
- Mam nadzieję, że ją uratuje. – rzucił rozprostowując kości.
- Ja też. – potwierdził Lance. – Jesteś pewny tego człowieka, Travis?
- Łatał mi dupę tyle razy, że bardziej pewien być nie mogę. – widząc, że Lance patrzy na niego dziwnie, dodał. – Tylko bez skojarzeń z tym łataniem, Lance. Nie mam dzisiaj głowy do myślenia.
- Nie tylko ty. – Vicious przejechał dłonią po potylicy.
- Może wiesz dlaczego ktoś chciał ją sprzątnąć? Pracując dla Prezydentowej mogła mieć jakichś wrogów. Przypominasz sobie coś? – zawalił go masą pytań. Póki co, pewne informacje wolał zachować dla siebie. Lance nie musiał wiedzieć wszystkiego.

W końcu drzwi od ‘sali operacyjnej’ otworzyły się i pojawił się Stitch, który wyglądał jakby zarzynał przed chwilą świnie. Po krótkiej wymianie zdań biznesmen i detektyw wiedzieli już, w jakim stanie znajduje się Melissa. Travis przeklinał w duchu i liczył, że kobieta będzie na tyle silna, by przeżyć. Nie było sensu dłużej tutaj zostawać, skoro Tony kazał im spadać. I tak nic by to nie zmieniło.
- Zatem, Lance, jesteśmy w kontakcie. Widzimy się później. Będę cię informował, jak się sprawy mają. Idź się zdrzemnij, wyglądasz gorzej niż Melissa… - z tymi słowami otuchy Travis klepnął towarzysza w plecy i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
- Podrzucić cię gdzieś? – zaproponował biznesmen.
- Nie, dzięki. Mieszkam niedaleko, przejdę się.

Pożegnał się z klientem, postawił kołnierz płaszcza i ruszył ciemnymi uliczkami Old Chicago. Nie pamiętał kiedy ostatnio był w tej okolicy, gdy rozglądał się po okiennicach starych budynków, w których migotały światła. Mróz szczypał nieprzyjemnie w nos i uszy, więc detektyw przyspieszył kroku mijając Saint Beverley Street i wychodząc na West Roosevelt Road wstąpił do hipermarketu. Kupił kawę i flaszkę Maximusa, a chwilę później zostawił za sobą stary park i ruiny szkoły Św. Franciszka. Nigdy nie bał się tędy spacerować, nawet po zmroku – lokalni, marni bossowie wiedzieli kim jest i jakie ma plecy, więc woleli nie wchodzić mu w drogę.

Po kilku minutach znalazł się u celu swej wycieczki. Wbiegł szybko do klatki i skierował się schodami na trzecie piętro. Chwilę mocował się ze starymi drzwiami, w końcu jednak ustąpiły i Travis znalazł się w środku. W nozdrza wbił się zapach stęchlizny, czuć było, że już dawno nikt nie odwiedzał tego miejsca. Detektyw zamknął drzwi na trzy zamki, oświetlił całe mieszkanie i rozejrzał się. Gruba warstwa kurzu zalegała na meblach, które pozostały nietknięte odkąd Katharine i Hayley wyprowadziły się stąd.


Travis wciąż pamiętał, jak Katharine urządzała to niewielkie mieszkanie i cieszyła się z niego jak małe dziecko. Gdy się wyprowadzała, nie zabrała nawet obrazów, a przecież tak lubiła sztukę. Może chciała, żeby jej „niesforny” mąż pamiętał o niej mimo wszystko? Grady westchnął, zdjął marynarkę i uwolnił spod szyi dwa guziki od koszuli. Jego wzrok trafił na trzy oprawione w ramki zdjęcia swoich ukochanych kobiet stojące na komodzie. Grady zmarszczył brwi i położył się na kanapie, rozmyślając przez kilka chwil o córce i żonie. Pamiętał pierwsze kroczki Hayley, jej pierwsze słowa, pierwsze zabawki, które jej kupował. Tęsknił za nią chyba nawet bardziej, niż za Kat. Ale ich tu nie było. I nie będzie.

Powrócił do rzeczywistości. Miał zamiar odespać ostatnie intensywne godziny, zanim podejmie jakiekolwiek decyzje, co robić dalej w sprawie Lance’a. Nastawił zegarek na 9 rano, położył swoją berettę na stoliku obok łóżka i szybko odpłynął.

* * *

Wybity ze snu detektyw usłyszał głośne pukanie do drzwi. Spojrzał na zegarek – spał zaledwie pół godziny. Przecierając oczy i przeciągając, zebrał się powoli z kanapy i łapiąc za broń ruszył w kierunku drzwi, by sprawdzić, kogo niesie o tej godzinie. Na wyświetlaczu zobaczył jakże znajomą twarz Lisicy.
- Śledzisz mnie? – mruknął przez głośnik, na co kobieta zareagowała szerokim uśmiechem.
- Od pewnego czasu… - odparła. – Wpuścisz mnie, słodki, czy będziemy resztę nocy gadać przez to gówno?
- Hmm… Dobra, właź – Travis nacisnął guzik, wpuszczając reporterkę do domu. Wiedział, że szybko nie opuści jego mieszkania, a w każdym razie nie bez konkretnych informacji.

Travis chował broń za pas, gdy wysoka, zgrabna rudowłosa kobieta pojawiła się w jego mieszkaniu. Zdjęła czarny płaszcz odsłaniając średni biust ukryty pod zieloną, dającą po oczach sukienką. Uśmiechała się zalotnie.


Widząc ją Travis roześmiał się gromko. Kobieta skrzywiła się i założyła dłonie na biodra.
- Coś ci nie pasuje?
- Skąd żeś wytrzasnęła tą kieckę? – mężczyzna trząsł się jak galareta. – Wyglądasz jakbyś szła na jakieś przedstawienie do teatru.
- Pieprz się, Travis. – podeszła do detektywa.
- Ale tylko z tobą, słonko. – złapał ją za pośladek i przycisnął do siebie. Chwilę później ich usta złączył namiętny pocałunek, gdy kierowali się do salonu, pozbywając nawzajem resztek ubrań.

* * *

- Byłeś świetny, kotku – April przejechała palcami po silnym ramieniu Travisa.
- Wiem, ty też nienajgorsza. – detektyw podniósł się z łóżka i narzucił spodnie. Dziennikarka wsparła się na łokciu i odszukała swą bieliznę.
- Byłam u ciebie w biurze, widziałam tę plamę krwi na podłodze. – powiedziała poważnie zakładając majtki.
- Jaką plamę krwi? – Travis szedł w zaparte. – Popiłem wczoraj z kumplem i trochę wina narozlewaliśmy, to wszystko.
- Nie chrzań, Agnes mi powiedziała, że jakaś babka dostała kulkę w łeb i że gdzieś ją zabraliście. Gdzie ją wywieźliście, Travis?
- A co to? Przesłuchanie, czy wywiad? Jak to pierwsze, to nie jesteś upoważniona, a jak drugie, to należy się honorarium.
- A nie dałam ci dupy przed chwilą?
- Za małe honorarium. – wycedził uśmiechając się lekko.
- Ty draniu. – wstała szybko i zamachnęła się na niego, ale złapał ją za nadgarstek.
- Spokojnie, kotku, bo zmarszczek dostaniesz. – Grady popchnął ją, a ona klapnęła tyłkiem na miękkiej kanapie. – Poza tym myślałem, że dajesz każdemu, bo to lubisz.
- Jakby tak było, to bym zmieniła zawód na dziwkę. – poprawiła ramiączko stanika.
- Dziwka czy dziennikarka – dla mnie jeden pies. – mruknął detektyw i nastawił wodę na kawę.
- Czyli mi nie powiesz? – spytała.
- Nie powiem, bo nic się nie wydarzyło. Piłem z kumplem, a potem przyjechałem do domu. – kłamał jak z nut. - A to, co mówi Agnes, nie brałbym na poważnie. Kobieta ma bujną wyobraźnię, poza tym na starość jej odbija.
- I tak się dowiem. To tylko kwestia czasu.
- Droga wolna. – detektyw rozłożył ręce. – Tylko nie próbuj mnie śledzić z tym swoim świrniętym kamerzystą, bo jak was przyłapię, to rozpierdolę sprzęt.
- Nie możesz.
- Założysz się? – odwrócił się do niej. W jego oczach widziała coś, czego wcześniej nie dostrzegła. Dziwną, zimną determinację.
- Myślałem, że mi pomożesz. Czuję świetny temat.
- To zmień pieluchę. – mruknął do niej.
- Co mówiłeś?
- Że chyba musisz już iść.
- Przecież dopiero od ponad godziny tu siedzę. Nie miałbyś ochoty na drugi numerek, skarbie? – uśmiechnęła się szeroko.
- Nie tej nocy. Muszę się przespać. – rzucił zapinając koszulę. – Wiesz gdzie są drzwi.

Dziennikarka ubrała się na szybko i zerkając chłodno na Travisa zabrała swój płaszcz i opuściła mieszkanie. Gdy Lisica wyszła, detektyw ułożył się na swojej kanapie i zasnął.

* * *

Budzik w zegarku obudził go równo o 9.00. Travis trudem zebrał się do kupy, zalał chłodną wodą filiżankę z kawą i pociągnął kilka łyków. Skrzywił się – była niezbyt dobra, ale miała go postawić do pionu, a nie smakować. Złapał za telefon i powysyłał do swych znajomych kilka sms-ów o podobnej treści. Najszybciej odezwał się Hash, więc Grady ostrzegł go przed tym kurewskim snajperem, który poplamił mu dywan i wybił szybę w biurze. Nie żeby Travis pałał jakąś specjalną miłością do netrunnera - po prostu w tych czasach ciężko było o dobrych fachowców. A „Płotek” jak zwykł go żartobliwie nazywać, był właśnie jednym z nich.

Zanim wziął kolejny łyk kawy, odebrał telefon od medyka.
- Travis, ta twoja znajoma właśnie wyciągnęła kopyta. Kurwa, znowu muszę jakieś zwłoki sprzątać po tobie - stwierdził Tony i się rozłączył.
- Kurwa mać! – warknął Travis i rzucił telefonem o blat. Znowu był w dupie – Melissa zabrała do grobu pewne informacje, które by mu się na pewno przydały. Odpalił radio, może powiedzą coś ciekawego. Wiadomości nie było, ale akurat grali jakiś rockowy kawałek, a słowa refrenu wbiły się w umysł detektywa, gdy sobie coś przypomniał.

Let it all burn, I will burn first
God I've tried, am I lost in your eyes?

Just let me burn, it's what I deserve.
God I've lied, am I lost in your eyes?


Spojrzał na zdjęcie ukochanej córeczki, wsłuchując w refren i pogładził ją po twarzy uśmiechając się delikatnie. Chwilę później wbił wzrok gdzieś daleko i zmarszczył brwi. Zabrał ze sobą kubek z kawą i położył się na kanapie. Zamierzał jeszcze pospać, w końcu do spotkania zostało kilka godzin. Nastawił budzik na 15.00 i przekręcił się na bok, układając do snu.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.

Ostatnio edytowane przez Serge : 16-12-2009 o 16:14.
Serge jest offline  
Stary 16-12-2009, 22:29   #18
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
W końcu całe suchary zostały przerobione na bułkę tartą, a ta systematycznie i z precyzją przeniesiona do kosza przy pomocy pałeczek... Tak, nudziło mu się... W końcu postanowił zająć się czymś bardziej konstruktywnym niż gapienie w sufit. Crawler nawet znalazł już jakieś możliwe nowe lokalizacje w tym zafajdanym mieście. Dwie z nich odpadły w przedbiegach, ale kolejne warte były sprawdzenia... Do 17:00 i tak nie miał co robić, więc można było zająć się szukaniem nowego mieszkania... Wygrzebał z plecaka jakaś kartę identyfikacyjną ze swoim zdjęciem i nie swoim nazwiskiem i włożył ją do kieszeni. Na dworze dalej było zimno, ale w końcu... była zima. Cholera...

Miasto miało świetnie rozwinięty system metra i komunikacji podziemnej. W zasadzie to pod ziemią żyło drugie miasto; tak samo wielkie, tak samo skomplikowane, tak samo, a może nawet bardziej niebezpieczne...


Betonowe, kanciate, brudne... Z jakąś sztuczną, wiecznie zieloną roślinnością z przodu... Wybudowane dobrych kilkadziesiąt lat temu zapewne jako mieszkania komunalne, których miasto; jak zwykle, wybudowało, podobno, za dużo... Szybko sprzedano za odpowiednią łapówkę jakiemuś gościowi, który momentalnie pchnął je dalej... Jakakolwiek skomplikowana byłaby ich historia teraz budynki służyły pod wynajem. Znudzonej kobiecie zajęło chwilę zanim oderwała się od telewizora i milionowego odcinka „Mody na Sukces” czy innych „Świętych i Bogatych”...
Z miną owcy prowadzonej na rzeź zaprowadziła chłopaka do jednej z wielu wolnych kawalerek. Korytarze z surowego, niczym niewykończonego betonu były tylko tu i ówdzie otagowane czy pomalowane mniej lub bardziej udanymi muralami. Mieszkanie samo w sobie wykończone było ledwo – na podłogę rzucono po prostu wykładzinę dywanową w kolorze wściekłego gówna, a ściany pomalowano zmywalną farbą chyba w kolorze dojrzewającego siniaka... Mieszkania komunalne miały jednak kilka cech bardzo pozytywnych; wynikających z przepisów... Musiały mieć dostateczną przepustowość łączy, standaryzowane centrale, łącza, układy połączeniowe... Tutaj to wszystko leżało odłogiem i tylko czekało, aby zostać wykorzystanym. Musiały mieć również podstawowe wyposażenie – tak przymocowane do ściany, aby za nic nie dało się go wynieść... Do ściany przytwierdzono więc pryczę, stolik i dwa niby-krzesła... Jakiś sprzęt AGD był zabudowany w kuchni, ale chyba od chwili montażu nikt się nim nie interesował...

Pokój był widny, kuchnia i łazienka ślepe, ale... kolejnym plusem mieszkania była cena... Hash oczywiście pomarudził na wszystko starając się urwać jeszcze kilka eurodołków z czynszu. Z targów wyszło niewiele, ale i tak było więcej niż dobrze... Wybrał jakieś mieszkanie, które wydało mu się najlepiej zachowane i wręczył kobiecie pieniądze. Ona jemu elektroniczny klucz i rozstali się. Bez nazwisk, umów, podatków... zwykły deal. Zapamiętał numer mieszkania, bo przecież klucz był standardowy, bez jakichkolwiek oznaczeń, i mógł otwierać cokolwiek w tym pieprzonym mieście...

Hash wyszedł na zewnątrz. Obszedł kilka najbliższych przecznic orientując się gdzie jest najbliższa chińszczyzna oraz co w ogóle jest w okolicy... Ogólnie było nieźle... Kluby też jakieś tu były, trzeba będzie się z nimi zapoznać w najbliższym czasie... Glin też nie było za wiele za dnia, więc w nocy będzie ich tym mniej. Może być. Stacja metra też była w odległości kilkuset metrów... Musiało istnieć jakieś nielegalne połączenie pomiędzy klubami a stacją... Wszystko trzeba będzie sprawdzić...


(...) Kot usadowił się, przywarł do torsu Hasha i zaczął mruczeć pomimo tego, że trząsł się z zimna. Hash zapiął kurtkę i...
Wróć! Cholera... Cyfrowy, prawie syntetyczny umysł zwinął się sam w sobie i rozbił o mur własnej logiki. To było nielogiczne... Wróć! Jeszcze raz...


Hash szedł ulicą, do sprawdzenia został jeszcze jeden adres, ale nie sądził, aby miejscówka była lepsza niż to co oglądał ponad pół godziny temu. Chociaż dobrze było by to już sprawdzić, aby w razie kolejnej szybkiej przeprowadzki... Zejście do metra, kolejny obskurny – czytaj normalny – peron, normalny pociąg i kolejna normalna stacja. Wyszedł na zewnątrz i podniósł kołnierz, śnieg znowu zaczął prószyć i widać było na góra 3 metry. Świeży śnieg skrzypiał pod butami. Dzielnica była odpowiednia, na tyle zapyziała, aby nie przyciągać za dużo stróżów bezprawia ani korpów; a jednocześnie na tyle „w centrum”, aby jeszcze nie trzeba było na każdym kroku walczyć o życie... Ich wzrok spotkał się. Obaj równocześnie zamarli jakby w oczekiwaniu na coś co ma się wydarzyć. Sekundy mijały, a oni trwali jak posągi wykute z marmuru, czy odlane z plexiglasu... Hash sam nie wiedział dlaczego wyciągnął rękę, a zwierzak miauknął; cichutko, prosząco, żałośnie; jakby sam bał się tego co może nastąpić za chwilę. Chłopak przyklęknął, ciągle patrząc w zdziwione żółte ślepia. Kot, gdy tylko się ruszył, zaczął dygotać cały; czy to z zimna czy z podniecenia; tego nie sposób było określić... Ostrożnie podszedł i miauknął ponownie. Drugą ręką Hash rozpiął, kurtkę, a wtedy kot otrzepał się z gracją i jednym susem znalazł się za pazuchą. Był duży, ale bardzo lekki; samo futro nie zapewniało mu potrzebnej ochrony... Chłopak dotknął futra i delikatnie je pogładził...

Kot usadowił się, przywarł do torsu Hasha i zaczął mruczeć pomimo tego, że trząsł się z zimna. Hash zapiął kurtkę i...

Stało się. Niezależnie czy tego chciał, czy to planował... To było nielogiczne... ale... kicia... moja kicia... Wiatr szalał na ulicy i to on zapewne był odpowiedzialny za łzawienie oczu...


Hash poszedł dalej szybko znajdując adres. Właścicielem tego przybytku, najwidoczniej byłego hotelu, był stosunkowo młody facet na wózku inwalidzkim. Pogadali chwilę o wszystkim i o niczym... Pewnych ludzi się wyczuwało na odległość, więc jakoś tak samo wypłynęło, jaka jest centrala i który pokój jest najlepszy, bo linie lecą w jego ścianie... Hash postanowił, że to będzie bardzo dobrze miejsce do zamelinowania się – jakby co. Zapłacił -naście eurodołków za „rezerwację” i zostawił namiary na siebie. Zabrał sfatygowaną ulotkę i wyszedł na mróz. Znów kilkanaście stacji metrem, zakupy u znajomego chińczyka i szybkie przemkniecie się korytarzem... Byle tylko menda Carter nie zdążyła rozdziawić swojej japy...

Ostatnie godziny w tym mieszkaniu... Rozpiął kurtkę, aby zobaczyć, że kot wcale nie spał, ale najwidoczniej kiedy słyszał dźwięki rozmowy sam zachowywał spokój... Posadził zwierzaka na tapczanie i otworzył pudełko z chińszczyzną. Zainteresowanie tapczanem i otoczeniem błyskawicznie ustąpiło miejsca zainteresowaniu jedzeniem. Hash jedząc drugą porcję nie wiedział, czy kot lubi takie żarcie, czy po prostu jest tak głodny, że wpierniczyłby nawet starą sałatę...

Teraz trzeba było pomyśleć nad popołudniem. W zasadzie, problematyczne było tylko spotkanie z Travisem nakładające się na telefon od agentów.
Miau?! Co tu miauczy? Kot... dotarło do niego po chwili gorączkowego myślenia. Wstał i poszedł do przedpokoju. Kot siedział pod drzwiami do toalety. Hash otworzył mu drzwi i z zainteresowaniem patrzył jak zwierzak z zainteresowaniem obchodzi całe pomieszczenie po czym usadawia się na kratce ściekowej załatwiając swoje potrzeby... Więc to był kot domowy, który – jak już się znudził – wyleciał w zimie na ulicę...
Głupio było wołać kot, ale jak... zresztą... może to była kotka? ...Data... Pasowało zarówno do niego, jak i do niej... Dane były bezosobowe, czyste, niczym nieskażone... Podniósł zwierzę i kilkakrotnie powtórzył imię, jakie właśnie mu nadał: Data.

Spotkanie z Travisem. Nie cierpiał spotkań... Rozmawianie z kimś twarzą w twarz było... dziwne. Zresztą zawsze podawał się za znajomego Hasha, a nigdy za siebie samego. Tak było i bezpieczniej i wygodniej...
Tym razem postanowił zagrać tak samo. Miał się co prawda spotkać z Mikem pod domem Travisa, ale to wcale nie przeszkadzało, aby powiedzieć, że przysłał go Hash... bo cośtam.

Zastanowił się jeszcze nad sprawą agentów. Miał kilka pomysłów, ale w końcu uznał, że najprostsze rozwiązania są najbardziej efektywne. Przekierował połączenia przychodzące na telefon na SR43. Komputer centrali odbierze połączenie, poczeka, aż ktoś po drugiej stronie się wygada i odegra nagranie głosu Hasha: „Spotkanie potwierdzone. Nie mogę rozmawiać teraz.” po czym rozłączy rozmowę. Wszystko w akompaniamencie głośnego lokalu w tle… Potem będzie już tylko nieodebrane połączenie...
- Poczekaj – powiedział do kota i wyszedł. To nie tak, że jakoś wyraźnie nie lubił klubu za ścianą swojego obecnego mieszkania... Po prostu było to najbliższe miejsce... Pierwsi goście już kręcili się po pretensjonalnym wnętrzu w kolorach elektryzującego różu i błękitu. Sprawdził przekierowania na telefonie, zablokował klawiaturę i wrzucił go w podwieszany sufit – przynajmniej przez jakiś czas nikt go nie znajdzie...
Wrócił do domu i gdy tylko otworzył drzwi kot znalazł się w przedpokoju. Zamknął drzwi i rozejrzał się Wrzucił wszystko do plecaka, trochę sprzątnął opakowania po żarciu i powiedział:
- Data, zmywamy się stąd. Chodź. - Zwierzak znów wylądował za pazuchą a plecak na ramieniu... Drzwi zamknęły się i po chwili Hash był już w zasranym metrze, potem w kolejnym i jeszcze jednym. W końcu godzina spaceru do nowego lokum. Po drodze zapoznał się z chińczykiem ze sklepu z żarciem i przy okazji zebrał porcję plotek z okolicy – stary numer z zamówieniem najbardziej czasochłonnej potrawy znowu zadziałał... Podziękował po chińsku nabijając u starszego pana i jego żony kolejne punkty...
Chwilę potem znalazł się w swoim nowym mieszkaniu. Kiedy Data sprawdzał mieszkanie on podkręcił ogrzewanie i wpiął się w sieć budynku... Dobra, wręcz niezła... Dokonał kilku małych zmian w konfiguracji przyznając sobie większość pasma i adresów. Zresztą i tak z sieci korzystało 26 urządzeń czyli jakieś 0,2 procenta założonej ilości... Wypiął się z sieci, gdy jego zmysły zarejestrowały zewnętrzne:
- Miau!
- A tak... drzwi do łazienki. Nie zamykać drzwi do łazienki – powiedział głośno sam do siebie... Była czternasta z groszami, kiedy położył się na tapczanie i zaczął gapić w sufit. Miał jakieś półtorej godziny czasu. Potem trzeba będzie ruszyć szacowny tyłek do Travisa... A po wyjściu od niego kilka minut przed dwudziestą napuścić gliny na magazyn 15 w Starym Porcie... Miał nadzieję, że Travis miał jakąś sensowną robotę. Bo tysiąc znaczyło sześć setek, minus sprzęt, minus wydatki, minus, minus, minus... Dwie, góra trzy stówy na czysto... Nie mógł narzekać po robocie dla Akiry, ale cieszyć się też nie było z czego...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 16-12-2009 o 23:52. Powód: składnia
Aschaar jest offline  
Stary 17-12-2009, 00:20   #19
 
Zaak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znanyZaak wkrótce będzie znany
Beznamiętnie przemierzał kolejne przecznice za kierownicą firmowego Maybacha, rozglądając się jedynie po szyldach reklamujących wszystkie specjalności Old Chicago – dragi, dziwki, wszczepy, czego dusza zapragnie! Nie miał ochoty na żadne z powyższych. Był zmęczony.
Koszmarnie zmęczony.
Gdy dotarł do budynku, w którym mieszkał, adrenalina w jego żyłach nieco opadła i zaczął zastanawiać się, co właściwie działo się tej nocy. To, że nie miał na to najmniejszego wpływu przyjął za fakt, nie mógł jednak powstrzymać się przed odtwarzaniem wydarzeń. Spokojnie przeszedł przez sterylnie czysty hall, jak zwykle nie zwracając uwagi na recepcjonistę, który zwykle odwzajemniał mu tym samym. Wsiadł do przeszklonej windy, przyglądając się panoramie Old Chicago w śnieżną noc. Zdał sobie sprawę, że przywykł do miasta, którego tak nienawidził.
Złapał za gustowną klamkę, która momentalnie rozpoznała wzorzec jego linii papilarnych, co odblokowało drzwi jego apartamentu. Gdy przekroczył próg, wszystkie urządzenia, których nie wyłączył przed wyjściem, wyszły ze stanu wstrzymania, wracając do naturalnego rytmu pracy.
Jak w mrowisku.
Lance niedbale rzucił płaszcz na otwarte drzwi szafy w przedpokoju, zmierzając do pokoju, w którym zwykle pracował. Opadł na fotel i machnięciem dłoni przywołał holograficzny interfejs. Zdążył zalogować się do systemu i przejrzeć kilka wiadomości, nim zdał sobie sprawę z faktu, że nie musi już szukać informacji o Rosie. Grady spisał się znakomicie.
Z zewnątrz zdawał się tępo wgapiać w sporą listę informacji i wiadomości, jednak nie zwracał na nie najmniejszej uwagi.
Dużo poważniejsze sprawy pochłaniały teraz jego myśli.
Wiele osób mogło zyskać na śmierci Melissy, nie wyłączając jego samego. Ponadto miała wielu wrogów z racji samej pozycji, jaką zajmowała. Choć nigdy nie pałał do niej sympatią, miał szczerą nadzieję, że przeżyje tą noc.
W przeciwnym wypadku stanąłby na rozdrożu. Mógłby utaić jej śmierć przed Ann i liczyć, że sprawa się nie wyda – co było niemożliwe, lub donieść grzecznie o wszystkim, narażając Travisa, a co za tym idzie, zadanie, jakie mu powierzył, na podejrzenia. Mimo, że nie miał zielonego pojęcia, jak dużo Biała Pani mogła wiedzieć o przyczynie jego pojawienia się w Old Chicago.
Ale chyba będzie musiał się urwać.
Zniknąć.
Gdy tylko odzyska Rosie.

***

Kilka godzin później położył się spać, nie mając nawet siły by wyłączyć irytującą wizualizację „relaksacyjną” obejmującą całą sypialnię. Dźwięki cytr i szum fal tuliły go do snu, którego tak potrzebował. Po ośmiu godzinach obudziła go wiadomość od Travisa, chciał się spotkać o siedemnastej.
Było jeszcze dość czasu, by nie wiedzieć co z nim zrobić.
Przesiedział większość czasu u siebie, nie mogąc się doczekać spotkania. Dlaczego zawsze, gdy się na coś czeka, czas leci tak niemiłosiernie wolno? W okolicach piętnastej Vicious wsiadł do swojego mercedesa SLK, rocznik 2098, by ruszyć na śniadanie do jednej z okolicznych knajpek. W „Golden Fate” zawsze serwowali dobrą kawę i świeże rogaliki, a do tego wystrój nie był zbyt nachalny i nie bywało w nim żadne szemrane towarzystwo. Spędził tam półtorej godziny i ruszył w stronę mieszkania detektywa, drżąc z emocji. Nie mógł się doczekać.
A kolejne przecznice przelatywały za szybami tak wolno...
 
__________________
"Fade, made to fade
Passion's overrated anyway
Say, say my name
I need a little love to ease the pain..."
Zaak jest offline  
Stary 18-12-2009, 23:29   #20
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
Charakterystyczny dźwięk wibracji telefonu na drewnianym blacie przerwał sen- dwa krótkie, to sms. Usiadł na łóżku przecierając twarz, telefon, ..klik.. "Wiadomość od: net_1" "[otrzymano: 10.30]Spotkajmy się więc o 16:55 w punkcie o lokalizacji GPS - LC:114285224754"- wkońcu jakieś zlecenie. Drugi aparat leżący obok też wyświetlał komunikat: "Wiadomość od: .Mazursky ty..."-wargi Woltera wykrzywiły się nieznacznie w krzywym uśmieszku, "[otrzymano: 12.50] O 18.30 u mnie w biurze"-będzie trzeba się streszczać bo Mazursky dostanie piany jak znów się śpóźni. Sięgając po zegarek leżący na szafce tylko przez moment objął ją wzrokiem, ale coś przykuło jego uwagę. Z ramki na zdjęcia prosto w oczy patrzyła mu 20 letnia Alessis Keynes, dla przyjaciół Silly.

Znał to zdjęcie, znał je z mieszkania Silly w którym pare razy zdarzyło mu się nocować... z nią. Tam właśnie to zdjęcie wisiało na białej ścianie jej pokoju kiedy widział je po raz ostatni i tak samo jak wtedy wlepiał teraz w nie spojrzenie przez dłuższą chwilę. Niewiele się zmieniła od tamtego wypadu, chociaz w środku napewno była zupełnie inna. Fotka z wakacji z przyjaciółmi zrobiona ładne pare lat temu przywodziła na myśl stare, lepsze dni. Kiedy wszystko było mniej skomplikowane. Więcej było dobrych chwil, a mniej cyborgizacji i tego sztucznego szajsu którym teraz przesiąkali. To przypomniało mu jego ostatnie wakacje i serię wspomnień na ich temat sprzed niemal 15-lat. Cudowne 6 dni na Wyspach(R) na koszt jego, świętej pamięci, ojca, który choć nie miał dla niego czasu, to miał fantazję i miał za co. Plaża, drinki i fale uderzające rytmicznie o brzeg były przyjemnym oderwaniem od zgiełku coraz bardziej sztucznego miasta. Zero zmartwień, zero walki. Dla niego to napewno były stare, lepsze dni. Ile dałby by do nich wrócić... Jakiś hałas rozwiał wspomnienia- nie był sam. Wyciągnął Desert Eagle'a z szuflady obok łóżka, obezpieczył gnata i trzymając go dwoma rękoma prostopadle do ciała ruszył przez sypialnię. Wszedł do pokoju dziennego nie spodziewając się tego co tam zobaczy- stanął w progu pomieszczenia opuszczając broń. Na drewnianej podłodze siedziała Silly w białej sukience, a za nią rozpościerała się zielona łąka.

-Zastrzelisz mnie skarbie?- spojrzała na niego wykrzywiając brwi w taki sposób, że wiedział dokładnie co ona myśli o nim teraz, w tej pozie, z tym wyrazem twarzy. Zamknął usta i odłożył broń.
-Myślałem, że już uciekłaś. Co robisz na łące?
-Hah.. czekałam aż wkońcu się obudzisz. Fajne, nie? Holograficzny rzutnik AmbiTech(R), troche mnie kosztował, ale warto było. Napijesz się ze mną kawy?
-Pytanie.-wziął jeszcze parujący kubek do ręki i upił duży łyk. Podniósł leżący na podłodze rzutnik, który budową przypominał krążek hokejowy... klik... na ścianie falowało morze- Warto było.. to był dobry początek dnia w Old Chicago.

*********************************

Wysadził Alessis przy Rosbrough Bulevard tak jak sobie życzyła, chociaż teraz przedarcie się przez centrum będzie go kosztowało dużo czasu, którego nie miał. Kierował się GPS'em według współrzędnych z wiadomości Hasha. Miał godzinę żeby dojechać do celu, a ruch na mieście był niewiarygodny mimo, że nie były to jeszcze godziny szczytu. Wiecznie spóźniony... Plastikowe autka na ulicach przypominały zabawki stojących na taśmie produkcyjnej resoraków. Obłe kształty, wąskie przyciemnane szyby i ten dźwięk elektrycznych silników- bardzo nie podobała mu się wizja koncernów na temat aut XXI wieku. Co chwila auta przesuwały się o pare metrów do przodu jedno po drugim, po czym w ten sam sposób stawały w miejscu, hardcore jazdy przez centrum. Patrząc tępo przez szybę limuzyny myślał o poprzedniej nocy, o Akirze. Źle znosił groźby, a kitajec operował nimi biegle tamtego wieczoru- "Pieprzone korpy, co oni sobie myślą?! Jeszcze się miniemy panie Akira...". Skręcił w niemal pustą przecznicę pomiędzy dwoma wieżowcami, a nawigacja przekręciła obraz obliczając nową trasę prowadzącą do celu podróży. Zimowe słońce już z godzinę temu zniknęło za horyzontem ale w cieniu budynków było wyjątkowo ciemno. Zastanawiał się nad naturą roboty, którą ktoś chce mu zaoferować o 17, gdy dosłownie o włos minął kilkudziesięciu osobową grupę włóczęgów... a może to już zombie, którzy najwyraźniej przyjechali tu na camping pomiędzy kontenerami pełnymi odpadków. Mówią na mieście, że wieloletni brak dostępu do podstawowych witamin i minerałów, wogóle do czegokolwiek- że to zmienia fizjonomię tych ludzi, a izolacja wypacza ich umysły. Że brudy ulic na których żyją kumulują się w nich zmieniając ich czasami nie do poznania. Cóż, ewolucja miała swoje powody by pomóc im przetrwać. Jego wbudowany w oczy LowLite uratował firmowy wózek przed kolizją nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni, ewolucja kierowcy- pomyślał reasumując. Boczne ulice nie były tak zatłoczone, mijał kolejne skrzyżowania zbliżając się do wyznaczonego miejsca. Myślał ciągle o tej robocie, czy napewno tego chce. Powrót do branży to przede wszystkim żywa gotówka... nooo i ten thrill na akcji. Tego mu brakowało, chyba najbardziej. Po ostatniej akcji musiał zwijać się z miasta, ktoś go wpieprzył. Wiedział za dużo, a to wzbudzało niepewność ludzi, którzy jednak woleliby być pewni. W jednej chwili znalazł się sam na szali, a po drugiej stronie miał policję, korpy i wolnych strzelców zawsze chętnych, żeby przynieść czyjś łeb na tacy za odpowiednią sumę. Przez ten durny incydent w godzinę spakował rzeczy, które w następną godzinę razem z nim znalazły się na peronie 8, torze 4, w pociągu, którym to przyjechał do Old Chicago, żeby zacząć żyć na nowy rachunek, z czystą kartą. I chociaż wiedział dobrze, że takie sprawy lubiły do niego wracać w najmniej oczekiwanych momentach to jednak warto było chociaż spróbować,nie...? "Dotarłeś do celu... miłego dnia"-głos panienki z nawigacji chłodno oznajmił mu jego położenie...
 

Ostatnio edytowane przez majk : 08-02-2010 o 19:29.
majk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172