Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2009, 22:32   #123
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Teoretycznie mnich miał nawet rację. Gościa wypadało przyjąć i ugościć. Nawet takiego. Ale zasadą było również, że tego typu 'goście' nie pchali się do drzwi frontowych. Poza tym to nie był zwykły dom. To była gospoda, w dodatku zamknięta dla zwykłych podróżnych. Zaś odwołanie się do gospodarza... Kto był w tej chwili gospodarzem? Valdro, jako właściciel gospody? A może rodzice pana młodego. Czy też panny młodej. Roger jakoś nigdy nie starał się zapamiętać, kto w zasadzie organizuje weselisko. Chyba jednak rodzina panny młodej...
"Spadaj, pókiś cały" powiedzieć nie wypadało. W końcu to nie było jego, Rogera, podwórko. Nie najęto go po to, by porządku pilnował. Wcale go nie najęto, tak prawdę mówiąc. W zamian za przysługę była przysługa. Dopilnował powieszenia ozdób, zorganizował wystrój na wieczór kawalerski, przygotował altankę.
Co go obchodził Valdro i jacyś intruzi.
- To już musisz z panem Valdro porozmawiać na ten temat - stwierdził.
Nie oznaczało to bynajmniej, że mnich może łazić, gdzie chce, tylko raczej propozycję poczekania na gospodarza, ale mnich młody, głupca udając, poszedł dalej.
Roger machnął na niego ręką. A sekundę później i tak byłoby za późno, gdyż mnich zmieszał się z tłumem, który licznie wyległ z gospody dopingując gości dwóch, co z racji wieku mogliby sobie inne rozrywki znaleźć, niż publiczna próba poszlachtowania się wzajemnie.

Bójka.
Nieodłączny atrybut każdego wesela. Chyba jeszcze nie było takiego, na którym ktoś nie pobił się z kimś, dla powodu ważnego, błahego, lub zgoła bez przyczyny.
Typowy przerywnik w jedzeniu i piciu, którym nikt przejmować się nie powinien.
Był jednak ktoś, kto się przejął.

- No, zróbcie coś! Przecież nie możemy dopuścić do tragedii. Ci idioci są gotowi się pozabijać! - W skierowanej pod ich adresem prośbie Valdro brzmiała rozpacz.
Cóż to Rogera obchodziło... Jego wesele? Jego gospoda? W kuźni siedzieli, kto mógłby ich wyrzucić. Miał chyba za dobre serce...
No i gdyby trup padł, mogłaby się ich podróż opóźnić nieco.
- Proszę zorganizować dwie służące z wiadrami wody. To ich ostudzi. I jeszcze jedno... gdzieś tu się kręci jakiś mnich. Ilmatera. Wślizgnął się między gości. Może by trzeba go znaleźć?
- Wolałbym to jakoś dyplomatycznie załatwić - Valdro skwitował pomysł Rogera. - I co mnie obchodzi jeden żebrak, który wślizgnął się pomiędzy gości, skoro dwóch stupido próbuje popełnić widowiskowe samobójstwa na dziedzińcu mej karczmy! - głos Valdro zdradzał tony paniki.
Reakcja Valdro na wieść o mnichu mało Rogera w tym momencie interesowała, gdyż rzut oka za siebie, na kuźnię, starczył. Dru zniknęła.
Kolejny kłopot...
- Teu - Roger zwrócił się do maga - masz może jakieś czary, które mogłyby powstrzymać tamtych dwóch? Jakieś uśpienie albo coś?
- A kim że oni są? Jakie mają dla nas znaczenie? Czy to naszych pracodawców było życzenie? Słowa pieśni, które niosą moc tego typu nie znajdują się w moim słowniku.
Odpowiedź Teu, zawiła jak zwykle, jedno niosła przesłanie. I równie dobrze mag mógłby odpowiedzieć jednym słowem - nie.
Po cholerę zatem są magowie? Albo nieużyci, albo nieużyteczni, skoro w tak prostej sprawie pomóc nie mogą...
- Może w takim razie ze swym przyjacielem odszukacie naszą ukochaną kruszynkę? Może nasz mnich ją porwał - dodał żartem. - A przy okazji Kastusa przyślij, jeśli go znajdziesz.
To, by ktokolwiek porwał Dru było bardzo mało prawdopodobne. Kapłanka charakter miała paskudny i bez jej woli trudno było ją gdziekolwiek zabrać. Chyba, że na kielicha ją zaproszono. Natomiast tam, gdzie dwóch się bije, kapłan zwykle się przydaje. Dla tych niekiedy, co walkę chcą przerwać.
Teu skrzywił się nieco.
-Tak.. żywy kufel, mimo swej postury potrafi mocniej uderzyć niż portowe gbury. Zaiste, nie rozsądnym jest jej zostawiać wśród traw, gdzie bezbronne kwiaty polne były ofiarą przez nią ustanowionych praw.
Oznaczało to chyba zgodę. Chyba...
- W takim zobaczę, czy tych kogucików nie da się jakoś uspokoić. Dyplomatycznie. - Roger z pewnym przekąsem powtórzył słowa Valdro. - Ale że lepiej, żeby byli mokrzy, niż żeby się pozabijali, to na wszelki wypadek proszę jednak przyszykować tę wodę...
- Dobra, dobra - syknął poirytowany obrotem sprawy gospodarz i ruszył do służek, wydać polecenia.

Sposobów na przerwanie pojedynku było wiele.
Wodą, jak już wspomniano, polać, żeby gorące umysły ostudzić.
Obezwładnić jednego i drugiego gościa, w łeb czymś ciężkim waląc. Co jednak mało się dyplomatycznym rozwiązaniem zdawało, choć w zwykłej burdzie skutecznym było.
Piaskiem w oczy sypnąć. W przenośni, czyli zagadać. Ale na sukces w tej materii Roger nie liczył. Zapalczywość winem podlana głuchym na argumenty wszelakie czyniła.
Dziewczyn parę, nagich, na plac wpuścić. Gołe cycki wnet myśli ku innym obszarom kierują. Tu jednak panienek takowych nie było, w dodatku na oczach tłumów, w tym i pań statecznych tudzież młódek... Cóż. I ten plan trzeba było na bok odłożyć.
"Cholerny Castiel" - słowo 'młódki' ku tropicielowi myśli Rogera skierowało. Nieobecnemu tropicielowi. Ostatnio, gdy go widział, Castiel w najlepsze pannę jakąś ładną zagadywał. Druhnę panny młodej być może. I ciekawe, dokąd go te rozmówki zaprowadziły, skoro w okolicy, mimo awantury głośnej, widać go nie było.
Można też było rozbroić tych dwóch. Pijani byli, zatem sztuka udać się powinna. Chociaż pamiętać trzeba było, że pijak przedziwne rzeczy z ostrzem wyczynia i trudno było przewidzieć, jaki ruch wykona. Może też i sam się na ostrze nadziać. A i rozbrojenie trudno mianem dyplomatycznej metody nazwać.
Mogły być i sieci... Równocześnie zarzucone ograniczyłyby ruchy walczących. Chociaż wściekli by byli, że śmiesznością okryci. I tyle by z dyplomacji wyszło.
Baba z mokrą ścierką by się przydała, to by ich pogoniła i spokój by był. Myśl była słuszna... prawie. I ją Valdro do niedyplomatycznych by zaliczył. No i baby ze ścierką pod ręką nie było... Poza tym do końca życia babę by im wypominano, co dodatkową obrazą by zaowocowało.

Był już na tyle blisko walczących, by z okrzyków dowiedzieć się, jak zwą się owi dwaj głupcy.
W fioletowym kaftanie Roderick La Grange walczył. Sir Roderickiem w skrócie zwany. Jego półefim adwersarzem był maester Laurenus Havlock. Skarbnik cechu perfumiarzy, jak ktoś napomknął.

Z dzbanem wina między nich wkroczyć... Zauważyliby zapewne. Ale czy szlachetny trunek, co we łbach im zamącił, Otrzeźwiłby ich dla odmiany? A i tak nim wino by się przyniosło, trupy już by mogły na ziemi się znaleźć.
Podpalić coś... Ładny ogień uwagę zwraca. Ale na podpalacza również, a Rogerowi nie spieszyło się do ciemnej, małej piwniczki, a tam pewnie by trafił, gdyby ogień zaczął podkładać.
Gdyby teraz Dru meteorem rzuciła... Ale kapłanka zniknęła.

- Nie ma tu ich żon? - Roger zagadnął stojącego obok widza. Żona do akcji wkraczająca największego rozrabiakę powstrzymać mogła.
- Ano... jest - odparł zagadnięty, wskazując na dość ładną kobietę wyglądającą na około 30 lat.
Blondynkę w ciemno-purpurowej sukni. Ubzdryngoloną blondynkę trzymającą w ręki kielich wina i zagrzewającą raz męża do boju o jej cnotę, raz komplementującą nadal urodziwego półelfa. Widać było, że całe to zamieszanie sprawiało jej radość.
"Cholerna baba. Kolejna, na którą nie można liczyć..."

Lista możliwości dyplomatycznego zakończenia sporu kończyła się w zastraszająco szybki sposób.
- Panowie - rzekł Roger - może byście się w bardziej męskich zawodach zmierzyli - zaproponował.
Panowie nie zwrócili uwagi na Rogera... Czemu by mieli? Wielu podpitych gości dookoła nich krzyczało znacznie głośniej.
Gdyby teraz własnej broni dobył... Pewnie widzowie na niego by się rzucili, by w zabawie nie przeszkadzał. Chyba, że innej rozrywki dostarczy.
Na przykład do żony sir Rodericka się dobierając na oczach tłumów. Ale byłby w walce przerywnik...
A zresztą... Może się nie pozabijają. A w razie czego kapłanów dwoje mają. Może choć jedno z nich trzeźwe jest.
Widać był za daleko, skoro żaden z pojedynkujących się nie zwrócił na niego uwagi. Trzeba było podejść bliżej.
Ledwo parę kroków zrobił, a już rozległy się głosy sprzeciwu.
- Co się wtrącasz?
- Daj im spokój!
- Nie psuj widowiska!
- Niech walczą!

Nikt jedna, na szczęście, nie rzucił się, by Rogera siłą powstrzymać.
Roger podszedł bliżej walczących, by go słyszeć lepiej było. Może pół metra dalej niż zasięg rapiera wynosi, bo rannym przez przypadek głupi nie zamierzał zostać. Rozejrzał się jeszcze za panienkami z wodą... Ale żadnej nie było w pobliżu. Jeszcze nie przyszły, albo też Valdro z pomysłu zrezygnował.
- Spokój! Co się tu dzieje?! - krzyknął.
Tym razem go usłyszeli. I, o dziwo, zareagowali.
- Ten tutaj elfi wypierdek śmiał...obra...obra..podrywać moją żonę na moich oczach. Utnę mu te szpiczaste uszy! - wybełkotał mężczyzna w fioletowych szatach.
Roger najchętniej złapałby ową żonę i wepchnąłby ją między walczących. Ale nie wypadało.
Panowie stale machali rapierami. Dość niezdarnie i dość niedbale.
- A która to? - spytał, niewiedzę udając. - Panowie, powiedzieć zechcecie?
Obaj wskazali na znajomą już Rogerowi blondynkę, która zalotnie do Morgana zatrzepotała rzęsami, wzbudzając podejrzliwe spojrzenie swego małżonka. Jeszcze trochę, a Morgan może być wplątany w ten konflikt w sposób, którego nie przewidział.
I tu Roger problem miał pewien - czy urodę pani wychwalać, co z reakcją męża mogła się spotkać ciekawą, czy zdziwienie okazać, tym bardziej obu panom się narażając...
- Pewien jestem - powiedział - że obawy twe są bezpodstawne - skłamał. - Wszak widać, że tak czcigodna i piękna zarazem niewiasta wierną być musi - kłamstwo zwielokrotnił, sam bowiem w owa wierność niezbyt wierzył.
- On się do niej mizdrzył! - krzyknął wściekle małżonek, a półelf dodał - Tylko wychwalałem jej urodę!
- Chwytając za tyłek?! - krzyczał czerwony już ze złości mężczyzna.
Ślepy ten półelf był, skoro wśród wielu ładniejszych tę właśnie wybrał do adoracji. Chociaż może zalety miała pewne, na pierwszy rzut oka niewidoczne, a wtajemniczonym znane.
- Niezbyt to fortunny sposób wyrażania podziwu - zgodził się Roger - i w wielu kręgach mało popularny. Może jednak przypadkiem do zdarzenia tego doszło?
Nie dziwił się sir Roderickowi. Na jego miejscu też by się wściekł... Choć pewnie babę z domu by wyrzucił i młodszą na jej miejsce wziął.
- Trzy razy pod rząd! - krzyknął mężczyzna. - Gdzie tu przypadek?!
Głupiemu półelfowi nie tylko uszy należało poobcinać. Może zacząłby głową myśleć, a nie inna ważną częścią, gdyby ją stracił.
"Ja bym ją oddał i młodszą sobie wziął. Zemsta to by była straszniejsza, niźli krew przelać" - już miał powiedzieć, ale w ostatniej chwili w język się ugryzł.
- Trzy razy? I nic nie wskórał? Wierną zatem być musi, a że skandalu wywoływać nie chciała, to nic dziwnego, że po buzi adorator nie dostał.
O dziwo ten argument dotarł do pijanego umysłu. Niemniej pijak wybełkotał. - Ale, ale to jemu skórę wygarbować muszę. Honor zobowiązuje.
- Ale zabijać? Za to, że piękno podziwia? - zdziwił się Roger. Nieco fałszywie, bo sam w takiej sytuacji za oręż by chwycił.
- Toć mu tylko uszy poobcinam. Od tego się nie umiera - odparł sir Roderick, machając rapierem i ledwo nie przebijając nim własnej stopy.
Ten argument był już trudniejszy do odparcia.
- Może jednak poczekacie do jutra, sir Rodericku? Wesele się skończy i wszyscy będą mogli zobaczyć, jak walczycie. A teraz... Garstka jeno waszą sprawność podziwia.
- Do jutra? - nad tym to się mężczyzna długo namyślał. Spojrzał na półelfa. - Nie...on gotów uciec pod osłoną nocy.
- Ależ z pewnością nie ucieknie - z całym przekonaniem oświadczył Roger. - Prawda maester Laurenus? Wszak zostanie pan do rana?
- Mam swój honor - odparł półelf.
- Widzi pan, sir Rodericku? Wszystko będzie można jutro porządnie załatwić. Jaśniej będzie. Lepiej będzie wszystko widać. I, jak powiedziałem, więcej osób walkę zobaczy. I opowiadać o niej będzie.
Obaj adwersarze, kiwając głowami, zgodzili się przełożyć pojedynek.
- Panowie - powiedział Roger. - W imieniu gospodarzy zapraszam do środka.
I całe towarzystwo zaczęło wchodzić do karczmy. W tym i małżonka sir Rodericka, podejrzanie blisko Rogera.
Ten, od dawna szlifowane umiejętności wykorzystując, w tłum się wmieszał, by od małżonki zalotnej, a cudzej, się oddalić jak najbardziej. Zwykle unikał mężatek... z zasady. Bo te więcej kłopotów sprawiać mogły.
A tu dość kłopotów Dru sprawiała i kolejne potrzebne mu nie były.


W środku Dru nie było. Za to był kto inny...
- Kastusie, można na chwilkę? Pani wybaczy? - spytał uprzejmie Roger, podchodząc do stolika, przy którym Kastus niewiastę jakąś młodą czarował, mięśniami się przy okazji popisując.
Kapłan
spojrzał spode łba na Rogera, westchnął i wstał.
- O co chodzi?
- Czy nie widziałeś przypadkiem Dru? - spytał cicho Roger, ignorując niezadowolenie Kastusa. - "Babiarz" - dodał w myślach.
Kastus spojrzał ponuro powoli artykułując każde słowo. - Co znaczy "Czy nie widziałeś przypadkiem Dru"?
- Przypadkiem, to znaczy, czy się tu gdzieś nie kręciła. Ale widocznie nie, skoro pytasz.
Kapłan chwycił Rogera za ubranie i przyciągnął do siebie niemal rycząc.
- Zgubiliście Dru?!
To była nieoczekiwana przemiana Kastusa, i Morgan musiał stwierdzić, że mężczyzna jest bardzo silny.
- Jest dorosła. Całkiem dorosła - stwierdził Roger. Zastanawiając się czy czasem nie trzeba będzie dźgnąć Kastusa czymś ostrym pod żebro. - I weź te ręce - dodał - bo ludzie na ciebie patrzą. Powinieneś był siedzieć z nią, a nie na rozrywki czas tracić.
- Jest pod waszą... jest pod moją opieką! - ryczał rozwścieczony kapłan, puścił nagle Rogera lekko go odpychając. I ruszył w głąb karczmy mamrocząc. - Nie powinienem jej zostawiać samej.
- Przepraszam bardzo - Roger uprzejmie się ukłonił kobiecie, z którą Kastus przed chwilą rozmawiał.
Spojrzała tęsknie za odchodzącym Kastusem po czym czarująco uśmiechnęła się do Morgana.
- Pani wybaczy - uśmiechnął się przepraszająco. "Te baby... Ledwo jeden zniknie, to na drugiego się rzucają" - zachowanie mego towarzysza, ale wieści złe otrzymał.
Ukłonił się raz jeszcze i odszedł od stolika, w stronę schodów się kierując.
Wyszedł z sali.
Miał zamiar odpocząć przez chwilę w swoim pokoju. Przez chwilkę...
Ale na korytarzu natknął się na ich kompanijną magiczkę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 15-12-2009 o 22:47.
Kerm jest offline