Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2009, 23:41   #121
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Czyliż mam rozumieć, żeś wrogiem skoro jasnych sygnałów nie dajesz? - ironicznie uśmiechnęła się Sabrie, ignorując obelgi. - No cóż... Skoro nad rzeczową współpracę przedkładasz bezcelowe popisy to już twój wybór. Szkoda, że elokwencja nie u każdego przekłada się na prawdziwe umiejętności. A myślałam, że tylko szlachta głośnym szczekaniem stara się przekonać innych jak bardzo gryzie... Może trzeba było iść na przyjęcie to sprawdzić...? - na przekór temu przymknęła znów oczy i rozsiadła się na zydelku... dyskretnie kładąc dłoń na mieczu i nadstawiając uszu. Ocena chowańca maga może była trafna, ostrożności jednak nigdy za wiele.
 
Sayane jest offline  
Stary 13-12-2009, 14:17   #122
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Czujność elfa przytępiła kłótnia z Sabrie, którą jego chowaniec obserwował z obojętnością, czochrając się tylną łapą po grzbiecie. Vraidem ufał swemu nosowi, nie miał wszak zmysłu czulszego od zmysłu powonienia. A skoro nie wyczuł innych ludzi, to...odprężył się.
Więc, gdy towarzysze Morgana wymieniali uszczypliwości, on wysłuchiwał odpowiedzi człowieka o twarzy skrytej kapturem habitu.
-Ja? Nikogo nie szukam...Ja mam za sobą drugą drogę i potrzebuję kącika na spoczynek.- głos mężczyzny (a bardziej chyba młodego chłopaczka) wydawał się nieco drżący. –Ttty nie wyglądasz... Ty nie jesteś właścicielem, tego przybytku, prawda?
Upewniwszy się tego dodał.- Tto myślę, że nie tobie decydować. Nie sądzę, by tutejsi gospodarze odmówili choćby skąpego kącika na nocleg, dla mnicha służącego Ilmaterowi.
Odetchnął głęboko i minął Rogera, kierując się ku głównej części przybytku.
Zanim jednak Morgan i pozostali zdołali zareagować, z karczmy wylał się podpity tłumek.
Goście dotąd bawiący się w głównym przybytku całej karczmy, teraz pili i krzyczeli i dopingowali dwóch prowodyrów tego wypadu na świeże powietrze.
Pierwszym był pijany szlachcic w szatach fioletowej barwy i z kuflem piwa w ręku.

Postawny mężczyzna, o ciemnych włosach i równie ciemnej brodzie wyzywał kogoś od lowelasów, elfich wypierdków i tym podobnych typów spod ciemnej gwiazdy. A przedmiotem jego obelg był podstarzały półelf o jasnych włosach, równie pijany jak on.

I równie bogato ubrany...A tej kłótni dopingowali tłumnie wylewający się z karczmy goście. Po chwili obaj adwersarze zostali dozbrojeni w rapiery, przez równie pijanych gości i wymachując nimi niczym kijami, omal nie poranili paru z nich. Od razu widać było, że zamierzają stoczyć pojedynek na śmierć i życie. Co przy ich alkoholowym upojeniu i miernych umiejętnościach szermierczych może zakończyć się wypadkiem, albo nawet serią wypadków.
Valdro dotarł do trójki Teu, Sabrie oraz Rogera z błaganiem.- No, zróbcie coś! Przecież nie możemy dopuścić do tragedii. Ci idioci są gotowi się pozabijać!
Tymczasem w tłumie gości znikł tajemniczy mnich Ilmatera...A co gorsze, w tym zamieszaniu znikła także, dotąd śpiąca na piecu gnomka. Gdzieś wcieło Dru! Choć to jeszcze nie powód do tragedii. Znając kapłankę, zapewne udała się do karczmy, by przepłukać gardło.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-12-2009, 22:32   #123
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Teoretycznie mnich miał nawet rację. Gościa wypadało przyjąć i ugościć. Nawet takiego. Ale zasadą było również, że tego typu 'goście' nie pchali się do drzwi frontowych. Poza tym to nie był zwykły dom. To była gospoda, w dodatku zamknięta dla zwykłych podróżnych. Zaś odwołanie się do gospodarza... Kto był w tej chwili gospodarzem? Valdro, jako właściciel gospody? A może rodzice pana młodego. Czy też panny młodej. Roger jakoś nigdy nie starał się zapamiętać, kto w zasadzie organizuje weselisko. Chyba jednak rodzina panny młodej...
"Spadaj, pókiś cały" powiedzieć nie wypadało. W końcu to nie było jego, Rogera, podwórko. Nie najęto go po to, by porządku pilnował. Wcale go nie najęto, tak prawdę mówiąc. W zamian za przysługę była przysługa. Dopilnował powieszenia ozdób, zorganizował wystrój na wieczór kawalerski, przygotował altankę.
Co go obchodził Valdro i jacyś intruzi.
- To już musisz z panem Valdro porozmawiać na ten temat - stwierdził.
Nie oznaczało to bynajmniej, że mnich może łazić, gdzie chce, tylko raczej propozycję poczekania na gospodarza, ale mnich młody, głupca udając, poszedł dalej.
Roger machnął na niego ręką. A sekundę później i tak byłoby za późno, gdyż mnich zmieszał się z tłumem, który licznie wyległ z gospody dopingując gości dwóch, co z racji wieku mogliby sobie inne rozrywki znaleźć, niż publiczna próba poszlachtowania się wzajemnie.

Bójka.
Nieodłączny atrybut każdego wesela. Chyba jeszcze nie było takiego, na którym ktoś nie pobił się z kimś, dla powodu ważnego, błahego, lub zgoła bez przyczyny.
Typowy przerywnik w jedzeniu i piciu, którym nikt przejmować się nie powinien.
Był jednak ktoś, kto się przejął.

- No, zróbcie coś! Przecież nie możemy dopuścić do tragedii. Ci idioci są gotowi się pozabijać! - W skierowanej pod ich adresem prośbie Valdro brzmiała rozpacz.
Cóż to Rogera obchodziło... Jego wesele? Jego gospoda? W kuźni siedzieli, kto mógłby ich wyrzucić. Miał chyba za dobre serce...
No i gdyby trup padł, mogłaby się ich podróż opóźnić nieco.
- Proszę zorganizować dwie służące z wiadrami wody. To ich ostudzi. I jeszcze jedno... gdzieś tu się kręci jakiś mnich. Ilmatera. Wślizgnął się między gości. Może by trzeba go znaleźć?
- Wolałbym to jakoś dyplomatycznie załatwić - Valdro skwitował pomysł Rogera. - I co mnie obchodzi jeden żebrak, który wślizgnął się pomiędzy gości, skoro dwóch stupido próbuje popełnić widowiskowe samobójstwa na dziedzińcu mej karczmy! - głos Valdro zdradzał tony paniki.
Reakcja Valdro na wieść o mnichu mało Rogera w tym momencie interesowała, gdyż rzut oka za siebie, na kuźnię, starczył. Dru zniknęła.
Kolejny kłopot...
- Teu - Roger zwrócił się do maga - masz może jakieś czary, które mogłyby powstrzymać tamtych dwóch? Jakieś uśpienie albo coś?
- A kim że oni są? Jakie mają dla nas znaczenie? Czy to naszych pracodawców było życzenie? Słowa pieśni, które niosą moc tego typu nie znajdują się w moim słowniku.
Odpowiedź Teu, zawiła jak zwykle, jedno niosła przesłanie. I równie dobrze mag mógłby odpowiedzieć jednym słowem - nie.
Po cholerę zatem są magowie? Albo nieużyci, albo nieużyteczni, skoro w tak prostej sprawie pomóc nie mogą...
- Może w takim razie ze swym przyjacielem odszukacie naszą ukochaną kruszynkę? Może nasz mnich ją porwał - dodał żartem. - A przy okazji Kastusa przyślij, jeśli go znajdziesz.
To, by ktokolwiek porwał Dru było bardzo mało prawdopodobne. Kapłanka charakter miała paskudny i bez jej woli trudno było ją gdziekolwiek zabrać. Chyba, że na kielicha ją zaproszono. Natomiast tam, gdzie dwóch się bije, kapłan zwykle się przydaje. Dla tych niekiedy, co walkę chcą przerwać.
Teu skrzywił się nieco.
-Tak.. żywy kufel, mimo swej postury potrafi mocniej uderzyć niż portowe gbury. Zaiste, nie rozsądnym jest jej zostawiać wśród traw, gdzie bezbronne kwiaty polne były ofiarą przez nią ustanowionych praw.
Oznaczało to chyba zgodę. Chyba...
- W takim zobaczę, czy tych kogucików nie da się jakoś uspokoić. Dyplomatycznie. - Roger z pewnym przekąsem powtórzył słowa Valdro. - Ale że lepiej, żeby byli mokrzy, niż żeby się pozabijali, to na wszelki wypadek proszę jednak przyszykować tę wodę...
- Dobra, dobra - syknął poirytowany obrotem sprawy gospodarz i ruszył do służek, wydać polecenia.

Sposobów na przerwanie pojedynku było wiele.
Wodą, jak już wspomniano, polać, żeby gorące umysły ostudzić.
Obezwładnić jednego i drugiego gościa, w łeb czymś ciężkim waląc. Co jednak mało się dyplomatycznym rozwiązaniem zdawało, choć w zwykłej burdzie skutecznym było.
Piaskiem w oczy sypnąć. W przenośni, czyli zagadać. Ale na sukces w tej materii Roger nie liczył. Zapalczywość winem podlana głuchym na argumenty wszelakie czyniła.
Dziewczyn parę, nagich, na plac wpuścić. Gołe cycki wnet myśli ku innym obszarom kierują. Tu jednak panienek takowych nie było, w dodatku na oczach tłumów, w tym i pań statecznych tudzież młódek... Cóż. I ten plan trzeba było na bok odłożyć.
"Cholerny Castiel" - słowo 'młódki' ku tropicielowi myśli Rogera skierowało. Nieobecnemu tropicielowi. Ostatnio, gdy go widział, Castiel w najlepsze pannę jakąś ładną zagadywał. Druhnę panny młodej być może. I ciekawe, dokąd go te rozmówki zaprowadziły, skoro w okolicy, mimo awantury głośnej, widać go nie było.
Można też było rozbroić tych dwóch. Pijani byli, zatem sztuka udać się powinna. Chociaż pamiętać trzeba było, że pijak przedziwne rzeczy z ostrzem wyczynia i trudno było przewidzieć, jaki ruch wykona. Może też i sam się na ostrze nadziać. A i rozbrojenie trudno mianem dyplomatycznej metody nazwać.
Mogły być i sieci... Równocześnie zarzucone ograniczyłyby ruchy walczących. Chociaż wściekli by byli, że śmiesznością okryci. I tyle by z dyplomacji wyszło.
Baba z mokrą ścierką by się przydała, to by ich pogoniła i spokój by był. Myśl była słuszna... prawie. I ją Valdro do niedyplomatycznych by zaliczył. No i baby ze ścierką pod ręką nie było... Poza tym do końca życia babę by im wypominano, co dodatkową obrazą by zaowocowało.

Był już na tyle blisko walczących, by z okrzyków dowiedzieć się, jak zwą się owi dwaj głupcy.
W fioletowym kaftanie Roderick La Grange walczył. Sir Roderickiem w skrócie zwany. Jego półefim adwersarzem był maester Laurenus Havlock. Skarbnik cechu perfumiarzy, jak ktoś napomknął.

Z dzbanem wina między nich wkroczyć... Zauważyliby zapewne. Ale czy szlachetny trunek, co we łbach im zamącił, Otrzeźwiłby ich dla odmiany? A i tak nim wino by się przyniosło, trupy już by mogły na ziemi się znaleźć.
Podpalić coś... Ładny ogień uwagę zwraca. Ale na podpalacza również, a Rogerowi nie spieszyło się do ciemnej, małej piwniczki, a tam pewnie by trafił, gdyby ogień zaczął podkładać.
Gdyby teraz Dru meteorem rzuciła... Ale kapłanka zniknęła.

- Nie ma tu ich żon? - Roger zagadnął stojącego obok widza. Żona do akcji wkraczająca największego rozrabiakę powstrzymać mogła.
- Ano... jest - odparł zagadnięty, wskazując na dość ładną kobietę wyglądającą na około 30 lat.
Blondynkę w ciemno-purpurowej sukni. Ubzdryngoloną blondynkę trzymającą w ręki kielich wina i zagrzewającą raz męża do boju o jej cnotę, raz komplementującą nadal urodziwego półelfa. Widać było, że całe to zamieszanie sprawiało jej radość.
"Cholerna baba. Kolejna, na którą nie można liczyć..."

Lista możliwości dyplomatycznego zakończenia sporu kończyła się w zastraszająco szybki sposób.
- Panowie - rzekł Roger - może byście się w bardziej męskich zawodach zmierzyli - zaproponował.
Panowie nie zwrócili uwagi na Rogera... Czemu by mieli? Wielu podpitych gości dookoła nich krzyczało znacznie głośniej.
Gdyby teraz własnej broni dobył... Pewnie widzowie na niego by się rzucili, by w zabawie nie przeszkadzał. Chyba, że innej rozrywki dostarczy.
Na przykład do żony sir Rodericka się dobierając na oczach tłumów. Ale byłby w walce przerywnik...
A zresztą... Może się nie pozabijają. A w razie czego kapłanów dwoje mają. Może choć jedno z nich trzeźwe jest.
Widać był za daleko, skoro żaden z pojedynkujących się nie zwrócił na niego uwagi. Trzeba było podejść bliżej.
Ledwo parę kroków zrobił, a już rozległy się głosy sprzeciwu.
- Co się wtrącasz?
- Daj im spokój!
- Nie psuj widowiska!
- Niech walczą!

Nikt jedna, na szczęście, nie rzucił się, by Rogera siłą powstrzymać.
Roger podszedł bliżej walczących, by go słyszeć lepiej było. Może pół metra dalej niż zasięg rapiera wynosi, bo rannym przez przypadek głupi nie zamierzał zostać. Rozejrzał się jeszcze za panienkami z wodą... Ale żadnej nie było w pobliżu. Jeszcze nie przyszły, albo też Valdro z pomysłu zrezygnował.
- Spokój! Co się tu dzieje?! - krzyknął.
Tym razem go usłyszeli. I, o dziwo, zareagowali.
- Ten tutaj elfi wypierdek śmiał...obra...obra..podrywać moją żonę na moich oczach. Utnę mu te szpiczaste uszy! - wybełkotał mężczyzna w fioletowych szatach.
Roger najchętniej złapałby ową żonę i wepchnąłby ją między walczących. Ale nie wypadało.
Panowie stale machali rapierami. Dość niezdarnie i dość niedbale.
- A która to? - spytał, niewiedzę udając. - Panowie, powiedzieć zechcecie?
Obaj wskazali na znajomą już Rogerowi blondynkę, która zalotnie do Morgana zatrzepotała rzęsami, wzbudzając podejrzliwe spojrzenie swego małżonka. Jeszcze trochę, a Morgan może być wplątany w ten konflikt w sposób, którego nie przewidział.
I tu Roger problem miał pewien - czy urodę pani wychwalać, co z reakcją męża mogła się spotkać ciekawą, czy zdziwienie okazać, tym bardziej obu panom się narażając...
- Pewien jestem - powiedział - że obawy twe są bezpodstawne - skłamał. - Wszak widać, że tak czcigodna i piękna zarazem niewiasta wierną być musi - kłamstwo zwielokrotnił, sam bowiem w owa wierność niezbyt wierzył.
- On się do niej mizdrzył! - krzyknął wściekle małżonek, a półelf dodał - Tylko wychwalałem jej urodę!
- Chwytając za tyłek?! - krzyczał czerwony już ze złości mężczyzna.
Ślepy ten półelf był, skoro wśród wielu ładniejszych tę właśnie wybrał do adoracji. Chociaż może zalety miała pewne, na pierwszy rzut oka niewidoczne, a wtajemniczonym znane.
- Niezbyt to fortunny sposób wyrażania podziwu - zgodził się Roger - i w wielu kręgach mało popularny. Może jednak przypadkiem do zdarzenia tego doszło?
Nie dziwił się sir Roderickowi. Na jego miejscu też by się wściekł... Choć pewnie babę z domu by wyrzucił i młodszą na jej miejsce wziął.
- Trzy razy pod rząd! - krzyknął mężczyzna. - Gdzie tu przypadek?!
Głupiemu półelfowi nie tylko uszy należało poobcinać. Może zacząłby głową myśleć, a nie inna ważną częścią, gdyby ją stracił.
"Ja bym ją oddał i młodszą sobie wziął. Zemsta to by była straszniejsza, niźli krew przelać" - już miał powiedzieć, ale w ostatniej chwili w język się ugryzł.
- Trzy razy? I nic nie wskórał? Wierną zatem być musi, a że skandalu wywoływać nie chciała, to nic dziwnego, że po buzi adorator nie dostał.
O dziwo ten argument dotarł do pijanego umysłu. Niemniej pijak wybełkotał. - Ale, ale to jemu skórę wygarbować muszę. Honor zobowiązuje.
- Ale zabijać? Za to, że piękno podziwia? - zdziwił się Roger. Nieco fałszywie, bo sam w takiej sytuacji za oręż by chwycił.
- Toć mu tylko uszy poobcinam. Od tego się nie umiera - odparł sir Roderick, machając rapierem i ledwo nie przebijając nim własnej stopy.
Ten argument był już trudniejszy do odparcia.
- Może jednak poczekacie do jutra, sir Rodericku? Wesele się skończy i wszyscy będą mogli zobaczyć, jak walczycie. A teraz... Garstka jeno waszą sprawność podziwia.
- Do jutra? - nad tym to się mężczyzna długo namyślał. Spojrzał na półelfa. - Nie...on gotów uciec pod osłoną nocy.
- Ależ z pewnością nie ucieknie - z całym przekonaniem oświadczył Roger. - Prawda maester Laurenus? Wszak zostanie pan do rana?
- Mam swój honor - odparł półelf.
- Widzi pan, sir Rodericku? Wszystko będzie można jutro porządnie załatwić. Jaśniej będzie. Lepiej będzie wszystko widać. I, jak powiedziałem, więcej osób walkę zobaczy. I opowiadać o niej będzie.
Obaj adwersarze, kiwając głowami, zgodzili się przełożyć pojedynek.
- Panowie - powiedział Roger. - W imieniu gospodarzy zapraszam do środka.
I całe towarzystwo zaczęło wchodzić do karczmy. W tym i małżonka sir Rodericka, podejrzanie blisko Rogera.
Ten, od dawna szlifowane umiejętności wykorzystując, w tłum się wmieszał, by od małżonki zalotnej, a cudzej, się oddalić jak najbardziej. Zwykle unikał mężatek... z zasady. Bo te więcej kłopotów sprawiać mogły.
A tu dość kłopotów Dru sprawiała i kolejne potrzebne mu nie były.


W środku Dru nie było. Za to był kto inny...
- Kastusie, można na chwilkę? Pani wybaczy? - spytał uprzejmie Roger, podchodząc do stolika, przy którym Kastus niewiastę jakąś młodą czarował, mięśniami się przy okazji popisując.
Kapłan
spojrzał spode łba na Rogera, westchnął i wstał.
- O co chodzi?
- Czy nie widziałeś przypadkiem Dru? - spytał cicho Roger, ignorując niezadowolenie Kastusa. - "Babiarz" - dodał w myślach.
Kastus spojrzał ponuro powoli artykułując każde słowo. - Co znaczy "Czy nie widziałeś przypadkiem Dru"?
- Przypadkiem, to znaczy, czy się tu gdzieś nie kręciła. Ale widocznie nie, skoro pytasz.
Kapłan chwycił Rogera za ubranie i przyciągnął do siebie niemal rycząc.
- Zgubiliście Dru?!
To była nieoczekiwana przemiana Kastusa, i Morgan musiał stwierdzić, że mężczyzna jest bardzo silny.
- Jest dorosła. Całkiem dorosła - stwierdził Roger. Zastanawiając się czy czasem nie trzeba będzie dźgnąć Kastusa czymś ostrym pod żebro. - I weź te ręce - dodał - bo ludzie na ciebie patrzą. Powinieneś był siedzieć z nią, a nie na rozrywki czas tracić.
- Jest pod waszą... jest pod moją opieką! - ryczał rozwścieczony kapłan, puścił nagle Rogera lekko go odpychając. I ruszył w głąb karczmy mamrocząc. - Nie powinienem jej zostawiać samej.
- Przepraszam bardzo - Roger uprzejmie się ukłonił kobiecie, z którą Kastus przed chwilą rozmawiał.
Spojrzała tęsknie za odchodzącym Kastusem po czym czarująco uśmiechnęła się do Morgana.
- Pani wybaczy - uśmiechnął się przepraszająco. "Te baby... Ledwo jeden zniknie, to na drugiego się rzucają" - zachowanie mego towarzysza, ale wieści złe otrzymał.
Ukłonił się raz jeszcze i odszedł od stolika, w stronę schodów się kierując.
Wyszedł z sali.
Miał zamiar odpocząć przez chwilę w swoim pokoju. Przez chwilkę...
Ale na korytarzu natknął się na ich kompanijną magiczkę.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 15-12-2009 o 22:47.
Kerm jest offline  
Stary 18-12-2009, 19:59   #124
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Magini wracając z... z.... wyjątkowo udanego zakończenia wieczoru kawalerskiego, Sylphia ledwie co powłóczyła nogami. Będąc naprawdę zmęczoną, była wdzięczna wszelkim bogom i plugawym boginiom, że nikt nie napatoczył jej się po drodze. Z rozczochranymi włosami, przekrzywionym kapelusikiem na głowie, szczelnie owinięta płaszczem, niosła swoją suknię niedbale zrulowaną pod pachą. Poza garderobą na głowie, i oczywiście trzewiczkami, miała w tej chwili naprawdę niewiele na sobie, pod połami płaszcza pozostały bowiem na niej jedynie pończochy i należący do nich pas.

Humor jednak miała za to wyjątkowy, a na ustach niesamowity uśmiech, który mógł zdecydowanie zszokować jej nowych towarzyszy, dobrze więc, że żadnego z nich nie spotkała. Rozmyślała zaś o wielu rzeczach, o tych przeżytych przed chwilą, jak i tych odrobinkę wcześniej, gdy odstawiła młodego do izby, i dopiero co wybierała się do nieświadomych swego przeznaczenia kochanków.

~

"... Sylphia, na którą trafił na korytarzu miała na sobie wyjątkowo prowokującą suknię, w wielu miejscach odsłaniającą więcej niż wypadało, jedna z pończoch już odrobinę zsunęła się w dół, a oprócz tego parę tasiemek i zapięć było rozwiązanych, co tylko jeszcze bardziej odsłaniało jej ciało. Poza niedbale rozpiętym płaszczem narzuconym na owy strój, na głowie miała nowy, przekrzywiony kapelusik, jej oczy zaś mocno się szkliły, a krok miała niepewny...

Derrick uniósł lekko jedną brew.
- Ciekawie się prezentujesz - powiedział. - Bardzo ciekawie. Nic ci się nie stało? Pomóc ci w czymś?
Zabrzmiało to nawet serio. Całkiem jakby pytał poważnie.

Magini zatrzymała się, po czym podparła dłonią o ścianę korytarza, by zachować równowagę.
- Nic mi nie jest panie wielki zabijako - Odezwała się wyraźnie wstawiona celując do niego palcem - A jak tobie minął dzień, nadziałeś kogoś na swój wieeeelki miecz? - Uśmiechnęła się pod nosem, wypowiadając to dwuznaczne zdanie.

Roger rozłożył ręce z udawanym żalem.
- Tak jakoś nie zdarzyło się. Jeszcze. Co prawda pewna panna spadła mi z nieba prosto w ramiona, ale na oczach ludzi, to i na ramionach się skończyło. Ale noc jest długa... - Uśmiechnął się kpiąco. - Za to ty wyglądasz, jakbyś bój srogi stoczyła.

Spojrzał na rozwiązane tasiemki.
"Ciekawe, czy słowo 'rozwiązłość' od czegoś takiego pochodzi..."

- Co nie znaczy, że źle się prezentujesz - dodał. Kpiący wyraz nie znikał z jego oczu.

- Ciekawe czy każdej tak mówisz - Przymrużyła oczy, po czym jedną ręką ściągnęła poły płaszcza, lekko zasłaniając nim swój widok, co w praktyce i tak niewiele dało - To gdzie pędzisz, do owej panny by odebrać nagrodę za ratunek?.

- Tylko tym, które na to zasługują - powiedział, usiłując ukryć uśmiech na widok jej starań. - A do tej panny nie pędzę. Co widać.
- Mam się odwrócić, czy oczy zamknąć? - spytał.

- A czy to coś da? Co już widziałeś to twoje, nie znam tak potężnej magii, by wykraść ci wspomnienia czy obrazy z umysłu - Przestała się przejmować płaszczem, po czym podeszła nieco bliżej niego, nadal podpierając się dłonią o ścianę - Dziwny coś jesteś... a może ty eunuch?!

- Jak na razie, to żadna się nie uskarżała... - Spojrzenie Rogera prześlizgnęło się po lukach w garderobie Sylphii, od opadającej pończochy począwszy, i zatrzymało na twarzy. - A ty sądzisz, że tylko ktoś wybrakowany pod niektórymi względami nie skorzysta z potencjalnej okazji?

Sylphia prezentowała się całkiem interesująco. Zachęcająco wprost. I prowokująco.

- Ale, jak rozumiem, należysz do tych, co nie wierzą na słowo.
- Oczywiście że nie - Magini w końcu puściła się ściany i zrobiła kolejny krok w kierunku Rogera. Stojąc blisko niego, skrzyżowała ręce, przez co jej pewne kształty stały się jeszcze bardziej... kształtne. - Gadać każdy wiele może. A powiedz, zawsze jesteś taki cholernie tajemniczy, taki jakby przesadnie ostrożny, wstrzemięźliwy?. Nigdy nie działałeś pod wpływem chwili, nie zaszalałeś sobie?

Sylphii najwyraźniej nie wystarczyły doznania, których ślady były aż za dobrze widoczne. Szukała kolejnych wrażeń? A może robiła z niego głupka?

- W moim fachu potrzebna jest trzeźwa głowa, ostrożność i rozsądek. I niekorzystanie z nawet najciekawszej oferty bez zastanowienia. Takie - uśmiechnął się kpiąco - zboczenie zawodowe. W nieco innej sytuacji... - spojrzeniem pełnym aprobaty obrzucił kuszące krągłości.
- Jestem pełen podziwu, bella donna - dodał.

- Może już nie dojść do "innej sytuacji" - Zbliżyła się jeszcze bardziej, stając już tuż przed mężczyzną, z rękami opartymi na biodrach. Wpatrywała się prosto w jego oczy z dziwnym uśmieszkiem czającym się na ustach - Często wstrzemięźliwość oznacza tak naprawdę brak odwagi by w pełni korzystać z życia.

- Z uroków życia - sprecyzował tonem sugerującym, że jeden z takich uroków ma przed sobą.

Kobiecie się nie odmawia. Szczególnie takiej. Chociaż przeciwwskazań było dużo. Bardzo dużo. Ale nie zbyt dużo.
Rozejrzał się dokoła.
Cisza i spokój. Względna cisza. Odgłosy zabawy dobiegały z dworu.
Jeśli za moment ktoś przyjdzie ukraść armatę... Byłoby zabawnie. Z pewnego punktu widzenia.

- Pociągających uroków - dodał, tonem pełnym uznania. - Zasługujesz na to, by poświęcić ci więcej niż kilka chwil.

Zrobił pół kroku i zatrzymał się o milimetry od Sylphii.

- Nie taki wilk straszny co? - Szepnęła, również przesuwając się w jego stronę, po czym naparła swoim biustem na jego tors, równocześnie łapiąc dłońmi poły jego kurty w okolicach żeber. Oprócz bezpośredniej już bliskości ich ciał, twarze również znalazły się tuż obok, niemal stykając się już nosami. Magini lekko musnęła jego wargi swoimi ustami...

Odpowiedział równie lekkim pocałunkiem.

- Świetnie smakujesz - powiedział.

Przygarnął ją do siebie. Krągłe piersi Sylphii przylgnęły do jego torsu. Czuł ich ciepło mimo rozdzielających ich, niestety, warstw materiału. Usta spotkały się na dłużej.

Początkowe, delikatne muśnięcie, zamieniło się szybko w pocałunek, ten z kolei po chwili już w pełną namiętność, w trakcie której Sylphia nie szczędziła i języka. Przyciągnął ją do siebie, objął w pasie, z kolei jej ręce znalazły się na jego karku. Po chwili Magini przejęła inicjatywę, jeszcze bardziej napierając na mężczyznę, efektem czego w przypływie dzikiej namiętności przygniotła go sobą do ściany... ."


~

Jej rozmyślania przerwało dotarcie do drzwi własnej komnaty. Uśmiechnęła się raz jeszcze sama do siebie, po czym weszła do środka. I szybko te odczucia zostały starte z jej twarzyczki, niczym ogromna maczuga Giganta, rozsmarowująca w jednej chwili pechowego Goblina.

Widok który zastała dosłownie ją zaskoczył... rozrzucone po całym pokoju ubrania i oręż. Strój męski i żeński.
Dwie postacie okryte nieco kołdrą. Mężczyzna i kobieta uprawiający figielki na JEJ łóżku. I to były dość intensywne igraszki, dziewczyna wydawała z siebie przeciągle jęki na zmianę ze słowami .- Jeszcze, jeszcze...
Nie zauważyli wejścia magini, nadal zabawiając się dość energicznie.

- Hej! - Krzyknęła momentalnie wkurzona takim obrotem spraw w jej izbie i w jej łożu - Co to ma być?!

Kochankowie odwrócili się w jej stronę zdziwieni. Młodej blondynki Sylphia nie znała, ale jej wybranek... Przystojna twarz aasimara z lekko pijackimi rumieńcami i błyszczącym półprzytomnym spojrzeniem, wykrzywiła się w grymasie zaskoczenia. Castiel (bo to było on właśnie) wydukał.- Eeee...Syplhio, co ty tu robisz?.
- Co ja tu robię?
- Fuknęła Magini - Co ty tu wyprawiasz, to moja komnata do cholery!.
- Twoja komnata?
-Castiel próbował skupić swe myśli, dziewczyna dotąd siedząca, na nim cofnęła się zabierając spory kawałek kołdry, tak że oczom Sylphi ukazała się spory kawałek ciała jej towarzysza podróży. Obnażony niemal do pasa Castiel jednak tego nie zauważył. Spojrzał na czarodziejkę.- Rzeczywiście coś było nie tak, jak tu wszedłem.
Spojrzenie aasimara spoczęło na otulonej płaszczem magini i na tym co trzymała w ręku. -Czemu masz suknię w dłoni? Co ci się stało?

- Nie twój interes Castiel - Warknęła Sylphia - Ruszać się więc, skończyliście czy macie zamiar dokończyć?. A jak mi łoże zapaskudzicie to ognistką kulką po łbach dostaniecie!

Rzuciła trzymaną suknię gdzieś niedbale w kąt, kładąc dłoń na klamce drzwi, zupełnie jakby chciała wyjść.
-Dasz nam się chociaż ubrać?- rzekł mężczyzna, podciągając nieco kołdrę.

Magini w odpowiedzi zatrzasnęła za sobą drzwi wychodząc na korytarz... . Po kilkunastu minutach komnatę opuściła na wpółubrana dziewuszka lekko chichocząc. A zza drzwi odezwał się sam Castiel. -Możesz wejść.

Sylphia odprowadziła morderczym wzrokiem dziewczynę, po czym weszła do izby. Castiel był już na wpół ubrany, powolnym, chwiejnym krokiem minął czarodziejkę i wyszedł. Zamknęła za nim dokładnie drzwi na klucz, po czym w końcu odetchnęła i zrzuciła z siebie płaszcz. Naga ściągnęła kapelusik, buty i pończochy, po czym nieco się obmyła we wciąż stojącej w izbie balii z zimną już wodą. Zmęczona wśliznęła się do łoża, nakryła po głowę i chciała już tylko spać i spać.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 21-12-2009 o 16:58.
Buka jest offline  
Stary 18-12-2009, 20:14   #125
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na namiętny pocałunek odpowiedział równie żarliwie. Ogień, który zdawał się płynąć w żyłach Sylphii i jemu się udzielił. Ręce z pasa przeniosły się w dół, na jędrne i kształtne pośladki kobiety. Stworzone do pieszczot. Z czego nie omieszkał skorzystać. Przyciągnął ją do siebie jeszcze bardziej, chociaż postronnemu obserwatorowi, gdyby taki się tu znalazł, zdawać by się mogło, że to niemożliwe.

W momencie gdy pożądające kobiecych kształtów dłonie Rogera znalazły się na jej pośladkach, oderwała swoje usta od jego, wydając ciche westchnięcie, i zamykając jednocześnie oczy. Jedna z jej dłoni znajdujących się na karku nakierowała jego twarz na smukłą szyję, domagając się pieszczot teraz w tym miejscu, a sama Sylphia oddychała niespokojnie, rozpalona i lekko drżąca na całym ciele.

Słysząc pełne zadowolenia westchnienie Sylphii Roger zwiększył odrobinę intensywność pieszczot.
Jego usta całowały nowe miejsce równie chętnie, jak poprzednio rozkoszowały się smakiem słodkich ust. Po krótkiej chwili przesunęły się jednak, obdarzając delikatną pieszczotą płatek ucha.

Dłonie Sylphii z kolei rozpoczęły wędrówkę po torsie mężczyzny, gładząc jego ciało przez ubiór pod kurtą, a w tym czasie jedna z jego dłoni przeniosła się z pośladków na plecy, gdzie zaczął manipulować przy guziczkach jej kreacji. Te jednak jak na złość były wyjątkowo oporne we współpracy, będąc dodatkowo skryte pod maskującą je tasiemką. W tym czasie jego usta przeniosły się z ucha na powrót na szyję, a następnie ruszyły powoli w dół.

- Roger... - szept pełen namiętności rozległ się w korytarzu.

Roger nie odpowiedział, zajęty smakowaniem uroczego rowka pomiędzy pociągającymi półkulami.
"Drobne przeszkody potęgują przyjemności.." - pomyślał, pokonując kolejny guziczek. W zasadzie miał ochotę pociągnąć... ale dźwięk dartego materiału albo uderzających o podłogę guzików mógłby wyrwać Sylphie z nastroju...
Druga dłoń przez moment spoczywała w jednym miejscu, potem przesunęła się nieco ku środkowi, i w dół, by zastąpić, choćby częściowo, tą drugą.

To wszystko było niezwykle ekscytujące, rozpalające zmysły i ciała, doprowadzające niemal wręcz do utraty świadomości. Drżała od stóp do głowy, nogi miała jak z gumy, a jego usta i dłonie wędrowały po niemal niej całej, odkrywając zakamarki i pieszcząc...


- Roger - Magini odezwała się ponownie, tym razem jednak już zwykłym tonem, co od razu zwróciło uwagę mężczyzny.

Przestał się nią zajmować i spojrzał w jej twarz, podczas gdy ona zrobiła krok w tył. Nie starał się jej przytrzymać, w końcu nie chciał być w żaden sposób brutalny wobec jakiejkolwiek kobiety - no może poza takimi, które czyhają na jego życie.

Doszło w tym momencie do drobnego wypadku, o którym Sylphia na szczęście nie miała pojęcia. Gdy się cofała w jego palcach został jeden z malutkich guziczków, urwany naprawdę przypadkiem.

- Roger ja nie mogę - powiedziała z poważną miną, stojąc z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. - Nie teraz, nie dzisiaj. - Wysiliła się na uśmiech, zmieszana nie mniej niż on. - Wilk musi poczekać, owca ocalała. Muszę iść...

Osobnym pytaniem pozostawało, kto tu był kim?


Gdyby nie widoczne zmieszanie Sylphii, pomyślałby zapewne, że stał się ofiarą czystej złośliwości. A tak...
Może Sylphia zaczęła igrać z ogniem, nie zdając sobie sprawy z tego, że przy okazji można sobie poparzyć palce.
Może w ogniu namiętności wyparowało wino... jeden ze sprawców takiego a nie innego zachowania magini.
Może...
Możliwości było wiele. Nie, nie warto było analizować przyczyn.
I nie było czego żałować. Przyjemności... te były niezaprzeczalne.
Ale co miał jej rzec?
"Nic nie szkodzi..."?
"Nie przejmuj się..."?
"Przeżyję..."?
"Miło było...", wypowiedziane obojętnym tonem?
"Szkoda...", w jakiejś zimnej tonacji?
"Wybaczam..."?
Co rozsądnego można powiedzieć w takiej chwili...
Co kulturalnego można powiedzieć...
Przywołał na usta uśmiech.
- Rozumiem - skłamał. - Idź... - powiedział.

Oparł się o ścianę patrząc jak Sylphia odchodzi.
"Może już nie dojść do 'innej sytuacji'" - powtórzył w myślach słowa magini. - "I z pewnością nie dojdzie..."
Przydałaby mu się kąpiel.
Dużo wody.
Bardzo zimnej.
Na szczęście Valdro pomyślał o potrzebach gości. Co prawda z pewnością nie o takiej akurat sytuacji. Ale to nie przeszkadzało w niczym.
Schował do kieszeni malutki guziczek. Niemego świadka krótkiej chwili namiętności. Przy okazji będzie musiał go podrzucić Sylphii. Jakoś.

Roger zszedł po cichu po schodach.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-12-2009, 23:15   #126
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Sabrie spod przymkniętych powiek obserwowała, jak Morgan sprawnie radzi sobie z rozdzieleniem walczących. Sprytny był, nawet bardzo... Może za bardzo jak na zwykłego najemnika... Teu oczywiście odmówił pomocy; dziewczyna mogła mieć jedynie nadzieję, że powodem nie była obraza po jej niegrzecznej - jakby nie było - uwadze. Ale niechęć towarzyszy - a zwłaszcza magów - działała jej na nerwy; choć musiała przyznać, że coraz mniej. Znani jej najemni czaromioci byli bardziej... pożyteczni, zdając sobie sprawę, że tylko od wspólnej pracy zależy ich życie i powodzenie misji. Magicznie rozpalić ogień? A czemu nie, skoro alternatywą jest zamarznięcie na lodowcu Grzbietu Świata. Zauroczyć byle ogra? A czy lepiej uganiać się tydzień po lasach szukając kryjówki reszty? "Pragmatyzm ponad dumą", ta zasada zawsze się sprawdzała. Co prawda niekoniecznie w przypadku paladynów, ale i na tych były sposoby. Tu natomiast... Ale nie było co płakać nad rozlanym mlekiem. Gdy dziedziniec powoli zaczął pustoszeć, Sabrie energicznie wstała i zaczęła wdziewać zbroję. Może i inni woleli się bawić zamiast pracować, ona jednak znała swoje obowiązki. Przypasała miecz, na plecy zarzuciła płaszcz i rzuciwszy ostatnie tęskne spojrzenie w stronę ciepłego paleniska wtopiła się w mrok.

Obchód wokół karczmy był całkiem przyjemny. Las szumiał uspokajająca, a mnogość nocnego ptactwa i innych dzikich stworzeń świadczyła o nieobecności czających się wrogów. Z kuchni dobiegały odgłosy krzątaniny, a z tylnych zabudować porykiwania pijanych ochroniarzy i licznej służby, którza wraz ze szlachtą przybyła do gospody. Mimo późnej pory przyjęcie trwało w najlepsze. A okolica tchnęła spokojem, nawet dla wprawnego oka wojowniczki. Sabrie uśmiechnęła się z zadowoleniem mijając ostatnie zabudowania i wychodząc z przeciwnej strony na dziedziniec.

I oczywiście uśmiech zgasł, a noga zatrzymała się wpół kroku. Przy trakcie, niemal na granicy lasu zauważyła dwóch konnych, którzy nerwowo rozglądali się wokół. Trzeci koń, bez jeźdźca, spokojnie skubał trawę. Sabrie przytuliła się do ściany budynku, szczelnie otulając zbroję płaszczem, by żadnej błysk odbitego od niej światła nie zdradził jej obecności. Podejrzani osobnicy zaś wyraźnie spoglądali w kierunku zajazdu. Oczekiwanie na trzeciego podejrzanego, znajdującego się wewnątrz posiadłości Valdro, narzucała się sama.

- Boli cie coś panienko?...bo ja jestem felczer - niestety jeden z ostatnich kręcących się po dziedzińcu gości musiał okazać się... "pomocny". Stał teraz obok wojowniczki, zionąc alkoholem i patrząc na nią nieco błędnym wzrokiem. Sabrie przybrała bardziej nonszalancką pozę i odparła:
- Ależ skąd, po prostu świeże powietrze łapię, w środku taki zaduch... Nie martwcie się o mnie i wracajcie do zabawy, zaraz dołączę.
- W razie gdyby przyparło... mam piguły na przeczyszczenie
- rzekł troskliwie mężczyzna i powoli zaczął oddalać się w stronę głównego wejścia. A zostawiona samej sobie dziewczyna wróciła do obserwacji nieznajomych, od czasu do czasu sprawdzając rzecz jasna, czy nikt jej od tyłu nie zachodzi.
 
Sayane jest offline  
Stary 19-12-2009, 23:22   #127
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Nieco poirytowany kłótnią z Sabrie elf postanowił skorzystać z możliwości jaką dał mu Morgan . Wraz z Vraidemem wyruszyli na epicką przygodę w celu odnalezienia mitycznej Dru – jak cynicznie elf, mimo niejakiej ulgi, zatytułował ich zadanie.

- Spróbuj ją wywęszyć Vraidem, w okolicy nie ma zbyt wielu gnomów, szczególnie takich jak ona... – spokojnie przekazał chowańcowi elf starając się powstrzymać emocje. Był zdenerwowany, nawet wściekły. Przed chwilą sam rozmyślał o zmianie stylu mówienia, teraz był pewien że tego nie zrobi, nie po uwagach Sabrie.

Vraidem ruszył w kierunku karczmy, przebiegł kilka metrów...i kichnął. Łapami zaczął ocierać nos, a w umysł elfa uderzyła jego irytacja. Coś łaskotało nos ..chowańca jakieś proszek. Po chwili zaczął się tarzać na ziemi w desperackiej , a czniemozliwej próbie usunięcia tego..czegoś.

Elf spojrzał zdziwiony na zachowanie psa, po chwili jednak odczuł strach, panikę. Musiał mu jakoś pomóc! Nie wiedział co to za proszek, było to bardzo podejrzane, ale teraz problemem był proszek!

- Trzymaj się, Vraidem, zaraz sprowadzę pomoc! – powiedział na głos. Pobiegł do tawerny.

-Wody! Kubek wody! Szybko! – krzyknął do dziewki w środku.

W tawernie był pełno pijanych gości, choć większość z nich wyszła podziwiać mający sie rozpocząć pojedynek. Najbliższa służka zdziwiona poleceniem elfa, ruszyła do kuchni, by po chwili przynieść mu kubek wody.

Elf wyrwał jej kubek z ręki zanim zdąrzyła mu go podać. Obrócił się i pobiegł zostawiając zdziwioną kobietę samą, nie licząc bandy zapijaczonych "szalchciców". Pobiegł do Vraidema, wciąż biedny się szarmotał.

-Spokojnie, zaraz przemyję ci nos! – powiedział, po czym zabrał się delikatnie do dzieła, głaszcząc co chwilę chowańca aby go uspokoić.

Chowaniec się po chwili uspokoił, nadal kichając nerwowo...

Elf przytulił chowańca i nadal go głaskał jeszcze przez chwilę, w rzeczywistości samemu musząc się uspokoić.

Vraidem nadal kichał przez chwilę drżąc na całym ciele. Wreszcie przesłał prostą wiadomość.- To ...było irytujące.

-Źle to wygląda, ktoś upewnił się żeby nie było łatwo, ktoś kto nas zna, ktoś kto wie o tobie – w myślach kontynuował mag – Musimy być ostrożni.

-Nie martw się, na razie nie korzystaj z węszenia, spróbujemy innych sposobów. - uśmiechnął się do chowańca, lecz w środku zamiast strachu pojawił się gniew. Gniew o tyle niebezpieczny, że był on rzadkością u Teu.

Pogłaskał go jeszcze chwilę, wstał i ruszył do dziewczyny w karczmie.
-Zostań na chwilę przed wejściem, zaraz wrócę.

Powoli wszedł przez próg, ukłonił się.

-Wybacz pani, ale byłem w strasznym pośpiechu - odpowiedział, był zbyt wściekły aby bawić się w gry słowne i poezję - mam do ciebie jednak pewne pytanie. Otóż moja przyjaciółka, gnomka o imieniu Dru, lubiąca sobie dobrze popić, gdzieś mi z oczu zginęła. Nie wiesz pani gdzie mógłbym ją znaleźć lub gdzie ją ostatnio widziałaś? - starał się być grzeczny, ale jego ton był nieco chłodny. Gniew tak się wyrażał u elfa - chłodem.

- Tyle tu gości, kto by ich wszystkich spamiętał.- odparła służka, zamyśliła się.- Może tu mignęła, ale... nie..nie widziałam jej chyba.

- Nie ponaglam, ale bardzo mi zależy aby ją odnaleźć, bardzo.... ciężko jej nie zauważyć. Jest głośna, dużo pije, przechwala się, a gnomów tu też niewiele, czyż nie? – być może był nieco... napiętnujący, ale uszło to jego uwadze.

- Gości...Tych głośnych, od groma.- zaśmiała się dziewczyna i dodała.- Być może przechodziła tędy, ale..chyba tu jej nie ma.

Elf spojrzał na dziewczynę niezadowolony, gdzieś, w głębi jego oczu, niewielka czarna smuga złowrogo zatańczyła.

- Rozumiem. – odwrócił się i wyszedł do Vraidema.

- Sprawdźmy wóz. - zasugerował i ruszył do wozu.

Kuźnia była ciemna... i pusta. Ogień gasł a palenisku, części podwozia leżały rozłożone. A ładunek nietknięty.

Elf podszedł do wozu, obszedł go dookoła i sprawił wszystkie zakamarki, mają w pamięci "kreatywność" gnomki. Popukał też w drewno, sprawdzając czy nie ma żadnych ukrytych miejsc.

Nie znalał jednak niczego. Jakiekolwiek wóz ten miał tajemnice żadnej z nich już wcześniej nie odkrył Teu.


Od czasu spotkania z dziewczyną twarz maga ciągle trwała w tej samej pozie. Elf nie był zadowolny z wyników jego poszukiwań, a nie miał też czasu siedzieć przy wozie obstukując każdy jego centymetr, choć był pewny że coś tam jeszcze jest. Zamiast tego ruszył w stronę spiżarki gospody, być może tam, wśród trunków i jedzenia ukryła się gnomka


Spiżarka wymagała przejścia przez pełną ludzi kuchnię. Przeciskania się przez, aż do natrafiania na cerbera w babskiej postaci. Stary babsztyl czujnym okiem spoglądał na elfa, po czym niechętnie rzekł.- A ty tu czego?

Teu zwęził usta. Spojrzał na kobietę, z twarzą wyrażającą niezadowolenie, gniew i chłód.. Ciało elfa również zdawało się roztaczać aurę chłodu, jakby coś się wspinało, coś mrocznego i chłodnego, wokół jego sylwetki. Pasma ciemności coraz częściej tańczyły wokół tęczkówek elfa.

-Szukam przyjaciółki, gnomki o imieniu Dru. Lubi wino, jedzenie, jest zwinna i nieco... nieobliczalna, więc chciałbym sprawdzić spiżarkę czy jej tam nie ma, oczywiście może pani pójść ze mną, aby to sprawdzić. Bo nie chciałaby raczej pani zastać później spiżarkę wyjedzoną przez gnomkę o wielkim apetycie? – odpowiedział wreszcie, starając się być grzeczny, jak wcześniej, lecz jeszcze chłodniejszym tonem wypowiadał te słowa.

Kobieta spojrzała ponuro na elfa, machnęła mu łyżką drewnianą przed nosem i wycedziła przez zęby.- Ty mi tu z cyrkowymi sztuczkami nie wyskakuj.
Po czym dodała z podobnym chłodem.- Nie było tu żadnych gnomów ani niziołków. Szukaj gdzie indziej, tej swojej...Dru.

Uśmiech Teu niemiło się poszerzył.

-Zapewniam panią, że daleko mi od rozrywkowego typu cyrkowca. - po chwili zastanowienia – Dobrze, skoro pani tak twierdzi... nawet jeśli jest tutaj to się znajdzie prędzej czy później. - odszedł od kobiety, wyszedł z gospody i ruszył w las, okrążył gospodę, szukając jakikolwiek poszlak. Miał doskonały wzork nocą, choć liczył też nieco na Vraidema. Zapachów nie mógł czuć, ale rozglądać się nadal był w stanie. Rozdzielili się więc i zaczęli szukać.

Poszukiwania okazały się dość owocne. Na polanie, niedaleko gospody, znajdowało się dwóch jeźdźców oraz jeden koń wyczekujący na swego pana. Teu ostrożnie się skradał, rozglądając dookoła. Z tej odległości jednak nie mógł dostrzec nic wyrazistego, jedynie ich sylwetki – jeśli to byli oni.

Powoli, ostrożnie stawiając kroki, Teu zbliżał się do jeźdźców. Cieni jakby zaczęły go otaczać, światło księżyca przenikać. Był tam, choć nie można go było dostrzec. Tak jakby cieni utkały dla niego obraz, obraz polany nocą. Udało mu się dotrzeć na tyle blisko aby im się przyjrzeć.

Z bliska okazało się, że są to dwaj młodzi mężczyźni, każdy z nich uzbrojony był w krótki miecz i miał na sobie skórzaną zbroję. Trzymali po środku trzeciego konia luzem. Ich wzrok był skupiony na karczmie. Nic nie mówili...czekali, na kogoś lub na coś. Nie mieli jednak kajdan, ani wielkich worków, które wskazywałyby na porwaną Dru... mogli jednak czekać na porywacza. Elfi mag postanowił zaczekać i obserwować.

Tymczasem rozkazał chowańcowi okrążyć polanę skradając się w lesie i przyczaić się na jej skraju z drugiej strony. Gdyby nagle odjechali, w podejrzany sposób, lub próbowali uciekać – Vraidem mógł ich zaskoczyć.W pobliżu była też Sabrie, więc mieliby przewagę, jakkolwiek irytowała go myśl współpracy z nią to jednak to była jego praca i nie raz musiał działać z ludźmi, elfami, nawet krasnoludami, za którymi nie przepadał.
 
Qumi jest offline  
Stary 20-12-2009, 14:59   #128
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Życie nie zawsze układa się tak jak powinno, a plany i podejrzenia nie zawsze się sprawdzają.
We wszystko bowiem subtelnie ingeruje czynnik chaosu. I tak było właśnie w karczmie „Pod Leśnym Ruczajem”. Rodzice panny młodej mieli plany co do przyszłości swej swój córki, Valdro z Bianką plany co do karczmy, Sabrie i Teu zaś mieli swoje podejrzenia, Roger niespełnione nadzieje, Katkusik zaś obawy, a Sylphia chciała się przespać...dla odmiany sama. Dru miała swe diaboliczne plany, tajemniczy mnich zapewne też... Podobnie jak dwójka ludzi obserwowanych przez Teu i Sabrie, lecz ci z grzeczności woleli ich nie zdradzać. Czas pokaże które z nich uda zrealizować.

Teuivae’Vaelahr nie był wszechstronnym magiem, trudno go było nazwać potężnym...w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. W paru jednak dziedzinach był niedościgniony. Jedną z nich było skradanie i ukrywanie się w mroku nocy.
Szkoda że jego umiejętności obecnie się marnowały. O ile Sabrie z bliskiej odległości byłaby wyzwaniem, o tyle dwójka ludzi przy koniach, już nie. Nie wyglądali na bandytów (a jeśli nimi byli to raczej raczkowali w tym zawodzie), kiepsko uzbrojeni, młodzi...jeden miał chyba z 16 lat.

Przypominali bardziej rzemieślniczych terminatorów. Przez długi czas siedzieli w milczeniu, od czasu do czasu racząc się alkoholem.
- Długo jeszcze?- zaczął młodszy.
-Cierpliwości, wszystko ma swój czas, nawet rewolucja.- odparł starszy z nich.
- Tak, tak...wiem. Rewolucja.- westchnął młodszy.- Gdy upadną rządy cechów i gildii, a władzę przejmie lud pracujący. Chciałbym działać, a nie tylko w milczeniu czekać i rozpowszechniać ulotki cichaczem.
-Takie sprawy nie powstają w kilka dni Kalicu.-
odparł starszy z nich. Kalic zaś westchnął.- Szkoda że niewielka jest nasza rola tutaj, a i sprawa nie jest związana z upadkiem starych rządów.
- Jest, choć ty z sobie z tego nie zdajesz sprawy. Polityka to poważna sprawa, czyż Lenevard nie wytłumaczył ci tego na zebraniu ?-
Spytała starszy, a Teu coś zaczęło świtać. Lenevard był bardem i jakimś cudem członkiem cechu lutników. Niezbyt wysoko postawionym co prawda, ale bardzo głośnym i dość znanym w Waterdeep. Miał chyba jakieś zatargi z władzami własnego cechu. Ale elf nie znał szczegółów.
- Niby tak, ale...- Kalic zeskoczył z konia, stanął frontem do ukrywającego się elfa, a tyłem do wierzchowca oraz towarzysza i...opuścił nieco spodnie, by się odlać wprost w kierunku Teu. Elf wycofał się na bezpieczną odległość mając przed oczami wątpliwą przyjemność oglądania „wyposażenia chłopaka” i unikania żółtawego „strumyczka” pryskającego w jego stronę.-... nie bardzo rozumiem jak to wszystko nam pomoże. Wiesz, to całe bratanie i ślub.
-Głupiś ty, boś młody. –
rzekł drugi mężczyzna ,niewiele jednak starszy od niego mężczyzna.- Trzeba przypomnieć mistrzom, że nie są różni od nas. Że nie są jakąś elitą, że kiedyś sami byli czeladnikami i terminatorami. Że nie można nas traktować, jak... że nie można nami pomiatać.


Sylphia van der Mikaal miała obecnie proste potrzeby. Po dość intensywnym dniu, marzyła tylko o długim i spokojnym śnie. A jednak były z tym problemy. Wesela są głosne, jednak to przewyższyło wkrótce poziom hałasu. Bowiem do muzyki oraz pijackich okrzyków dołączyły wrzaski i tupania.- Łapaj go! Nie daj mu uciec! Tędy pobiegł psisyn ! Rozerwać go na strzępy!
Wrzaski i szamotanina rozlegały się coraz głośniej. Coraz bardziej utrudniając magini sen. Co na Mystrę się tu wyrabiało?!
Wreszcie do drzwi Sylphii załomotały ciężkie pięści.- Otwierać! Albo wyważymy drzwi! Wiemy że tam się ukrywasz, ty ...gnido!
W tych warunkach sen, był raczej niemożliwy.

Wędrówki Rogera po karczmie przyniosły nieoczekiwane efekty. Żadnych satysfakcjonujących jednak ..co najwyżej obiecujące. Dru przepadła jak kamień w wodę, podobnie tajemniczy mnich. Przynajmniej tak się Rogerowi zdawało...do czasu. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Póki co, coś się działo w karczmie, coś niedobrego. Morgana co chwilę mijali mężczyźni i kobiety o ponurym spojrzeniu. Mężczyźni i kobiety uzbrojoni i z dłońmi na rękojeściach. Ochroniarze bardziej niż goście. Wśród nich Morganowi udało się dostrzec krasnoludy znane mu z ochrony panny młodej. Oni wszyscy ...Kogoś szukali i nie poświęcali większej uwagi mijanemu przez nich Rogerowi. Ani tez nie reagowali na jego zaczepki. Od czasu do czasu słychać było okrzyki.- Łapaj go! Nie daj mu uciec! Tędy pobiegł psisyn ! Rozerwać go na strzępy!

Gdy zaś Roger zmęczony bezowocnym poszukiwaniem gnomki, mijał składzik pod schodami. Drzwi do składzik się otworzyły, dwie ręce capnęły mężczyznę i zanim zdążył zareagować został wciągnięty do środka. W ciemnościach, rozświetlanych jedynie przez nikły blask kaganka, zauważył szczotki, kubły oraz mnicha Ilmatera...Osobnika, który go tu wciągnął. Wyglądał teraz inaczej. Był przerażony i drżał, a pół twarzy miał pokrytą krwią.
- Na wszystkich bogów dobra, ratuj mnie ! Oni chcą mnie zlinczować!- szeptał drżącym głosem, kurczowo trzymając się ubrania Rogera.

Obserwacje są nudne, zwłaszcza gdy obiekt obserwacji jest daleko i niewiele robi. Właściwie to nic nie robi, jedynie czeka gapiąc się na karczmę. Sabrie powoli czuła jak sztywnieje jej ciało od ciągłego bezruchu. Powoli dopadało ją ...poczucie nudy. Goście już znikli w karczmie wiec robiło się cicho i ciemno...i monotonnie. A nie! Jeden z nich zeskoczył z konia i...stał nieruchomo od czasu do czasu wypinając krocze do przodu. Chyba sikał ...choć z takiej odległości, trudno to było stwierdzić. Kobieta była tak znudzona, że powoli rozważała czy niemądrze było odrzucić zaproszenie Kastusa do karczmy. Kapłan był może i nieciekawy, ale był i Sorbus... A nawet jeśli i on okazałby się niewarty uwagi, to parę butelek dobrego wina i łakocie z powodzeniem zastąpią towarzystwo prawie każdego mężczyzny... W każdym razie byłoby to ciekawsze od tych widoków. I ciszy która nastała po powrocie do karczmy... Było cicho i nudno, przez pewien czas przynajmniej Potem do uszu dziewczyny dotarło, jakby brzęczenie? Tak ! To było brzęczenie i buczenie!
Kładąc dłoń na rękojeści Sabrie skierowała się do stajni połączonej z kuźnią, by zbadać przyczynę hałasów. A owym źródłem była Dru montująca rurki od dużej beczki z winem do mechanicznego ustrojstwa, zmontowanego naprędce z części urządzeń Rowana.

Dru dokręcała coś kluczem z niezwykle zadowoloną minką. Nagle odwróciła się, a zobaczywszy Sabrie zrobiła minę dziecka przyłapanego na gorącym uczynku. Pochyliła w dół głowę i pocierając czubkiem stopy o ziemię mruknęła.- Nie miałaś.. eee...pilnować mego pysia? Ono jest kuźni, a nie w tej części stajni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-12-2009 o 15:37.
abishai jest offline  
Stary 20-12-2009, 20:28   #129
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W dużej sali gospody kłębił się tłum gości weselnych, za to nigdzie nie było widać ani Dru, ani Kastusa, ani Teu. Jakby wpadli pod ziemię.
Roger zatrzymał się na chwilę przy barze, jednak barman, w pocie czoła napełniający dzbanki i kufle, zaklinał się, że gnomki nie widział. A że przedstawicieli tej rasy na weselu nie było, zatem z pewnością - gdyby Dru do baru zawędrowała - barman by ją zauważył. Gdyby do rasy dodać jeszcze zamiłowanie kapłanki do alkoholu... Nie było szans, by ktokolwiek przegapił taką trunkową kobietkę. Nawet taką mikrą.
W zasadzie powinien spytać teraz, gdzie jest składowane wino i inne alkohole... Ale to z pewnością wywołałoby zaciekawienie barmana. I niepotrzebne podejrzenia.

Długo rozmowa przy barze nie trwała.
Zamieszanie jakie nagle wybuchło w karczmie zdecydowanie zmieniło kierunek zainteresowań barmana, który nawet swoje szklanki i kieliszki zostawił, przyglądając się biegającym tu i tam zbrojnym ludziom.
Sytuacja nie tak dla wesela powszechna jak pojedynek, ale i to się niekiedy zdarzało, zwłaszcza gdy kto podpadł znaczniejszej personie. Dziwniejsze jednak było to, że w bieganinie także krasnoludy wzięły udział, te, które panny młodej pilnowały. Nie wszystkie rzecz jasna...

- Co tu się dzieje? Kogo szukacie? - spytał przebiegającego ochroniarza. Ten jednak tylko obrzucił Rogera obojętnym spojrzeniem i popędził dalej. Co tym było dziwniejsze, że szukali jakiegoś mężczyzny. Tak przynajmniej wynikało z wypowiadanych na głos epitetów, w stylu 'psisyn' lub gorszych. Czyżby tamten tak charakterystycznie wyglądał, że na pierwszy rzut oka można było tamtego rozpoznać?
Wśród gości weselnych, najrozmaiciej przyodzianych ochroniarzy oraz służących z gospody jedynymi rzucającymi się w oczy osobami był mnich... Oraz Teu ze swoim wilczurem.
Ta druga możliwość byłaby niepokojąca.
Pocieszające było to, że nie poszukiwano Dru... Wizja gnomki, z drugim zestawem kości wyciągniętych nie wiadomo skąd, ogrywających do czysta weselnych gości... Dzięki Tymorze, nie ona była ścigana.
Poszukiwania nic nie dały. Kapłanki nie było i faktom trzeba było stawić czoło. To znaczy wrócić do kuźni i sprawdzić, czy przypadkiem zguba nie raczyła się odnaleźć sama z siebie. Rozczarowana niemożnością znalezienia partnerów do małej partyjki... Albo też pijana, i to nie radością z powodu naprawy jej ukochanego maleństwa.


Dłonie, które wciągnęły go do skrytki na szczotki nie należały do żadnej spragnionej wrażeń niewiasty. Wprost przeciwnie. Spoglądające na Rogera pełne trwogi oczy należały do mnicha. Zlekceważonego poprzednio przez Valdro.
Mnich nie wyglądał już na spragnionego gościny. Wprost przeciwnie... Ze jego słów można było śmiało wywnioskować, że gorącego przyjęcia ma zdecydowanie dość.
- Chcą cię zlinczować? - spytał Roger, z odrobiną tylko zaciekawienia. - Kurę gospodyni ukradłeś, czy tort zniszczyłeś, weselny?
Biegający ochroniarze raczej świadczyli o czymś poważniejszym. Czyżby młodzian na cześć panny młodej nastawał? Albo i co innego chciał z nią zrobić...
Mnich milczał...
- Ja mam cię w ciemno ratować, nie wiedząc, co masz na sumieniu? - Roger zadał kolejne pytanie. Milczenie mnicha, jeśli to w ogóle był mnich, sugerowało, że sprawa była poważna. Dużo poważniejsza niż jeden tort.
A milczenie się przedłużało.
- Mam zgadywać? Córkę czyjąś uwiodłeś i jej ojciec cię na tym zdybał? - padło kolejne pytanie. - A ty uciekłeś, ślubu z nią brać nie chcąc? - dodał Roger.
Takie rzeczy nagminnie się zdarzały. Nie tylko na weselach, chociaż te dziwnym trafem najwięcej okazji do czynów przez ojców niechętnie widzianych dostarczały.
Tymczasowy mieszkaniec schowka przez chwilę się zastanawiał zanim rzekł:
- Ten ślub nie powinien się odbyć, wiesz. Pannę młodą wbrew jej woli do ożenku zmuszają. W Waterdeep o tym wiedzą... więc... w obawie przez zamieszkami tu ślub urządzić postanowili.
Panna młoda wbrew własnej woli za mąż wydawana, to była rzecz całkiem normalna. We wszystkich sferach. Ewentualny odrzucony kandydat, jeśli szczęście, odwagę i wzajemność miał, pannę porywał, by po ucieczce ślub wziąć, albo i nie, ale zamieszek nie wzniecał, bo te na nic by się nie zdały.
- Głupot ty mi tu nie opowiadaj - odparł Roger. - Zamieszki z powodu ślubu... Też coś. Prędzej bym uwierzył, żeś sam ową panną zainteresowany i wykraść ją postanowiłeś dla własnej... korzyści, jeśli tak można to nazwać.
- Szczera prawda... ona zakochana jest z wzajemnością w Lenevardzie, a jego mistrzowie cechów nie lubią. O prawa pracownicze walczy, o godziwe zarobki - zaczął gorączkowo mówić mnich. - Ma duży posłuch u czeladników i robotników.
- Ty mi tu o prawach pracowniczych nie opowiadaj - Roger pokręcił głową. - Miłość potrafię zrozumieć, interesy cechów to nie moja sprawa. Gdyby ten cały Levenard miał w spodniach coś innego, prócz bawełnianych gaci, to by sam tu przybył, a nie młodzikiem jakimś się wysługiwał, na śmierć w dodatku go narażając. I wybij sobie z durnego łba porwanie panny - dodał zdecydowanie.
- Ty nie rozumiesz... ja posłańcem jestem. Miałem panienkę powiadomić... - rzekł wyraźnie obrażony mnich, po czym z przerażeniem zakrył usta.
- Powiadomić... o tym, że ukochany na białym rumaku przybędzie i spod ołtarza ją porwie? - w głosie Rogera zabrzmiała pewna ironia.
- Nic więcej nie powiem... nawet torturami ze mnie nie wyciągniecie - odparł zaczepnie fałszywy mnich. Po czym smutnym spojrzeniem dodał. - Poratuj bracie... toć oni krwi mojej łakną.
"Nic więcej mówić nie musisz" - Roger uśmiechnął się ironicznie. - "Wypaplałeś więcej, niż bym chciał."
- Braćmi zdaje się nie jesteśmy - odparł - chyba że w filozoficznym tego słowa znaczeniu... A pomóc ci...
Obrzucił mnicha uważnym spojrzeniem, a potem pomieszczenie zlustrował.
- Ty i twoje wieści... - Roger pokręcił głową. - Może, jeśli się uda, ubranie jakieś ci przyniosę. Na więcej nie licz. Nie jestem awatarem Sune, by łączeniem kochanków się zajmować.
- Zbuduj sobie schowanko... za kubłami i szczotkami. I szmat parę, co tu leżą, dodaj. W czasie wesela sprzątaczka żadna tu nie zajrzy, a z gości... też żaden, chyba że z ubikacją pomyli. Przy odrobinie szczęścia uchowasz się tu przez jakiś czas. I ten kaganek zgaś, bo cię byle dureń znajdzie.

Opuścił pomieszczenie i zamknął drzwi, przy okazji otrzepując się z kurzu, który przyczepił się do niego podczas wizyty w składziku.
Z kim powinien porozmawiać?
Z Valtro, który z pewnością chciałby skandalu uniknąć?
Z Bianką? Sprzyjałaby zakochanym? I spokojowi w gospodzie?
Z Sabrie? Ta z pewnością by uznała, że to nie jej sprawa. I Rogera też nie. Co gorsza, miałaby rację.
Z Teu? Pewnie nawet by nie zrozumiał, czy mag zgodzi się pomóc, czy też nie. Poza tym - po co Teu miałby komuś pomagać?
Z Sylphią? Może ta miałaby jaki pomysł szalony. Albo magię iluzji mogłaby zastosować i mnicha w panienkę przemienić?

Z myślą o magini Roger ruszył po schodach do góry.
Problem tylko na tym polegał, że nie bardzo wiedział, który pokój do niej należy. Ale to nie była przeszkoda nie do przezwyciężenia.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 21-12-2009 o 19:31.
Kerm jest offline  
Stary 23-12-2009, 13:05   #130
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Post opracowany z MG i Kermem

Zbudzona uciążliwymi wrzaskami i dobijaniem do... jej drzwi Sylphia puściła pod nosem wyjątkowo soczystą wiązankę. Spojrzała półprzytomnie w stronę hałasu, przewracając się na bok... .
- Precz warchlaki bo spać przeszkadzacie! - Ryknęła w końcu.

Przez pewien czas zza drzwiami słychać było rozmowy i kłótnie. Po chwili zaś spory u stały i jeden głośny głos krzyknął.- Otwieraj pani! Wiemy że ten zbir tu się ukrywa. Otwieraj, albo wyważymy drzwi!

- Normalnie żeby ich wszystkich... ja pier.
.. - Zwlokła się wnerwiona z łoża, okrywając kołdrą. Wiedziała, że jej dalsze krzyki nie mają najmniejszego sensu, a uparci idioci jeszcze wyważą drzwi do jej izby. Otwarła je więc w końcu gwałtownie, rozczochrana i wściekła jak cholera.
- Czego?! - Wrzasnęła.

Za drzwiami stały aż cztery osoby, pomijając czarnobrodego krasnoluda, było jeszcze dwóch mężczyzn i kobieta, trzymając w dłoni kawałek tkaniny. Cała czwórka była uzbrojona po zęby i w lekkich pancerzach, pomijając ciężko opancerzonego krasnala. I to właśnie ów krasnolud rzekł szorstkim głosem.- Ukrywa pani w pokoju bandytę.
Magini parokrotnie zamrugała oczami, starając przy okazji uspokoić, i do końca oprzytomnieć po wyrwaniu ze snu.
- Nikogo nie ukrywam jasny szlag, spałam właśnie sama, SAMA, dociera?! - Wprost zawarczała.
- Tak? To co znaczy ten kawałek tkaniny wetknięty w pani drzwi?
- rzekła kobieta w odpowiedzi. A jeden z mężczyzn rzekł.- więc nie będzie miała pani nic przeciwko temu że się rozejrzymy.- W końcu, nikogo nie pani ukrywa, prawda?
- A skąd mam wiedzieć kto tu co przy moich drzwiach kombinuje?!
- Spojrzała na nich wyjątkowo zabójczo - A chcecie to sobie sprawdzajcie, po czym wynocha! - Odsunęła się robiąc miejsce by mogli wejść do jej komnaty - Tylko moich rzeczy nie ruszać!.

Cała czwórka gorliwie wpadła do komnaty i zaczęła otwierać szafy, zaglądać do łózka, pod łóżko, do kuferka. Z wielką gorliwością szukali owego zbiega nie przejmując się obecnością magini. Nie uzyskawszy jednak pozytywnego rezultatu rozglądali się w poszukiwaniu ..jakiegoś śladu. Wreszcie kobieta podeszła do okna, otworzyła i spojrzała przez nie. Po czym rzekła do reszty.- Pewnikiem, oknem zwiał. Musi się w ogrodzie skrywać. Reszta skinęła głowami i minąwszy stojącą w drzwiach maginię, udali się od ogrodu.
- Ta jasne, oknem... chyba duch - Sylphia przewróciła oczami, nie wierząc co słyszy, i odezwała się jeszcze na odchodne - A dowiem się może kogo to szukacie?.
-Okno można otworzyć, a wspólniczka mogła zamknąć.
- rzekł krasnolud, a potem dodał.- A szukamy fałszywego mnicha Ilmatera, co to się tu zakradł by na pannę młodą napaść.
- O ile jakaś wspólniczka istnieje
- Syknęła Magini, wskazując palcem na drzwi - To pilnujcie panny młodej a nie gości wnerwiacie, o czym nie zapomnę wspomnieć komu trzeba!.

Wyszli w milczeniu ignorując uwagi czarodziejki, jak i ją samą.

....

Komnaty Sylphii nie trzeba było zbyt długo szukać... Można by powiedzieć, że wprost rzucała się w oczy. I w uszy.
Komnata, znaczy się rzucała, bo wychodziła z niej czwórka osób - kobieta, dwaj mężczyźni i brodaty krasnolud, a ścigały ich niezbyt pochlebne słownictwo, którego autorem była Sylphia.
A magiczkę słychać było aż na schodach.

Pożegnanie było nad wyraz mało przyjazne. I zdecydowanie nie zachęcało do odwiedzin lokatorki mieszkania. Mimo tego Roger postanowił zaryzykować.
Zastukał.

- Przyjmiesz jeszcze jednego nieproszonego gościa? - spytał.

Po raz kolejny w przeciągu ledwie paru chwil drzwi komnaty Sylphii otwarły się wyjątkowo gwałtownie (i na szczęście dla Rogera - do środka). Stała w nich wkurzona Magini z rozczochranymi włosami, szczelnie otulona kołdrą, pod którą z największym prawdopodobieństwem nie miała kompletnie nic.

- Cze... ?! - Chciała się znowu wydrzeć, wstrzymała jednak w pół słowa - Czego chcesz? - Spytała dosyć znośnym tonem.
- Zrobić komuś na złość... No, może na przekór - odpowiedział. - Między innymi tym, tam - dłonią wskazał kierunek, w jakim udała się czwórka poprzednich gości magini.

Sylphia spojrzała na mężczyznę mrużąc oczy, po czym odeszła od drzwi, co chyba oznaczało, że ten może wejść do środka. Sama Magini owinięta kołdrą w tym czasie z kolei usiadła na łożu zakładając nogę na nogę.
- No więc zamknij za sobą drzwi, a następnie powiedz o co chodzi, może będę zainteresowana...

Wzrok Rogera przez moment zawędrował w okolice zgrabnych kostek magini, a potem przeniósł się na jej twarz.
- Wiem, gdzie chowa się ów uciekinier. Posłaniec podobno, od, podobno, wielce w pannie młodej zakochanego młodzieńca. Błagał mnie, na kolanach niemal, o pomoc w opuszczeniu gospody.
- Do ucieczki panny młodej wolałbym nie przykładać ręki, skoro pan młody nie ma odwagi, by samemu rzecz załatwiać i chowa się za cudzymi plecami, ale ten młody głupiec...
- Chcą go zlinczować... Podobno. Gdybyś zechciała, można by mu młody łeb ocalić.

- Wiesz...
- Przeciągnęła swoją odpowiedź, widząc gdzie na moment powędrowały jego oczy. Poruszyła więc na chwilkę palcami obserwowanej stopy, zginając je i prostując. Oczywiście że go prowokowała, że bawiła się w najlepsze - Wiesz... nie bardzo wiem, czemu zwracasz się z tym do mnie, nie należę do osób uszczęśliwiających innych na siłę. Każdy ma jakieś problemy, mniejsze lub większe, co mnie obchodzi jakiś dwóch gówniarzy i panienka. Ciekawe jednak, jak wyobrażałbyś sobie mój udział w tym, co cokolwiek planujesz?

- Z pewnością nie ze względu na twe zgrabne nóżki, Sylphio. Raczej ze względu na twe umiejętności.
- Tamta dwójka mnie nie obchodzi
- zmienił temat - Niech sobie radzą, jeśli potrafią. A jeśli są zbyt ofermowaci... ich strata.
- Początkowo myślałem o przebraniu go... w jakąś sukienkę. Ale może masz jakiś podręczny czar... Iluzję jakąś...


- Sukienkę?? - Wyraźnie ją tym zaskoczył - Ja swoich nie dam, co to to nie, a zresztą mało tu kobiet na weselu?. Pewnie gdzieś się coś znajdzie i jakaś pożyczy albo i gwizdniecie... . Magi również do tego nie przytknę, chociażby z tego prostego powodu, że nie mam takich zaklęć do dyspozycji, może ta druga by jakoś zaradziła, ta co się tu też zjawiła, zapomniałam jej imienia, ma komnatę obok.

Wychodziło więc na to, że i Sylphia nie miała zamiaru w żaden sposób pomagać... .

- W życiu nie pomyślałbym o czymś tak wymyślnym. Z pewnością nie byłoby mu w tym do twarzy, tak jak tobie - powiedział. Z ledwo słyszalnym odcieniem uznania. - Przepraszam, że zakłóciłem spokój twego domu.

Ukłonił się uprzejmie i skierował się do drzwi. Ona z kolei je za nim dokładnie zamknęła, po czym ponownie położyła się do łoża, próbując na nowo zasnąć, co nie było łatwe wśród tego całego cyrku związanego z cholernym weselichem.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172