Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2009, 15:10   #15
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Życie, o ile tak można nazwać to co kolebało się w nadgniłym korpusie, już na pewno opuściło wielkiego wilka gdy rąbali go mieczami. Veller nie zwracał na to uwagi. Po prostu chciał mieć pewność, że bydle już nie wstanie. Serce łomotało szybciej niż w przypadku walk z ludźmi. To przez ożywieńców. Wiedział o tym. Nieumarłe zwierzęta budziły pewien trudny do pohamowania rodzaj trwogi. Być może brakowało mu jeszcze doświadczenia, ale gdy już przestali, nie mógł się powstrzymać by choć na chwilę nie zamknąć oczu i nie odetchnąć raz czy dwa głębiej. Walka dobiegła końca i jedyne co pozostało to trzask gasnącego ogniska i parę szpetnych przekleństw Fay. Jedna z tych choler ją dziabnęła. Veller nie miał jednak pewności, czy dziewczynę bardziej wkurza fakt, że jest ranna, czy że dała ciała. Podczas gdy Markus i Sigismund zaczęli zbierać truchła na jeden kopczyk niechętnie pozwoliła się obejrzeć. Ciężko było stwierdzić coś poza lekką raną i zważywszy na smród z pyska wilka, możliwość wdania się zgorzeli, czy innego dziadostwa. Dziewczyna jednak okazała się twardsza niż wielu, których widział. Wiedziała co robić i nie jęczała specjalnie. Raz tylko syknęła gdy obejrzał najgłębsze ugryzienie. Z wahaniem jednak spojrzała na rozpalony do czerwoności sztylet. Nie było w tym nic dziwnego. Nie za wielu było takich kozaków co to sami sobie rany wypalali. W swoim czasie słyszał anegdotkę o Rambusie - pewnym żołnierzu z Vietstadt - weteranie wojen z orkami, który ugodzony z kuszy na wylot, usunął bełt i nasypawszy sobie prochu strzelniczego do rany, następnie próbował bezskutecznie odpalić ją i w ten sposób oczyścić. Zaschły klajster krwi i prochu wybuchł dopiero później gdy nieświadomy poprzedniego zabiegu felczer, zachodził w głowę z pochodnią w dłoni, co to za dziwna tkanka uformowała się w ranie postrzałowej. Lekarz stracił wzrok i rękę, a Rambus trzy czwarte tułowia.
Najbardziej oryginalny sposób samouśmiercenia jaki znał. Mimowolnie parsknął śmiechem.

Dziewczyna wręczyła mu sztylet z wymownym spojrzeniem. Przyjął. Pewnie dobrze by było powiedzieć, że nie będzie boleć... Zdusiła krzyk w koszuli na jego ramieniu. Syk studzonej w krwi stali, trwał ze dwie sekundy. Nie chciał być niedokładny. Zaczerwieniona na twarzy odebrała od niego broń i skinęła głową w podziękowaniu.
- Jutro jeszcze spojrzę...
Obwiązał ranę skrawkiem spódnicy, który sobie wcześniej oberwała i zostawiwszy samą podbiegł do wielkoluda.
- Sigismund... Poczekaj z tym wielkim. Chcę mu się przyjrzeć.
Podchodząc do zmasakrowanego zwierzęcia, wyciągnął sztylet z zza pasa i kucnął. Odwrócił na chwilę głowę przyzwyczajając się do smrodu. Nic czego by nie znał, ale pierwszy odruch jest zawsze silniejszy. Dał sobie parę chwil. Obdukcja nie miała większego sensu, poza ciekawością, kiedy wilki w rzeczywistości padły. To mogłoby pośrednio wskazywać na przybliżoną odległość miejsca gdzie je ożywiono, a więc gdzie ktoś się parał nekromancją. Niczego bardziej nie pragnął jak bycia niezwiązanym z tą sprawą... Kępka szaroniebieskiego futra pozostała na ostrzu sztyletu gdy przejechał nim po kawałku skóry zwierzęcia. Wyszły zupełnie luźno odsłaniając liczne ropiejący wrzody. Veller zmarszczył brwi w zdziwieniu. By się upewnić naciął jednego. Wysącz żółtawej mazi nie zostawiał wątpliwości. To nie tylko kwestia nekromancji. Będzie musiał dokładnie umyć ręce... i mieć Fay na oku. Odgarnął ostrzem luźny płat skóry i parę strzaskanych przez Sigismunda żeber. Wnętrzności normalne na pozór, tylko sczerniałe. Może zwykłe plamy pośmiertne... a może coś co miało związek z wrzodami. Westchnął ciężko podsumowując liczne pomysły przyczyny. Ospa, mór, nosacizna... Same wredne gówna. Miał dość oględzin. Podniósł się i wytarłszy sztylet o jakieś szerokie liście opalił go w ogniu ogniska. Wykrzywiony we wściekły grymas pysk zwierzęcia łypał na niego białymi bielmami. Ani śladu po źrenicach. Jeśli coś kierowało tymi zwierzętami to czyjaś wola, bo na pewno nie wzrok. Odszedł od truchła.
- To może być zaraza – rzucił pomiędzy pozostałą trójkę - Gdzie był ten strumień?

Chwilę później gęste obłoki słodkawego dymu z palonych ciał wzbijały się wysoko w niebo. Odsunęli się na noc od kopca.

***

Następne dni mijały sprawnie. Nikt nie gnał i nikt nie odstawał. Nikt też nie nawiał co było najbardziej pozytywne. Oznaczało, że można im w pewnym stopniu zaufać. Veller wolał nie musieć korzystać z tego zaufania. Nigdy nie lubił. Odkąd brat go wyciągnął z degrengolady samoumartwienia i samogonowego bagna, w które się zapadał, starał się nie zawierzać nikomu poza sobą. Pozostała tylko cenna wiedza i wspomnienia z odzwierciedlającymi je bliznami.
Fay tylko zaczęła słabnąć koło popołudnia. Bał się, że wypalanie nie pomogło, ale prawda była na szczęście inna. Dziewczyna sprawdziła, czy Erich nie kłamał i ile mają czasu od chwili nie wzięcia tabletki do momentu pojawienia się objawów.
- Idiotka – rzekł oschle ze słabo ukrytym westchnieniem ulgi. Mniej niż rozsądna próba... ale skoro już się jej poddała to warto było dowiedzieć się czegoś więcej – Wytrzymasz jeszcze trochę?
Było w niej coś. Coś co zahaczało spojrzenie i ciągnęło ku sobie. Nie walczył. Nie mogła być starsza od niego, a zachowywała się jakby przeszła przynajmniej tyle samo. Może była to i prawda. Nie przypominała mu jednak kobiet z jakimi do tej pory spędzał czas. Miejskie podfruwajki i śwarne prowincjonalne dziołchy. Uchwyciła jego spojrzenie. Poczekał aż speszona odwróci wzrok. Trochę czekał.
- Wytrzymam – odparła i poprawiła włosy, jakby to one mogły powodować zawroty głowy – Wygląda na to, że pomyliłeś się z tą zarazą Veller – dodała zupełnie niespodziewanie – nic mi nie jest.
Zaśmiał się w odpowiedzi na zaczepkę.
- Tym lepiej dla ciebie Fay. Zachowasz rączkę.
- Uczyłeś się gdzieś tego?
- Tak
- …?
- W cyrku.
- Gdzie?
- W cyrku. Mieliśmy tam ogrzego szamana. On mnie wszystkiego nauczył...
- Pierdolisz...
- A chcesz? -
Uśmiechnął się wilczo do dziewczyny. Nie czekał jednak na jej odpowiedź i dodał poważnie - Po prostu uważaj Fay z tą ręką. I bez zarazy całą tą wisielczą misję czuć jakimś marnym końcem.
Niedługo potem zaczęło nią telepać, a nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nalegał by wzięła tę cholerną tabletkę. Posłuchała. Na jej przykładzie mieli około trzydzieści godzin od chwili wzięcia ostatniej pigułki. Zawsze to jakaś informacja.
Zastanawiał się czy czasem nie zaczął się przejmować nią bardziej niż powinien.

***

Zwłoki miały nie więcej niż cztery godziny. Gdyby byli zbyt gorliwi w podróży, mogli znaleźć się tu razem z tym brodatym pechowcem. A tak oni żyli, a on nie. Zupełnie znośny układ. Przeszukanie ujawniło jeszcze parę listów i wielką dziurę z tyłu głowy. Jakby włócznią oberwał, czy czymś w tym stylu. Tylko kto o zdrowych zmysłach uderzałby włócznią w głowę? Na pewno nie wystrzał. Taka kula rozerwała by czaszkę na strzępy i zostawiła osmolenia. Może to jakaś egzekucja była... Powiedział pozostałym co o tym sądzi. Fay i Sigismund zajęli się korespondencją, Markus rozejrzał po śladach dookoła, a on spojrzał badawczo na metalową rurkę porównując jej średnicę z raną. Byłyby ślady krwi na niej... ale może było więcej rurek. Czymkolwiek to ustrojstwo wraz ze szkłem było. Na wszelki wypadek wziął ze sobą rurkę, a także resztę ekwipunku krasnoluda. Zastanawiał się jeszcze nad skórzanym kaftanem, ale nie było ani zimno ani na tyle niebezpiecznie na razie by się poniżać do obdzierania trupów z ubrań.
- Musieli go czymś zdrowo okładać - spojrzał na strupy krwi, która wysączyła się wcześniej z rany - Najpierw oberwał, a dopiero potem go wykończyli. Biedny sukinsyn. Żył do samego końca. O zbójach rzeczywiście nie ma mowy. Wątpię też, by to była robota wieśniaków, czy zwierzoludzi. Nic nam jednak raczej do tego. Pochowajmy go i dalej do klasztoru.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline