Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-12-2009, 23:53   #11
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Jeżeli do tej pory ktokolwiek z was miał wątpliwości co do tego jaki los spotkał inne grupy, prysły one w oka mgnieniu gdy tylko przyjrzeliście się bliżej wilkom, które nieubłaganie zmierzały w waszym kierunku. Fay, Siggi i Veller ustawili się wokół ogniska oczekując konfrontacji. Nieco dalej stał Markus, który w chwili gdy pozostali szykowali się na przyjęcie ataku, mierzył z łuku w kierunku najbliższego stwora. Ciszę panującą wokoło zakłócał jedynie szum wirującego kiścienia i powarkiwania bestii.

Strzała wypuszczona przez Markusa ze świstem przecięła powietrze lądując między oczami jednego z wilków. Pozostałe cztery rzuciły się do ataku. Pierwszego, który zdołał do was dobiec Siggi potraktował płonącą płachtą. Stwora wprawdzie nie udało się unieruchomić, jednak wyplątanie się zajęło mu kilka sekund. W tym czasie jego futro zajęło się ogniem. Bestia zawyła. Widać było, że płomień sprawia jej ból. Mimo to nie przestawała atakować.

Wilk, który rzucił się na Markusa zanim ten zdołał sięgnąć po miecz, omal nie rozszarpał mu gardła. Młodzieniec w ostatniej chwili zdołał zasłonić się ręką. Stwór szarpiąc za rękaw kurtki powalił go na ziemię. Po chwili szamotaniny udało się kopniakiem odepchnąć bestię. Te kilka sekund wystarczyło by podnieść się z ziemi, dobyć miecza i przygotować się na następny atak nacierającego wilka.

W tym czasie Fay bez powodzenia usiłowała zatłuc swojego oponenta. Przeciwnik, który przypadł jej w udziale był wyjątkowo zwinny i większy od pozostałych. Kiedy zamachnęła się usiłując trafić go w czerep wilk odskoczył po czym, wykorzystując chwilową lukę w obronie, rzucił się na dziewczynę. Ostre jak brzytwa kły utkwiły w lewej dłoni. Fay krzyknęła upuszczając trzymaną w ręku żagiew. Wilk powalił ją na ziemię.

Walczący nieopodal Siggi złamał trzymaną w ręku pochodnię na łbie najbliższego stwora otumaniając go na krótką chwilę. Ostawszy się bez broni w rękach dobył swojego miecza i zanim wilk miałby szansę ponownie zaatakować wyprowadził szeroki zamach. Cios rozłupał czaszkę bestii obryzgując wielkoluda czarną posoką. Gdy Siggi przetarł twarz dostrzegł leżącą kilka metrów dalej dziewczynę szamoczącą się z jednym z napastników. Nie czekając aż wilk go zauważy zaszedł stwora od tyłu i mocnym kopniakiem zrzucił z Fay.

Veller trzymał swojego przeciwnika na dystans wymachując mu przed nosem pochodnią. Kiedy wilk uskoczywszy przed płomieniem żagwi na chwilę stracił równowagę, młodzieniec dźgnął go w tułów. Pchnięcie było zbyt słabe aby mogło zabić, wystarczyło jednak by spowolnić stwora. Veller zdzielił go pochodnią w pysk. Następnie zadał kolejny cios mieczem, tym razem wystarczająco mocny by zakończyć walkę. Wilk legł na ziemi w kałuży wnętrzności powoli wypływających z rozciętego brzucha.

W międzyczasie Markus zdołał uporać się ze swoim przeciwnikiem. Obaj młodzieńcy pospieszyli z pomocą Fay i Siggiemu. Chwilę później ostatni z wilków padł martwy. Rozejrzeliście się dokoła. Przed udaniem się na spoczynek trzeba było uprzątnąć wilcze ścierwa, które teraz walały się po całym obozie.

-Wszyscy cali? - spytał Markus – nie znam się na tym ale te zwłoki należałoby chyba spalić albo przynajmniej zakopać. Cholera wie jakie choroby mogły przenosić te wilki.

Veller rzucił okiem na Fay próbującą opatrzyć zranioną dłoń kawałkiem materiału wyrwanym z kiecki. Ugryzienie nie było zbyt głębokie. Jednak widać było, że sprawia dziewczynie ból, mimo iż starała się tego nie okazywać.

-Pokaż – zerknął na ranę – miałaś szczęście, że nie szarpał cię za mocno. Kurwa na tym zadupiu nawet nie mielibyśmy czym tego zszyć. Ale Markus ma rację. One mogły przenosić jakąś zarazę. Zresztą nawet gdyby to było zwykłe wilki ranę po ugryzieniu trzeba odkazić. Dlatego...

Dziewczyna wyciągnęła sztylet z buta i wsadziła go w dogasające palenisko.

-Przestań pieprzyć, wiem co ci chodzi po głowie.

W czasie gdy Veller zajęty był przypalaniem rany, Markus i Siggismund sprzątali obóz. Ścierwa zwierząt ułożyli na stertę pod którą następnie podpalili. Stos zapłonął ogniem wzbijając w powietrze kolumnę żółto-brązowego dymu. Po krótkiej naradzie zdecydowaliście, że przez resztę nocy każde z was będzie kolejno pełnić wartę. Jako pierwszy czuwać miał Siggi. Pozostała trójka udała się na spoczynek.

Gdy pierwsze promyki wschodzącego słońca przebiły się przez gęstą zasłonę drzew Veller, który pełnił wartę jako ostatni, obudził pozostałych. Zwinęliście obóz i ruszyliście w stronę gór.

19 Sommerzeit 2527 KI

Droga do klasztoru zajęła wam kilka dni forsownego marszu. Powietrze było czyste, pogoda dopisała więc łatwo było przemierzać kolejne kilometry. Trzeciego dnia ujrzeliście cel waszej wędrówki. Dolina Zervos była w większej części porośnięta lasem. Przez jej środek biegła rzeka dzieląc obszar na wschodnią i zachodnią część. W oddali dostrzegliście klasztor i skupioną wokół niego grupę mniejszych budynków. Teren wokół klasztoru został wykarczowany i przeznaczony na pola uprawne.

Podróż upłynęłaby wam bez dodatkowych atrakcji gdyby nie jedno zdarzenie. Tego samego dnia, gdy opuszczaliście przełęcz wiodącą do doliny znaleźliście obóz rozbity nieopodal drogi. Już na pierwszy rzut oka widać było, że ktoś napadł tych co tu nocowali. Wszystkie sprzęty były całkowicie zniszczone, namiot porwany. Na ziemi dostrzegliście plamę zaschniętej krwi i krótki miecz ze złamanym ostrzem. Żar tlił się jeszcze w dogasającym palenisku.

-Broń w pogotowiu, nie podoba mi się to – rzucił Markus – ogień jeszcze nie dogasł, ktokolwiek tu obozował, wczoraj jeszcze żył. Nie zaszkodzi przeszukać zarośla.

W krzakach otaczających obóz znaleźliście zwłoki młodego krasnoluda. Ubrany był w brązowe, skórzane spodnie, kaftan i płaszcz tego samego koloru. Długie czarne włosy związane były w warkocz. Z tyłu głowy miał ranę o średnicy kilku centymetrów. Jego ręce złamano w kilku miejscach. Na przedramionach roiło się od siniaków. Veller starannie przeszukał zwłoki. Khazad miał przy sobie sakiewkę zawierającą kilka szylingów i plik listów zaadresowany do niejakiego Ulricha Berga zamieszkałego w Middenheim. Obok ciała znaleźliście kawałki szkła i metalową rurkę niewielkich rozmiarów.

-Trup nie zdążył stężeć – ocenił Veller rozpinając kaftan martwego – musiał zginąć przed kilkoma godzinami. Hmm... na brzuchu też ma siniaki. Ci, którzy go zabili spuścili mu wcześniej niezły łomot. Nie wiem co to za badziewie – dorzucił zerkając na rupiecie znalezione obok ciała – ale lepiej będzie jeśli to weźmiemy. Listy też, może ktoś w klasztorze będzie wiedział kim on był.

Pochowaliście krasnoluda w prowizorycznym grobie i ruszyliście w dalszą drogę. Kilka dni później dotarliście do celu. Klasztor położony był na wzgórzu, wokół którego zbudowano niewielką wioskę. Otoczony był wysokim murem z narożnymi basztami co mogło sugerować, że budowla nie zawsze służyła jako równie pokojowym celom jak obecnie. Nad bramą zawieszono metalową rzeźbę przedstawiającą gołębia. Zarówno na terenie wioski jak i na klasztornym dziedzińcu kręciło się sporo mnichów. W odróżnieniu od bieli typowej dla zakonów poświęconych Shallyi przedstawiciele tutejszego zgromadzenia odziani byli w brąz. Kiedy dotarliście na dziedziniec jeden z młodych mnichów kręcących się przy wejściu zastąpił wam drogę i spytał o cel wizyty. Usłyszawszy, że przybyliście w sprawie ogłoszenia zaprowadził was na pokoje gościnne. Po kilkunastu minutach oczekiwania stary zakonnik wyszedł wam na spotkanie.

-Kolejni chętni do poszukiwań jak mniemam? Proszę za mną. Ojciec Ichering oczekuje.

Zostaliście zaprowadzeni do klasztornej biblioteki, gdzie pośród dziesiątek regałów zastawionych starymi woluminami, siedząc za dębowym stołem, oczekiwał wasz zleceniodawca.

-Witam serdecznie. Jak zapewne wiecie nazywam się Georg Ichering i jestem przeorem tego klasztoru. Ojca Ericha już poznaliście. Zanim przejdziemy do omawiania konkretów mogę wiedzieć jak mam się do was zwracać?

Po wymianie uprzejmości mnich kontynuował:

-Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że pan Ropke poinformował mnie o okolicznościach, w jakich zaproponowano wam zlecenie. Mimo wszystko nie mam zamiaru traktować was inaczej niż kogokolwiek z poprzednich grup. W czasie waszych poszukiwań możecie liczyć na nasze wsparcie w każdej formie, w jakiej będziemy go w stanie udzielić. Zajmuję się historią tych ziem. Do książki, nad którą obecnie pracuję będzie potrzebne przeprowadzenie pewnych prac w terenie. Pan Ropke, którego zainteresowały moje badania, zaoferował swoją pomoc w ich wykonaniu, na co przystałem, zważywszy że sam dysponuję dość ograniczonymi środkami. Waszym zadaniem będzie przeszukanie północnej części doliny a konkretnie obszaru wokół kopalni Gimbrina.

Ichering rozłożył na stole mapę doliny i zakreślił palcem niewielki okręg wokół tego miejsca.

[na dniach postaram się wkleić mapę doliny w temacie z komentarzami]

-Mapę możecie zatrzymać. Będziecie mieli za zadanie odnaleźć grobowce należące do członków Szkarłatnego Bractwa. Była to grupa banitów, która grasowała na tych ziemiach ponad 150 lat temu. Mówi się, że wielu spośród nich wywodziło się ze szlachty, co miało tłumaczyć okrucieństwa, jakich ci bandyci dopuszczali się w stosunku do mieszkańców łupionych przez nich wiosek. Wśród miejscowych wieśniaków krążą legendy o skarbach, jakie mieli zgromadzić. Spotkałem się również z pogłoskami jakoby oddawali cześć jednemu z plugawych bóstw zaliczanych w poczet Niszczycielskich Potęg. W to jednak nie jestem skłonny wierzyć, gdyż w ciągu ostatnich kilku lat badań nie znalazłem żadnych dowodów potwierdzających ów pogląd. Po tym jak opuścicie klasztor skierujecie się do Frugelhofen, gdzie będziecie mogli uzupełnić zapasy o przedmioty, których nie mamy w klasztorze. Możecie również wykorzystać pobyt w wiosce i wypytać miejscowych o grobowce. Stamtąd udacie się w rejon poszukiwań. Jak tam dotrzecie dobrze by było porozmawiać z przywódcą tamtejszej kopalni. Krasnoludy patrzą niezbyt przychylnym okiem na obcych kręcących się wokół ich ziem. Poza tym znają te góry lepiej niż którykolwiek z wieśniaków. Niewykluczone, że coś wiedzą. Macie jakieś pytania?

[opisy ważniejszych bn'ów macie w komentarzach – tam również znajdziecie szczegóły dotyczące sposobu, w jaki przeprowadzimy dialog z przeorem]


Interludium cz. 1

Śnił. Zdawał sobie sprawę, że wspomnienia, które powracały za każdym razem gdy zamykał oczy nie mogły należeć do niego. Czasami zastanawiał się czy zaczyna tracić zmysły. Wizje były jednak zbyt rzeczywiste aby stanowić fantazje zrodzone w najciemniejszych zakamarkach jego umysłu. Tak realne, że czasami niemal czuł jak przemierza tajemniczy krajobraz, który roztaczał się przed jego oczami.

-Co to za miejsce? Dlaczego mi to pokazujecie?


Odpowiedź nie nadchodziła. Mimo wszystko nie odczuwał strachu. W głębi duszy wiedział, że to jedyny sposób, w jaki mogą się z nim komunikować. Czuł, że są gdzieś w pobliżu. Ich głos był na razie zbyt słaby. Wiedział jednak, że wkrótce przybierze na sile.

Pamiętał podróż. Oglądał ich oczami miejsca, których dotąd nie widział żaden śmiertelnik – tak obce, iż na samo wspomnienie o nich jego ciało przebiegały dreszcze. Myśl o tułaczce pojawiła się od razu gdy ich umysły spotkały się po raz pierwszy. Wędrowali dłużej niż sięga pamięć którejkolwiek z rozumnych ras. Tak długo, że nie pamiętali już czemu opuścili swój dom by przemierzać pustkę. Wreszcie, eony temu dotarli tutaj. Wtedy coś się stało...
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 25-01-2010 o 22:18. Powód: drobne poprawki redakcyjne
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 13-12-2009, 11:23   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trafiony w łeb wilk padł na ziemię niczym rażony włócznią samej Myrmidii.
Krótka chwila radości zniknęła natychmiast, gdy kolejny wilk rzucił się na Markusa, nie zważając na drzewce łuku, którym ten usiłował się bronić.
"Cholerne gnojki poskąpiły nam na zbrojach" pomyślał, gdy kły wilka wbiły się w rękaw jego kurtki. Ciężar wilka pociągnął go na ziemię. Runęli na ziemię obaj.
Widział kiedyś taką walkę. Pokazową. Wyglądało to nawet całkiem ciekawie. Teoretycznie zatem wiedział, jak się zachować. Szybko jednak się okazało, że gdy parę cali od twej twarzy szczerzą się ociekające śliną wielkie kły, to teoria zaczyna się nieco rozmijać z praktyką.
Usłyszał krzyk Fay, ale sam miał na karku pokaźnego wilczura i ruszenie na pomoc komukolwiek w tym momencie było zdecydowanie utrudnione.
Podkurczył kolana i z wysiłkiem odepchnął od siebie wilka. Ten nie raczył odczepić się na długo, ale nawet ta krótka chwila wystarczyła, by Markus znalazł się na nogach. Sięgnął po miecz.
Tym razem był szybszy, niż jego czworonożny przeciwnik. Płomienie ogniska odbiły się w zimnej stali, gdy ostrze zatoczyło krótki łuk. Niezbyt długą drogę, której ostatecznym celem miał być wilk. Miecz zadrżał w dłoni Markusa, gdy szarżujący zwierz całym impetem nadział się na ostrze. Chociaż jednak od razu widać było, że rana jest śmiertelna, wilk był pewnie zbyt głupi, by to zrozumieć. Kłapnął jeszcze dwa razy zębami, w beznadziejnym wysiłku dopadnięcia swego wroga. Dopiero po paru sekundach białe światło w oczach zwierzaka przygasło. Wilk znieruchomiał i osunął się na ziemię. Markus przytrzymał go nogą i wyszarpnął mocno wbity miecz.

Rozejrzał się.
Cztery wilki leżały martwe, piąty... Ten akurat kończył krótki lot, wysłany w powietrze solidnym kopniakiem Siggiego.
Liczebna przewaga ludzi nie spowodowała zmiany nastawienia zwierzaka i nie skłoniła go do ucieczki. Zaatakował z furią. Tym razem jednak zamiast jednego kiścienia napotkał kilka ostrzy.
Walka nie trwała długo. Po chwili wilk dołączył do swych pobratymców.

- Wszyscy cali? - spytał Markus. Sięgnął po kawałek nadpalonej namiotowej płachty i zaczął czyścić miecz.
- Niech to szlag. - Skrzywił się na widok zakrwawionej ręki Fay. - Nie znam się na tym, ale te zwłoki należałoby chyba spalić albo przynajmniej zakopać. Cholera wie jakie choroby mogły przenosić te wilki. - To ostatnie zdanie bardziej dotyczyło Fay, niż leżących tu czy tam zwłok.



Jedna ręka, jeden namiot... I jedna strzała, bo ta, która powaliła wilka złamała się w połowie.
Można by powiedzieć, że straty nie były zbyt wielkie, gdyby nie to, że ręka należała do Fay i nie było wiadomo, czy w ranę nie wda się zakażenie. Albo i coś gorszego. A oni nie mieli nawet podstawowych środków opatrunkowych. Nawet mocnej wódki, by zalać ranę. I pokrzepić Fay.
Zaklął pod nosem, życząc ich "dobroczyńcom" paru pięknych chorób. Ciężkich i długotrwałych. Gdy zaś Veller zabrał się za ranę Fay i po obozowisku rozszedł się swąd przypalanego ciała, zwielokrotnił życzenia.

- Parę gałęzi, solidne kije - zaproponował Siggiemu. - Lepiej tego ścierwa nie dotykać gołymi rękami.

Dołożył kolejne parę negatywnych życzeń pod adresem ich pracodawców. Nie mogli im dać choćby jednej łopaty? Marnego toporka? Kretyni. Nigdy w lesie nie byli?
Na szczęście wilki nie były wielkie jak konie. Dało się je bez problemu przerzucić na ułamane naprędce świerkowe gałęzie i odsunąć z dala od obozowiska. I tak mieli je spalić, ale im dalej, tym lepiej.

Żółto-brązowy dym był ciężki i snuł się blisko ziemi, nie racząc wzbić się wysoko i rozpłynąć w powietrzu. Na szczęście leniwe podmuchy wiatru niosły go daleko od obozu.
Markus dorzucił jeszcze parę gałęzi, by ogień nie zgasł zbyt szybko, a potem wrócił do obozowiska.

- Rozejrzę się... Może jest tu gdzieś troszkę wody.

Ta przydałaby się wszystkim. Najbardziej Siggiemu, którym w tej chwili można by straszyć dzieci. A i niejeden dorosły na jego widok zrobiłby w tył zwrot.
Na szczęście mieli lato, a Siggi spalił namiot, a nie wszystkie koce.
Przy okazji można było sprawdzić, skąd przywędrowały te wilki. Tam gdzie było pięć, mogło się ich znaleźć więcej.

Mały spacer po lesie, z bronią w ręku... Pomysł był odrobinkę ryzykowny, jak wszystkie , ale na szczęście nie trafiło mu się kolejne stadko miłych wilczków. Czy innych spragnionych krwi zwierzaków.
Kończył niemal zataczać krąg wokół obozu, gdy usłyszał cichy szmer wody. Strumyk nie był zbyt szeroki. Można go było przeskoczyć bez problemów, ale wody niósł dosyć, by móc się umyć. Pięknej, czystej i zimnej wody.
Markus starannie umył ręce i twarz. A potem, nie czekając, aż dłonie wyschną, założył pierścień. Ten, co niby o magii miał uprzedzać.

- Wilki przybyły stamtąd - powiedział po powrocie, wskazując na wschód. - Nie nasz kierunek, na szczęście. Ale wolałbym wiedzieć, co, na... - Nie dokończył przekleństwa, co mu się na usta pchało. - ...nasz szlak je skierowało - nieco inaczej skonstruował wypowiedź. - Same z siebie tu przylazły, czy też nie.
- A tam
- za siebie machnął ręką - strumyk jest. Bardzo czysta woda. I smaczna.

Zabrał się za uzupełnianie zapasów opału. Trochę cienkich gałęzi, które wrzucone w ogień od razu dawały dużo światła i rozjaśniały większy kawałek otoczenia. I parę solidnych konarów, co palić się mogły godzinami, bez względu na to, czy trzymający wartę będzie o ognisku pamiętać, czy też nie.

- Biorę trzecią wartę - oznajmił, rzucając ostatni kawałek drewna na stos - a wy się dzielcie, jak chcecie.

Zastanawiał się przez moment, czy Fay powinna trzymać wartę z innymi. Po przyżeganiu rany nie wyglądała kwitnąco. Ale... nigdy nie było wiadomo, jak kto zareaguje na najnormalniejszą w świecie propozycję. Mogła mu podziękować, a równie dobrze mogła zmieszać go z błotem. A on z pewnością nie pozostałby jej dłużny.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 18-12-2009 o 12:00.
Kerm jest offline  
Stary 13-12-2009, 21:21   #13
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Suchy trzask nadpalonej gałęzi, sypiące się wokół iskry i zalatujący paloną, mokrą sierścią dym. Chrupnięcie, zgrzyt rozłupanej czaszki i krople czarnej juchy oznaczały śmierć kolejnego stwora. Siggi otarł twarz lewą dłonią i wyszczerzył zęby w grymasie.
- Waruj, ścierwo! - warknął pod adresem leżącego obok czworonoga, którego członki podrygiwały w agonii. Dojrzał większą od innych bestię, której udało się powalić dziewczynę na ziemię. Sprzedał wilkowi kopniaka, aż chrupnęły żebra, jednak skowyt szybko przeszedł w groźny pomruk. Chwilę później, kiedy zjawili się Markus i Veller, we trójkę dosłownie posiekali bestię na części.

Było po wszytkim. No prawie - wyglądało na to, że jeden z wilków poharatał Fay rękę. Raną zajął się Veller, widocznie jest jakimś cyrulikiem, czy zielarzem. Po prawdzie, Siggi również potrafił założyć prowizoryczny opatrunek, unieruchomić złamaną kończynę, czy wydłubać grot strzały bez pozbawiania życia rannego - niejednokrotnie te przekazane przez babkę umiejętności uratowały jego lub jego kamratów od utraty ręki, czy trwałego kalectwa. Nie był jednak wirtuozem w tych sprawach - po prostu działał na wyczucie i pomyłki się zdarzały. Uśmiechnął się na wspomnienie Gotthardta, prawej ręki Jednookiego, którego banda kontrolowała rejon magazynów rzecznych po wschodniej stronie Reiku. Któryś z miejskich strażników wlepił mu strzałę w zadek, a nieco niedbała, z powodu spożytego wcześniej alkoholu, pomoc Sigismunda miast ulgi przyniosła kilkumiesięczny paraliż całej nogi. Tylko temu, że ułomny zakapior błyskawicznie stracił pozycję w gangu, Siggi zawdzięczał to, że którejś nocy nie zarobił kosy między żebra.

Pomysł, żeby palić ścierwa zabitych wilków wydał się Siggiemu dziwny. Właściwie nie miał nic przeciwko temu, żeby bestie po prostu leżały tam, gdzie padły. Ale nie oponował, kiedy Markus polecił mu zbierać gałęzie na opał. Sugestię, by nie dotykać stworów zbył wzruszeniem ramion. Zapewne dzięki surowemu wychowaniu na ulicach najbiedniejszych dzielnic Nuln, gdzie normą były sterty odpadków, truchła padłych psów i szczurów zawdzięczał swoją odporność na wszelkiego rodzaju choróbska. Właściwie nie pamiętał, kiedy ostatni raz chorował. Nie licząc, oczywiście, kaca po całonocnych popijawach.
- Przydałoby się coś mocniejszego... - mruknął, przypomniawszy sobie o tym, że nie pił nic normalnego od czasu, gdy trafił do baszty. Kilka kubków cienkusza w ostatnim zajeździe się nie liczy. Zresztą, właśnie wtedy ich otruto...
Pięści dużego mężczyzny zacisnęły się bezwiednie, aż chrupnęła trzymana w nich gałąż.

* * *

Zwłoki krasnoluda były kolejnym, po wilkach, dowodem na to, że łażenie po górach było bardziej niebezpieczne, niż mogło się wydawać. Trup był zmaltretowany, jednak nie to zastanawiało Siggiego, któremu nie raz dane było oglądać zwłoki.
- To nie rabusie... - stwierdził, a widząc spojrzenia towarzyszy wyjaśnił - Zostawili brzęk.
- No i po co robić coś takiego? Pała w łeb lub nożem po gardle - tu Siggi wykonał znaczący ruch ręką - i po krzyku. Strata czasu... - wskazał na ciało nieszczęśnika.
- Może to posłaniec - nie zaszkodzi sprawdzić, co zawierają te listy - dodał, mając na myśli zapieczętowaną przesyłkę. - Może ktoś dobrze zapłaci za ich zwrot. - zastanawiał się na głos, wykazując właściwą wielu mieszkańcom Imperium zdolność do wykorzystywania nadarzających się okazji. - Może nawet bogowie się do nas uśmiechnęli i w tych listach są jakieś wskazówki o tych banitach, których groby mamy odnaleźć. Szkoda przegapić taką szansę. - uśmiechnął się szeroko, prezentując nie do końca kompletne uzębienie.

Faktycznie wydawało się oczywiste, że powodem śmierci krasnoluda nie był rabunek, czy przewożone przez niego dokumenty. Ciało nie było pokąsane, więc raczej to nie dzikie zwierzęta. Tajemnicze zabójstwo, ale na razie nie zajmowało myśli Siggiego. Brodacz miał pecha...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 15-12-2009, 15:05   #14
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Skoczył na nią z taką siłą, że znalazła się na ziemi. Szamotała się z olbrzymim zwierzęciem, nawet nie do końca zauważając ranę dłoni. Ze wszystkich sił próbowała odsunąć wielki pysk od swojej krtani. Nie była słabeuszem, ale i tak ten pojedynek mógł skończyć się tylko w jeden sposób. Gdyby nie interwencja Siggiego.
Dopiero nad truchłem wilka, niebieskooka dziewczyna poczuła jak bardzo boli ją dłoń. Krew sączyła się powoli, ale kły zostawiły głębokie, nierówne ślady po obu stronach nadgarstka. Ledwie zginała palce.
Podziękowała wielkoludowi za pomoc. Krótko, sucho i niezgrabnie, jakby wcale wdzięczna nie była, bo wstyd palił ją bardziej niż rana. A i dziękować nie za bardzo przywykła. Nawet fakt, że na bestię trzeba było ich czworga jakoś nie przynosił pocieszenia. Zawiodła. Zła i upokorzona myślała o tym, że nie trafiła w taki wielki czerep, za nic lata praktyki w bójkach i wymachiwaniu kiścieniem.
No i zgłosiła się na beznadziejną drugą wartę. Potem zawsze pilnowała żeby wartować pierwsza lub ostatnia, przesypiać jednym ciągiem większość nocy, „dla dziewczyny to bardzo ważne panowie, żeby ładnie wyglądać rano”, ale tego wieczoru potrzebowała sobie dokopać. Choćby niekorzystną porą czuwania. Swoją drogą ręka rwała jak cholera i i tak nie dawała jej zasnąć. Gdyby nie to, że wyczerpała już dzienny limit robienia z siebie ofiary, rozpłakałaby się jak dziecko. W powietrzu unosił się smród spalonych wilczych ciał. Następnym razem za nic nie zgodzi się na tak ekstrawaganckie ognisko. Liczyła gwiazdy konstelacji, których nikt nie nauczył jej nazywać. Przysnęła na swojej warcie zapatrzona w gwiezdną mordę wilka.

Przez następne dni poddawała swój organizm kolejnym próbom. Nie wzięła odtrutki po upływie doby, chociaż wszyscy mężczyźni już to zrobili. Ona jeszcze nic nie czuła, żadnych następstw zaaplikowanej trucizny. Toteż najpierw czekała na te następstwa, wcale nie przyjmowała za pewnik, że będą. Ale przyszły. Ból, osłabienie i gorączka. A potem czekała jeszcze trochę i jeszcze. Była przecież twarda. W dzieciństwie wcinała szczury z innymi ulicznikami, wyławiała skarby z kanałów pełnych gówna nie tylko dlatego, że inaczej chodziłyby głodne. Tak się bawią bezdomne dzieci, udowadniają, że niczego się nie boją, przesuwają granice poznania dalej niż sięga wyobraźnia przeciętnego mieszczucha, narażają życie dla śmiechu, dzięki wyzwaniom czując się panami wrogiego świata. Może z tej właśnie przyczyny miała Fay żołądek z żelaza, nigdy nie rzygała po piciu, nigdy nie zaszkodziło jej nieświeże żarcie. Nawet więzienny wikt nie odbijał się na jej samopoczuciu. Teraz czekała aż do dreszczy i temperatury, do momentu, kiedy świat zaczął zachodzić mgłą, a ona sama pomyślała, że w razie czego umieranie od tej trucizny nie będzie takie straszne. Ale powiedziała Vellerowi. Przystojna twarz, dłonie bez zgrubień od fizycznej pracy i umiejętności opatrywania, starczyły by zakwalifikowała go jako konowała. A zawsze warto zasięgnąć fachowej opinii. No i gdyby straciła od tego przytomność, czy dostała jakichś drgawek, ktoś musiał wrzucić jej te cholerne kulki do gardła. Trochę też wyciągała z typa informacji. Przecież musiała czegoś o nim się dowiedzieć, skoro byli na siebie skazani. To przecież istotne, czy faktycznie wie o ranach i chorobach więcej od niej. Nie miałaby też nic przeciw dowiedzeniu się czegoś o tych bliznach na plecach.
Nie przyznałaby się, że była ciekawa tak po prostu.

Pierwszej doby wydłużyła czas o pięć godzin, przez kolejne trzy dodawała do tego po kwadransie czy dwa. Lepiej tak, niż nic nie robić. Zaufać kłamliwym nieznajomym, że nową porcję życiodajnych ziarenek dostaną na czas. Głupi czy nie, eksperyment był jednak jakimś działaniem.

W marszu znajdowała pewną przyjemność. Czasem jej buzię wykrzywiał cierpki grymas, bo przed oczyma stawały jej własne dyndające na sznurze zwłoki. Ale częściej planowała nowe życie, gdzieś daleko, w wielkim Marienburgu, zwykłe dni w gildii, gromadzone powoli pieniądze na własny zamtuz albo karczmę. Albo wyobrażała sobie śmierć, szybką, ładną, z rąk bestii o wiele straszliwszej niż cholerny basior, bestii, która oczywiście skona pierwsza, by Fay mogła ogłosić ostatnie zwycięstwo. Uratuje tyłki nieznajomym, pochowają ja w głębokim grobie i nawet zapłaczą, nad odwagą, która wraz z nią odeszła. Do tych myśli dziewczyna uśmiechała się ładniej.

A czasem przyglądała się Vellerowi.

***

Oglądała zwłoki z … zaciekawieniem. Pobito khazada profesjonalnie, to musiała przyznać. Trudno jest kilka razy złamać jedna rękę, zwłaszcza taką … krótką. Widziała wielu oprawców w akcji i nie każdy potrafił sobie z tym poradzić. Choć w sumie chodzi głównie o to, żeby uderzyć tępym narzędziem z odpowiednią siłą. Proste. Kiepski sposób na tortury, jeśli chce się wymusić gadanie. Delikwent prawie zawsze traci przy tym przytomność. Nie przy pierwszym, to przy drugim złamaniu. Toteż stawiała na nienawiść, nie na wymuszanie zeznań. Jednak nie rozwodzili się za długo o tej zbrodni. Fay chwilę próbowała dociec, co to za przedmioty, szkło i rurka, ale wyobraźnia wyraźnie jej szwankowała.
Ale najważniejsze pytanie wypowiedziała na głos
- Ile to wszystko ma wspólnego z nami?
- Ktoś z was czyta ślady? Wielu było tych napastników? –dopytywała jeszcze po chwili.

Listy otworzyli od razu. To znaczy od razu po pochówku. Ręka się goiła to i sama wzięła się za kopanie. Miała przecież swoje zasady. Człowiek, no krasnolud, nawet martwy to nie ścierwo, należy mu się pochówek. Ale nie zawahała się zdjąć z krasnoluda płaszcza, ściągnęła też kaftan, ale że był zbyt upaprany z markotną miną wciągała go potem na zwłoki z powrotem. Dopiero później z Siggim patrzącym jej przez ramię zabrała się za czytanie. Swoją drogą, kto by pomyślał, że wielkolud potrafi. Podobnie zresztą jak i ona. Veller i Markus natomiast faktycznie wyglądali na takich. No ale papier bywał wiele wart, więc się nauczyła już dawno temu. Nawet szybko jej poszło a i nauczyciela wspominała dobrze. Uśmiechnęła się lubieżnie do tej myśli a może do tekstu, do owych dwustu złotych koron czekających na nieboszczyka w Midennheim. Z listów nie wynikało, że Urlich znał osobiście zamordowanego. Gdyby znaleźli się w Mieście Białego Wilka stosunkowo szybko… Rozmarzyła się na dobre.

Rano zaproponowała żeby o listach nie mówić nikomu.


***

Do infirmerium udała się zaraz po rozmowie z opatem. Nawet jeśli zakonnicy nie dadzą rady jej pomóc, poprosi o zbadanie odtrutki i stworzenie większej jej ilości. Albo chociaż zidentyfikowanie jej składników.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 16-12-2009, 15:10   #15
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Życie, o ile tak można nazwać to co kolebało się w nadgniłym korpusie, już na pewno opuściło wielkiego wilka gdy rąbali go mieczami. Veller nie zwracał na to uwagi. Po prostu chciał mieć pewność, że bydle już nie wstanie. Serce łomotało szybciej niż w przypadku walk z ludźmi. To przez ożywieńców. Wiedział o tym. Nieumarłe zwierzęta budziły pewien trudny do pohamowania rodzaj trwogi. Być może brakowało mu jeszcze doświadczenia, ale gdy już przestali, nie mógł się powstrzymać by choć na chwilę nie zamknąć oczu i nie odetchnąć raz czy dwa głębiej. Walka dobiegła końca i jedyne co pozostało to trzask gasnącego ogniska i parę szpetnych przekleństw Fay. Jedna z tych choler ją dziabnęła. Veller nie miał jednak pewności, czy dziewczynę bardziej wkurza fakt, że jest ranna, czy że dała ciała. Podczas gdy Markus i Sigismund zaczęli zbierać truchła na jeden kopczyk niechętnie pozwoliła się obejrzeć. Ciężko było stwierdzić coś poza lekką raną i zważywszy na smród z pyska wilka, możliwość wdania się zgorzeli, czy innego dziadostwa. Dziewczyna jednak okazała się twardsza niż wielu, których widział. Wiedziała co robić i nie jęczała specjalnie. Raz tylko syknęła gdy obejrzał najgłębsze ugryzienie. Z wahaniem jednak spojrzała na rozpalony do czerwoności sztylet. Nie było w tym nic dziwnego. Nie za wielu było takich kozaków co to sami sobie rany wypalali. W swoim czasie słyszał anegdotkę o Rambusie - pewnym żołnierzu z Vietstadt - weteranie wojen z orkami, który ugodzony z kuszy na wylot, usunął bełt i nasypawszy sobie prochu strzelniczego do rany, następnie próbował bezskutecznie odpalić ją i w ten sposób oczyścić. Zaschły klajster krwi i prochu wybuchł dopiero później gdy nieświadomy poprzedniego zabiegu felczer, zachodził w głowę z pochodnią w dłoni, co to za dziwna tkanka uformowała się w ranie postrzałowej. Lekarz stracił wzrok i rękę, a Rambus trzy czwarte tułowia.
Najbardziej oryginalny sposób samouśmiercenia jaki znał. Mimowolnie parsknął śmiechem.

Dziewczyna wręczyła mu sztylet z wymownym spojrzeniem. Przyjął. Pewnie dobrze by było powiedzieć, że nie będzie boleć... Zdusiła krzyk w koszuli na jego ramieniu. Syk studzonej w krwi stali, trwał ze dwie sekundy. Nie chciał być niedokładny. Zaczerwieniona na twarzy odebrała od niego broń i skinęła głową w podziękowaniu.
- Jutro jeszcze spojrzę...
Obwiązał ranę skrawkiem spódnicy, który sobie wcześniej oberwała i zostawiwszy samą podbiegł do wielkoluda.
- Sigismund... Poczekaj z tym wielkim. Chcę mu się przyjrzeć.
Podchodząc do zmasakrowanego zwierzęcia, wyciągnął sztylet z zza pasa i kucnął. Odwrócił na chwilę głowę przyzwyczajając się do smrodu. Nic czego by nie znał, ale pierwszy odruch jest zawsze silniejszy. Dał sobie parę chwil. Obdukcja nie miała większego sensu, poza ciekawością, kiedy wilki w rzeczywistości padły. To mogłoby pośrednio wskazywać na przybliżoną odległość miejsca gdzie je ożywiono, a więc gdzie ktoś się parał nekromancją. Niczego bardziej nie pragnął jak bycia niezwiązanym z tą sprawą... Kępka szaroniebieskiego futra pozostała na ostrzu sztyletu gdy przejechał nim po kawałku skóry zwierzęcia. Wyszły zupełnie luźno odsłaniając liczne ropiejący wrzody. Veller zmarszczył brwi w zdziwieniu. By się upewnić naciął jednego. Wysącz żółtawej mazi nie zostawiał wątpliwości. To nie tylko kwestia nekromancji. Będzie musiał dokładnie umyć ręce... i mieć Fay na oku. Odgarnął ostrzem luźny płat skóry i parę strzaskanych przez Sigismunda żeber. Wnętrzności normalne na pozór, tylko sczerniałe. Może zwykłe plamy pośmiertne... a może coś co miało związek z wrzodami. Westchnął ciężko podsumowując liczne pomysły przyczyny. Ospa, mór, nosacizna... Same wredne gówna. Miał dość oględzin. Podniósł się i wytarłszy sztylet o jakieś szerokie liście opalił go w ogniu ogniska. Wykrzywiony we wściekły grymas pysk zwierzęcia łypał na niego białymi bielmami. Ani śladu po źrenicach. Jeśli coś kierowało tymi zwierzętami to czyjaś wola, bo na pewno nie wzrok. Odszedł od truchła.
- To może być zaraza – rzucił pomiędzy pozostałą trójkę - Gdzie był ten strumień?

Chwilę później gęste obłoki słodkawego dymu z palonych ciał wzbijały się wysoko w niebo. Odsunęli się na noc od kopca.

***

Następne dni mijały sprawnie. Nikt nie gnał i nikt nie odstawał. Nikt też nie nawiał co było najbardziej pozytywne. Oznaczało, że można im w pewnym stopniu zaufać. Veller wolał nie musieć korzystać z tego zaufania. Nigdy nie lubił. Odkąd brat go wyciągnął z degrengolady samoumartwienia i samogonowego bagna, w które się zapadał, starał się nie zawierzać nikomu poza sobą. Pozostała tylko cenna wiedza i wspomnienia z odzwierciedlającymi je bliznami.
Fay tylko zaczęła słabnąć koło popołudnia. Bał się, że wypalanie nie pomogło, ale prawda była na szczęście inna. Dziewczyna sprawdziła, czy Erich nie kłamał i ile mają czasu od chwili nie wzięcia tabletki do momentu pojawienia się objawów.
- Idiotka – rzekł oschle ze słabo ukrytym westchnieniem ulgi. Mniej niż rozsądna próba... ale skoro już się jej poddała to warto było dowiedzieć się czegoś więcej – Wytrzymasz jeszcze trochę?
Było w niej coś. Coś co zahaczało spojrzenie i ciągnęło ku sobie. Nie walczył. Nie mogła być starsza od niego, a zachowywała się jakby przeszła przynajmniej tyle samo. Może była to i prawda. Nie przypominała mu jednak kobiet z jakimi do tej pory spędzał czas. Miejskie podfruwajki i śwarne prowincjonalne dziołchy. Uchwyciła jego spojrzenie. Poczekał aż speszona odwróci wzrok. Trochę czekał.
- Wytrzymam – odparła i poprawiła włosy, jakby to one mogły powodować zawroty głowy – Wygląda na to, że pomyliłeś się z tą zarazą Veller – dodała zupełnie niespodziewanie – nic mi nie jest.
Zaśmiał się w odpowiedzi na zaczepkę.
- Tym lepiej dla ciebie Fay. Zachowasz rączkę.
- Uczyłeś się gdzieś tego?
- Tak
- …?
- W cyrku.
- Gdzie?
- W cyrku. Mieliśmy tam ogrzego szamana. On mnie wszystkiego nauczył...
- Pierdolisz...
- A chcesz? -
Uśmiechnął się wilczo do dziewczyny. Nie czekał jednak na jej odpowiedź i dodał poważnie - Po prostu uważaj Fay z tą ręką. I bez zarazy całą tą wisielczą misję czuć jakimś marnym końcem.
Niedługo potem zaczęło nią telepać, a nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nalegał by wzięła tę cholerną tabletkę. Posłuchała. Na jej przykładzie mieli około trzydzieści godzin od chwili wzięcia ostatniej pigułki. Zawsze to jakaś informacja.
Zastanawiał się czy czasem nie zaczął się przejmować nią bardziej niż powinien.

***

Zwłoki miały nie więcej niż cztery godziny. Gdyby byli zbyt gorliwi w podróży, mogli znaleźć się tu razem z tym brodatym pechowcem. A tak oni żyli, a on nie. Zupełnie znośny układ. Przeszukanie ujawniło jeszcze parę listów i wielką dziurę z tyłu głowy. Jakby włócznią oberwał, czy czymś w tym stylu. Tylko kto o zdrowych zmysłach uderzałby włócznią w głowę? Na pewno nie wystrzał. Taka kula rozerwała by czaszkę na strzępy i zostawiła osmolenia. Może to jakaś egzekucja była... Powiedział pozostałym co o tym sądzi. Fay i Sigismund zajęli się korespondencją, Markus rozejrzał po śladach dookoła, a on spojrzał badawczo na metalową rurkę porównując jej średnicę z raną. Byłyby ślady krwi na niej... ale może było więcej rurek. Czymkolwiek to ustrojstwo wraz ze szkłem było. Na wszelki wypadek wziął ze sobą rurkę, a także resztę ekwipunku krasnoluda. Zastanawiał się jeszcze nad skórzanym kaftanem, ale nie było ani zimno ani na tyle niebezpiecznie na razie by się poniżać do obdzierania trupów z ubrań.
- Musieli go czymś zdrowo okładać - spojrzał na strupy krwi, która wysączyła się wcześniej z rany - Najpierw oberwał, a dopiero potem go wykończyli. Biedny sukinsyn. Żył do samego końca. O zbójach rzeczywiście nie ma mowy. Wątpię też, by to była robota wieśniaków, czy zwierzoludzi. Nic nam jednak raczej do tego. Pochowajmy go i dalej do klasztoru.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 16-12-2009, 23:52   #16
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Posuwali się dość szybko, mimo pewnych kłopotów, jakie miała Fay. Albo tabletki, które im dano, nie działały na nią tak, jak należy, albo też ręka jej doskwierała, a przyznać się nie chciała. Dopóki jednak otwarcie słowa nie rzekła, trudno było zrobić cokolwiek. I pomóc. Nie miał zamiaru się narzucać, ani też pokazywać, że jakieś chwile słabości u niej znalazł.


Resztki obozowiska trudno było przegapić.
"Gdyby bogowie zechcieli, to by był któryś z naszych przyjaciół."
Jeden, bo drugi był potrzebny żywy, by pigułki dostarczyć i ich skład zdradzić, albo i odtrutkę dać.
Nawet zwykły mieszczuch mógł się domyślić, że zniszczenia nie powstały zbyt dawno. Ogień nie wygasł do końca. Parę godzin temu ognisko paliło się w najlepsze.
Czy napastnicy zdewastowali wszystko z czystej złośliwości? Nie było im potrzebne wyposażenie?
"Pewnie i obozującego los taki spotkał."
- Rozejrzę się - powiedział. Ostrożnie ruszył dokoła polanki, na której obozowisko rozbito.

Bogowie nie zechcieli. Młody krasnolud w niczym nie przypominał nikogo z tamtej dwójki. A szkoda...
Pochwa przy pasie świadczyć się zdawała, że miecz złamany do krasnoluda należał. Ale jak pękł? Na oręż mocniejszy trafił, czy osiłek jakiś go złamał, niszcząc użyteczny wszak przedmiot tak, jak resztę obozowiska.
- Coś ciekawego? - spytał Vellera, który trupa obszukiwał.
Nic ciekawego nie było, oprócz sakiewki i listów. I śladów pobicia. Ktoś pastwił się nad krasnoludem, bez sensu zgoła, dla samej radości zadawania bólu.
Czy informacje usiłowano zdobyć? Trudno było powiedzieć.
Markus fachowcem od tortur nie był, ale łamanie kości na liście jego propozycji by się nie znalazło. Od przypiekania by zaczął, potem za paznokcie by się zabrał, albo i za miejsca intymne. A tu żadnych typowych śladów takiego postępowania nie było. I gdyby nie rana na głowie można by sądzić, że na śmierć go zatłuczono. Pięściami.
"...potrafi położyć dzika gołymi rękami..." - słowa Ericha zabrzmiały echem w uszach Markusa. Jeśli Matias zabił krasnoluda, to pójdą do piachu bez względu na wynik ich starań, bo sprawa ciemniejsza była, niż grób.

Jeszcze raz dokładnie spenetrował całą okolicę. Szukał każdego, najmniejszego śladu, który mógłby powiedzieć, ilu było napastników, skąd przybyli i dokąd się udali.
Nic. Żadnych śladów. Jakby pojawili się znikąd, a potem rozpłynęli się w powietrzu.

Zawinęli krasnoluda w resztki namiotu i pochowali w płytkim grobie. Na wszystko położyli płat darni i przywalili paroma większymi kamieniami. Prowizorka, ale lepsze to, niż nic. Niekiedy nawet na to nie było szans.

Gdy Fay o zachowaniu listów w sekrecie wspomniała, skinął głową.
Mogli nie wspominać nikomu ani o krasnoludzie, ani o listach. Do czasu aż się nie okaże, że informacje te pomoc czyjąś oznaczać mogą.
Na przykład dla owego Gimbrina, co listy wysłał.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 18-12-2009 o 11:59.
Kerm jest offline  
Stary 20-12-2009, 00:44   #17
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Pytań mieliście bez liku. W każdym razie Markus miał ich parę. I z pewnością każda udzielona odpowiedź będzie źródłem kolejnych pytań...

- Czy były ostatnio jakieś zgłoszenia... Czy przychodził ktoś z informacjami o atakach wilków? - spytał - Nieco nietypowych wilków? - sprecyzował.

- Nic mi na ten temat nie wiadomo - odparł przeor po chwili namysłu - grupy, z którymi pracowaliśmy do tej pory nie informowały nas o żadnych incydentach związanych z atakami zwierząt. Chociaż, skoro o zwierzętach mowa, to wczoraj podczas wieczerzy jeden z młodszych braci wspomniał, iż w czasie jego ostatniej wizyty we Frugelhofen usłyszał jak jeden z tamtejszych myśliwych skarżył się staremu Beckowi, to wójt wioski, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy coraz częściej znajduje w swoich sidłach chore sztuki. Niestety nie wiem nic więcej na ten temat. Jeżeli interesuje was ta sprawa powinniście popytać w wiosce.

Czy brak wiadomości to dobra wiadomość? I czy choroby zwierząt mają coś wspólnego z ich misją? Nie miał pojęcia. Za to aż za dobrze pamiętał, co Sebastian o wilkach mówił. I o możliwej zarazie.

- Czy zdarzały się może tajemnicze zaginięcia ludzi? - kontynuował Markus - Albo jakieś inne przypadki, nie mające na pierwszy rzut oka logicznego wyjaśnienia? Oczywiście porozmawiamy z mieszkańcami wioski, ale sam ojciec wie, że mało kto rozmawia chętnie z obcymi. Ludzie albo im nie ufają, albo boją się, że zostaną wyśmiani...

Zaginięcia mogły się zdarzać. Sami wszak znaleźli tego krasnoludzkiego posłańca. Ale w tej chwili nie chciał o tym wspominać. A tak w ogóle to był ciekaw, czy ten fakt pomoże im nawiązać jakieś kontakty z krasnoludami zamieszkującymi góry. Czy wprost przeciwnie, co też było możliwe.

- Z pewnością nie mieliśmy tu ostatnimi czasy żadnych zaginięć, pomijając waszych poprzedników rzecz jasna. Takie wieści rozchodzą się w tych stronach lotem błyskawicy więc gdyby ktokolwiek z klasztoru lub wioski zaginą prędko byśmy się o tym dowiedzieli.

- Wspominałeś, ojcze, o możliwości uzupełnienia ekwipunku. Bylibyśmy wdzięczni, gdyż - zawahał się - prawdę mówiąc mamy pewne braki. Przydałyby się jakieś maści lub opatrunki. Poręczny toporek. Wytrzymała lina. Niewielka łopata, gdyby się znalazła. Jakiś prowiant. Na dwa-trzy dni chociażby. Soli odrobinę. Bukłaki, bo z wodą różnie bywa. Coś z ubrań, gdyby się znalazło. Latarnia jakaś, z zapasem oliwy. Może alkoholu mocnego troszkę. Niektóre rany dobrze nim polać. "A i rannemu do gardła by się przydało wlać niekiedy." I strzał parę, gdyby w klasztorze się znalazły.

Przerwał wyliczankę. Miał nadzieję, że kto inny na kolejne pomysły wpadnie. Nikt jednak słowa nie rzekł.

- Igły i nici, bo tylko głupcy powiadają, że z igłą zajęcie to dla kobiet tylko. Mydło może jeszcze.

- Jak skończymy rozmawiać ojciec Erich postara się zaopatrzyć was w przedmioty, o które prosicie. Ze strzałami może być problem, gdyż żaden z braci nie zajmuje się łowiectwem. Będziecie musieli spytać o nie któregoś z naszych myśliwych albo zaczekać aż dotrzecie do Frugelhofen.

Fay usiadła na podłodze i z dołu obserwowała rozmawiających mężczyzn. Miała minę zmęczonej, nieszczęśliwej i chorej.

- No więc, ojcze, co do tej wyprawy naszej i w ogóle, to jest mały problem. Otóż wszyscy umrzemy za sześć dni, więc motywacja nam nawala. No, Marcusowi może nie. Ale ja na przykład planuję pijaństwo i małą orgię zamiast wycieczki w lasy. Gdybyś jednak mnie wyleczył, to przysięgam pomóc temu lebiedze - wskazała na Markusa - a picie i ruchanie odłożyć na kiedy indziej.

Markus nie zareagował na niezbyt pochlebne określenie. Zastanowiło go coś innego. Czyżby Fay, wbrew demonstrowanej po drodze postawie, miała zamiar się po prostu położyć i umrzeć? Umilając sobie co prawda czas, bo chętnych z pewnością by znalazła.

Jemu motywacja aż tak nie szwankowała. Było dwóch takich, którzy mogliby go poprzedzić na drodze prowadzącej w objęcia Morra. Na każdego sposób by się znalazł - i na osiłka, i na mieczem sprawnie władającego...

Fay wstała z ziemi i podeszła blisko przeora.

- Przysięgacie leczyć ludzi, tego wymaga od was Shallyia. A ja nie lubię jak robi się mnie w konia. Skoro zadeklarowałeś traktowanie nas tak samo jak innych wylecz nas z zatrucia.

- Z tym może być problem. Jak zaznaczyłem na początku...

- Przegapiłam. Jaki problem? Jesteś kapłanem Shallyi? Leczysz ludzi? Jesteśmy ludźmi? Obiecałeś nam normalne traktowanie?

- Jak zaznaczyłem na początku pan Ropke poinformował mnie o okolicznościach, w jakich zaproponowano wam zlecenie. Poinformował mnie również w jaki sposób zostaliście skłonieni do współpracy. Nie pochwalam jego metod lecz w tej kwestii niewiele możemy poradzić. Zostałem uprzedzony, że jakiekolwiek wysiłki z naszej strony podjęte celem zneutralizowania trucizny nie dadzą żadnych rezultatów. Jeżeli mimo wszystko pragniesz byśmy spróbowali cię wyleczyć możesz zajrzeć do infirmerium i poprosić któregoś z braci o pomoc, jednak jest mało prawdopodobne by którykolwiek ze stosowanych przez nas środków pomógł. Wystarczyło mi kilka spotkań z panem Ropke by przekonać się, że nie jest to człowiek mający zwyczaj rzucania słów na wiatr.


- I tak zajrzę. Dzięki staruszku – uśmiechnęła się właściwie, ładnie – To powiedz mi jeszcze jakiemu konkretnie bogu, według plotek, oddawali cześć ci banici? No i kim jest pan Ropke i gdzie go możemy znaleźć?

- Helmuta Ropke spotkałem po raz pierwszy przed kilkoma miesiącami. Przybył do klasztoru w asyście dwóch mężczyzn, których imion nie było mi dane poznać. Na potwierdzenie swojej tożsamości przedstawił mi listy uwierzytelniające wystawione przez kancelarię grafa. Dokumenty wyglądały na autentyczne, jednakże poza stwierdzeniem, że jest tym za kogo się podaje milczały w kwestii czym ów jegomość się zajmuje. Gdy go o to spytałem stwierdził lakonicznie, że pracuje dla dworu w Middenheim i może mi pomóc w badaniach. Byłem nieco zaskoczony, że o nich wie. Moje prace są znane jedynie wąskiemu gronu badaczy zajmujących się historią tych ziem. Ropke zaproponował mi pomoc w przeprowadzeniu badań na co przystałem. Nie wiem gdzie można go znaleźć. Szczerze mówiąc, myślałem, że skoro dla niego pracujecie będziecie wiedzieć więcej ode mnie. Jeśli zaś chodzi o Szkarłatne Bractwo, jak już mówiłem, nie dawałbym wiary tym pogłoskom. Z opowieści, które udało mi się zebrać wynika jedynie, że mieli oni oddawać cześć któremuś z bóstw chaosu i składać mu w ofierze ludzi porywanych z okolicznych wiosek. Nic więcej nie udało mi się ustalić.

- Drogę do pana Ropke mogą nam wskazać Erich i Matias - stwierdził obojętnym tonem Markus - W końcu spotkamy ich jeszcze co najmniej raz. A w to, że pan Ropke znajomości ma wielkie u dworu, to wierzyć możemy.

- To bóstwo chaosu nie było dokładnie określone? - upewnił się - Żadnej, nawet najmniejszej wzmianki? Symbolu?

- Niestety - odparł przeor - żadne ze świadectw, jakie do tej pory przyszło mi badać takowej wzmianki nie zawierało.

- Niewiele to, faktycznie. Ofiary z ludzi... Każdy pewnie z kultów Chaosu takie rzeczy praktykował. Czy któryś z owych bogów bardziej niż inni kolor krwi umiłował? Chociaż może tu o samo przelewanie krwi chodzić. Ale, ojcze - Markus temat nagle zmienił - widzę, że nie tylko nas, ale i was jakiś problem trapi. Pomóc w czymś możemy? - spytał.

- Dziękuję za troskę synu - odrzekł starzec po chwili namysłu - jednak myślę, że w tej chwili najlepiej będzie jak skupicie się na wykonaniu powierzonego wam zadania.

Veller z początku w ogóle się nie odzywał. Nie było specjalnej potrzeby. Marcus wydawał się człowiekiem, który nawet nie sra bez planu i przygotowania więc kwestię ekwipunku ich drużyny można było mu spokojnie powierzyć. Dzięki niemu będą przynajmniej mieli podstawowy sprzęt. Jeśli to jakiś zwiadowca, czy inny powsinoga to może być nieoceniony w tych cholernych ostępach. Veller zdecydowanie wolał ucywilizowane okolice Middenheim. Mieczem robić umiał, ale nie był jeleniem, żeby po lasach biegać. Pozostawała nadal niejasna sprawa celu samej wyprawy, który był równie szemrany co zlecający go człowiek w miejskim pierdlu, oraz odtrutki, na którą mnisi twierdzili, że nie znają sposobu.

- Powiedzcie jeszcze przeorze... - rzekł drapiąc się po brodzie - mówiliście, że myśliwi z wioski znajdują chore zwierzęta we wnykach. Czy tylko dzikie zwierzęta chorują? Nikt ze wsi, ani kopalni nie przychodził do was z prośbą o pomoc?

- Z tego co wiem, do tej pory żadne zwierze we wsi nie zachorowało. Co do kopalni to krasnoludy z rzadka do nas zaglądają. Nie słyszałem by ostatnim razem, gdy zawitali do wsi skarżyli się na jakieś problemy.

- A ci tutaj? - spojrzał na nazwę na mapie odczytując brzmiące nowobogacko nazwisko - Bernsteinowie? Pytam, bo też natknęliśmy się w okolicy na... chore zwierzęta.

- Zapewne masz na myśli Schultzów. Ich folwark nosi nazwę pochodzącą od jego poprzednich właścicieli. Trudno powiedzieć czy mają problemy ze zwierzętami, odkąd pamiętam ta rodzina zawsze trzymała się trochę na uboczu. Ostatnim razem starego Schultza widziałem kilka lat temu. Będziecie musieli spytać o to kogoś we Frugelhofen.

Przeor nie wyglądał na przejętego. Mógł nie mieć powodów...

- Nieee... chyba w takim razie nie będziemy straszyć wsi... Tak czy inaczej, nie będziecie mieli nic przeciwko jeśli zajrzę do waszej biblioteki?

- Oczywiście - tak się składa, że obecny tu ojciec Erich opiekuje się naszymi zbiorami. Jeżeli potrzebujesz z nich skorzystać chętnie udzieli ci wszelkiej niezbędnej pomocy.

Sigismund nie odzywał się do tej pory. Nie widział takiej potrzeby, a poza tym zastanawiał się właśnie nad jedną sprawą, w czym miało mu pomóc drapanie się po coraz dłuższym zaroście. Co do zarostu - niedługo będzie przypominał wilka takiego jak te, które ubili niedawno. Nagle wydało mu się to bardzo zabawne.

- Ha! - roześmiał się, a nieco zdziwiony przeor spojrzał na niego pytająco.

- Właśnie sobie przypomniałem - wyszczerzył się - że nasi przewodnicy obiecali nam zapas odtrutki na czas poszukiwań. Myślę, że powinniśmy wyruszyć jak najszybciej, bo pewnie wszyscy z nas chcą dostać swoją część - popatrzył na zakonnika, jednak ten nie wydawał się poruszony. - To dla podniesienia motywacji, o której mówiła Fay - wyjaśnił, cedząc przez zęby słowo "motywacja".

- Ojcze - Markus do przeora się zwrócił, do wypowiedzi Vellera nawiązując - gdybym notatki twoje zobaczyć mógł, być może w pracy by nam to pomogło. Oraz dzieła, co na temat okolicy mówią, wdzięczny bym był - Z tym się do ojca Ericha zwrócił.

- Kilka ksiąg opisujących dzieje tej okolicy znajdziesz w naszej bibliotece. Zaraz wyślę któregoś z młodszych braci do moich komnat aby przyniósł ci tą część moich zapisków, która może wam pomóc w zawężeniu obszaru poszukiwań.

- Aaa... I jeszcze jedno - ponownie odezwał się Nulneńczyk. - Powiedzcie, padre, czy macie tutaj jakieś problemy ze zbójami? Grasanci? A może jakowyś możny pan ze świtą podatki na drogach zbiera i sprawiedliwość wymierzyć szybko lubi? - zapytał, mając na myśli truposza nieludzia znalezionego przy resztkach obozowiska u wlotu do doliny. Ktoś go musiał poturbować, a Siggi wolał się do tego nie mieszać. Jednak w takim wypadku dobrze było wiedzieć, kogo tak naprawdę unikać.

- Od jakiegoś czasu nikt z mieszkających w tych stronach wieśniaków na problemy ze zbójami się nie skarżył. Co do podatków zaś to ziemie te są jedną z mniejszych posiadłości grafa. Jego przedstawiciel zjawia się tu dwa razy do roku celem pobrana należności i nie przypominam sobie by ostatnio dochodziło na tym tle do jakichkolwiek incydentów z użyciem siły. Jeżeli to wszystko co chcieliście wiedzieć pozwólcie, że was opuszczę. Muszę się zająć sprawami klasztoru.

Po zakończeniu spotkania Markus i Veller zostali w bibliotece, Fay udała się w stronę infirmerium zaś Siggi wyszedł na zewnątrz odetchnąć świeżym powietrzem.

[Fay]

Siedziałaś na jednej z ław ustawionych wzdłuż ścian infirmerium beznamiętnie wpatrując się w podłogę.

-Brak przebarwień na języku, odruchy w normie. Czy po zażyciu leku masz jakieś problemy z trawieniem, bóle żołądka? Może zawroty głowy lub problemy z koncentracją?

Dziewczyna zaprzeczyła. Młody mnich, którego imienia nie mogła sobie przypomnieć, poprawił okulary po czym wrócił do stołu gdzie w niewielkiej misce leżała porcja lekarstwa. Jakiś czas temu rozbił moździerzem kapsułkę otrzymaną od Fay.

-Hmm... nigdy czegoś podobnego nie widziałem. I mówisz, że objawy całkowicie ustępują po zażyciu tych kulek? Szczerze mówiąc pierwszy raz spotykam się ze specyfikiem, który powstrzymuje działanie trucizny nie usuwając jej z organizmu. Sama toksyna również jest nietypowa. Na ogół w przypadku otrucia jeżeli ofiara nie umrze to wcześniej czy później jej ciało przynajmniej po części zwalczy objawy i wydali truciznę. Fakt, iż w dalszym ciągu musicie przyjmować ten lek dowodzi, że to co wam podano dalej krąży w waszej krwi.

-Dobra, a co z lekarstwem? Wiesz z czego zostało sporządzone?

-Udało mi się ustalić część składników. Do sporządzenia użyto siarki, fosforu i jakiejś żywicy – zapewne w charakterze lepiszcza. Oprócz nich znalazłem trzy substancje, których nie potrafiłem zidentyfikować. Niestety z moją aparaturą niewiele mogę poradzić – powinniście pokazać jedną z tych kapsułek aptekarzowi lub doświadczonemu alchemikowi – możliwe, że ktoś taki będzie w stanie ustalić pochodzenie reszty składników.

Podziękowałaś za pomoc i opuściłaś infirmerium by dołączyć do reszty.

[Markus i Veller]

Ojciec Erich wrócił do was po półgodzinnym spacerze między regałami niosąc ze sobą pokaźną stertę książek. Sprawiał przy tym wrażenie nieco poirytowanego.

- Oto woluminy, o które prosiliście. Jeśli chodzi o księgi dotyczące trucizn to znalazłem tylko jedną. Dzieło Sigmunda z Carroburgu traktuje o toksynach naturalnego pochodzenia i o sposobach ich leczenia. Macie tu kilka publikacji poświęconych chorobom ludzi, między innymi słynny ”Biały Leksykon” Abelarda Schillera i ”O przypadłościach wszelakich rodzaj ludzki trapiących” Johana Eckhardta. Przyniosłem również kilka monografii poświęconych różnym rodzajom ospy i trądu...

- One raczej nie będą nam potrzebne – stwierdził Veller.

- Jak uważasz synu. Znalazłem też kilka pozycji traktujących o chorobach zwierząt, wszystkie dotyczące leczenia różnych przypadłości stworzeń wykorzystywanych w gospodarstwie. Zapewne chcecie znaleźć jakieś wskazówki dotyczące wilków, które was zaatakowały.

- Faktycznie, taki miałem zamiar.

- Niestety w klasztorze nie zajmujemy się na ogół leczeniem zwierząt. Jest więc mało prawdopodobne byś trafił w tych księgach na coś użytecznego. Co do historii tych ziem to mamy na ten temat sporo publikacji, część z nich autorstwa naszego przeora. Większość z nich traktuje o dziejach okolicznej szlachty. Życzę miłej lektury i owocnych poszukiwań – mówiąc to opuścił bibliotekę pozostawiając was samych.

Poszukiwania Vellera mające na celu identyfikację trucizny nie przyniosły spodziewanych rezultatów. W przeglądanej księdze nie udało się znaleźć nawet najmniejszej wzmianki na jej temat. Wyglądało na to, że ich mocodawcy użyli jakiegoś egzotycznego specyfiku lub też sami opracowali jego formułę.

Nieco lepiej szły poszukiwania zapisów, które pozwoliłyby ustalić, na jaką chorobę cierpiały ubite przez nich wilki. W ”Białym Leksykonie”, w dziale poświęconym dolegliwościom skóry znalazł rozdział poświęcony opisowi epidemii nieznanej choroby jaka nawiedziła miasteczko Belmarkt w roku 2497. Miejscowość położona dwa dni drogi na zachód od Middenheim padła ofiarą zarazy, której nie udało się zidentyfikować żadnemu z medyków, którzy potem badali sprawę. Objawy wymienione przez autora książki częściowo pokrywały się z tymi stwierdzonymi u wilków: skóra pokryta wrzodami, czarna krew, plamy na narządach, problemy z widzeniem. Najpierw zachorowały zwierzęta, potem ludzie. Kiedy choroba zaatakowała ludzi, ci którzy na nią zapadli zaczęli tracić kontrolę nad swoim zachowaniem. Odnotowano kilka przypadków, kiedy rodzice pozabijali swoje dzieci. Zachował się również zapis, że mieszkańcy powiesili miejscowego lekarza, obwiniając go o knowania z chaosem i spowodowanie epidemii. Kiedy liczba zarażonych przekroczyła przekroczyła 300 wojska grafa otoczyły Belmarkt kordonem sanitarnym a następnie wznieciły pożar. Żaden z mieszkańców nie przeżył. Autor książki kończąc rozdział poświęcony zarazie podsumowuje, iż na podstawie zgromadzonych świadectw nie można było jednoznacznie orzec czy wspomniany medyk, którego nazwisko nigdzie się nie zachowało, był odpowiedzialny za rozpętanie epidemii i czy faktycznie oddawał cześć którejś z Niszczycielskich Potęg.

Przez pierwszą godzinę Markusowi nie udało się znaleźć niczego, co mogłoby się przydać podczas wykonywania zlecenia. Większość książek, które przyniósł mu ojciec Erich traktowało o losach kilku miejscowych rodów szlacheckich. Lektura kroniki dziejów klasztoru, opisująca niemal trzystuletnią historię zgromadzenia również niewiele mogła im pomóc w poszukiwaniach. Pośród sterty ksiąg trafił mu się nawet tomik poezji nieznanego autora zatytułowany ”Opowieści z doliny”. Zbiorek został opublikowany przed 75 laty. Większość poematów stanowiło dosyć kiczowatą pochwałę życia na wsi i zarazem dowód raczej przeciętnych umiejętności autora. Jednak jeden utwór odstawał od reszty. Wiersz nosił tytuł ”Dom pośród szczytów” i brzmiał następująco:

Jakiż czas i przestrzeń kryją się w niebycie?
Cóż za kształtów niejasnych blask poraża oczy?

Cofam się przed tajni przepastnym obliczem.
Zrodzonym w szaleństwie nieskończonej nocy.


W międzyczasie do biblioteki wszedł jeden z młodszych braci i wręczył Markusowi gruby plik gęsto zapisanych kartek.

- Przeor kazał to panu przekazać. To jego notatki dotyczące dziejów Szkarłatnego Bractwa.

- Dzięki chłopcze, na pewno bardzo nam pomogą.


Mnich ukłonił się i opuścił komnatę. Całość notatek liczyła sobie bez mała 60 stron i dość szczegółowo omawiała historię powstania, rozwój i upadek szajki. Według informacji zebranych przez ojca Icheringa grupę założył ok roku 2375 Adolphus Zwemmer razem z dwoma braćmi – Heinrichem i Augustem. Zwemmerowie wywodzili się z podupadłej szlachty od kilku pokoleń mieszkającej w Middenheim.

W kwestii motywów jakimi kierowali się bracia podejmując decyzję o zawiązaniu szajki teorii było kilka. Według jednej z nich bracia musieli uciekać z miasta, gdyż najstarszy z nich – Adolphus – zabił w pojedynku syna ówczesnego władcy miasta białego wilka. Historyk nazwiskiem Brecht – autor księgi opisującej dzieje kilku rodzin szlacheckich, na którego przeor wielokrotnie się powoływał, twierdził, iż bracia zaangażowali się w działalność przestępczą na długo przed opuszczeniem miasta. Dowodzona przez nich szajka specjalizowała się w rabowaniu domostw należących do mieszkańców bogatych dzielnic Middenheim: Grafsmund i Nordgarten. Kiedy władze wpadły na ich trop Zwemmerowie w pośpiechu opuścili miasto decydując się na kontynuowanie dotychczasowej działalności na innym terenie. Sądząc po ilości miejsca, jakie Ichering poświęcił na szczegółowe omówienie tej hipotezy jasnym było, że jest to według niego najbardziej prawdopodobna wersja zdarzeń. Istniała również trzecia teoria głosząca, iż Zewmmerowie byli członkami kultu oddającego cześć jednej z Niszczycielskich Potęg. Ta sekta, podobnie jak wiele jej podobnych praktykowała składanie ofiar z ludzi. Kiedy inkwizycji udało się zdemaskować kilku członków kultu bracia uciekli z Middenheim by kontynuować swe plugawe obrzędy gdzie indziej.

Bez względu na to co skłoniło Zwemmerów do opuszczenia miasta faktem jest, że na swój nowy teren działania wybrali obszar, w którego centrum znajdowała się dolina Zervos. Przez pierwszych kilka lat działania ich szajka niczym nie różniła się od innych grup banitów, jakich wiele grasowało wówczas na okolicznych ziemiach. Zajmowali się głównie łupieniem podróżnych korzystających ze Starej Drogi Leśnej oraz napadami na wioski i mniejsze dwory szlacheckie. W tym okresie banda rozrosła się osiągając liczebność, którą poszczególne źródła szacowały na sięgająca od 50 do 250. Około roku 2379 podczas jednego z napadów ginie najmłodszy z braci – Heinrich.

W ciągu następnych czterech lat poważne zmiany zaszły zarówno w strukturze jak i metodach działania Szkarłatnego Bractwa. Jedną z najważniejszych funkcji w grupie objął wtedy niejaki Kurt Hampel. Zdaniem Brechta Zwemmerowie znali go jeszcze z czasów gdy mieszkali w Middenheim. Podobno już wtedy wykonywał dla nich różnego rodzaju zlecenia, których celu bądź sposobu realizacji w większości przypadków nie dało się pogodzić z literą prawa. O ile wcześniej członkowie bractwa stosowali przemoc tylko gdy zachodziła konieczność teraz ofiary ich napadów było zawsze albo zabijane albo okaleczane. W tym okresie szajka wyeliminowała pozostałe grupy banitów działające na okolicznych ziemiach. Zachowało się świadectwo niejakiego Bertolda z Carroburga, członka szajki wybitej do ostatniego człowieka przez bandę Zwemmerów. Jego zeznanie spisał nieznany z nazwiska oficer, na dwa dni przed powieszeniem owego banity. Według wspomnianego wyżej Bertolda ludzie bractwa wpadli pewnej nocy do ich obozu i zabili wszystkich nie oszczędzając kobiet i dzieci. Nad tymi, których nie zgładzono od razu siepacze bractwa pastwili się przez następnych kilka godzin. Ciała zabitych zostały zabrane w nieznane miejsce. On sam przeżył tylko dzięki temu, że przeleżał cały ten czas ukryty w zaroślach otaczających obóz. Kiedy ludzie bractwa odeszli Bertold opuścił swoją kryjówkę i zbiegł w stronę szlaku, przy którym został pochwycony przez strażników dróg.

W latach 2384-2387 działalność banitów zaczyna przyciągać uwagę dworu w Middenheim. Pierwsza ekspedycja w liczbie 300 żołnierzy, którą graf wysłał w 2385 roku została wciągnięta w pułapkę a następnie rozbita przez siły Szkarłatnego Bractwa. Z zasadzki uratowało się zaledwie 40 ludzi. Udało im się jednak pojmać kilku jeńców. Ich zeznania poszerzyły nieco wiedzę stróżów prawa na temat bractwa.

Według świadectwa jednego z banitów, którego udało się wówczas pochwycić w tym okresie doszło do walki o władzę nad szajką między dwoma braćmi. Konflikt narastał już od dłuższego czasu, nie wiadomo jednak czego dotyczył. Pewnej nocy August z pomocą Kurta Hampela zabił Adolphusa i stając się tym samym niekwestionowanym przywódcą bractwa. Z chwilą gdy średni z braci Zwemmerów objął dowodzenie metody działania uległy dalszej brutalizacji. W ciągu trzech lat rządów Augusta bractwo zabiło, według różnych szacunków, od 500 do 800 osób – głównie mieszkańców plądrowanych przez bandę wiosek. Co ciekawe ciał większości z nich nigdy nie odnaleziono.

W 2386 z Middenheim wysłano kolejną ekspedycję, tym razem w liczbie około 600 żołnierzy. Na jej czele staną pułkownik Gerhard Falkenhorst, doświadczony wojownik zaprawiony w walkach ze zwierzoludźmi. Wojska pod jego dowództwem rozbiły siły bractwa jednak niedobitkom udało się zbiec w głąb lasu i zgubić pogoń. Przez następny rok Zwemmer bez powodzenia próbował przywrócić szajce dawną świetność. Przez ten czas banici ograniczali się do napadania na mniejsze wioski.

Ostatnie zapis dotyczący Szkarłatnego Bractwa datuje się na połowę 2388 roku. Wspomniany wcześniej pułkownik Falkenhorst poprowadził kolejną wyprawę, tym razem w celu ostatecznego pokonania szajki. Jego siły starły się z banitami w lasach w pobliżu kopalni krasnoludów. Widząc przytłaczającą przewagę liczebną wojsk grafa część z podkomendnych Zwemmera uciekła jeszcze przed rozpoczęciem bitwy. W czasie walk siły bractwa zostały wycięte w pień. Kurt Hampel zginął a August został poważnie ranny. W eskorcie kilku zaufanych ludzi udało mu się zbiec z pola walki. Nigdy nie udało się wytropić Zwemmera, podobnie lokalizacja siedziby banitów po dziś dzień pozostaje tajemnicą.

Dzieje Szkarłatnego Bractwa dały początek wielu miejscowym legendom. Część z nich opowiada o nieprzebranych skarbach jakie mają spoczywać gdzieś pośród lasów, w miejscu, które służyło banitom za siedzibę. Inne z kolei mówią o konszachtach Zwemmerów z plugawymi bóstwami chaosu, które to miały tłumaczyć ich okrucieństwo w późniejszym okresie działania. Pewnych faktów z ich historii zapewne nigdy nie uda się wyjaśnić.

Ojciec Erich wrócił po kilku godzinach:

- Jeżeli to wszystko czego chcieliście się dowiedzieć to prosiłbym abyście razem zresztą grupy udali się do magazynu.

Po drodze wymieniliście się tym co udało się ustalić na podstawie ksiąg znalezionych w bibliotece.

[wszyscy]

W klasztornym magazynie otrzymaliście z rąk dwóch młodszych braci ekwipunek, o który prosił Markus. Po krótkiej naradzie zdecydowaliście przenocować w klasztorze by nazajutrz wczesnym rankiem ruszyć do wsi.

[w komentarzach macie listę sprzętu, który otrzymaliście od mnichów]

Następnego dnia byliście gotowi do drogi zanim słońce na dobre wyłoniło się zza linii drzew. Warunki panujące na dworze były idealne do pieszej wędrówki. Było ciepło, wiał lekki wiatr. Marsz zajął wam cały dzień i upłynął bez dodatkowych przygód.


Do Frugelhofen dotarliście pod wieczór. Wioska liczyła sobie kilkanaście domów. Były one starannie utrzymane. Wszystkie domostwa, poza widocznym w oddali młynem ulokowane były po wschodniej stronie rzeki, wokół placu, w którego centrum stała kamienna studnia. Na zewnątrz nie kręcił się żaden z wieśniaków jednak z oddali dochodził was gwar rozmów. Ruszyliście w jego kierunku. Przekroczyliście rzekę i skierowaliście się w stronę młyna. Na łące za budynkiem rozstawiono kilka stołów, przy których bawiło się teraz w najlepsze kilkadziesiąt osób. Zanim zdążyliście z kimkolwiek porozmawiać podszedł do was jeden z miejscowych.

- Proszę, proszę kolejni goście. W ciągu ostatnich kilku miesięcy mieliśmy tu więcej przyjezdnych niż przez poprzednie dziesięć lat. Nazywam się Edward Beck i jestem tu wójtem. To wy zapewne jesteście nowymi zwiadowcami. Matias i Erich byli tu przed południem. Bardzo im się spieszyło, szczerze mówiąc nie wiem do czego. Przecie te góry nigdzie im nie uciekną. Tak czy owak mówili, żeby wam to przekazać.

Edward wyjął z kieszeni woreczek. Był nieco większy niż ten, który dostaliście poprzednio. Zapewne porcja leku znajdująca się w nim starczy na dłużej.

- Skoro już tu jesteście zapraszam na poczęstunek, w tym tygodniu mamy święto, możecie też popytać kogoś z miejscowych czy nie zechciałby was przenocować. U mnie niestety nie ma miejsca ale wdowa Hartman – wskazał na czterdziestokilkuletnią kobietę kręcącą się w pobliżu jednego ze stołów – może wam odstąpić swój pokój lub chociaż miejsce w stodole. No chyba, że nie przeszkadza wam spanie pod gołym niebem. Gustav, Johan – zwrócił się do dwójki mężczyzn stojących nieopodal - zaopiekujecie się gośćmi?
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 23-12-2009 o 05:22. Powód: drobne poprawki redakcyjne
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 22-12-2009, 20:43   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Dom wśród szczytów"
Markus w zadumie spoglądał na stronę, na której widniały strofy owego wiersza. Z jakim interesującym zjawiskiem spotkał się autor tego czterowiersza? Cóż się stało, że spod jego pióra, przeciętnego zaiste, spłynęły takie różne od innych słowa? I gdzie, wśród jakich szczytów, znajdowało się owo miejsce? Czy "szaleństwo nieskończonej nocy" oznaczało którąś z Niszczycielskich Potęg? Tą, z którą bracia się ponoć skumali?
Czy w takim razie ten głupi autor, grafoman cholerny, nie mógł podać większej ilości szczegółów?
Zamknął księgę i zabrał się za przeglądanie notatek ojca Icheringa.


Odłożył na stosik ostatnią kartę i przeciągnął się.
Obraz, jaki się przed nim malował, nie był do końca jasny. W dodatku z niektórych przesłanek można było wysnuć niezbyt optymistyczne wnioski. Cóż zatem miał powiedzieć pozostałym?

- Na tych terenach przez kilkanaście lat działała banda braci Zwemmerów. Pochodzili Middenheim i po opuszczeniu miasta powędrowali w te strony. - Markus dzielił się najważniejszymi informacjami. - Rabowali i mordowali. To jest pewne. Podobno zgromadzili ogromne bogactwa. To jest możliwe. Ponoć oddawali cześć jednej z Niszczycielskich Potęg. Tego nikt nie jest pewien, chociaż ilości trupów zdawałyby potwierdzać ten przypuszczenia. I nie wiem, czy Helmut Ropke poszukuje skarbów Szkarłatnego Bractwa, czy zainteresowany jest przedmiotami związanymi z kultem.

Chciał zgarnąć dla siebie zgromadzony przez braci Zwemmerów majątek? Sam był kultystą? Jeśli jedna z tych opcji była prawdziwa...

- Bractwo krew przelewało obficie, choć według mnie bezsensownie. Ciał większości nigdy nie odnaleziono. Może faktycznie złożono je w ofierze.

A to by znaczyło, że gdzieś tam, w górach, stoi i czeka na swego odkrywcę ołtarz pokryty wyschniętą krwią setek ofiar.

- Znalazłeś coś ciekawego? - spytał Vellera.


"Nadmiar dobrobytu" - pomyślał, pakując do plecaka otrzymane od mnichów wyposażenie. - "Głowa od przybytku nie boli, ale za to plecy - mogą."
Była to oczywista przesada. Plecak nie ważył aż tak dużo, wzrost wagi stanowił jednak ostrzeżenie... Trudno skakać jak kozica ze skały na skałę, gdy kilogramów dodatkowych kilkanaście na plecach siedziało.

Do przypadających na niego rzeczy dorzucił poręczną siekierkę, drugą, podobnie jak łopatę, innym członkom ekspedycji zostawiając.



Ciepła kąpiel.
Namiastka cywilizacji.
Jakie to dziwne - człowiek może tygodniami włóczyć się po głuszy i o porządnej kąpieli nie pomyśleć, a wystarczy balia z gorącą wodą... Przymknął oczy.
Zdrzemnął się chyba, bo gdy ponownie je otworzył, woda była już dużo chłodniejsza. Umył się szybko do końca i z kąpieli wyszedł, w pamięci mając zaproszenie na posiłek.



Rano obudził się przed świtem.
Nie spał dobrze. Czy zbyt duszno pod dachem mu było, czy też pomieszczenie niewielkie celę, którą niedawno opuścił zbyt mu przypominała. A może niepewność jutra...

Po porannym posiłku (i kolejnej tabletce) ruszyli w stronę wioski.
Tym razem droga upłynęła w spokoju. Żadnych wilków, żadnych nieżywych krasnoludów. Ani też innych trupów. Dzięki czemu pod wieczór dotarli do Frugelhofen.

- Ciekawe, jak traktują podróżnych - powiedział Markus. W wiosce trwało przyjęcie. - I czy zastaniemy naszych przyjaciół...
 
Kerm jest offline  
Stary 23-12-2009, 00:39   #19
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Liczyła na umiejętności zakonników. Na to, że ich wyleczą. Ale nie umiała prosić.
Rozgniecioną przez młodego zakonnika tabletkę starannie zawinęła w czyste płótno. Nie dowiedziała się zbyt wiele. Trochę zła odszukała resztę. Markus i Veller przeglądali opasłe woluminy. Te Vellera miały chociaż obrazki. Niezbyt przyjemne. Wyszła rozejrzeć się za Siggim. Zastała go zapatrzonego z ponurą miną w górskie szczyty.
- Skoro jesteś z Nuln to co robiłeś w Middenheim? Za co mieli cię powiesić? … Zabiłam kilka osób, z zemsty – pośpiesznie odpowiedziała na pytanie, którego nie zdążył zadać.

Rankiem, wyspana, w nowym ubraniu przytroczyła łopatę do plecaka.
- Żebym nie musiała wam kopać grobów rękami.
Markus uśmiechnął się ironicznie. Sigi roześmiał szczerze. Veller odgarnął kosmyk niesfornych włosów, który opadł jej na oczy, gdy zakładała ciężki plecak.

***

Zasiadła za stołem uśmiechając się do wieśniaków, jak na siebie raczej nieśmiało. Ochoczo zrobiono jej miejsce. Zaraz dostała kubek napełniony świeżym sokiem i szklanicę słodkiego kirsztranku. Pierwsza porcja alkoholu pogłębiła zmęczenie po całodniowej wędrówce. Szybko dostała następną. Po tej już czuła przyjemne gorąco. Gwar rozmów mieszał się z szumem drzew. Oba księżyce świeciły jasno. Pachniało mięsiwo i trawa. Nie wiadomo, co ładniej. Mężowie przytulali żony, kilkoro dzieci biegało po łące, korzystając z chwilowego braku baczenia dorosłych. Poczuła tęsknotę za złudzeniami takiego życia. Podobne uroczystości pamiętała jak przez mgłę, dopijanie resztek wina, które zostawało w szklankach rozbawionych biesiadników, rodzicielskie połajania, ojcowy pasek zapobiegliwie utopiony w cembrowanej studni, nie miało znaczenia, która z nich to zrobiła, wtedy naprawdę były identyczne, nie nauczyły się jeszcze rozdzielać myśli i pragnień, ukarane obydwie, dostały klapsy a zaraz potem rozrobiony z wodą trunek na otarcie łez, gronowe wino … gdzie indziej, w klimacie łagodniejszym, choć też u podnóża gór, majestatyczna kordyliera Gór Szarych, zapomniane słowo, którego nikt tutaj nie używa, nie widziała tego miejsca od prawie dwudziestu lat. A potem przed oczami inne biesiady, te nocami po Wielkich Targach, miało je każde miasto, w którym zyły, i Auerswald, i Bogenhafen. Bandy wyrostków w chwilowym zawieszeniu broni, obłowione, napełniały brzuchy w comiesięcznej orgii obfitości. Krwawe bójki i zachłanne pocałunki. Wtedy. Teraz trzecia szklanka lepkiego jak ulepek kirsztranku, krople ciekły jej po brodzie, wycierała je nim dotarły zbyt nisko, nie chciała się pobrudzić, wiśnię ciężko doprać. Wspomnienia zdawały się nieprawdziwe, wymyślone na potrzeby chwili. Wielka, stara suka o skołtunionej sierści położyła głowę na jej kolanach, Fay sięgnęła po kości, suka jadła jej z ręki, póki kopniakiem nie odpędził jej miejscowy. Dziewczyna przyłożyła mu z całej siły, pięścią w splot słoneczny, cios zgiął mężczyznę w pół, nie mógł złapać oddechu, pchnęła go jeszcze by się przewrócił. Donośny śmiech najbliższych sąsiadów towarzyszył temu wydarzeniu. Fay patrzyła na psa, który podkulił ogon i zawarczał, na nią, nie wolno przecież bić pana. Starte kły, jakże inne od ostrych, wilczych. Zaklęła szpetnie, żeby się nie rozpłakać, faktycznie robiła się sentymentalna. Czwarta szklanica. Czy mieli w domu psa? Chyba nie. Kilka dowcipów o jej ciosie. Śmiała się chętnie, jakże było gorąco. Patrzyła z zazdrością na unoszące się w chichocie piersi siedzącej naprzeciwko niej chłopki. Wielkie niczym bochny chleba. Zdjęła kaftan, wyprostowała się, rywalizacja, w której nie miała szans. Ale była dumna z białej koszuli, nadal czystej, pachnącej krochmalem z klasztornej pralni, niestety zbyt sztywnej żeby mogła opinać kształty. Mężczyzna, którego uderzyła postanowił naprawić wzajemne relacje, usiadł bardzo blisko, opowiadał o zbożu, krowach, trzyizbowej chałupie. Fay kiwała głową, duża, chłopska, szorstka dłoń rysowała w powietrzu marzenia, nieśmiało wędrowała za jej plecy. Suka wróciła do dziewczyny. Pan pogłaskał psa po głowie. Fay pociągnęła nosem. Piąta szklanica. Kpiące spojrzenie Vellera. Zarumieniła się. W wielkich piersiach naprzeciwko topił się ich współwłaściciel . Ponury, przystojny mężczyzna, mówili mu Johan, chyba nadal trzeźwy, przez chwilę krzyżował z Fay spojrzenia. Lękliwa ręka opadła na jej ramię, pieszczota wędrowała w stronę karku. Fay pochyliła głowę, ciężkie łzy kapały na krochmal. Pięć szklanek to za dużo. Czy Famke zasłużyła żeby zabić dla niej dziecko?
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 23-12-2009 o 00:43.
Hellian jest offline  
Stary 28-12-2009, 18:47   #20
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Biały Leksykon, bardziej znany jako po prostu Schiller, był, w przeciwieństwie do Eckhardta, niespecjalnie popularną pozycją zalecaną przez tych mniej ortodoksyjnych medyków szkół imperialnych. Wielokrotnie dało się wyczuć między akapitami rzeczowego tonu, że autor w sposób przedmiotowy traktuje zarówno ludzkie ciało, żywe, jak i martwe, czemu dodatkowo zawdzięcza brak powszechnych odwołań do religii i swoistego rodzaju ukrytą fascynację śmiercią. Całkiem udane ilustracje wymusiły skojarzenia… Veller teraz wybitnie nie miał na nie ochoty.


Przeskoczył rozdziały teoretyczne i zatrzymał się na przypisach gdzie Schiller opisywał przypadki, które sam uznał za ciekawe w swym braku wyjaśnień. Już samo to dawało do myślenia. Eckhardt nie dopuszczał w ogóle przypuszczenia, że coś umknęło wiedzy, zrzucając na karby chaosu wszystko czego nie rozumiał i w efekcie zostawiając dane przypadki w gestii kleryków i łowców czarownic. A Veller właśnie potrzebował informacji prawdopodobnie z tej dziedziny. Żadna z opisanych postaci ospy i moru nie pasowała. Niczego to nie wykluczało, ale też niczego nie potwierdzało. Pozostawało prześledzić wymienione przypadki.

Znalazł. Belmarkt. Znał wzgórza Belmarkt, ale o miasteczku nie słyszał. W sumie nic w tym dziwnego. Po co trzymać rekordy o miejscu wykonania czystki. Sprawne i mądre posunięcie w gruncie rzeczy. Parokrotnie przeczytał krótką notkę. Mało konkretów, ale opis się zgadza. Czy się więc pomylił i wziął objawy chorobowe za wstępne stadium libris mortis? Możliwe. Wilki mogły kierować się przecież innymi zmysłami. Mogły być żywe gdy je usiekli. Będzie potrzebował przyjrzeć się następnemu osobnikowi... Właściwie, to czemu się tym interesował? Zarazie przypisano oficjalną choć niepotwierdzoną łatkę piętna chaosu... Nie potrzebował kolejnych podejrzeń... Ale zawsze lepiej jest wiedzieć więcej niż inni. Argumenty bywają kosztownym towarem, gdy się jakieś posiadało. Lepszym niż te niebrzydkie brzeszczoty, które dostali. Oby jakieś wpadły mu w ręce, bo inaczej trzeba będzie wiać... Zapach mięty i wroniego aloesu. Coś musnęło jego policzek. Dobrze zgadywał, że to ona. Fay pochyliła się nad otwartą przez niego księgą. Odruchowo przerzucił paręnaście stron i spojrzał wymownie z odrobiną irytacji. Mało rzeczy irytuje równie mocno co czytanie zza ramienia.

***

- Co takiego? - spojrzał na Markusa sprawiając przez chwilę wrażenie jakby nie rozumiał pytania – Aaa... Czegoś tak. A właściwie kolejnego przeczucia, że czeka nas tu niezłe Mousillon – zastanawiał się, czy jest sens tłumaczyć więcej gdy tak naprawdę sam nic nie wiedział na pewno – Nadal uważam, że może dojść do zarazy. Teraz wiem tylko, że wyjątkowo paskudnej. Ale nie będę uświadamiać mnichów. I tobie też nie radzę. Ani my, ani oni nie skorzystają na plotkach powstałych na podstawie oględzin jednego osobnika. Tak czy inaczej, trzeba być dobrej myśli, prawda?
Poklepał Markusa po ramieniu z serdecznym uśmiechem. Będzie się szczerze śmiać gdy znajdzie sposób na truciznę. Albo lepiej. Gdy zaserwuje jakąś Panu Ropke. To niesamowite jak z czasem można znienawidzić kogoś kto de facto ściągnął cię katu spod topora.

Nazajutrz ruszyli do Flugelhofen. Wyekwipowani zgodnie z wskazówkami Markusa, który chętnie wziął nową siekierkę. Fay zaanektowała łopatę.
- Nie martw się o nas dziewczyno. Teraz gdy już masz prawdziwą broń, nie będziemy tak zatroskani o twoje bezpieczeństwo – puścił do niej oko ciekaw, czy jeszcze jest wkurzona za to, że jej wtedy przy pierwszym ognisku nie poszło za dobrze.

Sam zgarnął tylko gorzałkę, bandaże z nićmi i igłą, oraz oliwę i lampę z zapasami. Nawet było jeszcze trochę miejsca w plecaku, ale jego nadmiar póki co mu nie szkodził. Linę tylko przytroczył z boku jakimś rzemykiem, by była na wierzchu. Koń by się przydał, ale na to raczej nie będzie szansy póki jakiegoś nie zdobędą.

***

Ludzie we Frugelhofen okazali się nad wyraz życzliwi. Miła odmiana po siołach rozsianych po lasach Darkwaldu.
Fay natychmiast usiadła przy jednym ze stołów, a Markus wdał się w rozmowę z wójtem i paroma osobami. Veller pozostał przez jakiś czas przy wielkim ognisku przy którym kręciło się tylko dwóch chłopów dokładających gałęzi i parę hożych dziewek co to mięsiwem się zajmowały. W sumie nawet dobrze by było się upić. Dużo ku temu okazji nie kroiło się na przyszłość. Sam nie wiedział, czemu nie miał na to ochoty...
- Po co wam te pigułki?
Odwrócił się, by spojrzeć na nieproszonego rozmówcę. Mała dziewczynka o ciemnych długich włosach spiętych w koński ogon. Ciekawskim wzrokiem spoglądała to na niego, to na miecz przy jego boku, to znów na plecak, który postawił na ziemi.
- Tamci też takie mieli - wskazała nosem na brzeszczot - Też nie wrócicie?
Kucnął. Okrągła buzia dziewczynki nie wykazywała żadnej obawy przed nieznajomym.
- Skąd wiesz o pigułkach?
- Ja wszystko wiem.... a w każdym razie wszystko co się dzieje u nas
- nie było w tym żadnej przechwałki. Choć na pewno sporo dumy.
- Zapewne - przytaknął skwapliwie.
- No. Spójrz na przykład na tych dwoje w końcu stołu. Sylvia i Viktor. Pobrali się rok temu, a ona już się po stogach puszcza. Nie lubię jej. Rok temu zginęła w lesie i się cieszyłam. Strasznie się jąka jak się złości i w ogóle jest głupia jak but. Nie ma pojęcia jak do najbliższych miast iść. Nie umie ogniska rozpalić i myśli, że gwiazdy zawsze wyglądają tak samo. Wyobraź sobie co się stanie jeśli ktoś kapustę zaczaruje w człowieka. Wtedy pewnie powstaje taka Sylvia. Jakbyś z nią porozmawiał to byś się załamał. A jak masz imię? Bo ja jestem Bianka.
- Veller -
odparł. Dziewczynka była ujmująca w swej gadatliwości. Można było pomyśleć, że Markus kiedyś bawił we Flugelhofen i miał przyjemność z jedną z tutejszych dziewuch.
- Veller? Głupie imię. Nie podoba mi się - skwitowała - ale może być jak musi. Choć na twoim miejscu pomyślałabym o tym by je zmienić, albo przynajmniej przedstawiać się inaczej. Imię wiele mówi o człowieku jak mi cioteczka powtarza. A to niegłupia kobieta. Mi się na przykład podoba Patryk. Nazwałam tak mojego gronostaja. Chcesz go zobaczyć?
Nie czekając na reakcję mężczyzny podniosła ramiona i wyprostowała ręce. Następnie przechyliła mocno głowę. Coś ruszyło się pod jej kurtką i po chwili z rękawa wychynął mały łeb cętkowanego zwierzęcia.
- Chodź... no chodź... - mówiła spokojnym głosem - Przywitaj się Patryk. Normalnie leży na moim karku. Obszyłam sobie kołnierz futrem więc mu tam dobrze. Straszenie sympatyczny. Zobacz.
Wyciągnęła gronostaja. Brązowosrebrzyste futro zalśniło w blasku rzucanym przez ognisko. Zwierzę zobaczywszy obcego fuknęło jednak gniewnie i ponownie schowało się do rękawa. Veller zmrużył oczy.
- Ostatnio jest jakiś taki nietowarzyski. Nikogo poza mną nie lubi, a i mnie raz chciał ugryźć. Myślisz, że to dlatego, że nie żyje z innymi gronostajami? Cioteczka twierdzi, że każdy najlepiej się czuje wśród swoich, ale to niezupełnie prawda. Bo mnie inne dzieci denerwują. Wolę czas spędzać sama. Kiedyś do mnichów chodziłam, ale teraz już nie mogę. Bo niebezpiecznie na drogach. Tak mówią. Bo ja niczego niebezpiecznego nie widziałam, a chodzę dużo po dolinie i lesie poniżej. Poza tym...
- Pokaż go jeszcze na chwilę. Patryka znaczy.

Dziewczyna przez chwilę patrzyła na niego podejrzliwie, ale potem ponownie wykonała skomplikowaną operację wypłoszenia zwierzęcia. Veller bez wahania złapał stworzenie. Za kark i tylne łapy, by nie mogło się rzucać, ani gryźć.
- Co robisz?! To go boli! Zostaw!
- Spokojnie. Zaraz ci go oddam. Chcę tylko coś sprawdzić...
- Nie! Oddaj natychmiast, bo krzyknę, że mnie uderzyłeś!
- Jeśli się nie uciszysz, to naprawdę cię uderzę -
rzekł spokojnie przyglądając się sierści zwierzęcia - chcę wiedzieć, czy twój Patryk nie zachowuje się dziwnie, bo nie jest chory. Chyba też chciałabyś wiedzieć. Nic mu nie zrobię. Przysięgam.
Dziewczyna wydawała się uspokojona. Przynajmniej chwilowo. Veller podniósł z ziemi kawałek kory i ostrożnie przejechał nim po sierści pod włos odsłaniając skórę. Owrzodzeń nie było. Były jednak liczne zaczerwienienia i ślady po drapaniu się. Tym samym kawałkiem otworzył też zaciśnięty pyszczek. Nie miał pewności, czy nie widzi sczernień.
- I?
- Myślę, że trzeba Patryka zwrócić do lasu.
- Jest chory. Nie mogę go zostawić. Tym bardziej jeśli chory. To mój przyjaciel. Zrobiłbyś coś takiego przyjacielowi? Poza tym, wróci za mną. Gdy go puszczam w lesie, nie zostawia mnie na więcej niż parę kroków.
- Nie jest chory. Rzeczywiście potrzebuje wrócić tam gdzie jego miejsce. Jutro pewnie wyruszymy w góry w stronę kopalni. Wezmę go i wypuszczę wyżej.

Bianka przez chwilę nie odpowiadała patrząc w oczy Vellera.
- Nie - odebrała mu zwierzę i pozwoliła by weszło pod rękaw. Potem nie odzywała się, ale i nie odeszła.
Stali tak przy ognisku zupełnie sobie obojętni. Veller na ogół nie lubił dzieci. Ale widać, było, że Bianka w gruncie rzeczy jest faktycznie niegłupia. Marnuje się na tym zadupiu gdy mogła być posłana do uniwersytetu Middenheim. Tylu matołów tam było, że bez problemu by nadrobiła braki. Z drugiej strony to przez takie dzieciaki trafił do pierdla z wyrokiem śmierci. Dzieciobójca... W sumie sprawiedliwy wyrok. Należało mu się za wcześniej. Zawsze o tym wiedział. Szkoda tylko, że tym razem skazali nie tego co trzeba. Jak widać nic w przyrodzie nie ginie. Ani fizycznie, ani moralnie. Wzrok ugrzęzł na szerokiej ławie gdzie wieśniacy oblewali swoje wielkie święto. Gdzieś tam pomiędzy nimi siedziała Fay. Czasem śmiała się z innymi. Czasem wraz z nimi wznosiła swój kubek. Wiedział jednak, że nie było jej tam. Co cię tak męczy dziewczyno?Spojrzenie miała już mocno maślane. Spotkali się na chwilę. Uśmiechała się. Wilgoć w oczach mógł jednak nawet stąd dojrzeć. Było mu jej żal. Zastanawiał się czy powinien zapytać. Nie był dobry w szczerości. Przez tę wilczą gębę pewnie.
Dwóch wieśniaków wyciągnęło jakieś bałałajki co spowodowało ogólne ożywienie przy stołach. Po chwili rozbrzmiała skoczna muzyka.
- Mówisz, że wszystkich znasz? - zwrócił się niespodziewanie do Bianki.
- Jasne. W ogóle i w szczególe. Pytaj. Najlepiej konkretnie, bo inaczej się rozgadam. No i o Berenikę nie pytaj. Bo to moja przyjaciółka, a o przyjaciółkach się nie opowiada. Cioteczka mówi, że...
- Tamten w środku. Płaski nos, duże uszy...
- Obok płowowłosej?

Kiwnął głową.
- Karl Bergman. Najmłodszy z braci. Fajtłapa niebotyczny więc go do polowań nie biorą. Co na gębie to i we łbie. Parobek we młynie. Jak dla mnie to idealnie pasowałby do Sylvii gdyby nie to, że jest poza tym całkiem pocieszny i pomocny. Nie. W sumie to szkoda by mi go było Sylvii oddawać. Lubię go nawet i...
- Starczy. Dzięki Bianka.

Obszedł wielki stół i stanąwszy za Fay gdy akurat ręką Karla wędrowała po jej karku, dotknął ramienia dziewczyny. Odwróciła się. Płakała. Karl spłoszony zabrał rękę.
- Zatańczysz Fay?
Wyglądała na zdziwioną. Chyba wręcz zamurowaną. Tylko łzy dalej kapały. Słabo pokręciła głową w pierwszym odruchu.
- Pies to jebał, ja też nie umiem - uśmiechnął się. Bardzo słabo. Żeby gęby nie krzywić - Hm?

***

Pukanie do drzwi stodoły było słabe, ale usłyszał je. Nie mógł spać. Wstał i otworzył. W wejściu stała Bianka. Trzymała w dłoni drewnianą klatkę z zamkniętym w środku Patrykiem. W świetle księżyca widać było zaschnięte po łzach ślady na jej policzkach.
- Masz - wręczyła mu klatkę i woreczek - To suszone skórki. Lubi je. Nakarm go jutro dwa razy. Rano i wieczorem. Koniecznie, dobrze?
Kiwnął głową i wziął obie rzeczy. Wyglądała jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale tylko odwróciła się i pobiegła. Zamknął drzwi i usiadłszy na kopce siana patrzył na zwinięte w rogu klatki zwierzę. Wziął z ziemi szmatę po opatrunku jaki Fay już zdążyła zdjąć i obwinął sobie nią dłoń. Sięgnął do wnętrza. Patryk cicho fuknął gniewnie i zaczął wierzgać gdy dłoń Vellera sięgnęła po niego. Po równie cichym chrupnięciu, krótki hałas umilkł.
Czuł się trochę chujowo.
Wziął łopatę z plecaka Fay i wyszedł z klatką ze stodoły.
Wrócił dwadzieścia minut później.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172