Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2009, 16:01   #17
Serge
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Drzwi prowadzące na zewnątrz biura Travisa otworzyły się z hukiem i po chwili wypadł przez nie detektyw, trzymając na rękach postrzeloną kobietę. Wcześniej owinął jej głowę ręcznikiem, by zatamować krwawienie. Nie sądził, by to coś pomogło, bo materiał zdążył już przesiąknąć, ale dzięki temu na pewno zyskają kilka cennych minut. Melissa coś wiedziała, a Grady nie mógł pozwolić, by tak po prostu zeszła, nie zdradzając mu szczegółów. Zwłaszcza, że to na stówę była jakaś większa sprawa.

- Lance, odpalaj wóz! – krzyknął do mężczyzny, który wybiegł tuż za nim. Biznesmen zeskoczył ze schodów, z trudem złapał równowagę na skutym lodem podłożu i rzucił się w kierunku Maybacha wyłączając alarm.

Chwilę później pomógł Travis’owi ułożyć Melissę na tylnych siedzeniach i obaj mężczyźni wpakowali się szybko do wozu. Vicious ruszył spod biura Grady’ego z lekkim poślizgiem, rozdrabniając leżący pod kołami śnieg. Zdążyli minąć skrzyżowanie Fleetwood i Spott Road, gdy detektyw wyjął z kabury przy pasie swoją krótką broń i sprawdził czy jest naładowana. Biznesmen zerkał co chwila na to, co wyczynia z nią Grady.

- W życie wchodzi nowy plan, Lance. – rzucił Travis chowając gnata. Vicious znał dobrze ten ton nie znoszący sprzeciwu. – Wydatki, które pójdą na odbicie twojej przyjaciółki podepniemy pod głęboką kieszeń Ann. Będziemy z niej ciągnąć jak z burej suki, a ty zadbasz, żeby się o niczym nie dowiedziała.
- Travis, nie mów o tym teraz, jak jesteśmy w TYM aucie. Tu mogą być podsłuchy. – mruknął niezręcznie biznesmen.
- Jebie mnie to. – wypalił detektyw. – A poza tym gdyby były, to byś mnie o tym nie ostrzegał i sam się nie podkładał, więc nie pierdol, Lance. Przyciśnij lepiej pedał, twoja koleżanka nie czuje się zbyt komfortowo z dziurą we łbie i tym turbanie.

Młodzian przyspieszył, a oni nie rozmawiali zbyt wiele, wtrącając od czasu do czasu jedynie kilka słów. Travis rozmyślał nad tym, co chciała mu przekazać postrzelona, a może i nawet dogorywająca kobieta. Czyżby wdepnął w jakieś większe gówno, a swąd nawozu miał się za nim ciągnąć jeszcze przez jakiś czas? Jaką rolę odgrywała tutaj Pani Prezydent? I kim był ten pieprzony snajper? Grady chciał znać odpowiedzi na te pytania i liczył, że Tony użyje wszelkich zabawek, by uratować Melissę. Przetarł oczy – ten, kto dopadł kobietę z pewnością znał się na swojej robocie. I zapewne nie drasnąłby detektywa, nawet gdyby się z nią pierdolił. Grady przyznał przed sobą, że miał takie wizje w biurze i odwrócił się, zerkając na leżącą kobietę. Cóż, plany uległy zmianie. Shit happens.

Mijając kilka kolejnych ulic dojechali w końcu na miejsce. Dzielnica Winfield – miejsce, gdzie swoje interesy prowadził Tony Sixta. Travis nakazał Lance’owi zaparkować na tyłach starego, rozpadającego się powoli budynku. Detektyw nie dziwił się, dlaczego Stitch siedzi akurat tutaj – gliny w życiu nie wpadłyby na pomysł, aby w takiej norze szukać kolesia, który leczy to, co oni zdążą ustrzelić. I dobrze, właśnie o to chodziło. Mężczyzna podszedł do urządzenia przy drzwiach, nacisnął guzik i odczekał. Po chwili odezwał się znajomy głos.
- To ja, Travis, wpuść nas.

Usłyszeli metaliczny dźwięk i drzwi stanęły przed nimi otworem. Obaj mężczyźni zniknęli w środku, przeszli przez niewielkie patio i zeszli schodami w dół. Tam czekał już na nich Stitch, który odebrał ciało Melissy i zaszył się w swoim gabinecie. Grady przysiadł na niewielkiej ławce pod ścianą i kolejny raz tego wieczoru przetarł zmęczone oczy. Spojrzał na zegarek: 2:20. Nie spał już – szybko policzył – jakieś 25 godzin. Słodko.
- Mam nadzieję, że ją uratuje. – rzucił rozprostowując kości.
- Ja też. – potwierdził Lance. – Jesteś pewny tego człowieka, Travis?
- Łatał mi dupę tyle razy, że bardziej pewien być nie mogę. – widząc, że Lance patrzy na niego dziwnie, dodał. – Tylko bez skojarzeń z tym łataniem, Lance. Nie mam dzisiaj głowy do myślenia.
- Nie tylko ty. – Vicious przejechał dłonią po potylicy.
- Może wiesz dlaczego ktoś chciał ją sprzątnąć? Pracując dla Prezydentowej mogła mieć jakichś wrogów. Przypominasz sobie coś? – zawalił go masą pytań. Póki co, pewne informacje wolał zachować dla siebie. Lance nie musiał wiedzieć wszystkiego.

W końcu drzwi od ‘sali operacyjnej’ otworzyły się i pojawił się Stitch, który wyglądał jakby zarzynał przed chwilą świnie. Po krótkiej wymianie zdań biznesmen i detektyw wiedzieli już, w jakim stanie znajduje się Melissa. Travis przeklinał w duchu i liczył, że kobieta będzie na tyle silna, by przeżyć. Nie było sensu dłużej tutaj zostawać, skoro Tony kazał im spadać. I tak nic by to nie zmieniło.
- Zatem, Lance, jesteśmy w kontakcie. Widzimy się później. Będę cię informował, jak się sprawy mają. Idź się zdrzemnij, wyglądasz gorzej niż Melissa… - z tymi słowami otuchy Travis klepnął towarzysza w plecy i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
- Podrzucić cię gdzieś? – zaproponował biznesmen.
- Nie, dzięki. Mieszkam niedaleko, przejdę się.

Pożegnał się z klientem, postawił kołnierz płaszcza i ruszył ciemnymi uliczkami Old Chicago. Nie pamiętał kiedy ostatnio był w tej okolicy, gdy rozglądał się po okiennicach starych budynków, w których migotały światła. Mróz szczypał nieprzyjemnie w nos i uszy, więc detektyw przyspieszył kroku mijając Saint Beverley Street i wychodząc na West Roosevelt Road wstąpił do hipermarketu. Kupił kawę i flaszkę Maximusa, a chwilę później zostawił za sobą stary park i ruiny szkoły Św. Franciszka. Nigdy nie bał się tędy spacerować, nawet po zmroku – lokalni, marni bossowie wiedzieli kim jest i jakie ma plecy, więc woleli nie wchodzić mu w drogę.

Po kilku minutach znalazł się u celu swej wycieczki. Wbiegł szybko do klatki i skierował się schodami na trzecie piętro. Chwilę mocował się ze starymi drzwiami, w końcu jednak ustąpiły i Travis znalazł się w środku. W nozdrza wbił się zapach stęchlizny, czuć było, że już dawno nikt nie odwiedzał tego miejsca. Detektyw zamknął drzwi na trzy zamki, oświetlił całe mieszkanie i rozejrzał się. Gruba warstwa kurzu zalegała na meblach, które pozostały nietknięte odkąd Katharine i Hayley wyprowadziły się stąd.


Travis wciąż pamiętał, jak Katharine urządzała to niewielkie mieszkanie i cieszyła się z niego jak małe dziecko. Gdy się wyprowadzała, nie zabrała nawet obrazów, a przecież tak lubiła sztukę. Może chciała, żeby jej „niesforny” mąż pamiętał o niej mimo wszystko? Grady westchnął, zdjął marynarkę i uwolnił spod szyi dwa guziki od koszuli. Jego wzrok trafił na trzy oprawione w ramki zdjęcia swoich ukochanych kobiet stojące na komodzie. Grady zmarszczył brwi i położył się na kanapie, rozmyślając przez kilka chwil o córce i żonie. Pamiętał pierwsze kroczki Hayley, jej pierwsze słowa, pierwsze zabawki, które jej kupował. Tęsknił za nią chyba nawet bardziej, niż za Kat. Ale ich tu nie było. I nie będzie.

Powrócił do rzeczywistości. Miał zamiar odespać ostatnie intensywne godziny, zanim podejmie jakiekolwiek decyzje, co robić dalej w sprawie Lance’a. Nastawił zegarek na 9 rano, położył swoją berettę na stoliku obok łóżka i szybko odpłynął.

* * *

Wybity ze snu detektyw usłyszał głośne pukanie do drzwi. Spojrzał na zegarek – spał zaledwie pół godziny. Przecierając oczy i przeciągając, zebrał się powoli z kanapy i łapiąc za broń ruszył w kierunku drzwi, by sprawdzić, kogo niesie o tej godzinie. Na wyświetlaczu zobaczył jakże znajomą twarz Lisicy.
- Śledzisz mnie? – mruknął przez głośnik, na co kobieta zareagowała szerokim uśmiechem.
- Od pewnego czasu… - odparła. – Wpuścisz mnie, słodki, czy będziemy resztę nocy gadać przez to gówno?
- Hmm… Dobra, właź – Travis nacisnął guzik, wpuszczając reporterkę do domu. Wiedział, że szybko nie opuści jego mieszkania, a w każdym razie nie bez konkretnych informacji.

Travis chował broń za pas, gdy wysoka, zgrabna rudowłosa kobieta pojawiła się w jego mieszkaniu. Zdjęła czarny płaszcz odsłaniając średni biust ukryty pod zieloną, dającą po oczach sukienką. Uśmiechała się zalotnie.


Widząc ją Travis roześmiał się gromko. Kobieta skrzywiła się i założyła dłonie na biodra.
- Coś ci nie pasuje?
- Skąd żeś wytrzasnęła tą kieckę? – mężczyzna trząsł się jak galareta. – Wyglądasz jakbyś szła na jakieś przedstawienie do teatru.
- Pieprz się, Travis. – podeszła do detektywa.
- Ale tylko z tobą, słonko. – złapał ją za pośladek i przycisnął do siebie. Chwilę później ich usta złączył namiętny pocałunek, gdy kierowali się do salonu, pozbywając nawzajem resztek ubrań.

* * *

- Byłeś świetny, kotku – April przejechała palcami po silnym ramieniu Travisa.
- Wiem, ty też nienajgorsza. – detektyw podniósł się z łóżka i narzucił spodnie. Dziennikarka wsparła się na łokciu i odszukała swą bieliznę.
- Byłam u ciebie w biurze, widziałam tę plamę krwi na podłodze. – powiedziała poważnie zakładając majtki.
- Jaką plamę krwi? – Travis szedł w zaparte. – Popiłem wczoraj z kumplem i trochę wina narozlewaliśmy, to wszystko.
- Nie chrzań, Agnes mi powiedziała, że jakaś babka dostała kulkę w łeb i że gdzieś ją zabraliście. Gdzie ją wywieźliście, Travis?
- A co to? Przesłuchanie, czy wywiad? Jak to pierwsze, to nie jesteś upoważniona, a jak drugie, to należy się honorarium.
- A nie dałam ci dupy przed chwilą?
- Za małe honorarium. – wycedził uśmiechając się lekko.
- Ty draniu. – wstała szybko i zamachnęła się na niego, ale złapał ją za nadgarstek.
- Spokojnie, kotku, bo zmarszczek dostaniesz. – Grady popchnął ją, a ona klapnęła tyłkiem na miękkiej kanapie. – Poza tym myślałem, że dajesz każdemu, bo to lubisz.
- Jakby tak było, to bym zmieniła zawód na dziwkę. – poprawiła ramiączko stanika.
- Dziwka czy dziennikarka – dla mnie jeden pies. – mruknął detektyw i nastawił wodę na kawę.
- Czyli mi nie powiesz? – spytała.
- Nie powiem, bo nic się nie wydarzyło. Piłem z kumplem, a potem przyjechałem do domu. – kłamał jak z nut. - A to, co mówi Agnes, nie brałbym na poważnie. Kobieta ma bujną wyobraźnię, poza tym na starość jej odbija.
- I tak się dowiem. To tylko kwestia czasu.
- Droga wolna. – detektyw rozłożył ręce. – Tylko nie próbuj mnie śledzić z tym swoim świrniętym kamerzystą, bo jak was przyłapię, to rozpierdolę sprzęt.
- Nie możesz.
- Założysz się? – odwrócił się do niej. W jego oczach widziała coś, czego wcześniej nie dostrzegła. Dziwną, zimną determinację.
- Myślałem, że mi pomożesz. Czuję świetny temat.
- To zmień pieluchę. – mruknął do niej.
- Co mówiłeś?
- Że chyba musisz już iść.
- Przecież dopiero od ponad godziny tu siedzę. Nie miałbyś ochoty na drugi numerek, skarbie? – uśmiechnęła się szeroko.
- Nie tej nocy. Muszę się przespać. – rzucił zapinając koszulę. – Wiesz gdzie są drzwi.

Dziennikarka ubrała się na szybko i zerkając chłodno na Travisa zabrała swój płaszcz i opuściła mieszkanie. Gdy Lisica wyszła, detektyw ułożył się na swojej kanapie i zasnął.

* * *

Budzik w zegarku obudził go równo o 9.00. Travis trudem zebrał się do kupy, zalał chłodną wodą filiżankę z kawą i pociągnął kilka łyków. Skrzywił się – była niezbyt dobra, ale miała go postawić do pionu, a nie smakować. Złapał za telefon i powysyłał do swych znajomych kilka sms-ów o podobnej treści. Najszybciej odezwał się Hash, więc Grady ostrzegł go przed tym kurewskim snajperem, który poplamił mu dywan i wybił szybę w biurze. Nie żeby Travis pałał jakąś specjalną miłością do netrunnera - po prostu w tych czasach ciężko było o dobrych fachowców. A „Płotek” jak zwykł go żartobliwie nazywać, był właśnie jednym z nich.

Zanim wziął kolejny łyk kawy, odebrał telefon od medyka.
- Travis, ta twoja znajoma właśnie wyciągnęła kopyta. Kurwa, znowu muszę jakieś zwłoki sprzątać po tobie - stwierdził Tony i się rozłączył.
- Kurwa mać! – warknął Travis i rzucił telefonem o blat. Znowu był w dupie – Melissa zabrała do grobu pewne informacje, które by mu się na pewno przydały. Odpalił radio, może powiedzą coś ciekawego. Wiadomości nie było, ale akurat grali jakiś rockowy kawałek, a słowa refrenu wbiły się w umysł detektywa, gdy sobie coś przypomniał.

Let it all burn, I will burn first
God I've tried, am I lost in your eyes?

Just let me burn, it's what I deserve.
God I've lied, am I lost in your eyes?


Spojrzał na zdjęcie ukochanej córeczki, wsłuchując w refren i pogładził ją po twarzy uśmiechając się delikatnie. Chwilę później wbił wzrok gdzieś daleko i zmarszczył brwi. Zabrał ze sobą kubek z kawą i położył się na kanapie. Zamierzał jeszcze pospać, w końcu do spotkania zostało kilka godzin. Nastawił budzik na 15.00 i przekręcił się na bok, układając do snu.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.

Ostatnio edytowane przez Serge : 16-12-2009 o 16:14.
Serge jest offline