Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2009, 13:36   #6
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Zirytowani Grabarze wyszli; zresztą, nie było z nich tutaj nikogo nad Imiennych, a i tak raczej tych, co rozumem nie grzeszyli. Mogli się zresztą spodziewać, co zastaną na takiej biesiadzie u Czuciowca, Writtenfalla. Pozbawieni opieki Cienia Nocy, który, gdy tylko zorientował się, co naprawdę się święcić będzie, odszedł, przeklinając tych, którzy przywiedli go tutaj mocą Paktu Umarłych. Pomimo tego, Gorrister zdołał w parę chwil upić członkinię Grabarzy. Nie stała się jednak ani trochę radosna, przeciwnie, wino, które teraz wsączyło się jej do mózgu, kazało jej rozprawiać nad marnością życia. Jeżeli chodzi o ripostę, ubiegł go pewien Czuciowiec, który, słysząc rozprawę o Prawdziwej Śmierci, postanowił prędko uciszyć kobietę w szarej todze, podając jej gęsty, czerniawy płyn. Martwa nie zdawała sobie sprawy z tego, co tak naprawdę się jej podaje; jednak po paru chwilach i paru głębszych wrzasnęła i zaczęła się skręcać z bólu. Było jasne, że nic jej nie będzie, jednak człowiek z Sigil zaśmiał się i przyłączył się ponownie do reszty.
Sama uczta z wolna przemieniała się w hulankę, w miarę ilości wina płynącego w żyłach, hulanka przemieniała się zaś w rozpasanie. Pomimo oczywistego chaosu – cieszącego zresztą odpowiednich członków frakcji, którzy znaleźli się na tej sali – Writtenfall zdawał się być ukontentowany tym, jak sprawy idą, nawet, jeśli nie miało to dobrego smaku. Sam, czasem paradując w swoich szczudłach, a czasem bez nich, wyglądał jak cudaczny manekin nadziany na dwa pale, wcale jak dom, w którym wszyscy się znajdowali. W międzyczasie, zachęconych, przeszła przez lustro para barbazu, biesów. Ostudziło to nieco klimaty w chacie: O ile bowiem Wojna Krwi nie docierała do Sigil i rozciągała się tylko na niższych planach, nie przeszkadzało to diabłom i demonom okazjonalnie dawać sobie prztyczków, zawsze wtedy, gdy się spotykały. Gdy tylko alu-biesy ujrzały, kto się zbliża, zasyczały z nienawiścią. Ale nawet wtedy nie wybuchła żadna sprzeczka, chyba tylko z powodu Łaskobójców i Harmonium, którzy strzegli tego miejsca.
Iskrą do beczki prochu, która zbierała się w Szalonym Dworze, był nie kto inny, jak satyr, dotąd siedzący niemalże w centrum z nachmurzonym obliczem. Do tej pory zaledwie przyglądał się, a Latch-key, która zawiesiła na niego swoje oczy, bez trudu zauważyła, że z każdą upływającą minutą oblicze satyra coraz bardziej promieniuje zniechęceniem i wstrętem do tego całego przedstawienia. Był to dziwny widok, ujrzeć normalnie wesołego satyra wśród rozochoconego towarzystwa, którego usta układały się coraz bardziej w grymas wściekłości. Tym większy, im cała reszta zdawała się lepiej bawić.
Nagle wstał, podszedł do tronu, gdzie był Darius, zabawiający się grą w taroka. Sam fakt, że jedyny gość, który dotychczas trwał w milczeniu, wstał, sprawił, że co niektórzy już teraz zamilkli, wodząc wzrokiem za gargantuiczną postacią satyra. On sam wyglądał niezwykle jak na przedstawiciela swojej rasy; ubrany w ciemnozielony płaszcz ze srebrnymi klamrami, z kolczastymi zdobieniami na brzegach kaptura, pod spodem posiadał czarną tunikę, na której lśniły kościane amulety. Podczas gdy krok większości satyrów był skoczny lub, przeciwnie, nieco leniwy, ten stawiał swoje kopyta z jakimś ponurym dostojeństwem. Gdy Writtenfall wreszcie raczył zauważyć sporą posturę, która o wiele przewyższała jego małe szczudła, z wrażenia ponownie usiadł na swój klauni tron. Na ten moment już milczało wiele, wiele osób.
Wyszeptał coś. Na to gnom pstryknął palcami, a muzyka przestała grać.
- Cóż to? - zahuczał nagle satyr. - Wszak byłeś świetnie zajęty grą w taroka, Dariusie - jego głos był głęboki.
- Ach, a ty...? - zamrugał gnom. - Kim jesteś? Jest tak dużo zabawy i... Masek.
- Doprawdy, jesteś ucieszny, próbując imitować misteria maski. Czyś nie wiedział, że na niektórych światach wieszają za przyprawianie sobie maski do twarzy?
- Doprawdy
– próbował się uśmiechnąć.
- Ano doprawdy. Poza tym, czy ty naprawdę nazywasz ten burdel świętem maski? Ha! Ci, którzy tutaj przybyli, z własnej woli lub nie, także biorą w tym bluźnierstwie udział! Co gorsza, Dariusie, wykorzystujesz siłę maski nie z czego innego, jak z fragmentu księgi. Tej Księgi, Writtenfallu.
Writtenfall zaniemówił na chwilę, bardziej zaskoczony wiedzą satyra. Reszta, o której mówił, wyglądała na absurd nie mniejszy niż maski, które ulepili uczestnicy święta. Wyręczył go jakiś Czuciowiec, bariaur.
- Ale o co chodzi? - dopytywał się. - Jakie żeśmy misteria złamali?
- I o jaką księgę chodzi?
- dołączył się wtóry.
- Wyciągnij ten fragment, Writtenfall – ciągnął satyr, ignorując tamtych. Jednak gnom ani drgnął.
Na to satyr zakreślił parę ruchów w przestrzeni, a oczy gnoma zmętniały.
Niektórzy sięgnęli po broń, widząc, że satyr rzucił na gnoma urok.
- Zaraz! - wrzasnął satyr, widząc, że zbliża się Harmonium. - Co, chcielibyście ochraniać biesiadę, na której panuje bezprawie? Świetnie! - zawołał, widząc, że tamci się zatrzymują. - Daj mi kartkę z księgi, Dariusie... Daj mi ją...
Gnom wręczył satyrowi małą fiolkę, którą ten ostatni zręcznie odkorkował i odrzucił za siebie, uprzednio wyjąwszy to, co było wewnątrz. Gnom, wyzwolony spod zaklęcia, krzyknął:
- Oddawaj to! Złodziej! Rozbój!
Harmonium nie wiedziało, kto może okazać się gorszym złoczyńcą – ktoś, kto jest oczywistym przestępcą, czy może ktoś, którego dowód jeszcze większej winy trzyma ten pierwszy. Dlatego nie poruszyli się, czekając na rozwój wydarzeń.
To był ich błąd.
- Za pogwałcenie świętości relikwii, która z dawien dawna strzeżona była – zawołał z patosem satyr – będę wam katem...
- To my tutaj jesteśmy od...
– to był Łaskobójca. -
- …i wymierzę wam karę – ciągnął nieprzerwanie.
Widząc, że paru z towarzystwa już zdążyło uciec przez lustro, zaczął od wykrzyczenia zaklęcia, a z jego palców spełzły małe kule ziemi, które rychło przekształciły się w spore bryły, które popędziły w stronę lustra. Jako że przestano mieć wątpliwości, kto jest bardziej szkodliwy, satyr kopnął potężną nogą jednego z Czuciowców i odskoczył przed razami miecza.
Tymczasem kule rozbiły lustro. Edwyn, którego żałosny krzyk utonął w nagle wybuchającej wrzawie, jęknął:
- Ale to lustro nie pęka! Sam...
- Ale nie od magicznej broni! -
Writtenfall poczerwieniał ze złości.
- Krrryha! Nagah dyryeh! - wydarły się biesy. Tanar'ri, skorzystawszy z okazji, postanowiły zaatakować.
- Zaraz, zaraz... To był nasz...
- Tak! Jedyny portal do Sigil! Straż! Straż!

Straży nie trzeba było dwa razy powtarzać. Reszta też nie próżnowała, a w każdym razie reszta o w miarę zdrowych zmysłach. Chaosyci, podnieceni tym, co właśnie się rodziło, z krzykiem robili wszystko, poza ściganiem satyra, włącznie z walczeniem z Harmonium i Łaskobójcami. Mimo to, satyr nie otrzymał na razie nic ponad parę większych ran. Coraz więcej uciekało się do pomocy magii.
- Nie! Głupcy! - gnom na próżno usiłował przekrzykiwać tłum. - Nie używajcie czarów, bo...
Wszyscy na chwilę zatrzymali się, gdy dom zachybotał się. Z wnętrza czegoś, co od biedy można by nazwać fundamentami, wydobył się groźny pomruk. Jednak ani demonom, ani diabłom nie było w głowach zaprzestać walki.
Tym razem satyr śmiał się. Ale nie był to dobroczynny śmiech satyrów z Arkadii, brzmiał on bardziej jak rechot paru barbazu, którzy wdali się walkę z tanar'ri. Twardogłowi byli zawsze zaopatrzeni w długie tyki, zakończone na jednym końcu żelaznymi szczękami do łapania wszystkich, którzy chcieli uciec na inny plan. Satyr zawsze wymykał się przed żelazną paszczą, do czasu – kiedy jeden z wojowników złapał go za rękę, zaś reszta przydusiła do ziemi.
- Złamanie zasad bezpieczeństwa numer...
- Wyliczanie zasad będzie zbędne
– rzekł drugi, kopiąc satyra w twarz. Za późno, by uchronić się przed buzdyganem w potylicę.
- Przeklęta banda!
Do Chaosytów przyłączyli się co niektórzy z Czuciowców, szczególnie ci bardziej pijani. W sumie Chaosytów było około dwudziestu, razem z tymi, którzy przeszli w ostatniej chwili przez lustro. Harmonium i Łaskobójców było znacznie mniej, jednak ci byli znacznie lepiej uzbrojeni.
Satyr wydostał się z pęt. Natychmiast popędzili za nim Twardogłowi – a także parę Chaosytów. Tracił kontrolę nad tym, co robi.
- Dość! Dość! - wywrzaskiwał. - Bo...
Dostał lagą w potylicę, upadł, przeturlał się, wrzucił płaszcz na swoją pogoń. Uniósł mały, wydarty fragment z jakiejś księgi. Wykrzyczał zaklęcie. Takie, którego nikt nie znał. Błysnęło, zaraz też odezwały się wrzaski Twardogłowych. Satyr skorzystał z okazji i biegł w stronę okna. Dalej krzyczał to samo zaklęcie: Kartka błyszczała i dotykała promieniem istot, które napotkał. Pierwszy napatoczył się Gorrister Pendevale.
- Ia! Ia! - krzyczał satyr. - Przeklęci plugawiciele!
Dalej było parę przypadkowych osób. Następny był coure, Czuciowiec, którego znała Falster. On także dostał zaklęciem. Robiąc spory zwrot, kropnął także samą Falster. Biegł do następnego okna. Dostało parę kolejnych istot, w tym Kinokk. Latch-key i Garl'kazz uchronili się.
Samo zaklęcie, które rzucał na wszystkich satyr, nie powodowało nic, poza wypaleniem pewnego szczególnego znaku na prawej ręce: Była to lewoskrętna spirala z siedmioma koncentrycznie rozchodzącymi się promieniami. Klątwa. A może coś gorszego.
- Jak sobie chcecie! - zatrzymał się nagle. Na jego znak z pochodni wyskoczyły małe żywiołaki ognia, wyczarowane kolejnym zaklęciem. Satyr w ogóle nie zważał na gnoma, który błagał, groził i zaklinał, by na tym dworze magii nie używać. Nie dość na tym: Satyr przywołał jeszcze czterech dretchów, małych demonów z Otchłani.
To był moment, kiedy Szalony Dwór zaburczał wściekle. Podłoga zadrżała, a dwie wielkie, sztywne nogi wolno zaczęły się poruszać.
- Dwór! Dwór chodzi! - krzyknął ktoś.
- Szpicuj się – syknął Writtenfall. - Przecież mówiłem!
Wykrzykiwano na bogów, bogów przeklinano.
- Chyba nasze małe spotkanie nieco przedłuży się – uśmiechnął się tamten, gotując się do walki.

 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 20-12-2009 o 20:50.
Irrlicht jest offline