Wybudzanie ze śpiączki farmakologicznej nie należało do najprzyjemniejszych. Smak żelaza w ustach i suchość w gardle były jedynie początkiem zwiastującym większe dolegliwości. Zapach w sali pooperacyjnej był jeszcze gorszy niż na korytarzach. Ostry, chemiczny i gryzący w nos. Cała grupa leżała na twardych łóżkach z powiązanymi kończynami przez grube pasy, maski tlenowe uwierały w twarz, a ciała pocięte były przez liczne kroplówki.
Do pomieszczenia wszedł nadczłowiek z rękawicą medyczną i zaczął po kolei was badać. Gdy skończył odezwał się z ulgą. - Gratuluje, cała grupa przeszła pomyślnie przez pierwszy zabieg. Wsłuchajcie się w rytm waszego ciała, słyszycie silny rytm serca, a raczej serc? - Uśmiechnął się tajemniczo. - Oficjalnie przestaliście być ludźmi, a wkroczyliście na ścieżkę Kosmicznych Marines. W przeciągu dwóch lat wasze ciała zaczną się zmieniać i rosnąć w szybszym tempie. Wasza siła i zwinność przekroczą ludzkie normy, zmęczenie i trud będą nikłym wspomnieniem z przeszłości, a rany będą się zasklepiać same z siebie na waszych oczach. Służcie dumnie Imperatorowi, a on uczyni was na swoje podobieństwo! Tymczasem odpoczywajcie. - Zgasił światło i pozostawił was w ciemnościach. Śpiączka powoli i leniwie opuszczała wasze ciała, a tętno rosło z każdą minutą. Drugie serce budziło się leniwie co raz mocniej do życia...
Z dnia na dzień czuliście się lepiej, silniej i inteligentniej. Całe dnie spędzaliście na treningach fizycznych z sierżantem wewnątrz poligonów Skały. Wieczory wypełniały nauki braci zakonnych, a noce posty i modlitwy do Imperatora pod okiem srogich Kapelanów sprawdzających intensywnie i uparcie czystość ducha, zwłaszcza u kobiet. Szkolono was z historii zakonu oraz wpajano zasady boskich wojowników. Dano wam do rąk potężne bronie i uczono oceny sytuacji na polu bitwy. Dni zmieniały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Tak minęło pół roku od waszego werbunku, a wasze życia zmieniły się bezpowrotnie. W końcu dni treningów ustały i stwierdzono, że jesteście gotowi do stawienia czoła prawdziwemu przeciwnikowi.
Dzień rozpoczął się jak co dzień. Głośna pobudka, szybka toaleta i zejście z sierżantem do ogromnej kantyny. Mieściła ona w sobie wszystkich zwiadowców. Zarówno nowicjuszy, jak weteranów, członków administracji i sztab dowodzenia. Ponad 400 ludzi. Szybki posiłek przy gwarze rozmów i wymiana informacji między weteranami z różnych światów. Na sygnał sierżanta przemieściliście się do jednej z licznych zbrojowni. Na miejscu Płatnerz wydał wam biało zielone mundury wykonane z balistycznego nylonu oraz pancerze zwiadowcze z grubych płyt karapaksu ochraniające tułów i ramiona. Zbrojmistrz wydał każdemu miecz łańcuchowy i pistolet boltowy. Sierżant dostał dodatkowo strzelbę oraz cały pas z amunicją i granatami.
Następnie ruszyliście na lądowisko gdzie oczekiwał was statek transportowy.
Podobny pojazd przywiózł was pół roku temu na te same lądowisko. Sierżant wymienił uprzejmości z dwoma pilotami przekazując pismo upoważniające do startu.
Wasza dziesiątka zajęła miejsca w pojeździe, który wystartował z donośnym rykiem. Pasy lekko szarpnęły, a waszym oczom ukazały się gwiazdy. Ogromna skała z wielką fortecą na grzbiecie zaczęła powoli niknąć wśród gwiazd.
Samir spojrzał na sierżanta i zapytał nerwowo. - Z kim się zmierzymy sierżancie? Z buntownikami? Z heretykami może?
Sierżant uśmiechnął się paskudnie przeglądając swoją broń. Uśmiech ten był ponury i paskudny, odziany w bolesne wspomnienia pełne grozy. A odpowiedź wywołała potężny skurcz w żołądku u każdego początkującego zwiadowcy. - Z Orkami... |