Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2009, 12:17   #67
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Biedna laska. Kula w brzuch to bolesna sprawa. Sam nigdy tak nie oberwał, co znaczenie miało małe, bo potrafił sobie to wyobrazić. Ale nie współczuł tej dziewczynie, bo perspektywy były tylko gorsze. Mogli nie przyjść i wtedy przed śmiercią poużywaliby sobie na jej ciele i to pewnie niekrótko. Mogła też się uratować, wyjść na zewnątrz. A tam z przestrzeloną nogą zostać zaatakowana i zjedzona przez jednego z tych, których wirus już dotknął. A w końcu i ona mogła stracić swój mózg kosztem biologicznego gówna. Ciekawe, czy te cholerne zombiaki czuły cokolwiek, pamiętały cokolwiek z zeszłego życia. W tym przypadku niewiedza chyba była błogosławieństwem.
Świat popierdolił się zupełnie.
Na twarzy Thomsona nie było emocji już od jakiegoś czasu, wolał je wcisnąć gdzieś głęboko i wyzwolić potem, gdy będą chwilowo bezpieczni. Kto wie ile jeszcze takich trójek tu jechało? I co stało się z Liberty, jej siostrą i dzieciakami? Kobiety miały łeb na karku, nie dziwiło go, że przeżyły. Musiały zabijać, ale czy to coś zmieniało? W nowym świecie był to najwyraźniej klucz do przeżycia. Tylko co z resztą podstaw cywilizacji? Kierowany czymś niezrozumiałym, objął Marie ramieniem, gdy jechali jeszcze windą. Nic nie znaczący gest dla innych mógł stać się kiedyś jakąś podporą. Psychologiczny syf, który kazali mu czytać, gdy zdawał na detektywa. Wieki temu, jak się zdawało. To był długi dzień.

Samochody za to mieli teraz już trzy. Gdy biologiczka zajmowała się dawkowaniem swojej szczepionki, David zajął się czym innym. Nowy Land Rover oczywiście również miał GPS, ale za to teraz dokładnie wiedział gdzie i czego szukać. Zanim Marie skończyła, on już wyrwał pudełeczko, odrzucając je na bok. Potem zwrócił się do tego dziwnego, wykazującego skrajne emocje w ciągu kilku chwil strażnika. Czy tylko ci nienormalni mogli oprzeć się wirusowi? To by było dobre. Wskazał terenówkę.
- Lepiej wziąć trzy, będziemy jechać póki w jednym skończy się paliwo. Potem przepakujemy się do dwóch. Po drodze do tych czerwonych indiańców powinna jeszcze jakaś stacja się trafić. I zabrać tyle jedzenia, ile nam się zmieści w tych wozach. Nie będę miał ochoty na powrót do miast w najbliższym czasie.
Potem pojechali, kierując się zwyczajnymi, papierowymi mapami. GPS to była broń obosieczna, a póki Umbrella istniała, Thomson wiedział, że nie poczuje się bezpieczny. Ci skurwiele zdawali się być strasznie uparci i nawet zagłada świata nie zmieniała jakiejś posranej filozofii, która tam panowała. Jak jakikolwiek rząd mógł pozwalać na tworzenie się takich molochów? Jeszcze w jakieś Afryce to by mogło przejść, ale w środku cywilizowanego, nowoczesnego świata? Ktoś zjebał coś bardzo mocno, nie było co do tego wątpliwości.

Potem dotarli do ostatniego bastionu ludzkości przed dzikimi lasami i narodowymi parkami, rozciągającymi się wszędzie dalej.
Niestety mieszkańcy postanowili być niezbyt towarzyscy, blokując drogę i to całkiem skutecznie, w bardzo strategicznym miejscu.
Wyszedł z samochodu, sypiąc kurwami na lewo i prawo i bliżej przyglądając się ciągnikom. I dopiero pojawienie się tutejszych, śpiewających i snujących się za jakimś nawiedzonym księdzem, sprawiło, że zamarł, wytrzeszczając oczy. Najwyraźniej niebezpieczeństwo odbierało ludziom wolną wolę i reszki rozumów, jakie jeszcze im pozostawały. Miał ochotę rozwalić ich wszystkich, zwłaszcza, gdy zaczęli się przemieniać, tracąc kontrolę nad swoimi pustymi czerepami. Już nawet sięgał po karabinek, gdy White zaczął przedstawienie.
Ciężko było określić, kto z ich grupy był bardziej pojebany.
Patrzył na świra, jednocześnie odbezpieczając broń. To się mogło skończyć tylko w jeden sposób. I gdy pastor zaczął krzyczeć. Thomson rzucił się do ministrantów. Jakoś mimo wszystko nie miał sumienia, by ich zastrzelić. Obaj dostali po łbach kolbą pistoletu maszynowego. A potem zaczęła się strzelanina.
Miał ochotę zostawić tego kompletnego idiotę, ale do tego też nie miał sumienia. Co się z nim działo?! Dopadł do ciągnika i pojedynczymi, mierzonymi strzałami zaczął eliminować najbardziej niebezpiecznych z tłumu. Nie zastanawiał się, czy reporter ma szansę przeżyć, tylko czekał, aż się zbliży. Nie miał daleko, ale już był cały we krwi. Oby większość nie była jego. Pociągnął go za rękę, wpychając do samochodu. Ranami zajmą się potem.
- Wszyscy do środka!
Upewnił się tylko, czy Marie się schowała. Hummer już ruszał w tył, dobrze. Kule rykoszetowały i wbijały się w pancerne szyby, a Thomson wymienił magazynek, schowany za otwartymi drzwiami wozu. Pół biedy ci co strzelają. Ku nim biegli samobójcy z bronią ręczną. A detektyw nie miał zamiaru być ugryziony. Odpalił silnik. Pierwszy wóz i tak już się nie nadawał do jazdy, mógł się więc nim wycofać. A potem rozjechać tych skurwieli. Bez skrupułów.
- Bóg im wybaczy głupotę. Skoro jest miłosierny.
Land Rover ruszył z piskiem opon. Adrenalina krążyła w żyłach. Nawet nie wiedział, czy sam nie oberwał.
 
Widz jest offline