Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2009, 13:06   #129
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Giuseppe



Antaros skinął głową dając znak by za nim podążyć. Las przywitał swe dzieci ciszą i spokojem. Nadmierną ciszą. Nienaturalnym spokojem. Zupełnie jakby bał się dać znak że i on żyje, że oddycha. Jakby nazbyt strwożony tym co na jego oczach się działo. Od czasu do czasu pomiędzy konarami blask księżyca się przedzierał oświetlając podróżnych, którzy niczym cienie ścieżkami sobie jedynie znanymi, przemykali. Nie słychać było ich kroków. Odgłos żaden ciszy nie zakłócił. Gdyby nie ten księżyc, gdyby nie to że od czasu do czasu czyjaś dłoń na właściwy kierunek kroki jego naprowadzała... Giuseppe mógłby śmiało uznać że sam jest, że sam drogę tą pokonuje, że snem jest to wszystko.
Czas stanął w miejscu.

Zmianę odczuł natychmiast. Mimo iż noc wciąż panią była na ziemi, to smaku jakby innego nagle nabrała. Słodycz przedziwna i upojny zapach atak na zmysły jego przeprowadziły wraz z falą dźwięków każdemu lasowi przynależną. Zniknął strach, krok lżejszy się zrobił. Powietrze jakby nowych sił nadawało z każdym zaczerpniętym haustem.

- Witaj w domu naszym synu człowieczy.

Głos Elherisa jakby innym się zdał. Bardziej śpiewnym, radosnym, od smutków i zła świata wolnym. Wkrótce też i głosy pozostałych do szumu liści i skradania zwierząt drobnych, dołączyły. Nie witali go jednak w swoim królestwie, a królestwo to witali po długiej zapewne rozłące. Śpiew ich radość z powrotu głosił i miłość do tej magicznej krainy. Wkrótce jednak urwał się niczym nożem cięty.

- Ilu?

Padło ciche pytanie.

- Czterech. Nie więcej.

Padłą równie cicha odpowiedź. Szli jednak dalej z tym, że miecze swe w dłonie chwycili i jemu to samo uczynić nakazali. Wkrótce i ludzkie ucho dosłyszeć mogło to co elfie wyłapało wcześniej. Szczęk stali o stal uderzanej. Dźwięk który z niczym innym jak tylko walka skojarzony być mógł. Wkrótce też walkę ujrzeli.
Polana pojawiła się nagle, bez wcześniejszego ostrzeżenia w jakiejkolwiek postaci. Skąpana w blasku księżyca, przecięta cienką wstęgą strumienia, w rozłożyste drzewo na samym jej środku, wyposażona. Obraz mogący tło stworzyć do scen serce i duszę romantyków porywających. Mogący, lecz nie tej nocy. Po prawdzie niewiasta była obecna i płeć męską miał kto reprezentować to jednak ostrza nagie w dłoniach nijak się ku scenom miłosnym nie miały. Gdyby to jeszcze ku pojedynkowi bliższe było, lecz trzech na jedną?...
Jakkolwiek groźna by to nie była sytłacja elfy najwyraźniej ingerować nie miały zamiaru. Miast tego przystanęły, stal mieczy w pochwach skryli i najzwyczajniej w świecie walkę nierówna oglądać poczęły.

- Ile czasu? Jak myślicie?

- Nie dłużej niż jeden obrót klepsydry.

- Nie doceniasz Beriana.

- Z nim może półtorej, nie więcej.


W czasie gdy widzowie niespodziewani czas walki omawiać poczęli, trwała ona w najlepsze. Dziewczę, które najwyraźniej celem ataków było, bynajmniej istotą bezbronna najwyraźniej nie było. W prawej jej dłoni, pewnym chwytem utrzymywany, leżał bowiem miecz krótki, którym sprawnie ataki na swe życie i zdrowie odpierała. Ostrza lśniąc w blasku księżyca pieśń swą wygrywały w coraz szybszym tempie by wreszcie stać się jedynie smugami światła na tle mroku nocy.
Słysząc pytanie, które ludzki ich towarzysz zadał, odpowiedział Elheris głosem spokojnym, na chwilę nawet nie odwracając swego spojrzenia.

- To Merime, siostra Lady Lialam.

W tymże samym czasie gdy zarówno pytanie jak i odpowiedź padała, dziewczę wyskoczyło w górę odbiwszy się lekko od ziemi i przeskoczywszy za plecy jednego z przeciwników, cios mu zadała rękojeścią miecza po którym tenże padł bez zmysłów na ziemię.

- To by było tyle jeżeli chodzi o Beriana.

- Idziemy?

- Walka już skończona. Teraz się tylko bawi więc i zła nie będzie że jej przeszkadzamy.


Jak rzekli tak i uczynili, gestem dłoni jedynie znak dając człowiekowi by za nimi podążył. Walka w istocie nie trwała już długo gdyż pokonanie pozostałych przeciwników zajęło Merime tyle tylko czasu co im połowa dzielącej ich drogi.

- Lady Merime. Jesteśmy zaszczyceni mogąc spotkać cię, pani, w chwili naszego powrotu.


Oficjalne powitanie sprawiło, że elfka, gdyż teraz bez trudności mógł Giuseppe dostrzec te cechy wyglądu, które i jego towarzyszy od rodu ludzkiego odróżniały, uniosła spojrzenie znad krwawiącego ramienia jednego ze swych przeciwników, kierując je w ich stronę. Oblicze jej ze skupionego niemal natychmiast blaskiem radości rozbłysło. Oczy lśniące zielenią omiotły spojrzeniem całą piątkę, nieco dłużej na Giuseppe się zatrzymując. Było w nim coś dziwnego. Coś co nakazywało odwrócić się i uciekać mimo że nie było w zieleni tej ni gniewu ni groźby.

- Witajcie. Nie byłam pewna wcześniej, lecz teraz widzę to wyraźnie. Brat mój nie będzie szczęśliwy.

Poważny ton głosu nieco łagodził uśmiech jaki pojawił się na jej obliczu.

- Koniecznie muszę to zobaczyć. Witaj w elfiej krainie synu ludzkiego rodu.

- Witaj, piękna córo elfiej krainy - powiedział. - Jestem Giuseppe.
Imienia i rodu nie podał, pewnym będąc, że nic to elfce nie powie.

Skłoniła lekko głowę.

- Witajcie i wy, bracia. Wieści niezwykłej wagi musicie przynosić skoro gniew księcia nie powstrzymał was przed wprowadzeniem w granice nasze, tego oto człowieka. To jednak może poczekać.. Przynajmniej dopóki nie opatrzę tego skaleczenia.

Co mówiąc wskazała na elfa, jednego ze swych wcześniejszych przeciwników, z którego głębokiej rany wciąż krew skapywała.

- To była dobra walka.


Rzekła przyklękając i ostrożnie unosząc ramie bliżej oczu. Gdy jednak elf szarpnął się do tyłu i nie bacząc na ból wyrwał z jej rąk ramie, wstała.

- Dobrze więc. Berianie opatrz brata. Spotkamy się jutro o tej samej porze.


Po czym odwracając się w stronę piątki przybyłych rzuciła wesoło.

- Chodźmy zatem. Nie mogę się doczekać tego spotkania.

- Pani, świt...

- Zdążymy.


Ucięła pospiesznie protest który z ust Elherisa się wyrwał.






Marco



Salon.

- Przyjacielem?...

Głos wesołością tchnął, lecz nie radosną, a tą z pogranicza ironii z pogardą złączonej.

- Cóż... Mniemam że dziwić się nie powinienem niewiedzy twojej, człecze. Wszak mając ją dla siebie czasu na rozmowy nie marnowałeś zapewne. Moja mała Lialam... To jednak do niej nieco niepodobne. Widać mocno się zmieniła od ostatniej swej u mnie wizyty.... Rzeknij, wciąż lubi nagie w jeziorze kąpiele?


Ostatnie słowa nieme, acz wyraźne przesłanie niosły ze sobą, okraszone na dokładkę kolejnym śmiechu wybuchem.

- Nic to. Doświadczenia wymienić możemy gdy wreszcie zaszczytu dostąpię goszczenia jej nowego wybranka w mym domu.

Poważniejąc nieco oświadczył po czym w chwili gdy płomień ogarniać ciało najemnika począł, dodał nieco ciszej, a jednak wciąż doskonale dla niego słyszalnym głosem.

- Słowa twe będą zapamiętane, Marco z rodu Visconti....

Nim zdążył zareagować ogarnęła go ciemność chłodna niczym głos nieznajomego.



Komnata.


Z mroku wyłoniła się komnata. Z początku obraz jej dość niewyraźny, szybko jednakże na wyraźności swej zyskujący dzięki czemu mógł Marco dojrzeć półki księgami wypełnione i kominek ciepło przyjemne dający. Dostrzec mógł również dwa fotele przy ogniu ustawione. Jeden z nich zajmował mężczyzna.

Poza jego z pozoru niedbała, wielce się z gniewnym wyrazem twarzy kłóciła. Gdy się odezwał, poznał najemnik iż ma przed sobą tego, który przez płomień mroczny przemawiał.

- Oto jesteś. Wstałbym by cie powitać lecz widać sił i chęci brak mi po temu.

Lekceważącym gestem dłoni wskazał drugi z foteli.

- Możesz jeśli chcesz, nie nalegam...

Odczekał chwilę po czym rzekł z wrogością.

- Zatem ciebie wybrała....
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline