Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2009, 16:26   #30
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
WSZYSCY:
Gniady ogier Liska zarżał radośnie. Zwierze czuło, że w końcu będzie mogło zostawić stajnie tego wielkiego miasta daleko za sobą, i na prawdę poużywać sobie kopyt. Znajdowali się ledwie kilkadziesiąt kroków poza murami Nilfgaardu, a Rubin zachowaywał się, jakby oddalili się od nich na co najmniej sto mil. Cóż, w końcu to tylko koń, przeszło przez myśl Liskowi. Mężczyzna sięgnął do kieszonki swojej eleganckiej, jedwabnej kamizelki w kolorze purpury i wydobył z niej mały, skórzany woreczek, mieszczący kilkanaście kostek cukru. Pozwolił zjeść jedną Rubinowi i pogłaskał zwierze po grzbiecie.
Wysokie, jezdzieckie buty wykonane ze skór bazyliszka idealnie pasowały do beżowych, dżokejskich spodni, jednakże purpurowa kamizelka i niebieska kurtka, zdawały się nie być już tak idealnie zestawione z zielonkawym obuwiem. Kwestia gustu. Tylko biała koszula idealnie współgrała z każdą częścią ubioru czarodzieja.
Spięte z tyłu włosy były lśniące i puszyste. Niejedna księżniczka mogłaby zabić za tak wyglądającą fryzurę. Na twarzy czarodzieja nie malowały się żadne uczucia, był jak wykuty z kamienia. Nawet skryte pod szafirowymi okularami oczy, widoczne jedynie poprzez zielone szkiełka, nie wyrażały żadnych emocji. Jednak w żaden sposób nie czyniło to Liska mniej ludzkim.
Już tutaj, zaledwie kilkadziesiąt kroków od murów wielkiego miasta czuło się różnicę. Co jakiś czas dało się słyszeć szum wiatru w koronach drzew, pod stopami często czuło się trawę, a nie bruk. Chaty zajmujące okoliczne tereny miały w sobie więcej wolności, niż całe nilfgaardzkie dzielnice, a żyjący tu ludzie byli prości i życzliwi. Tak przynajmniej wydawało się większości istot, które po długim pobycie opuszczały stolicę państwa rządzonego przez Biały Płomień Tańczący Na Kurhanach Wrogów.
Rubin położył po sobie ostrzegawczo uszy. Z naprzeciwka zbliżała się grupa żołnierzy. Lisek poklepał zwierze po grzbiecie i dał mu kolejną kostkę cukru. Pełne płytowe zbroje, których stan idealnie opisywało popularne ostatnio wśród nilfgaardzkiej młodzierzy określenie "rozdupczone" nasuwały myśl, że wojacy nie przybywają z pierwszego lepszego wiejskiego posterunku, tylko, że stoczyli gdzieś cięzką walkę, lecz z kim się bili, niewiadomo. Jeden z przejeżdżających, jakiś podstarzały, łysiejący oficer, zatrzymał się i powitał Liska skinieniem głowy, nie schodząc jednak z konia. Zamienili ze sobą kilka słów szeptem i podali sobie dłonie, po czym żołdak odjechał.
Lisek oczekiwał na przybycie drużyny. Dobrze pamiętał treść wiadomości, jaką pozostawił drużynie: "Szósta rano, główna brama miasta. Efekciarskie spóźnienie to kiepski pomysł". Wszyscy zaangażowani wiedzieli, co oznaczałaby nagła rezygnacja z udziału w przedsięwzięciu. Uszy, które słyszały za dużo ucina się razem z głową.
 
Minty jest offline