Kapral chwycił pewnie za list. Jego ciemne oczy wodziły po literach, kiedy jedną ręką wystukiwał rytm o blat biurka. Wyraz jego twarzy nawet przez chwilę się nie zmienił.
Po doczytaniu wiadomości rzucił ,strażnikowi stojącemu za plecami gości , ostre spojrzenie. Ten natychmiast wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Dobrze. - zaczął ostrożnie.
- Straż miejska na pewno takim datkiem nie pogardzi, tak się nie godzi, prawda ? Oczywiście, jak mógłbym nie pomóc w takiej sytuacji dobroczyńcą o szlachetnym sercu, którzy wpłacili aż sto złotych monetna potrzeby straży miejskiej. - kącik jego ust powędrował do góry.
Nie mieli wyboru, cena była wysoka. Kapral jednak nie zdawał się osobą , z którą w jakimś stopniu można negocjować. Mordimer zatem po odliczeniu trzydziestu sztuk złota z sakwy, ułożył ją na biurku.
Kapral chwycił ją i zważył w ręku.
- No, no ... Nie wyglądacie mi no na takich co łatwo się takiej ilości złota pozbywają...- jego ton był chłodny, a spojrzenie raczej mało przyjazne.
- Ale nie zamierzam wnikać w szczegóły... Za mną !
Schodami wrócili na parter, i przemierzając korytarz niczym nie różniący się od tego przy wejściu, wyszli przez opasłe drzwi na wewnętrzny dziedziniec.
Kamienie , którymi był wyłożony były dojść stare. Gdzieniegdzie ich brakowało, bądź wystawały z ziemi.
Ruszyli w kierunku otynkowanego budynku, z zadaszeniem ze strzechy.
- Poczekajcie tu.- rozkazał pod drzwiami wejściowymi.
Minęło kilka dłuższych chwil. Strażnicy pod wejściem dziwnie się im
przyglądali.
Po chwili kapral Mirield wyszedł z budynku z ... Dojść dziwacznym osobnikiem. Mężczyzna ubrany był w miejscami brudny, obdarty zielony płaszcz. Na głowę zaciągnięty miał kaptur. Z pod niego wystawały bujne, acz zatłuszczone i brudne włosy. Skóra na twarzy była ciemna, być może od brudu . Z ust pod wąsem wystawała krótka, drewniana fajka. Mężczyzna popatrzył surowo po swych "wyzwolicielach".
- To wasz towarzysz. Teraz proszę o opuszczenie posterunku.
Po drodze do doków, Arin nie odezwał się nawet słowem. Zdawało się , że dobrze wie dokąd iść. Widocznie przejrzał ich, i wiedział dla kogo mogli pracować. Zresztą, czy było to aż tak trudne do przewidzenia ?
Bez pożegnania się, czy słów jakiegokolwiek uznania zniknął w cieniach
doków.
Wszyscy mieli się tutaj zjawić przed północą , następnego dnia.