Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2009, 22:54   #130
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Las, dotychczas cichy i milczący, nagle się odmienił. Całkiem jakby przekroczyli jakąś granicę, której Giuseppe, mający zwykłe, ludzkie oczy, najnormalniej w świecie nie zauważył. Albo raczej "nienajnormalniej", bowiem przejście z jednego świata do drugiego z normalnością nie miało nic wspólnego.

Oglądał otoczenie z punktu widzenia człowieka, ale i artysty.
Nigdy dotąd nie widział czegoś takiego. I nie odczuwał takiego wszechobecnego spokoju. Zwodniczego, jak się po chwili okazało.
Wzorem swych towarzyszy sięgnął po broń, choć nie widział żadnego powodu, by to uczynić. Mógł jedynie domniemywać, że przeciwników czterech gdzieś się czai, bo ta właśnie liczba z ust Lastera padła. Raczej w charakterze głośnego potwierdzenia, niż informacji udzielonej byle komu, bo za takiego mieli Giuseppe obaj bracia.
Co, z drugiej strony, w najmniejszym nawet stopniu go nie obchodziło. Znał swoją wartość, czy też marność - zależnie od punktu widzenia - i czyjaś akceptacja lub jej brak nie robiły na nim najmniejszego nawet wrażenia.

Dopiero po chwili okazało się, o ile czulszy słuch mają elfy. Czy to z powodu uszu, od ludzkich większych, czy to za sprawą trybu życia, który niektóre zmysły bardziej do rozwoju skłania.
Szczęk oręża w końcu i do niego dotarł. Odległy, ale coraz bliższy, w miarę jak kolejne metry przemierzali - nie biegnąc, ale szybkim przemieszczając się krokiem.

Polanka, do której po czasie pewnym (Giuseppe uderzeń serca nie liczył, lecz trzech minut to nie trwało, jak sądzi) dotarli w niczym do orężnego starcia nie pasowała. Gdyby kochanków tu naszli, którzy w uścisku serdecznym namiętnościom się oddawali, Giuseppe zaskoczony by nie był. Dużo większym zaskoczeniem był kochanków brak. I to, że starcie w niczym zapasów miłosnych nie przypominało.
Czworo elfów się ze sobą starło, chociaż, co uczciwym zdawać się nie było, trzy osoby na czwartą uderzały. Zaś atakowaną osobą była kobieta. I choć zdawać by się mogło, że na straconej jest pozycji, towarzysze Giuseppe'a miecze schowali i najspokojniej na świecie zaczęli uwagi wymieniać, ile czasu jeszcze zajmie kobiecie owej ten nietypowy pojedynek.

- Kto to jest? - spytał, wskazując na elfkę.

Słysząc pytanie, które ludzki ich towarzysz zadał, odpowiedział Elheris głosem spokojnym, na chwilę nawet nie odwracając swego spojrzenia.

- To Merime, siostra Lady Lialam.

Nic mu to nie mówiło. Sądząc ze sposobu, w jaki Elheris słowo 'Lady' wypowiadał, kimś ważnym owa elfka była.
Merime była piękną kobietą. Z przyjemnością wyrzeźbiłby jej popiersie. Albo poprosiłby Celliniego, by ten, większym niż Giuseppe kunsztem władający, w brąz zaklął to piękno, Amazonkę tworząc. A gdyby obok nimfy, Serenay, ją postawić, trudno by było powiedzieć, która więcej urody w sobie miała. Choć Merime więcej w sobie miała dostojeństwa, którego w nimfie trudno byłoby odszukać.
Kunszt jej widoczny był w każdym ruchu. Górowała nad swymi przeciwnikami, co w krótkim czasie zwycięstwem zaowocowało.
Gdy walka się skończyła spojrzenie elfki omiotło piątkę osób, które na polankę przybyły. I, Giuseppe mógłby złoto całe postawić i półpancerz mediolański dorzucić, że na nim zielone oczy elfki zatrzymały się dłużej. Jej wzrok był... Wzbudzał jakiś nieopisany niepokój.


Opuścili wreszcie polankę.
Lady Merime prowadziła ich małą grupkę.
Jej sylwetka przyciągała wzrok Giuseppe'a - artysty. Lecz jej urodę myśli kilka przyćmiewało, niezbyt wesołych. Czemu elf, którego rana krwawiła, w taki nagły sposób rękę jej wyrwał? Czemu koń, nikogo się nie obawiający, od Lady Merime stronił cofając się trwożliwie? I o co z tym świtem chodziło? Czemu miałaby się dnia obawiać? A może słońca?
To jedną rzecz mogło oznaczać... Nieprawdopodobną w tym towarzystwie.

- Kim ona jest? - spytał cicho Elherisa.

Elheris odwrócił się i spojrzał zdziwiony.

- Lady Merime, siostra Lady Lialam - powtórzył uprzejmie.

- Nie spotkałem Lady Lialam, o jej siostrze również wieści do mnie nie dotarły - odparł Giuseppe - dlatego pytałem.

- Rozumiem. - Elf nieco posmutniał. - Lady Merime podobnie jak Lady Lialam są siostrami naszego księcia, Eldiniona.

Smutek w głosie elfa brzmiący niezbyt zrozumiałym się wydał, lecz nawet gdyby Giuseppe dalej chciałby wypytywać, czego raczej nie należało robić, w gościach w zasadzie będąc, to i tak czasu by nie starczyło. Nie za daleko doszli, bo kawałek od wyjścia z polany stały konie. Konie, które szarpnęły łbami niespokojnie, gdy grupka podeszła bliżej.

- Będę tuż za wami - powiedziała spokojne Lady Merime, stanąwszy nieco z boku. - Konie nie przepadają za mną - dodała tonem wyjaśnienia w stronę Giuseppe. Co podejrzenia pewne potwierdzało. - Nie wszystkie oczywiście... Te jednak nie są z mojej stadniny, więc ich instynkt...

Nim zdążyła dokończyć zdanie na ścieżce ukazał się jeździec na spienionym rumaku, który niemal się nie zatrzymując zeskoczył na ziemię tuż przy elfce.

- Pani. Nadeszło pilne wezwanie od Lorda Falkieriego. Lady Lialam została porwana. Lord prosi cię pani o natychmiastowe przybycie.

- Porwana? - Zdawała się nie wierzyć temu co właśnie usłyszała. - Przez kogo? Ludzi?

Jej spojrzenie zwróciło się w stronę Giuseppe.
Ten odpowiedział spojrzeniem pełnym niewiary w możliwość takiego czynu. Jeśli Lady Lialam do swej siostry była podobna, jeśli o sprawność we władaniu orężem chodziło, to armia cała byłaby potrzebna, by ją porwać.

- Wampiry...

Słowo to wypowiedziane ponurym głosem zawisło nad zgromadzonymi niczym czarna chmura.

- Wampiry? - wyszeptała czując spojrzenia, które się w nią wbiły. - To niemożliwe. Falkieri musiał się pomylić lub zrobiono mu głupi żart.

- Lord Falkieri nie myli się, pani - oznajmił posłaniec.

- Wampiry to również moja sprawa - powiedział Giuseppe. - I z tego powodu tutaj przybyłem. Czy moja pomoc zda się na coś? - To ostatnie pytanie skierował w zasadzie do dwóch osób - Lady Merime i Elherisa.

Elheris milczał. Miast niego głos zabrała Merime.

- Wampiry są również twą sprawą, panie? Raczysz nieco dokładniej wyjaśnić?

Twarz jej zmieniła się w maskę z której nic więcej poza lekkim zainteresowaniem wyczytać nie można było.

- Polowały na ludzi, do których dołączyłem na czas jakiś - odparł ze spokojem. - A że prawdę powiadali, to wiem, bo wampirzycę zabiłem, co konie im zaszlachtowała. Coś też o towarzyszach porwanych wspominali. Trudno więc powiedzieć, by nie było to moją sprawą.

Całej prawdy o swych spotkaniach z wampirami nie powiedział, bowiem w tym momencie nie miało to wielkiego znaczenia.

- Rozumiem - rzekła spokojnie, po czym zwróciła się do Elherisa. - Weźmiesz dwa konie i wraz z tym człowiekiem udasz się najkrótszą z możliwych dróg do Mglistej Kotliny.

Następnie wzrok jej spoczął na pozostałych elfach.

- Antarosie przygotuj mi konia.

Elf drgnął lecz posłusznie siodłać zwierze począł.

- Ruszycie wedle planów do brata mego i zdacie mu raport. Powiecie mu również o tym, iż sprawą tą postanowiłam się zająć. Gdyby koniecznie chciał się ze mną widzieć będzie wiedział gdzie mnie szukać. Antarosie?

- Tak, pani - odrzekł zagadnięty i mocno wodze trzymając podprowadził wyrywające się zwierzę. Elfka w międzyczasie sztylet z pochwy do pasa przypiętej wyjęła i szybkim ruchem nacięła nadgarstek.

- Ciii maleńki. Spokojnie, nic ci nie zrobię... - Przemawiając do zwierzęcia powoli krwawiącą dłoń pod pysk jego podłożyła. - Pij...

Dziwny to był obrzęd. Nigdy jeszcze Giuseppe takiego nie widział. By więzy krwi ze zwierzęciem zawiązywać. Inne jednak elfy patrzyły na to ze spokojem, jakby nie raz rytuału tego były świadkiem.
Koń, jakby czar na niego rzucono, uspokoił się.

- Mglista Dolina? - spytał Elherisa, od elfki wzrok odwracając.

- To siedziba Lorda Falkieriego. Pół dnia drogi na nasz sposób. Na twym koniu panie, około siedem dni dlatego Lady zwierzę z naszych hodowli ci zaproponowała. Naturalnie i szybciej tam dotrzeć można lecz ta droga jedynie dla nielicznych jest dostępna.

- Wasz to kraj, wy tu wszystkie ścieżki znacie - odparł Giuseppe. - Konia zatem zostawię tutaj, jako że jedyne to rozsądne wyjście.

Do swego wierzchowca podszedł i po szyi go poklepał.

- Baw się dobrze, Malandrino. Ale nie rozrabiaj za dużo.

Wierzchowiec wyszczerzył w prawdziwie końskim uśmiechu idealnie niemal białe zęby. A potem cichutko zarżał, jakby na pożegnanie. Giuseppe bagaże swoje, niewielkie zresztą, zabrał i konia po szyi poklepawszy do Elherisa podszedł.

- Jestem gotowy - powiedział.

- Zatem ruszajmy - rzekł elf, który w tym samym czasie swego wierzchowca osiodłał.

- Ruszajcie. Spotkamy się na miejscu - dodała od siebie elfka, po czym poderwała zwierzę do galopu znikając niemal w tym samym momencie. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.

- Czy to jest ten inny sposób? - spytał Giuseppe konia dosiadając. - Nie dla wszystkich dostępny?

- Nie, ten jest dostępny dla każdego z nas. Podobnie wyglądać to będzie dla tych, którzy zostają. Lady jednak dotrze na miejsce wcześniej niż my. Znacznie wcześniej...

- Możemy zatem ruszyć jej śladem - powiedział Giuseppe, o nic więcej nie wypytując.

Elheris uniósł dłoń w geście pożegnania po czym z gracją wskoczył na siodło.

- Zdaj się na wierzchowca, panie.

Rzucił jeszcze po czym wyszeptał coś śpiewnie i zniknął.

- Mam nadzieję, koniku, że jesteś mądrzejszy ode mnie - szepnął Giuseppe. Głową na znak pożegnania ku innym elfom skinął, konia po szyi poklepał, potem powiedział. - Jazda, do Mglistej Doliny - I piętami konia uderzył.

Koń posłusznie ruszył do przodu z galopa, o mały włos jeźdźca do takiego pędu nie przyzwyczajonego, nie zrzucając. Droga zlała się w pas zieleni. Pęd dech zatykał w płucach, oczy łzawiły. Równomierne kołysanie dziwnie usypiało.


Ile podróż taka trwała nie było wiadome, w chwili jednak gdy rumak zwalniać począł, a świat nieco wyraźniejszym się stał, ujrzał przed sobą góry wysokie śniegiem pokryte i mglę, która dywanem pokrywała dolinę pod nimi. Elheris oparty o łęk siodła zdawał się w zadumie całkiem pogrążony.

- Mgliste Góry - oznajmił po chwili.

Giuseppe kapelusz nałożył, który nie został gdzieś po drodze tylko dlatego, że sznur co go przytrzymywał pod wpływem pędu się nie zerwał. Spojrzał przed siebie.
Góry odpowiadały swej nazwie. Mgła co prawda spowijała ich podnóże, ale bez niej wyglądałyby jakoś... niepełne.

- Piękne - powiedział. - I ta mgła... Jak dywan żywy.

- Powiadają że faktycznie żywa jest.... To królestwo Lorda Falkieriego więc wszystko możliwe. Dalszą drogę przebędziemy pieszo, gdyż tu konie te zostać muszą.

Co mówiąc zsiadł ze swego i siodło zdejmować począł.
Giuseppe nie zamierzał dyskutować. Jak już wcześniej powiedział - nie jego to była kraina. A jeśli jej praw nie miał łamać, to rad i poleceń musiał słuchać. Wzorem Elherisa zsiadł z konia i siodło zaczął ściągać.

- Nic im się nie stanie? Zajmie się ktoś nimi?

- To mądre zwierzęta. Same trafią do bezpiecznego schronienia gdzie dla nich jadło się znajdzie i nocleg. Każdy elf w tej krainie wpuści je do swej zagrody, nakarmi i napoi. To niepisana tradycja mego ludu.

Giuseppe pogłaskał szyję rumaka. Suchą, jakby koń dopiero teraz miał wyruszyć w drogę. I gdyby lat parę temu to się stało, zazdrość by poczuł prawdziwą.

- Do zobaczenia - powiedział, ekwipunek swój do ręki biorąc.

- Chodźmy - ponaglił elf i sam przodem ruszył w dolinę schodząc. - Pamiętaj, panie, żeby ze ścieżki która mgła wkrótce nam wytyczy nie zboczyć.

Giuseppe ruszył w ślad za nim, przestrogę w pamięci zapisując.

- Co dzieje się z tymi, co ze ścieżki schodzą? - spytał. - Lub wbrew mgły woli dostać się do siedziby Lorda Falkeriego?

- Powiadają, że tacy właśnie mgłę tą tworzą - rzekł cicho przystając na samym jej brzegu. - Amin khiluva lle a' gurtha ar' thar - wyszeptał po czym śmiało w mleczną toń ruszył.

"Jakby dusze błądzące" - pomyślał Giuseppe. Z dziwną świadomością, że jego mgła by nie wpuściła, by zgodnie z przepowiedni wolą dusza jego w dwóch latach najwyżej ze świata tego odeszła.

- Czy podczas tej wędrówki mógłbyś mi powiedzieć, Elherisie, wszystko co możesz o Lordzie Falkerim i jego siostrach? Bym nie błądził, jak dziecko we mgle.

Elf skinął głową po czym mówić zaczął.

- Lord Falkieri, Książę Eldinion oraz obie Lady tworzą razem to co zwiemy Czwórką. Dzielą się oni na tych co po świetle i mroku stąpają. Do światła należy Lady Lialam oraz Książe. Mroku oddani zostali Lord Falkieri i Lady Merime. Lord swą drogą zgłębia magię i wszelakie czary z przeciwnej niż Książę strony. Lady Lialam dba o świat śmiertelnych i ich bezpieczeństwo. Lady Merime kroczy po przeciwnej stronie.

Dziwnie się to słyszało. Światło i mrok. Dwie siły przeciwstawne, które według elfów najwyraźniej w równowadze znajdować się powinny.
Nie skomentował jednak tych słów, na dalsze wyjaśnienia czekając

- Dlatego właśnie tak ważnym jest ocalenie Lialam. Jeżeli bowiem i nią mrok zawładnie wtedy równowaga na której podstawie królestwo nasze utrzymywane jest w skrytości i względnie bezpieczne, zachwiana zostanie. Znasz swych braci... Czy gdyby nagle na jaw wyszło to co teraz widzisz i poznajesz zachowaliby spokój? Czy uszanowaliby nasze prawo i wolę do życia w pokoju? Czy zostawiliby te wolne połacie łąk, te lasy, tą zwierzyny mnogość w spokoju w jakim teraz żyje?

- Są tacy, którzy by to zrobili - powiedział Giuseppe - lecz są w mniejszości. Większość zaś uznałaby, że ziemie te bezpańskie są i temu należeć się powinny, kto z większą siłą tu przybędzie. Skoro równowaga zachowana być powinna... - mówił dalej. - Lady Lialam powinna wolność odzyskać. Lub też... - nie dokończył.

- Lub też jedno z jej przeciwnego rodzeństwa życie oddać - spokojnie dopowiedział Elheris.

Giuseppe głową skinął, czego elf przed nim idący widzieć nie mógł, ale nie do końca z jego zdaniem zgodzić się mógł.

- Jedno, dla równowago zachowania, to zbyt mało. Chyba że nie o życie chodzić będzie, a o przejście na światła stronę. Jeśli to zaś jest niemożliwe...

- Nie rozumiesz, Giuseppe. Jeżeli Lialam stanie się wampirem jedyną szansą dla nas będzie jej śmierć. Wraz z nią zginie Lady Merime, gdyż ona stanowi jej dopełnienie. Tu nie ma wyboru. Tak być musi.

- Rozumiem. Aż za dobrze rozumiem. I o tym myślałem mówiąc, że śmierć jednej osoby to za mało. Tak jak i ty rozumiem, że o dwa życia chodzi, oba po stronie mroku stojące. I słuszne to jest, by dla dobra wszystkich władcy życie swe oddali. I wśród ludzi dawniej tak ponoć bywało. Bardzo, bardzo dawno... I znając ludzi nie jestem pewien, czy prawda to była.
- Czy jest to możliwe, by kto ze świata mroku na stronę światła przeszedł?


- Powiadają że możliwe, ja jednak o takim przypadku jeszcze nie słyszałem. Można żyć jak Merime, tamując pragnienie i pomagając walczyć. Można jak Falkieri, odciąwszy się od świata i pokus. Czy można całkiem... Kto wie...

- Pozostaje zatem sprawa... Dwie sprawy w zasadzie... Odpowiedzi na pytania "Kto" i "Po co?". Kto to zrobił i w jakim celu... Odpowiedź 'wampiry' jest mało konkretna. Który z nich mógł to uczynić? Zwabiony urodą, bo córy elfiego plemienia do pięknych należą? A może cel inny stał przed porywaczem? Władzy przejęcie w całej tej krainie, gdy równowaga zginie? Jest to możliwe? Choć zdaję sobie sprawę z tego, że to ludzkie spojrzenie na to wszystko.

- Cele mogą być różne. Niestety nie posiadam informacji których potrzeba by jasno na te pytania odpowiedzieć. Poczekaj przyjacielu aż do wieży dotrzemy. Tam zapewne wszystkiego się dowiesz i wątpliwości pozbędziesz. Lub też nowe ci przybędą.

- Z pewnością nowe - uśmiechnął się mimo woli Giuseppe. - Tak zwykle bywa.


Mgła zdawała się być wszędzie. Gęsta, lepka... Przysłaniała wszystko, tłumiła odgłosy, zapachy, wszystko. Nie było widać drogi. Nie było widać nieba poza tymi nielicznymi chwilami gdy łaskawie ujawniała skrawek jaśniejącego nieba czy promień słońca odbity od lodowej czapy.
Ścieżka otwierała się przed nimi i zamykała wkrótce po ich przejściu. Droga powrotna nie istniała. Można było iść tylko do przodu. Czy, gdyby ją poprosić, mgła zechciałaby skierować ich w inne miejsce?
Od czasu do czasu zdawało się, że we mgle, gdzieś na krawędzi widzenia, pojawiały się cienie. Coś jakby sylwetki. Zdawać by się mogło, że niekiedy zatrzymują się, spoglądając na idących wąską ścieżką, wśród rozstępujących się przed nimi kłębów mgły.

- Spójrz Giuseppe - rozległ się nagłe głos elfa, mgłą wciąż przytłumiony jednak jakby wyraźniejszy. W chwilę później, w kroków kilka, wyszedł z mgły objęć by ujrzeć to co mu elf wskazywał. - Jesteśmy.


Giuseppe zatrzymał się na chwilę.

- Piękny widok - powiedział. - Można by tak stać i patrzeć godzinami. Ale rozumiem - westchnął z żalem - że nie mamy na to czasu. Idźmy więc.

Wieża zdawała się utrzymywać nad powierzchnią strumienia jedynie dzięki niepewnej konstrukcji mostu wiszącego, który łączył ja z dwoma końcami przepaści. Elf śmiało krocząc pierwszy na konstrukcję wkroczył po czym... Zniknął.
Giuseppe odrobinę niepewnie spojrzał w ślad za elfem. A potem, nie mając innego wyjścia, wkroczył na most.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 19-12-2009 o 23:10.
Kerm jest offline