Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2009, 17:28   #19
Serge
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Bartosz słuchał wywodów medyka z uniesioną w górę prawą brwią. To już mu się nie mieściło w głowie, o czym on i ta młoda wiedźma wygadują. Jakieś doppel-coś-tam, rytuały i demony… a przecież miało być tak słodko. Porywacz przeklinał w myślach los, który postawił na jego drodze tę dziewkę. Gdyby nie ona, wciąż mógłby spokojnie kraść w nocy zwłoki i ściągać pieniądze od Zeitera. A co się okazywało? Że teraz będzie musiał być pieprzonym pogromcą demonów i innych gówien. I najpewniej dopóki nie odeślą tego ścierwojada tam, skąd przyszedł, nie zaznają spokoju. Po prostu pięknie. Gdy medyk skończył mówić, Bartosz odezwał się na wzmiankę o trzech szklanicach krwi.

- Przynieś jakiś garnek i nóż, Zeiter. Załatwimy tę juchę tutaj i teraz.
Rosa klepnęła go w ramię.
- Nie teraz, idioto. – skrzywiła się. – To trzeba zrobić na cmentarzu. Poza tym gdybyś upuścił mi teraz trzy szklanice krwi, to bym była zbyt osłabiona, by dojść na miejsce.
- Nie powinnaś się tym martwić. – wypalił. – Poniósłbym cię… Mam doświadczenie w targaniu zwłok na plecach, Słodziutka.
- Jeszcze żyję, jakbyś nie zauważył.
- Dobrze powiedziane, JESZCZE! Masz odesłać to ścierwo tam, gdzie jego miejsce – pogroził jej palcem.
- A ty mi w tym pomożesz. – uśmiechnęła się dziwnie. – Chyba że wielki porywacz zwłok sra już pod tę nędzną imitację męskości którą nosi w spodniach.
Bartosz uniósł dłoń w górę, ale powstrzymał się, widząc ponury wzrok Zeitera.
- Pomogę ci bo muszę, policzymy się później. – rzucił.
- O ile przeżyjesz. Słodziutki… - odwróciła się odbierając sól od medyka.
Porywacz założył kapelusz na głowę, skrywając nietęgą minę pod szerokim rondem. Wtedy odezwał się Zeiter.
- I do kurwiej nędzy, macie to zrobić DYSKRETNIE jasne? Nie zamierzam płonąć na stosie za waszą pieprzoną głupotę, jak się wyda, że ktoś uprawia sobie magię w mieście. Dyskrecja ponad wszystko. Klar?
- Klar! – syknął Bartosz. – Jak się nie uda i ten doppel-coś-tam zacznie szaleć po Tarnowie, i tak nie będzie pan bezpieczny. Tak jak i my. Do zobaczenia. Oby.

Skinął mu głową, po czym wyszedł wraz z wiedźmą z domu medyka. Zamykając drzwi zaciągnął się mroźnym powietrzem wpuszczając je do płuc. Nad Tarnowem wisiały ciemne, grafitowe chmury zwiastujące pogorszenie pogody, a duże płatki śniegu wirowały unoszone podmuchami zimnego wiatru. Dziwne, bo śnieg sypał niemal od rana, a im bliżej wieczora, tym robiło się bardziej ponuro.
- Do nocy jeszcze trochę czasu zostało. – powiedziała Rosa, przerywając niezręczną ciszę. – Co będziemy robić.
- Pójdziemy do mnie. – powiedział beznamiętnie wpatrując się w jakiś niewidoczny punkt przed sobą.
- Tylko bez sztuczek, bo naprawdę coś na ciebie rzucę! – Rosa odsunęła się od mężczyzny.
- Bez obaw, nie jestem w nastroju. – mruknął. – Trzeba coś zjeść, poza tym muszę coś zabrać z domu.

* * *

Zielone, sfatygowane drzwi zaskrzypiały donośnie, wpuszczając do izby kilka zbłąkanych płatków śniegu, które zakończyły swój żywot nim dotknęły drewnianej podłogi. Było późne popołudnie, gdy Bartosz i Rosa zawitali do chałupy mężczyzny znajdującej się na ulicy Zakątnej. Ostrowski zapalił trzy świece, a Rosa mogła przyjrzeć się zatęchłej, głównej izbie. Pełniła ona rolę zarówno kuchni, w której przygotowywano posiłki, jak i jadalni oraz pokoju gościnnego, a częściowo także sypialni o czym świadczyć mogło stojące w jej rogu łóżko z pierzyną i niedbale obleczonymi poduszkami.

Bartosz zdjął płaszcz i kapelusz, po czym zaczął przygotowywać posiłek dla nich. Siedzieli jakiś czas w ciszy, Rosa jedynie wodziła oczyma za mężczyzną krzątającym się po pomieszczeniu. Kilka minut minęło, gdy przygotował chleb z jakąś wędliną.
- Jedz. – podsunął jej kilka kromek i pęto kiełbasy. – Ciężko zdobyć takie rarytasy, ale jak się ma układy… - uśmiechnął się. – Poza tym to nie są tanie rzeczy.
- Dlaczego to robisz? – zapytała biorąc kilka kęsów łapczywie.
- Co robię?
- Dajesz mi najlepsze jedzenie.
- No przecież nie będę sam żarł, nie? Poza tym to może być nasz ostatni posiłek. Niech więc będzie porządny. – przeczesał włosy palcami i skupił na kromce chleba.

Gdy skończył, podszedł do łóżka i wyciągnął spod niego skórzany pas z trzema sporymi sztyletami, który przerzucił sobie przez ramię, zapinając na boku.
- Po co ci to? – spytała Rosa kończąc wieczerzę.
- Chcę być przygotowany jak przyjdzie co do czego. – rzucił poprawiając pas.
Rosa parsknęła śmiechem.
- Chcesz tymi nożykami zranić demona? A więc jednak jesteś idiotą. – pokręciła głową.
- Uważaj na słowa, dziewko. – warknął Bartosz. – Biorę je ze sobą żeby czuć się pewniej. Twoja w tym głowa, żebym nie musiał ich używać przeciwko żadnym demonom i doppelpierdolcom.
- I tak byś go tym nawet nie drasnął. – rzuciła spokojnie, sięgając po kromkę chleba. – Nie rozumiesz, że demony pochodzą z innych wymiarów czasoprzestrzennych? Z innych planów? Więc zwykła broń nie zrobi im żadnej krzywdy. Tylko czary mogą. Ale…
Widząc, że Bartosz robi coraz głupszą minę, machnęła tylko ręką i powróciła do posiłku. Nie było sensu tłumaczyć temu głupkowi, skąd biorą się demony i jak przybywają do świata żywych. I tak by nie zrozumiał.

Resztę wieczoru spędzili w chałupie Bartosza. Nie rozmawiali zbyt dużo, zwłaszcza że Rosa skupiona była na przypominaniu sobie rytuału krok po kroku i układaniu zaklęć, gdyby coś mimo wszystko poszło nie tak. Ostrowski natomiast chodził po izbie w tę i z powrotem, co nieco rozpraszało dziewczynę. Gdy nadszedł czas by wyjść, mężczyzna zawinął swoją łopatę w jakąś szmatę, zarzucił tobołek z najpotrzebniejszymi rzeczami na plecy i wyruszył wraz z młodą wiedźmą na cmentarz.

Na dworze panował niesamowity mróz, zamieniając każdy ich oddech w obłok pary, gdy przemykali dobrze znanymi Bartoszowi ścieżkami, tak, by nikt ich nie zauważył. Mężczyzna trzymał Rosę za dłoń prowadząc ją wąskimi uliczkami i przesmykami Tarnowa. W końcu udało im się wyjść z miasta i wkroczyli na boczną ścieżkę prowadzącą do parku sztywnych.


Księżyc przebił się przez chmury i zobaczyli cmentarzysko. W srebrnym świetle był to osobliwy widok. Sypał śnieg, a mgła kłębiła się. Nagrobki wychylały się nad oparami, podobne do wysp unoszących się nad posępnym morzem. Drzewa pochylały się niczym potężne ogry, wznosząc w groteskowych gestach swe powykrzywiane gałęzie. Gdzieś w oddali zabłysła latarnia nocnego stróża, a potem zgasła, gdy jej właściciel powrócił do stróżówki być może zaniepokojony z jakiegoś powodu.

Zeskoczyli w cichy cmentarz.

Wokół majaczyły kamienie nagrobne. Niektóre były przewrócone. Inne zarosły chwasty i krzaki. Widoczne tu i tam wyryte inskrypcje były ledwie czytelne w świetle księżyca. Groby ustawiono w długich rzędach, niczym ulice umarłych. Stare sękate drzewa osłaniały je cieniem. Wszędzie unosiła się upiorna mgła, czasami gęstniejąc tak bardzo, że jej kłęby zasłaniały widok. Powietrze wypełniał dziwny, mdły zapach. Gdzieniegdzie słyszeli słabe uderzenia, jakby łopaty o ziemię, zapewne konkurencja nie próżnowała tej nocy i pewnie nie byli jedynymi którzy odwiedzili tej nocy Ogrody Zmarłych. Poruszali się cicho między grobami, w końcu docierając na niewielki placyk po środku cmentarza. Stał tam zamocowany na dwóch belkach czarny dzwon, którego jarzmo uderzało miarowo o płaszcz w rytm podmuchów północnego wiatru.

- Zacznij działać! – syknął szeptem Bartosz rozglądając się dookoła. – Im dłużej tu zostaniemy, tym większe prawdopodobieństwo, że odkryją naszą obecność.
- Nie poganiaj mnie! To musi być zrobione dobrze. – mruknęła po cichu Rosa i zabrała się za swoją część pracy.
- Więc niech takie będzie! - wycedził odprowadzając dziewczynę wzrokiem.

Ściskając kurczowo stylisko swej łopaty zerkał nerwowo pomiędzy pochylone nisko upiorne konary drzew wypatrując zagrożenia. Wiatr wył ponuro między nagrobkami przyprawiając porywacza o ciarki na plecach. To była straszna noc. Odruchowo zerknął na Rosę, która stojąc nieopodal w niewielkim kręgu wyczyniała niezrozumiałe dla mężczyzny rzeczy. Porywacz zwłok miał nadzieję, że to, co robi pomoże i uda im się odesłać demona do jego świata. Teraz trzeba było czekać…
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.

Ostatnio edytowane przez Serge : 20-12-2009 o 17:32.
Serge jest offline