Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2009, 22:39   #19
Orin
 
Orin's Avatar
 
Reputacja: 1 Orin nie jest za bardzo znany
Trakt późnym popołudniem, szczególnie o tej porze roku nie należał do najlepiej oświetlonych i najbezpieczniejszych miejsc w Imperium, dodatkowo dla kogoś kto pochodził z miasta i tam się wychował. Szczerze mówiąc, dla niego trakt nigdy nie wyglądał dobrze...o żadnej porze dnia i o żadnej porze roku...a tym bardziej nie był bezpieczny.
Półmrok zduszony pod gęstą kopułą stworzonych z grubych konarów drzew i gęsto zarośniętych liści zalegał w tym miejscu podobnie jak złowroga mgła nad bagniskami, unoszący się zapach lasu zmieszany z zapachem mroźnego świeżego powietrza, przeszywający chłód smagający twarz niczym wprawny szermierz swojego rannego już przeciwnika, nieludzkie odgłosy dochodzące z mroku pomiędzy drzewami, zawistny świst wiatru podobny do odgłosów stękającego z bólu przedśmiertnie skavena....i to nieodparte wrażenie że w tym miejscu nigdy już więcej nie nastanie świt - składało się na jego niechęć do konnych podróży po leśnych bezdrożach.


Hmmm....nie ma to jak miasto, nie ma to jak ciepły kominek, aksamitna pościel, odgłosy palonego drwa w kominku, ciepły posiłek z odrobiną podprawianego czymś mocniejszym miodu - taka myśl szybko przebiegła po jego głowie...uśmiechnął się pod nosem prawie jak dziecko na myśl o słodyczach.

Wtedy jego rozmyślania przerwał zaniepokojony głos Lorelei:
- Tam. Na górce był jakiś konny, samotny - (urwała)...
-Teraz go nie ma


Kurt czując jak dziewczyna się wzdrygnęła skierował swoje już przytomne spojrzenie w tamtą stronę....lecz nie dostrzegł nic co by potwierdzało obawy Lorelei. Ściana mroku była dla niego nieprzenikniona niczym skórzane klapki na końskie oczy, ciemność ...tylko ciemność i ten uporczywy wiatr...że też akurat musi wiać w tę stronę - pomyślał.

Odbełknął coś swojej towarzyszce żeby się uspokoiła - to przecież przez nią wylądował na tym zadupiu!!!!

Mimo wszystko kochał jej towarzystwo, jej ciekawość, jej śliczne zielone oczka,a jej zapach doprowadzał go do szału. Skórę na szyi miała tak aksamitnie miękką, tak jędrną i tak wspaniale pachnącą...że usta same składały się do pocałunku...już miał ją cmoknąć gdy znów usłyszał jej zdenerwowany głos (pomyślał: nie lubię gdy się denerwuje, nie powinna, przecież ona jest taka...taka....wspaniała):

- Zabieraj łapy!

No żesz kurwa!!!!co ją dziś ugryzło do czorta - przez głowę przemknęła mu myśl, pędząca jak krasnoludzki goniec biegnący podziemnymi tunelami z arcyważną wiadomością....

Nie zdążył dokończyć myśli gdy Lorelei wręcz coś wykrzyczała....

Dawno nie widział jej tak wzburzonej, tak samo jak dawno nie widział porządnego sztormu na morzu Szponów. Coś blisko huknęło, brzmiało to mniej więcej jak starcie 2 mocno ciśniętych głazów przez górskich olbrzymów, które nabierając rozpędu spotykają się ze sobą akurat gdy pędzą najszybciej, coś chlupnęło mu na twarz....coś przyjemnie ciepłego...szczególnie na tym chłodzie...taaaaaak.....ciepło.

Ta wydawać by się mogło przyjemna chwila nie trwała jednak długo...następnie coś mocno szarpnęło koniem na którym jechał...próbował mocniej ścisnąć lejce i opanować zamęt jaki wokół niego się rozpętał...jednak nie wystarczyło mu na to siły....wystrzelony niczym z orkowej katapulty rozrywał swoim ciałem kolejne kłęby mroku...mknąc coraz szybciej i szybciej w stronę coraz większej i coraz bardziej nieprzeniknionej ciemności.

Nie pamiętał jak znalazł się na ziemi i jakim cudem się nie połamał....przeleciał w powietrzu spory dystans...jakby nie było....wiedział że Sigmar czuwa nad nim i jego towarzyszką....przynajmniej tak pomyślał...

Po chwili zamętu dostrzegł dopalającą się pochodnię leżącą w błocie...powoli podniósł się, nerwowo szukając swojej towarzyszki...wtedy ujrzał to co zostało z konia na którym jechał...nie był to zbyt przyjemny widok...ale gdzie jest Lorielei??

Kurt ubrany w grube futro z czarnego niedźwiedzia na tle mrocznego Drakwaldu na szczęście nie rzucał się zbytnio w oczy...praktycznie "wtopił się" w otoczenie jak sprawny zabójca...którym niestety nie był...czasami żałował że jego lenistwo jest tak silne że nie pozwala mu na "działanie" na szkolenie umiejętności...w takich sytuacjach jak ta...umiejętności zabójcy na pewno by się przydały.

Czarne skórzane spodnie zszywane na bokach były całe w błocie....zimnej nieprzyjemnej mazi...twarz również nie wyglądała lepiej...cała pokryta brudem gościńca w niczym nie przypominała "bardzo przystojnego" mężczyzny którym był...wiele kobiet oddałoby wszytko by spędzić z nim trochę czasu na baraszkowaniu....ale nie w takim stanie...o nie!!

Rozejrzał się raz jeszcze, powoli opanowywał swój oddech, zamieniając go z chaotycznego bełkotu w miarodajny rytm...oczy przyzwyczajały się do panującej ciemności...powoli...powoli....dostrzegał coraz więcej szczegółów...jednak najważniejszy szczegół, którego tak starannie wypatrywał przepadł...Lorelei gdzie jesteś - ta myśl głośno kołatała się po jego głowie...niczym głośne echo w najgłębszych jaskiniach Gór Krańca Świata...powoli zza pasa wydobył krótki sztylet....i ruszył ostrożnie w poszukiwaniu...Loreiel....
 
__________________
jedyne co jest pewne to to, że nic nie jest pewne...

Ostatnio edytowane przez Orin : 25-12-2009 o 14:35.
Orin jest offline