Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2009, 02:43   #11
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- Nigdy nie paliłam, ale podobno zanim się umrze powinno się spróbować wszystkiego, by żal niezrobienia nie przyćmił żalu tego, co zrobione. Jeśli wyjaśnisz mi co i jak, chętnie zaryzykuję. - Uśmiechnęła się Mealisandre.

- Och jak wspaniale. - Odwzajmnił uśmiech wyraźnie podekscytowany. Ziele zawsze sprawiało większą przyjemność gdy nie było palone samotnie. Uradowany halfilng począł objaśniać zasady obsługi fajki. - O tu, nabijamy i podpalamy, zobacz, powąchaj jak przyjemnie pachnie. - podsunął pączek halflińskiego ziela. Po chwili posłużył się demonstracją. Odpalił fajkę po czym pokazał jak się zaciągnąć.

- Postaraj się troszkę potrzymać dym w płucach, może leciutko i przyjemnie gryźć w gardło, jednak to dobre ziele, smakuje wyśmienicie, nie to co ludzkie podroby, nieudolne hodowle samosiejek, po których krztusisz się i dusisz a i tak nic z tego nie masz...

Tak działanie halflińskiego ziela było już zupełnie inną istotą tematu, bowiem nie smak stanowił najprzyjemniejsze doznanie. Jeśli bardka rzeczywiście nigdy wcześniej nie paliła halflińskiego ziela, to nawet buszek wprawi ją w stan przyjemnego rozluźnienia. Oczywiście nie od razu, zazwyczaj amator ziela zwykle pociągnie kilka buszków zanim poczuje pierwsze objawy działania ziela. Bardka miała zagwarantowany humor a także zapewnione wyostrzenie zmysłów - głównie smaku, ale nie tylko. Co więcej halfling złożył w duchu króciutką modlitwę do Phineasa aby Mealisandre odczuła wyłącznie przyjemne strony palenia. Czasem zdarzało się iż ktoś przesadził z ilością ziela, w najgorszym razie mogło skończyć się to puszczeniem pawia lub lekką paniką, Tupik nie słyszał jednak nigdy o przypadku przepalenia się na śmierć, w przeciwieństwie do alkocholu ziele nie było aż tak niebezpieczne. Co więcej nad ranem, bardki nie czekał żaden kac, co najwyżej lekka powtórka przyjemności...Ziele utrzymywało swe działanie nawet i kilka godzin, w szczególności u osób które wcześniej nie paliły. Efektem ubocznym mogły być też wyjątkowo wyraźne sny, halfling sam pamiętał swój niezwykły sen gdy pierwszy raz zapalił. Śniło mu się, że obudził się w swoim mieszkanku w Middenhaim, wstał z łóżka i poczuł, że coś jest nie tak, rozglądając się po domu zauważył kilka elementów wystroju pasującego do poprzedniego mieszkania - małej wioski pod Middenhaim skąd tak naprawdę pochodził. Gdy zobaczył dzbanuszek babci zrozumiał, że jest on z poprzedniego domu...i nagle obudził się po raz drugi, w swoim własnym mieszkaniu, zdziwiony gdyż w śnie ( który zaczął się od wstania z łóżka) był przekonany iż nie śni...

Tymczasem po karocy poczęła rozpływać się przyjemna woń palonego ziela. Podróżnicy byli mniej lub bardziej świadomi iż współkosztują zawartości fajki. Na małej zamkniętej przestrzeni wyjątkowo silne zioło mogło wpłynąć na wszystkich, choć w szczególności na osoby bezpośrednio korzystające z fajki.

Halfling przez chwilę rozważał potęcjane niebezpieczeństwo płynące z rozmowy o Bretonii, gdy jednak fajka poczęła krążyć między nim a bardką wiedział, że jest to najlepsza okazja do dyskusji. Halflińskie ziele miało jeszcze jeden efekt uboczny, rozluźnienie pociągało za sobą większą otwartość, rozmówcy łatwiej było powiedzieć prawdę niż zasłaniać się nieudolnie kłamstwem, tym bardziej iż po upaleniu raczej trudno było poważnie kłamać. Co więcej osoby w karocy z wyjątkiem "pary od wisiorka" nie były ze sobą powiązane, a przynajmniej nic jeszcze Tupikowi nie wskazało na to. Jeśli więc przebywał tu jakiś agent z Bretonii...to musiał być w mniejszości. Tupik pokrzepiony buchem z fajki w końcu zapytał wprost.

- Czy byłaś Pani może na zamku Lyonesse? - nie musiał dodawać iż zamek ten znajdował się w Breonii, we władaniu księcia Adalharda. Osoba zorientowana wiedziała dokładnie o co chodzi , a osoby postronne nie musiały znać szczegułów, przynajmniej na razie. Przyjęcie powitalne jakie wyprawił książe - na które ściągnął śmiałków do wyprawy, było najbardziej prawdopodobnym miejscem w którym mogli się spotkać. Halfling obawiał się potwierdzenia tych przypuszczeń, choć z drugiej strony... "Jeśli książe wysłał ją za mną, to lepsza będzie konfrontacja przy świadkach, niż śmierć we śnie." Tupikowi przeleciała przez głowę wizja halflinga z poderżniętym gardłem, leżącego w rowie...a i oderżniętą głową zabraną do księcia na znak wykonanego zadania..."Brrr" wzdrygnał się na nieprzyjemną myśl, zastanawiając się na ile jego paranoja się potwierdzi.


Powóz nieoczekiwanie zwalniał. Podróżni usłyszeli jakieś głosy eskortujących ich konnych. Wyglądało na to, że ktoś wyłonił się z ciemności prosząc o możliwość dołączenia do klientów Biegnącego Wilka. Po dłuższej chwili usłyszeli brzęk monet.

- Witam drogich państwa, nazywam się Luitpold, jestem… rzemieślnikiem, z Nuln. Zabłądziłem w tych stronach, gdyż karawanę którą jechałem napadnięto. Mam nadzieję że nie macie państwo nic przeciwko memu towarzystwu?

Halfling przyjrzał się mężczyźnie uważnie. "Czyżby to on miał mnie śledzić?" Wiedział, że wykluczyć może jak na razie jedynie "parę od wisiorka" i bardkę - gdyż o ile była agentką księcia i powodowała nią chęć jego zemsty, to nie mogła tez być jednocześnie obserwatorem halflinga - a przynajmniej nie takim jakiego szukał. Halfling nie był pewny czy osoba która powinna go obserwować już siedziała w karocy czy właśnie doń wchodziła... "A może to był tylko blef?" - pomyślał na wspomnienie rozmowy w której go przestrzeżono. Wrodzona ostrożność i nabyta paranoja, nie pozwalały mu jednak tak przypuszczać, wolał spodziewać się najgorszego i co chwila cieszyć się, że nie nastąpiło, niż nie przygotowany stracić życie.

- A to się dopiero okaże, ale witamy, witamy. - odrzekł ciepło, choć może nieco ironicznie. Nie przesunął się jednak z miejsca, mimo, że jako halfling wykorzystywał jedynie część własnego miejsca - które przewidziane było na człowieka...jak zwykle. Siedział przy oknie aby możliwie najmniej uciążliwie dla innych palić w podróży.

Tupikowi nie uleciał pauza, jaką zrobił człowiek przed wymienieniem zawodu, była to niemal oczywista oznaka iż zmyślał, porządny rzemieślnik nie zastanawiał by się ani chwili nad wymienieniem swojego fachu, ale osoba która nie przedstawiała własnego, mogła potrzebować chwili na wymyślenie innego. Co więcej jaki rzemieślnik mówił o sobie rzemieślnik? Cieśla przedstawiał się jako cieśla a introligator jako introligator a nie jako rzemieślnik...Na pierwszy rzut oka, halflińskiego oka ogarniętego paranoją i podejrzliwością, opowieść "rzemieślnika" z Null była nieprzekonująca. "Co tu robi samotnie rzemieślnik z Nulln...z tak daleka, samotnie, nawet nie widać po nim śladów walki o której wspomina"

- A cóż Pan wykonuje jako rzemieślnik, gdyż lista rzemiosł jest długa a może i wśród nas znajdzie Pan potrzebującego usług dobrego rzemieślnika?
Słyszałem, że Nulln słynie z dobrych rzemieślników, może i nie ma tam takiego wyrobionego kunsztu jak w Middenhaim, ale za to robicie solidną robotę i trwałe sprzęty...No i proszę opowiedzieć koniecznie o tej napaści, bo historia to ciekawa i aktualna, nie jakieś bajania, legendy, tylko świeże fakty z pola. Daleko ten napad był? Dawno temu i na jakiej trasie? Cenne to informacje i być może uchronią nas przed bandytami, lub pozwolą lepiej się przygotować...- halfling wytrzepał za okno spalone resztki z fajki, po czym nabił ją kolejną porcją ziela i odpalił. Robił to by zamaskować rzeczywiste intencje jakimi kierował się zadając Luitpoldowi pytania. Nie były to bowiem pytania towarzyskie ani bynajmniej dla próżnej zabawy. Gdy już pociągnął bucha wyciągnął fajkę w stronę nowego pasażera.

- Ma Pan ochotę - zapytał z całkiem niewinnym już wyrazem twarzy.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 19-12-2009 o 10:23.
Eliasz jest offline  
Stary 19-12-2009, 10:15   #12
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Podróżny wsiadający do powozu zastał w nim nie tylko ciekawe towarzystwo, ale też i zaskakującą atmosferę. Wnętrze było kompletnie zadymione zapachem, który wydzielało tylko jedno – halflińskie ziele, i to, sądząc z intensywnego aromatu, ziele dobrej jakości. Nie było zatem dziwne, że wewnątrz panowała wesoła atmosfera lekkiej zabawy, wszyscy podróżni uśmiechali się mniej lub bardziej, a ich przekrwione oczy wskazywały na to, że dym w zamkniętym powozie krążył już od dłuższego chyba czasu. Czarnowłosa prawie w ogóle nie zareagowała na wejście dodatkowego podróżnika, z rozmarzonym, sennym uśmiechem wpatrując się w mrok za oknem, a jednocześnie jej smukłe palce potrącały raz za razem struny instrumentu. Pozostali wsłuchawali się jak urzeczeni w czarodziejskie odgłosy dragnia strun, albo zaśmiewali się, albo robili i jedno i drugie jednocześnie.

Gdy powóz na nowo ruszył, podskakując na wyboistej drodze, a nowo przybyły rozsiadł się na swoim miejscu przy oknie, zauważył że rozmowy i śmiechy przycichły a podróżni przypatrują mu się dziwnym wzrokiem. Oprócz czarnowłosej, która patrzyła nadal w okno uśmiechając się do jakichś własnych myśli. Na początku nikt nic nie mówił, a Luitpold poczuł się dosyć dziwnie.

Wysoko nad drogą wielkie korony potężnych dębów łączyły się niemal ze sobą, tworząc mroczny tunel,którym niczym przez gardziel jakiego potwora przemieszczał się powóz i konni oświetleni latarniami.

Przytępione nieco zmysły pasażerów analizowały nowego. W zasadzie nie było przecież nic dziwnego w tym, że przed nocą spóźnieni podróżni z gotowizną łapali się na bezpieczny przewóz w suche i ciepłe miejsce. Chyba to ziele powodowało snucie rozmaitych scenariuszy na temat Luitpolda w głowach jadących. Nowy pasażer wyglądał bowiem na takiego, który wcale nie podróżuje zbyt powozami, na jego ubraniu i butach tu i ówdzie przyklejone były jeszcze liście a na przedramieniu znać było dość świeże zadrapanie gałęzi. Wyczulone teraz do granic nozdrza jadących wciągały bijący od nowego intensywny zapach lasu i błota. I jeszcze czegoś...Czegoś...Czegoś nie do końca dającego się zdefiniować... Niepokoju? Ale ziele mamiło zmysły, nie można było im w tym dymie zaufać...

W końcu, zdziwiony trwającym długo milczeniem, którego inni zdawali się nie zauważać, Luitpold przedstawił się i zagadnął. Wesoły halfling odpowiedział, a potem zaproponował trzymaną w wyciągniętej dłoni faję.

Czarnowłosa, nie odwracając się w ogóle od okna, wybuchnęła perlistym śmiechem...

- Hej, wy tam! - usłyszeli z góry głos Schreddera - Data też się uczęstować?
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 19-12-2009 o 10:34.
arm1tage jest offline  
Stary 19-12-2009, 18:05   #13
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Teren lekko zaczął się obniżać, kopyta koni rozbryzgiwały kałuże wody.

- Pryyyyyyyyyy siwy … Co tam kurwa jest. Bardziej zaklął niż zapytał Schredder, łapiąc ostrość wzroku.

Szarpnęło, aż Tupik wpadł w objęcia siedzącej naprzeciw Marietty. Posypały się jakieś pakunki, coś zaskrzypiało, zajęczało a wóz lekko przechylił się.

- Psia dupa. Nie przestawał złorzeczyć woźnica. Tera to żeśmy ulgli, po same kurwa synkle. A wy co tak się mać jedna stoita i patrzyta. Zrugał strażników. Wyciągać wóz trza będzie. Ale najpierw niech jeden albo dwóch pojedzie zobaczy co to za psi syn tam w siodle siedzi.

- Helmut, ty mosz pochodnie to jedź pirwszy. Zobaczym czego on po nocy w lesie szuka. Może tropiciel jaki, to by pomógł wóz wyciągnąć. Odezwał się Adolf.

Jakieś 15 długości konia, na górce majaczyła sylwetka jeźdźca. Dwóch strażników opuściło swoje stanowisko po bokach wozu i zbliżyło się , oświetlając postać.
Rysy twarzy mężczyzny, dla którego Imperium stoi otworem. Wesoła twarz, z bezczelnym uśmiechem. Ciemne, zarzucone do tyłu, będące w nieładzie, sięgające do ramion włosy, ogorzała twarz z tygodniowym zarostem, błyszczące brązowe oczy. Oczy tętniące życiem. Ćwiekowana skórznia zapięta na zniszczonej koszuli wiązanej tasiemkami, okrywająca muskularne ciało i mężne serce. Naramienniki i ochraniające przedramiona karwasze. Przez pierś przechodzący pas z pochwą na plecach. Zza pleców tuż obok głowy wyglądała rękojeść miecza z prostym jelcem. Poniżej prawego ramiona sterczały przekrzywione lotki strzał. Opadający zawadiacko na prawe udo pas ze sztyletem. Skórzane opięte spodnie wpuszczone w żołnierskie wysokie zapinane na klamry buty … ubłocone … zniszczone. Wierzchowiec kręcił się niespokojnie i dreptał w miejscu.
Uwagę Helmuta, który pierwszy podjechał i oświetlił jeźdźca przykuł przymocowany rzemieniami z lewej strony tuż za siodłem wór, skrywający obły kształt oraz łuk po jego drugiej stronie.
Mając w pamięci opierdol woźnicy, ucieszony, że jeździec jest sam podstawił mu pochodnie pod samą twarz i zaczął go rugać.

- I czegóż kurwa zęby szczerzysz, widzisz co się stało? Psia dupa … wóz nam ulgnął przez Ciebie … a w ogóle to gadaj kim jesteś i czego tu szukasz i przestań szczerzyć kły, póki kurwa masz wszystkie …
No co niemowa? Widziałeś go Adolf, śmieje się aby, przygłup chyba jaki.
- A co niewolno mi się śmiać. Melodyjnie odpowiedział nieznajomy. Jestem podróżnym a teraz będę tu siedział i patrzył jak się będziecie w błocie jak knury taplać.

Tego dla Helmuta było za wiele, przełożył pochodnie do lewej ręki a prawą zamachnął się na mężczyznę. Ten szybkim zwrotem odwrócił konia, zasłaniając twarz rękami zaczął łkać:
- Panie pomiłuj, ja biedny wędrowiec jako i wy. Zgubiłem się … do Estorfu jadę. Pomiłuj Pany i pozwól się przyłączyć bo samego to mnie tu wilcy rozszarpią. Koń już ledwo ciągnie, pozwólcie do powozu wsiąść. Macie jakie miejsce?

Scena na górce przebiegała dalej, dało się słyszeć rechot strażników, wyraźnie ukontentowanych strachem nieznajomego.
- No w sumie jeszcze jeden by się wcisnął. Ale nie wiem czy się podróżni zgodzą, bo tam damy jadą i inni zacni co to do tłoku nie nawykli.
- Zapłacę. Padło słowo otwierające drzwi nie tylko karocy.
- Oooo słyszałeś Adolf, podjedź no do Schreddera i zapytaj. A Ty się kurwa znowu tak nie ciesz bo jeszcze nie wiesz ile to Cię będzie kosztowało.

Lewa dłoń gładziła policzek nieznajomego, dotknięty piętami koń przesuwał się bokiem w kierunku Helmuta, opuszki palców przesuwały się na czoło, wplątywały w zaczesane do góry włosy.

- No tego nie wiem, ale wiem co Ty zaraz stracisz … grubasie.
- Orzeszzzzzzzz ...


Nim Helmut dokończyć pierwsze słowo z zapewne krótkiej wypowiedzi, dłoń mężczyzny z błyszczącymi oczami wyrażającymi w tym momencie jedno słowo … ZABIJ… wyszarpnęła z za pleców miecz. Jednocześnie postać uniosła się w strzemionach. Naprężone mięśnie, błysk miecza szeroki zamach i cios mierzony na szyję buchającego złością mężczyzny.

Gwizd!!!

Odjeżdżający w kierunku powozu Adolf zdążył się obejrzeć by ujrzeć toczącą się po ziemi głowę współtowarzysza oraz nieznajomego z uniesionym mieczem na spiętym, szykującym się do skoku koniu.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 19-12-2009 o 18:15.
Irmfryd jest offline  
Stary 19-12-2009, 18:07   #14
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Gwizd!!!

Niziołek nie zdążył się właściwie niczego konkretnego dowiedzieć od tajemniczego znajomego, bo po paru następnych milach rozmowa ledwie zaczęła się na dobre toczyć, gdy konie zarżały nagle a powóz zatrząsł się i stanął. Wszyscy zamarli. A teraz ten...

Gwizd, przeciągły i donośny, rozciął nocną ciszę niosąc się między potężnymi pniami lasu jak świszczący zimowy wiatr.

Najpierw, gdzieś od przodu konwoju, usłyszeli jakiś męski krzyk, a mgnienie potem nad ich głowami rozległ się zdenerwowany, podniesiony głos Schreddera:
- O ja cię nie pierdo...Uwaga, zasadzkaaaaaaaa!!! Nie wychodzić, kurwaaa!

Woźnica chyba zerwał się z siedzenia, bo powóz zachybotał się. Chwilę potem na zewnątrz rozpętało się piekło. Oszołomionym przez ziele podróżnym wszystkie odgłosy zdawały się być wzmocnione i zwielokrotnione – najpierw zaśpiewały samopały: pierwszy huk rozległ się tuż nad ich głowami, aż niektórzy zakryli uszy, to schowany za deską woźnica strzelał z muszkietu do niewiadomego im celu, potem gdzieś w mroku odpowiedziały kolejne. Niczym nawołujące się ptaki, zdążyła pomyśleć zamroczona Mealisandre.

Dalej w ciemnościach przed, i wokół powozu w jednej chwili rozpętały się nawoływania i bojowe okrzyki, trudno było stwierdzić które z nich wydawali strażnicy powozu, a które niewidzialni wciąż napastnicy. W tym samym czasie wszędzie zaczęły świstać złowieszczo strzały, na domiar złego od czasu do czasu, i to dosyć wyraźnie, a więc chyba z bliska rozlegały się charakterystyczne dźwięki zwalnianego mechanizmu kuszy. W różnych miejscach rozbrzmiały zduszone, ale także rozpaczliwe wrzaski. Woźnica zawył...

Wesoły nastrój oczywiście zniknął w okamgnieniu, a teraz powodowane przez ziele przyjemne odurzenie umysłu potęgowało jeszcze grozę wewnątrz powozu, zamieniając teraz strach w prawdziwą panikę. Niektórzy zrywali się z miejsc, przez co powóz zaczął kołysać się to w lewo, to w prawo, inni rzucili się do okien. Przerażone oczy wyławiały z mroku leśnych poboczy biegające gdzieś dookoła czarne, zarośnięte futrem sylwetki osobników ze sterczącymi z głów rogami. Było ich wiele, bardzo wiele! Ktoś w środku zaczął przeraźliwie krzyczeć, na dodatek usłyszeli głuchy odgłos wbijającej się w drzwi powozu strzały! Łupnęło nagle raz jeszcze, bliżej, głośniej, koło ucha Williama, aż ciężki powóz zadrżał, a zszokowany chłopak patrzył oniemiałym, błędnym wzrokiem jak cale od jego ucha z przebitej na wylot ściany wozu wystaje końcówka grotu bełta, który utkwił nie zdoławszy przebić się dalej!

Przez wąski otwór, przez który było widać kawałek pleców szamotającego się woźnicy można było też dostrzec, że gdzieś przed powozem toczy się walka wręcz, jakieś kształty w ciemnościach poruszały się, rżały konie, a szczęk żelaza niósł się po prastarym drakwaldzkim lesie.

Najgorsze jednak było to, że gdzieś z wysoka, z poziomu koron drzew, do uszu zamkniętych jak w pułapce pasażerów dobiegły nagle dziwne dźwięki, jakby rozlegające się jeden po drugim przeciągłe i ciche świsty. Ktoś odważył się wysunąć nieco, z trudem wykrzywiając szyję, by ujrzeć wyłaniające się z roztaczającej się nad powozem ciemności liny, po których jeden za drugim zaczęły zjeżdżać na dół jakieś ciemne kształty! Wielkie...Wielkie pająki...- podpowiadał odurzony mocnym zielem Tupika roztrzęsiony umysł...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 19-12-2009, 21:39   #15
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Na chwilę przed atakiem halfling poczuł się dziwnie, ciarki przechodziły mu po plecach a w głębi trzewi coś rwało wołając UWAŻAJ !
Zdążył wiedziony intuicją ostrzec towarzyszy, że coś się zbliża. Jedyną odpowiedzią był gromki śmiech upalonego towarzystwa. Nie minęło dużo czasu nim karoca gwałtownie się zatrzymała. Tupik starał się zobaczyć co się dzieje, jednak ciemność i gęstwina utrudniały orientację, broń jednak miał w pogotowiu i ...nie omylił się. Rozpoczęła się zasadzka. Tempo wydarzeń oraz siła i środki użyte do napadu sugerowały zupełnie innego zleceniodawcę niż tego którym Tupik wiedział, nie czas to był jednak na przemyślenia lecz na działania.

Przy napadzie zbójców, mogli ratować się życiem oddając oszczędności. W tym przypadku nie chodziło jednak o zwykłych zbójców - a nawet gdyby, to oddanie medalionu i tak nie wchodziło w rachubę. Halfling dostrzegł najpierw owłosionych rogaczy, co od razu podsunęło mu myśl o zwierzoludziach, chwilę później widok wielkich pająków dopowiedział mu także mutantów.

Halfling zadrżał z przerażenia, wiedział co mutanci robią z jeńcami, wiedział, że może zostać zjedzony, nawet żywcem. Opowieści, bajania, autentyczne historie zasłyszane w karczmie były niczym w porównaniu z realnością przeżywania tychże opowieści. Tupikowi śmierć na moment zajrzała w oczy, mimo, że była jeszcze daleko, to czuł , że przechadza się w pobliżu. Wiedział, że tego wieczora wielu znajdzie się u wrót Morra lub w przyjemnym pałacu bogini domowego ogniska. Nie zamierzał jednak po prostu czekać na własną śmierć, wychodził już przecież z gorszych opresji...Miał silną motywację do działania, w końcu walczył o życie, a negocjacje z przerośniętymi pająkami nie wchodziły w rachubę.

"Żywcem mnie nie wezmą" Pomyślał i z niezwykłą zaciętością przystąpił do działania. Zrzucił kożuch, wyciągnął broń i począł przeciskać się przez szparę dzielącą pasażerów od woźnicy. Otwarcie okna nie wchodziło w rachubę, na zewnątrz czaili się kusznicy poukrywani w krzakach. Każdy otwierający okno był celem, a na dodatek otwierał cel na wszystkich wewnątrz.

- Na zewnątrz są kusznicy i ogromne pająki, uważajcie, ja pomogę woźnicy.

Najpierw przełożył swe rączki przez szparę - w lewej trzymając procę w prawej zaś krótki miecz. W przypadku zakleszczenia mógłby się chociaż bronić... Do momentu gdy musiał przecisnąć pierś szło gładko. Postarał się na moment rozluźnić ciało, jak niemowlę, stać się giętkim niczym woda..."Całe szczęście , że wstrzymywałem się z kolacją..."

Jego oczom tymczasem ukazał się Szhreder, w którego nodze sterczał bełt, wrzeszczał coś trzymając w rękach muszkiet. Ciemność, walka, krzyki i ... i człowiek pędzący niczym anioł śmierci na zagładę podróżnikom. "Czyżby to on dowodził całą tą zgrają?" - przemknęło mu przez myśl.

Niestety w pewnym momencie ugrzązł, nie mógł się posunąć o cal, mimo wysiłków. Może gdyby nie broń trzymana w łapkach byłoby mu łatwiej, ale nie zamierzał się rozbrajać.

- Przepchnijcie mnie, Szybko! - Zawołał do towarzyszy. Nie miał co liczyć na zajętego obroną woźnicę, chciał mu pomóc, ale w tej chwili sam potrzebował pomocy.
 
Eliasz jest offline  
Stary 20-12-2009, 16:06   #16
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Jak wiadomo dla właściwego i bezproblemowego przeprowadzenia napadu potrzebny jest dobry plan i dopóki wszystko przebiega zgodnie z nim, ofiary nie mają żadnych szans. Tak też było i tym razem. Oczywiście na samą akcję napadu składają się także inne niuanse, zbieg okoliczności, gdzie wystarczyłoby wyeliminować jedno małe zdarzenie a wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Może gdyby woźnica nie był rozluźniony fajkowym zielem Nizioła nie zatrzymałby karocy… może gdyby Schredder upuścił fajkę a nie ratował jej w ostatniej chwili przed upadkiem pod koło wozu ... a może gdyby Tupik nie jechał powozem i nie byłoby w ogóle halfińskiego ziela wszystko potoczyłoby się inaczej.

Ale o epizodach podróży nieznajomy w ogóle nie zdawał sobie sprawy. Najważniejsze było zatrzymać powóz w najniższym punkcie terenu, gdzie zbierała się woda. Kiedy wóz już stał najlepszą rzeczą jaką w tym momencie mogli wykonać podróżni była modlitwa. Ale czy oni zdawali sobie z tego sprawę?

Ciekawe czy są dziewki a najlepiej jakby były zadziorne. - Przemknęło przez myśl jeźdźca gdy głowa Helmuta toczyła się w kierunku powozu. Na jego twarzy znowu błyszczały zęby.

Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Z za drzew wyłonili się rogaci bracia. Grad strzał z obu stron powozu, świst bełtów. Z pierwszej salwy niektórzy konni oraz zwierzęta dostali strzały. Kilku wybiegło z lasu łapiąc za konie, w okolicy powozu nawiązała się walka wręcz. Woźnica przywalił z muszkietu rozpieprzając łeb jednemu z wybiegających do powozu kompanów. Z krzaków wypadli też konni, jeden z nich wypalił z pistola w plecy jednego z walczących strażników. Z drzew nad powozem, na linach z nożami w zębach opuszczali się bandyci.

- Heeeejaaaa… - Wydobyło się z ust nieznajomego. Ściśnięty piętami wierzchowiec skoczył do przodu. W kilku susach nabrał rozpędu.

Adolf, z którego nogi sterczała strzała zdążył obrócić konia i dobyć miecza. W tym czasie nieznajomy szarżował już w dół w kierunku największego skupiska walczących. Odchyliwszy się w siodle uniknął ciosu Adolfa. Mocny uścisk miecza … cięcie … przez pierś … krew bluzgająca na tego, który to wszystko rozpoczął …

- Dalej, szybciej … - Krzyczał jeździec zbliżając się z zawrotną szybkością do powozu. Oczami wyobraźni widział już jasnowłosą uzbrojoną postać mężczyzny z kręconymi włosami z bojowym okrzykiem na ustach, szykującą się do skoku z karocy.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 20-12-2009 o 16:09.
Irmfryd jest offline  
Stary 21-12-2009, 23:07   #17
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Nadchodziła pełna nowych nadziei wiosna. Potężne mieszane knieje Drakwaldu budziły się do życia z zimowego snu. Piękną woń leśnych ostępów mieszała się z tym ostrawym aromatem, który panował w karocy. William nie miał nic przeciwko palonemu zielu, skoro sam aromat nie przeszkadzał młodziutkiej kuzynce, a urodziwa bardka skorzystała z propozycji degustacji. Mimo wszystko, obserwując zjawisko zachodu słońca udającego się na wędrówkę za linię horyzontu, młodzieniec skorzystał z okazji chwilowej wentylacji atmosfery pojazdu uchylając na chwil kilka okno pędzącej karocy. Jednak cudne monologi, którymi przez drogę raczył się woźnica oraz ostatnia z zimowych pozostałości - nieustępliwy mróz, nie pozwalały na długie wietrzenia. Z lekkim niezadowoleniem potwierdził zapytanie niziołka, co do czasu spędzonego w obecności przeklinającego woźnicy. Chociaż nie precyzując, czy owy delikwent jest z nimi od początku, czy podmienił innego, biegle władającego "chłopskim klasycznym" ktosia.

Powóz zatrzymał się po raz pierwszy. Po niezbyt długich pertraktacjach do towarzystwa dołączył kolejny jegomość. Pewnie i by William wielkiej uwagi na owego osobnika nie zwrócił, gdyby nie słowa podejrzliwego Tupika. Zmysły młodzieńca podstępu doszukać usilnie się chciały i owe przemyślenia przez mil kilka pochłonęły młokosa, który przez cały czas z uwagą obserwował pachnącego lasem pasażera.

Już od dłuższego czasu powóz podróżował niemal po omacku. Światłem dla niego była jedynie para wielkich latarni rozmieszczonych według uznania furmana. Już niewiele czasu do kolejnego zajazdu zostało podróżnym, gdy powóz po raz drugi zatrzymać się raczył.
Dziwny dreszcz przeszedł po ciele młodziana, a instynkt czujność nakazał zachować. William mimowolnie poprawiając karwasze obejrzał się na Marietty oblicze.
Dziwna atmosfera zapanowała w pojeździe, gdy konni siarczyste dialogi ze sobą wymieniać zaczęli. Młodzieńcowi gorąco się robić zaczęło i błędnym wzrokiem po moderunku swym powiódł. To na miecz pod nogą leżący, to na tarczę zwieszoną nad siedzeniem, przez niego i Mariette zajmowanym, czyli tylnej ścianie karocy, leniwie majdającej się przez podróży godziny na specjalnym uchwycie do odzienia przystosowanym. To na troki płaszczo-zbroję przy ciele wstrzymujące. Aż powrócił oczyma do postaci Luitpolda, gdy posłyszeć się dało GWIZD tnący wokół powozowe ciemności.

Słowa woźnicy utkwiły w głowie młodego Williama - ZASADZKA!!! - stawiając młodzieńca w pełnej mobilizacji. Przykucnął szybciutko na powozowej podłodze chwytając za rękojeść długiego ostrza. Kątem oka obserwując reakcje nowego towarzysza podróży w wielce zręczny sposób tarczę między sobą, a drzwiami ustawił.

Adrenalina zaczęła wypierać otępienie umysłu, wyczulone zmysły stały się czulsze, do uszu młodzieńca zaczęły docierać odgłosy, które do tej pory gdzieś tam umykały. Młodzian w wyuczony sposób zaczął kontrolować oddech....

Padła pierwsza salwa. Jakiś bełt nie mogąc przebić się do środka utkwił w deskach powozu zaledwie kilka cali od głowy młodzieńca. William rzucił się ku Mariettcie chcąc w razie niebezpieczeństwa zasłonić dziewczę własna piersią, a gdy dojdzie do konfrontacji jak lew w obronie Jej życia do walki stanąć.

-Trzymaj się nisko kuzyneczko... nic nam nie będzie. Bogowie ześlą nam ratunek...nikt nie stanie przeciw Ich woli. I z tej próby wyjdziemy zwycięsko! - pocieszał dziewczynę pewnym głosem uśmiechnięty młodzieniec i odgradzając młodą akolitkę od niechybnej konfrontacji czekał... czekał... czekał na to, co pierwsze wpadnie do środka. Nie czuł strachu, czuł natchnienie, czuł bożą łaskę...
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."

Ostatnio edytowane przez Morfidiusz : 21-12-2009 o 23:31.
Morfidiusz jest offline  
Stary 22-12-2009, 15:09   #18
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Teren stawał się naprawdę trudny, a wieziona pochodnia rozświetlała tylko małą część otaczającego ich mroku. Stara Droga, szeroka, ale zryta koleinami wozów prowadziła już od jakiegoś czasu pod górę, mniej lub bardziej stromo na poszczególnych odcinkach. Oczy podróżnych męczyły się, próbując wyławiać z ciemności przeszkody, które mogłyby opóźnić ich wędrówkę. Las przyglądał się w milczeniu przedzierającej się z trudem dwójce, siedzącej na jednym, zmordowanym już nieco wierzchowcu.

Trakt szedł teraz szerokim łukiem, światło gwiazd, jeśli nawet jakieś widniały na nieboskłonie, nie przedzierało się przez korony ogromnych drzew splatających się nad drogą niby sklepienie katedry. Koń z mozołem wspinał się, wyrywając z chlupotem nogi z podmokłej gleby. Wyżej, widać było niewyraźnie po kształcie wzniesienia, że droga osiąga najwyższy w tym miejscu punkt, opadając prawdopodobnie znów ku dołowi. Na trakcie wciąż nie było żywego ducha, bo mało kto decydował się na nocne wojaże przez Drakwald, chyba że musiał. Od lasu ciągnął chłód. Mężczyzna, trzymający przed sobą w siodle młodą niewiastę, złorzeczył w myślach na samego siebie, że dał się namówić babie na tę eskapadę, miast siedzieć teraz dalej przy kominku gospody jak każdy normalny podróżny. Nie, jej musiało się spieszyć w dalszą drogę. Zawsze jej się spieszyło...

Do szczytu górki było już naprawdę niedaleko, gdy jadąca z przodu młoda kobieta, ubrana w podróżny, nie krępujący ruchów strój, nie odwracając się syknęła i uniosła nagle do góry otwartą dłoń.
Zamarli, a ściągnięty koń zadreptał w miejscu i zatrzymał się posłusznie.

- Tam. Na górce był jakiś konny, samotny. – powiedziała cicho dziewczyna – Teraz go nie ma.
Jej towarzysz wytężył wzrok, ale na górze nie było widać nikogo.
- Zdało ci się pewnie...- uśmiechnął się mężczyzna, a jego oświetlona pochodnią przystojna twarz rzuciła pełne politowania spojrzenie – Parę wiorst temu też słyszałaś głosy w krzakach, i co. Nikogo...

W gospodzie była taka odważna, ale po ciemku w lesie pęka jak nadtłuczony garnek, żachnął się w myślach, obserwując przed sobą jej wspaniałe, wypływające spod futrzanej czapy kręcone loki koloru wściekłego płomienia. Myśląc o nich,zamarzył by na powrót spojrzeć znowu w jej piękne, zielone oczy dziewczyny. Popuścił lekko cugle i położył dłonie na jędrnych, opiętych ciasno skórzanymi spodniami udach kobiety.

- Lorelei...- nachylił się ustami do jej szyi – Nie ma tu nikogo, tylko my...
- Zabieraj łapy! – warknęła – Powiedziałam ci, dopiero jak dojedziemy do następnej oberży. I mówię ci, że kogoś widziałam!
- Wiesz, wyobraźnia w nocy podpowiada różne obrazy...- mruczał, nie zrażony jej odpowiedzią - Sami, tu w ciemnym lesie...

Nie dokończył jednak, bo nagle gdzieś tam z przodu rozległ się wyraźny gwizd, a potem usłyszeli huk paru wystrzałów. Koń zarżał i nerwowo szarpnął, jeźdźcy z trudem utrzymali w rękach cugle uspokajając zwierzę. Wystrzały niosły się echem po lesie, niby daleki grzmot burzy. Lorelei odwróciła do połowy głowę, zielone oko płochliwie spojrzało na niego pytająco, serca zabiły szybciej. Teraz wyraźnie było już słychać jakieś pokrzykiwania i odgłosy bliskiej potyczki!

- Piekło i demony! – zaklęła kobieta, a koń szarpnął się znowu parskając – Czy to nie...- głos na moment uwiązł jej w gardle – Co robimy, Kurt?!

Nagle huknęło jeszcze raz, gdzieś bardzo blisko nich, jakby z wysoka!

Kurt, który właśnie gorączkowo myślał, co odpowiedzieć dziewczynie, zdążył ujrzeć tylko jak gdzieś przed nim część końskiego łba wybucha czerwienią a powietrze rozcina krótki i straszny wizg zwierzęcia. Potem jego wierzchowiec stanął nagle na tylnych nogach rżąc głośno i przeciągle.Zaskoczony, próbował rozpaczliwym ruchem chwycić mocno cugle i utrzymać się w siodle, ale wielka siła wyrwała go z grzbietu do góry jak szmacianą kukłę. Kątem oka widział jeszcze, jak dziewczyna kurczowo chwyta cugle, a bezwładne kończyny konia składają się pod nim waląc się razem z Lorelei na ziemię.

Uderzenie plecami o glebę byłoby bolesne, może nawet skończyłoby się poważną kontuzją, ale trenowane latami umiejętności przydały się teraz i Kurt w ostatniej chwili przed upadkiem skręcił zwinnie ciało i odpychając się na zgiętym ramieniu zawirował, a potem pęd przekoziołkował go jeszcze parę razy w błocie. Zatrzymał się dopiero na plecach, w mokrej drogowej koleinie, ale kości były całe! Zerwał się jak kot, próbując się rozejrzeć, ale nie było to łatwe przy utracie jedynych źródeł światła.

Serce waliło jak szalone, a oczy gorączkowo próbowały wyłowić z gęstego jak maź absolutnego mroku coś, co pozwalałoby ustalić swoje położenie. Tam, gdzie zwalił się koń razem z Lorelei nie widać było nic. Pochodnia wyleciała mu przy upadku z dłoni, ale dostrzegł ją leżącą nieco dalej, nieco przygaszoną, ale tlącą się wciąż słabym ogniem, oświetlającą fragment ubłoconej drogi i niewyraźne kontury wielkich drzew w tle.

Wielki jak tur mężczyzna, trzymający skierowany lufą ku ziemi, dymiący pistolet, obrócił szybko głowę ku tyłowi wyławiając ze zgiełku wyraźny dźwięk wystrzału. Spojrzenie jego skrzyżowało się od razu ze spojrzeniami przygotowanymi na taką ewentualność ludzi.

- Sygnał! – ryknął do nich i machnął wyprostowaną dłonią w kierunku górki splatając palce w charakterystyczny, umówiony gest – Wiecie, co robić!
Tętent błyskawicznie rozległ się za jego plecami, a on sam szarpnął cugle, ustawiając konia w poprzek traktu oceniając rozwój sytuacji. Kolejnym gestem posłał trzech kolejnych przyczajonych krzakach ludzi z uczernionymi twarzami pod powóz, wybiegli posłusznie, przyczajeni nisko przy ziemi, jak wilki.

Tymczasem w środku powozu sytuacja rozwijała się dramatycznie. William przytomnie rzucił się do obrony, zastawiając tarczą jedną okiennicę, kątem oka dostrzegając jak przerażona obrotem sprawy Marietta jest na krawędzi omdlenia. Jej oczy już prawie się wywracały, a skóra była blada jak płótno i dziewczyna zdawała się osuwać bezwładnie po siedzeniu.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 22-12-2009 o 15:44.
arm1tage jest offline  
Stary 22-12-2009, 22:39   #19
 
Orin's Avatar
 
Reputacja: 1 Orin nie jest za bardzo znany
Trakt późnym popołudniem, szczególnie o tej porze roku nie należał do najlepiej oświetlonych i najbezpieczniejszych miejsc w Imperium, dodatkowo dla kogoś kto pochodził z miasta i tam się wychował. Szczerze mówiąc, dla niego trakt nigdy nie wyglądał dobrze...o żadnej porze dnia i o żadnej porze roku...a tym bardziej nie był bezpieczny.
Półmrok zduszony pod gęstą kopułą stworzonych z grubych konarów drzew i gęsto zarośniętych liści zalegał w tym miejscu podobnie jak złowroga mgła nad bagniskami, unoszący się zapach lasu zmieszany z zapachem mroźnego świeżego powietrza, przeszywający chłód smagający twarz niczym wprawny szermierz swojego rannego już przeciwnika, nieludzkie odgłosy dochodzące z mroku pomiędzy drzewami, zawistny świst wiatru podobny do odgłosów stękającego z bólu przedśmiertnie skavena....i to nieodparte wrażenie że w tym miejscu nigdy już więcej nie nastanie świt - składało się na jego niechęć do konnych podróży po leśnych bezdrożach.


Hmmm....nie ma to jak miasto, nie ma to jak ciepły kominek, aksamitna pościel, odgłosy palonego drwa w kominku, ciepły posiłek z odrobiną podprawianego czymś mocniejszym miodu - taka myśl szybko przebiegła po jego głowie...uśmiechnął się pod nosem prawie jak dziecko na myśl o słodyczach.

Wtedy jego rozmyślania przerwał zaniepokojony głos Lorelei:
- Tam. Na górce był jakiś konny, samotny - (urwała)...
-Teraz go nie ma


Kurt czując jak dziewczyna się wzdrygnęła skierował swoje już przytomne spojrzenie w tamtą stronę....lecz nie dostrzegł nic co by potwierdzało obawy Lorelei. Ściana mroku była dla niego nieprzenikniona niczym skórzane klapki na końskie oczy, ciemność ...tylko ciemność i ten uporczywy wiatr...że też akurat musi wiać w tę stronę - pomyślał.

Odbełknął coś swojej towarzyszce żeby się uspokoiła - to przecież przez nią wylądował na tym zadupiu!!!!

Mimo wszystko kochał jej towarzystwo, jej ciekawość, jej śliczne zielone oczka,a jej zapach doprowadzał go do szału. Skórę na szyi miała tak aksamitnie miękką, tak jędrną i tak wspaniale pachnącą...że usta same składały się do pocałunku...już miał ją cmoknąć gdy znów usłyszał jej zdenerwowany głos (pomyślał: nie lubię gdy się denerwuje, nie powinna, przecież ona jest taka...taka....wspaniała):

- Zabieraj łapy!

No żesz kurwa!!!!co ją dziś ugryzło do czorta - przez głowę przemknęła mu myśl, pędząca jak krasnoludzki goniec biegnący podziemnymi tunelami z arcyważną wiadomością....

Nie zdążył dokończyć myśli gdy Lorelei wręcz coś wykrzyczała....

Dawno nie widział jej tak wzburzonej, tak samo jak dawno nie widział porządnego sztormu na morzu Szponów. Coś blisko huknęło, brzmiało to mniej więcej jak starcie 2 mocno ciśniętych głazów przez górskich olbrzymów, które nabierając rozpędu spotykają się ze sobą akurat gdy pędzą najszybciej, coś chlupnęło mu na twarz....coś przyjemnie ciepłego...szczególnie na tym chłodzie...taaaaaak.....ciepło.

Ta wydawać by się mogło przyjemna chwila nie trwała jednak długo...następnie coś mocno szarpnęło koniem na którym jechał...próbował mocniej ścisnąć lejce i opanować zamęt jaki wokół niego się rozpętał...jednak nie wystarczyło mu na to siły....wystrzelony niczym z orkowej katapulty rozrywał swoim ciałem kolejne kłęby mroku...mknąc coraz szybciej i szybciej w stronę coraz większej i coraz bardziej nieprzeniknionej ciemności.

Nie pamiętał jak znalazł się na ziemi i jakim cudem się nie połamał....przeleciał w powietrzu spory dystans...jakby nie było....wiedział że Sigmar czuwa nad nim i jego towarzyszką....przynajmniej tak pomyślał...

Po chwili zamętu dostrzegł dopalającą się pochodnię leżącą w błocie...powoli podniósł się, nerwowo szukając swojej towarzyszki...wtedy ujrzał to co zostało z konia na którym jechał...nie był to zbyt przyjemny widok...ale gdzie jest Lorielei??

Kurt ubrany w grube futro z czarnego niedźwiedzia na tle mrocznego Drakwaldu na szczęście nie rzucał się zbytnio w oczy...praktycznie "wtopił się" w otoczenie jak sprawny zabójca...którym niestety nie był...czasami żałował że jego lenistwo jest tak silne że nie pozwala mu na "działanie" na szkolenie umiejętności...w takich sytuacjach jak ta...umiejętności zabójcy na pewno by się przydały.

Czarne skórzane spodnie zszywane na bokach były całe w błocie....zimnej nieprzyjemnej mazi...twarz również nie wyglądała lepiej...cała pokryta brudem gościńca w niczym nie przypominała "bardzo przystojnego" mężczyzny którym był...wiele kobiet oddałoby wszytko by spędzić z nim trochę czasu na baraszkowaniu....ale nie w takim stanie...o nie!!

Rozejrzał się raz jeszcze, powoli opanowywał swój oddech, zamieniając go z chaotycznego bełkotu w miarodajny rytm...oczy przyzwyczajały się do panującej ciemności...powoli...powoli....dostrzegał coraz więcej szczegółów...jednak najważniejszy szczegół, którego tak starannie wypatrywał przepadł...Lorelei gdzie jesteś - ta myśl głośno kołatała się po jego głowie...niczym głośne echo w najgłębszych jaskiniach Gór Krańca Świata...powoli zza pasa wydobył krótki sztylet....i ruszył ostrożnie w poszukiwaniu...Loreiel....
 
__________________
jedyne co jest pewne to to, że nic nie jest pewne...

Ostatnio edytowane przez Orin : 25-12-2009 o 14:35.
Orin jest offline  
Stary 26-12-2009, 09:20   #20
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Marietta z wolna poczęła osuwać się po oparciu siedzenia. Lico jej przybrało barwę mleka. W głowie, zmącone wonią fajkowego ziela, wirowały myśli.
Jakżeż to, boże mój? Wyprawiłeś nas w tę podróż, z domu rodzinnego wyrwałeś, byśmy teraz zginęli bez ratunku w ciemnym lesie z rąk bestii przeklętych...? Jak lśnienie błyskawicy przemknęło przez jej głowę wspomnienie snu. Południe dawno minęło, dukt cień ogarnął zielony - stado rogatych osacza dwójkę podróżnych samotnych... Przemknęło - i znikło.
Widok kuzyna, gotowego jej bronić bez śladu lęku, pomógł przełamać zamroczenie. Wśród paniki i dobiegających z zewnątrz odgłosów walki rozległ się cichy, dźwięczny głos dziewczyny:
- Panie nasz, Sigmarze. Obrońco ludzi, pogromco Chaosu. Tyś u zarania czasów zszedł na ziemię, by poznać naszą dolę i dzielić z nami walkę. Wspomóż nas dzisiaj, byśmy mogli dalej żyć i działać przeciw Chaosowi, a na chwałę Twego imienia. Pokieruj dłońmi tych, co walczą, strzałom nadaj celny bieg, a ciosy w twych wyznawców wymierzone odwróć... Ześlij nam pomoc, niech nie tryumfuje dziś i tutaj zło, niech potęga jego zostanie nadłamana. Dopomóż tym, co wzywają imienia Twego, by nie mówiono, że głupcem ten, co Twą wolę wypełnia i w Twą opiekę ufa...
Miarowy potok jej słów przywrócił normalny rytm sercom, także jej własnemu. Płynące nieprzerwanie frazy modlitwy, wygłaszane cicho i spokojnie, bez lęku ni wahania, nawet bez śladu pasji, która by na takowe wskazywać mogła, stały się punktem oparcia, zezwalającym na odzyskanie orientacji.

Nie przerywając modłów, wstała i podeszła do okna, z którego sterczały majtające rozpaczliwie nogi Tupika. Gestem wezwała współpodróżnych, by dołączyli do niej, i zgodnie z jego życzeniem zaczęła wypychać go za zewnątrz. Częścią umysłu zdawała sobie sprawę, że może wyglądać co najmniej zabawnie - modląca się podniosłymi słowy, przepychając przez okno karety okrąglutkiego niziołka. Te wątpliwości jednak zamknęła w zakamarku na samym dnie umysłu, wraz z mrzonkami rodem z romansu o złotowłosej Lenorze. Nie można było zostawić Tupika w charakterze żywej tarczy, zaklinowanej w oknie. A zaprzestać modlitwy - i to w takiej chwili! - było szaleństwem, które jako projekt realny nawet mgnienie oka nie postało w jej myślach.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172