Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2009, 23:31   #131
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Na pytanie o drinka David odwrócił się w stronę lokaja -Bushmills jeżeli jest dostępny - uśmiechnął się lekko i podniósł się ze swojego miejsca -Witam panią, nie mieliśmy okazji wcześniej porozmawiać, dlatego jest mi niezwykle miło panią poznać - teraz dawało znać o sobie szkolenie, bądźmy przyjacielscy. Chociaż od pewnego momentu cały świat wali się na głowę, nie ma sensu tego okazywać. Siła spokoju ... być może śmieszne hasło, ale czasami było naprawdę potrzebne. Po co się denerwować? W końcu wszystko się ustabilizuje i minie ... a może uda się znaleźć jakiś sojuszników ... albo przynajmniej nie narobić sobie więcej wrogów ... już chyba i tak zraził do siebie wystarczająca ilość osób, żeby ta robota zrobiła się jeszcze ciekawsza.

- Mnie również. Interesuje się Pan sztuką? -
zapytała kobieta

-Szczerze powiedziawszy to bardziej pobocznie. Interesuję się historią, ale historia sztuki jest jej integralną częścią. Jednak jeżeli chodzi o sztukę nowoczesną to obawiam się, że nie jest to w żadnej mierze mój "konik". Chyba po prostu nie umiem jej zrozumieć - uśmiechnął się przy ostatnich słowach, akcentując, że po części były one żartem. Na pewno miało to pokazać, że chce porozmawiać w luźny sposób. Nie ma sensu aby jakieś konwenanse to ograniczały.

- To przejdźmy się. Będziemy udawać, ze coś oglądamy... - po chwili spacerku wyszli na patio przed budynkiem. Było pięknie oświetlone i bardzo spokojne. Dziennikarz podczas całej drogi rozglądał się po galerii. Robił to raczej z zawodowego przyzwyczajenia, niż czegokolwiek innego. Jego wzrok co jakiś czas padał na idącą obok niego kobietę. Ona przynajmniej na razie wydawała się spokojna i normalna ... w przeciwieństwie do Markusa. Ten facet działał mu na nerwy ... -Muszę pogratulować skuteczności w metrze - powiedział w pewnym momencie spokojnym tonem Mallory

- W metrze? - zdziwienie było więcej niż autentyczne.

Dziennikarz popatrzył na nią. Na pewno była to ona, ale nie było co tego ciągnąć. Była świetną aktorką i chyba nie chciała o tym co się wydarzyło rozmawiać. Dzisiejszy dzień był poza tym męczący -Być może już wzrok nie ten sam. Na jednej ze stacji metra powstał jednak bardzo piękny mural, a widzę, że jest pani zainteresowana tego typem sztuki -

- A tak. Pamiętam. Doskonała robota, ekspresja artysty... ale chyba nie będziemy drążyć tematu tego murala... -


-Nie oczywiście, jak zresztą wspominałem, nie znam się na tym typie sztuki. Poza tym nie chciałbym wyjść na jakiegoś kompletnego laika, w sprawach sztuki. Obawiam się, że moja wiedza jest podstawowa. - David przerwał na chwilę przyglądając się spacerującej po patio parze młodych ludzi. Jego "towarzyszka" przyznała się, że była na stacji metra ... jednakże obecnie nie czuł się na siłach na jakikolwiek atak -Mogę zapytać skąd pani pochodzi? Nie ma pani niemieckiego nazwiska ... -

- Z terenów obecnej Szwajcarii. Rodowa posiadłość znajduje się pod Lucerną, ale dość wcześnie zadomowiliśmy się w Bawarii...-

-Ciekawy dobór słów ... z terenów obecnej Szwajcarii, o ile mnie pamięć nie myli, terytorium Szwajcarii nie zmieniło się od Pokoju Westfalskiego - po tych słowach dziennikarz uśmiechnął się lekko -Wygląd często może być jednak mylący, dlatego nie będę popełniał nietaktu pytając panią o wiek. - po chwili milczenia dodał -Bawaria to dość ciekawy kraj. Inny niż reszta landów ... dużo tam katolików na ten przykład - skakał z tematu na temat, mógł dowiedzieć się przynajmniej czegoś o niej.

- Owszem, dość specyficzny... A wiek - zaśmiała się perliście - jestem pełnoletnia... -

-Oczywiście - powiedział uśmiechając się dziennikarz -W końcu kobiety zawsze mają 18 urodziny - dodał również żartobliwie - Czy miała pani jakiś konkretny temat rozmowy na myśli, gdy wybieraliśmy się na ten spacer. Bo muszę przyznać, że mimo, iż imponuje mi to zaproszenia, to chyba nie jestem najlepszym rozmówcą ... cały czas zadaję pytania -

- Pytania zadaje się, aby uzyskać odpowiedzi... Prawda? Może po prostu nie zadaje pan właściwych pytań?-

-Najpierw trzeba znać właściwie pytania. Od dawna zna pani Markusa? -

- Kilkanaście lat. Od czasu kiedy sprowadził się do Essen...-


Dziennikarz zastanawiał się nad czymś -W takim razie czy pani też jest w jakiś sposób niezwykła jak nasz "przyjaciel"? - W ostatnim czasie stało się to niemal jego standardowe pytanie, ale kiedy niedawno uzyskał pewność istnienia tego świata ... to chciał wiedzieć z czym ma do czynienia. Czy można było go za to winić? Cóż pewnie znajdą się tacy, którzy to zrobią, ale przynajmniej na razie nie było się czym przejmować. Przejdzie ten most, kiedy do niego dotrze.

- Niezwykła? Oh! Pan mi wyraźnie pochlebia... -

David uśmiechnął się lekko -Ohh jestem pewien, że jest pani przyzwyczajona do ... pochwał - powiedział to najsłodszym tonem na jaki potrafił się zdobyć, żeby brzmiał szczerze.

- Owszem. To doskonały sposób na odrzucanie... na poznawanie ludzi. Pochwały i pochlebstwa w większości wypadków są kłamstwami... -


-Marek Agrypa powiedział, że pochlebstwa to sztuka mówienia tego, co inni myślą o samych sobie ... jednak ten świat jest pełen kłamstw, właściwie często w fundamentalnych rzeczach. "Cały świat jest sceną, i wszyscy mężczyźni i kobiety tylko aktorami". Jednakże moje pytanie było bardziej praktycznej natury, nasz drogi Markus jest bardzo ciekawym ... osobnikiem. Zna go pani kilkanaście lat ... dlatego zadałem takie pytanie. Mimo wszystko to raczej podobieństwa się przyciągają ... nie uważa pani?- mówił to spokojnym tonem, tak jakby prowadził jakiś naprawdę nudny wykład. Jego głos wydawał się pozbawiony emocji.

- Ma Pan bardzo rozległą wiedzę... To godne podziwu, jednak nie wiem co w Markusie jest takiego ciekawego? Znamy się spory okres czasu, jednak nie zauważyłam, aby było w nim coś szczególnie ciekawego... Co Pan ma na myśli?-


Mallory spojrzał w jej oczy. Chciał coś z nich wyczytać. Były one Zmysłowe, idealne, symetryczne ... tak samo jak twarz. Jednak nie dało się z tych wyczytać nic innego.

-Fionn mac Cumhaill i Fianna - powiedział z idealnym irlandzkim akcentem David wracając po chwili do typowego niemieckiego akcentu -Przepraszam, za ten przeskok, ale zastanawiam się czy miała pani okazję o tym słyszeć. To pewna stara irlandzka legenda ... folklor. Szekspir trafnie zauważył, że są rzeczy na niebie i ziemi, które nie śniły się waszym filozofom. Podobnie jak w tych legendach Fionn nie był zwykłym człowiekiem, uznając, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy możemy uznać, że faktyczny Fionn wyrósł w jakiś sposób ponad swoich podwładnych i został uwieczniony w legendzie, do której dodawano później pewne elementy, w jakiś sposób był jednak niezwykły. Markus również ma jakieś specjalne zdolności, pani zresztą też ... to żadne pochlebstwo raczej stwierdzenie faktów. A jakie jest pani mojo? -

- A pańskie? - odparła zalotnie i szal zsunął się po jej ramieniu pozostawiając je na chwilę odkryte... Była piękna... - Niektórzy twierdzą, ze przeciwieństwa się przyciągają... Ja twierdzę, ze podobieństwa. Skoro tak pociąga pana, jak pan to określa mojo... To mniemam, ze pan też ma jakieś... -

Mallory patrzył przez chwilę na nią nie odzywając się. Z pewnością była kobietą, której ciężko było się oprzeć. A jednocześnie bardzo niebezpieczną ... o czym oczywiście większość osób nie zdawała sobie sprawy. Jednak jej występ w metrze wyraźnie na tym wskazywał. Uśmiechnął się jednak lekko - Będę bezczelny mówiąc, że nie odpowiada się pytaniem na pytanie? - po tych słowach popatrzył na nią z niewinną miną

- Nie, choć nie lubię słowa bezczelność... Bezczelność jest jak ryzyko w za dużej dawce generuje przykre konsekwencje. Wspominał pan o muralu w metrze z jakiegoś konkretnego powodu? -

-Szczerze chciałem sprawdzić czy widziała go pani -
to była prawdziwa odpowiedź na to pytanie.

Kobieta zupełnie nie zareagowała, jakby interesowały ją tylko światła biegające po budynku, czy może panorama miasta gdzieś w oddali. David również się nie odzywał obserwując to kobietę, to otoczenie. Skoro chciała pomilczeć, to czemu nie. Milczenie w towarzystwie kobiety, nie było wcale taką złą "rozrywką".Po dłuższej chwili odwróciła głowę i na poły zapytała na poły stwierdziła: - Więc?-

-Mojo? Jeżeli za takie uznać szczęście, to można powiedzieć, że mam. W innym wypadku raczej nie - nigdy się nad tym nie zastanawiał ... no może to nie była prawda ... często rozmyślał o pewnych sprawach, jednakże dopiero teraz mógł na to spojrzeć z innej perspektywy. Czy to, że wychodził z tych wszystkich bliskich spotkań ze śmiercią, mogło mieć jakieś "nadnaturalne" podłoże? Była to sprawa, którą warto by rozważyć, jednak najlepiej byłoby to zrobić na spokojnie, a galeria nie była takim miejscem.

- Szczęście... w końcu symbol szczęścia to jeden z symboli pańskiej ziemi... To ma sens. Ja niestety nie dysponuję niczym takim, zbyt dawno nauczyłam się układać i "robić biznes", aby brać pod uwagę szczęście... Które czasem niestety idzie swoją drogą. -

David wzruszył ramionami -Jeżeli chodzi pani o koniczynę, to tak między Bogiem a prawdą, Irlandia jest miejscem w którym się urodziłem, ale którego nie pamiętam za dobrze. Byłem bardzo młody gdy stamtąd wyjechałem. W dzieciństwie dużo się jednak nasłuchałem tego akcentu ... "ojczyzna" daleko od "ojczyzny" i te sprawy ... i jakoś tak go załapałem. A szczęście jest chyba czasami potrzebne każdemu. Czy mogę teraz liczyć na odpowiedź na swoje pytanie? -

- Nic wielkiego. Wiem kiedy ludzie kłamią, a kiedy mówią prawdę...-

-I to jest nic wielkiego? Sporo umiejętność w tym świecie pełnym kłamstw - po tych słowach Mallory uśmiechnął się

- To my czynimy ten świat pełnym kłamstw, pan... ja... oni...-

Mallory wzruszył ramionami -A co by się stało gdyby każdy zajrzał poza zasłonę kłamstw otaczającą świat?- ta rozmowa robiła się coraz bardziej filozoficzna, ale czasami taka była potrzebna. Czasami mogło się wydawać, że nie uzyskujemy żadnych konkretnych odpowiedzi, a jednak takie przemyślenia mogły być dobre ... bywało tak, że odrobina filozofii była potrzebna, żeby można było inaczej spojrzeć na ten świat.

- Żylibyśmy w raju. Nie sądzi Pan? Nikt nie mógłby kłamać...-

-Ale wtedy ten świat byłby bardzo nudny nie sądzi pani? - odpowiedział żartem Mallory -Jednak skoro rozmawiamy już tak, to może odpowie mi pani na pytanie, jakim słowem najlepiej by pani siebie określiła?-

- Motyl.-

Tym razem uśmiech Mallory'ego stał się naprawdę szeroki -Piękny i wolny?-

Uśmiechęła się w odpowiedzi ukazując idealnie białe i idealnie równe zęby.

-A czy wie pani, że motyle mogą być również niebezpieczne? - kontynuował niezrażony niczym David -To zresztą odpowiada nazwa w języku Niemieckim: "Shmeterlling" w przeciwieństwie do pięknego Butterfly czy Pappilion. W dżungli Amazońskiej istnieją jadowite motyle, lub takie, które składają jajeczka pod skórą, aby larwa mogła rozwijać się w "mięsie" ... - była to pewna prowokacja, ale nie chciał ciągnąć jej zbyt daleko. Przynajmniej nie dzisiaj, może będzie miał kiedyś jeszcze okazję porozmawiać z nią.

- Interesujący tok rozumowania... Zmierza pan do czegoś konkretnego? - zainteresowała się lekko.

-Słyszałem, że lepiej pani nie denerwować, bo to może skończyć się źle, jedna osoba, określiła nawet panią jako "oddział szturmowy - mówiąc te słowa David cały czas się uśmiechał -Lepsza niż SAS i elitarne oddziały IRA razem wzięte. To kłamstwo? -

- Ja? Oddział szturmowy? Bierze pan Prozac czy jakieś inne pigułki szczęścia?-

Patrzył na nią jeszcze chwilę. Zauważył, że nie odpowiedziała na jego pytanie. Jasne była zdziwiona i brzmiało to dla niego jak najbardziej autentycznie, ale czy była to prawda?
-Moja pigułka szczęścia nazywa się życie. Każdy powinien ją brać. W innym wypadku ten świat jest zbyt poważny, zbyt nadęty. Większość ludzi potrzebuje kilku kieliszków, żeby zrozumieć prostą prawdę, że tak naprawdę nie można niczym się przejmować i trzeba po prostu żyć ... a czy ma pani może siostrę bliźniaczkę, bo dałbym sobie uciąć rękę, że wcześniej panią widziałem -

- Nie niestety nie mam siostry bliźniaczki. Mam tylko brata i nie bliźniaka. To prawdopodobne, że się gdzieś spotkaliśmy dość dużo podróżuje...-

David wzruszył ramionami. Lepiej chyba wierzyć własnym oczom, niż słowom kogoś innego ... z drugiej strony, lepiej było już nie drążyć tego tematu. -Być może. Ja też trochę podróżowałem. Była pani kiedyś w Irlandii?-

- Owszem. Interesujący kraj... - po tych słowach nastąpił prawdziwy potok informacji i innych ciekawostek. Niektórych David nawet nie znał. Rozmowa zboczyła jednak na mało istotne tematy i należało ją zakończyć. Dlatego w pewnym momencie najgrzeczniej jak umiał powiedział:

-Cóż naprawdę ciekawie się rozmawiało, ale nie śmiem zatrzymywać pani dłużej. Na pewno ma pani innych bardziej ciekawych rozmówców -

Wrócił do stolika i od razu zaczął popijać przyniesione whiskey. Jednocześnie raczył się naprawdę dobrym jedzeniem, które zostało im zapewnione na tej imprezie. Pewnie kosztowało strasznie drogo, a skoro już tutaj był to mógł przynajmniej skorzystać z takiej okazji. W pewnym momencie od stolika odszedł Stein. Dziennikarz ruszył za nim chcąc porozmawiać bez wielu świadków.

-Miałeś racje Marcus, mają tutaj naprawdę świetne jedzenie, powinieneś spróbować whiskey. Mają ogromny wybór - zagaił rozmowę niewinnym głosem.

- Wolę Gin. Ktoś kiedyś się wkurzy i nie będziesz miał okazji zadania po raz kolejny swojego nieśmiertelnego pytania...-

-Nie ma sensu bać się wiatru, jeżeli twoje siano jest przywiązane - odpowiedział mu w filozoficzny sposób David uśmiechając się -Jeżeli do tego dojdzie to będę wiedział, że przegiąłem, ale wiesz nie jestem łatwą osobą do zabicia. - po tych słowach jego uśmiech się jeszcze rozszerzył -Na ten przykład Markus nie przepadasz za mną. Wtedy w "Green Clover" nie musiałeś na mnie używać tej sztuczki,a jednak to zrobiłeś -

- Test dobry jak każdy inny. Większość spierdala gdzie pieprz rośnie. Mądrzy wiedzą, ze mają odpuścić. Reszta ginie w wypadkach, i zapewniam że jesteś łatwy do zabicia. Aby było jasne byłem i jestem przeciwny twojej obecności w tej instytucji. Jesteś przede wszystkim nieostrożny. Módl się, aby Twoja nieostrożność nie zakończyła się tym, że będę musiał iść na czyjś pogrzeb.-


-Jak pokazują pewne osoby pogrzeb nie zapewnia tego, że ktoś zostanie grzecznie w grobie - odparł mu na to Mallory. Było to złośliwe, ale właściwie było to pewne dostosowanie się do poziomu rozmówcy. - I nie ciesz się. Jest takie powiedzenie, dla przyjaciół i wrogów będziesz wydawał się nieśmiertelny -

- Nie mówiłem o pogrzebie... A nadto nie nie jesteś ani moim przyjacielem, ani wrogiem.-

-Ciekawe, jak nie o pogrzebie, to o czym? -
uśmiechnął się David -To w takim razie po cholerę tak się wkurzyłeś z tymi adresami? -

- Odpowiedziałem już na to pytanie. Uważam, ze jesteś zagrożeniem dla ludzi, którzy pracują w tej organizacji. Oni również dla niej pracują, więc jesteś zagrożeniem bezpośrednio dla nich. Jeżeli przez Ciebie lub twoją głupotę cokolwiek im się stanie nie będziesz musiał grzecznie leżeć w grobie... Jeżeli uznajesz to za groźbę to dobrze, bo to jest groźba. -

Mallory uśmiechnął się szeroko -Cieszę się, że doszliśmy do tego, ponieważ ja uważam, że to ty jesteś zagrożeniem i gdybym potrafił to z radością wkopałbym cię z powrotem do grobu tam gdzie jest twoje miejsce. Uważam, że oszukiwanie śmierci w ten sposób jest nienaturalne i może przysporzyć tylko zła - po tych słowach dziennikarz podniósł szklaneczkę whiskey w górę -Jest nadzieje od morza, ale żadna od grobu - po tych słowach upił spory łyk napoju. Może tym razem przegiął, może nie wierzył we wszystko co powiedział, ale jak zwykle "Got" zagrał mu na nerwach i skoro tamten rzucił mu groźbę, to nie można było pozostać dłużnym? Mallory odejmował szklankę od ust i absolutnie nic nie zapowiadało tego co stało się w następnej chwili. Lewa sierpowy wylądował na twarzy Dawida powodując spore przesunięcie nosa.

- Nigdy więcej... - oczy Steina przez moment lśniły jeszcze na niebiesko, po czym zgasły - Nigdy! -

Mimo, że miejsce w którym rozmawiali nie było publiczne, po krótkiej chwili pojawiła się grupka gapiów, a także ochroniarze. Jakaś pomocna dusza podała dziennikarzowi chusteczkę, aby mógł zatamować krwawienie z nosta.

- Pan Mallory opisze panom zdarzenie. Tu jest moja wizytówka. - powiedział do jednego z ochroniarzy - Zgodnie z zasadami galerii proszę mnie odprowadzić do wyjścia. Chodźmy. - odwrócił się i w towarzystwie ochroniarzy wyszedł.

Mallory uśmiechał się cały czas szeroko, całe szczęście, że nos raczej zrastał się szybko, zresztą nie pierwszy raz i nie ostatni. Tamując krew powiedział na tyle głośno, żeby wyprowadzany Marcus usłyszał -Nic się nie stało, doszło do wymiany zdań, kto wygrałby w walce Max Schmeling a Kevin McBride i widać pan Stein postanowił mi udowodnić wyższość niemieckiej szkoły boksu. - po tych słowach uśmiechnął się jeszcze szerzej. To zdarzenie udowadniało tylko jego teorię, że to całe Widmo czy czym on tam był było niebezpieczne, jednakże przynajmniej na razie poza obserwacją jego nie mógł zrobić nic. Jednak jeżeli będzie stwarzał zagrożenie dla niewinnych, mogło się to zmienić.

-Przepraszam państwa muszę się przemyć - powiedział do ochroniarzy udając się do łazienki. Nikt go nie zatrzymywał chociaż słyszał za sobą głosy ... na pewno zaczną się niedługo plotki. Cóż nie ma to jak ciekawy dzień. Nad kranem przepłukał nos ... sporo krwi. Popatrzył na swoje odbicie w lustrze, wydawało się, że można go nawet samemu nastawić, nie było więc na co czekać. Sprawnym ruchem przestawił go na właściwie miejsce. Przez chwilę zabolało go jak cholera i zacisnął zęby, żeby nie wydać z siebie jakiegoś niepotrzebnego odgłosu. Nos zrobił się trochę grubszy, ale David wiedział, że opuchlizna zejdzie szybko. Chrząstka nosa zaczynała się zrastać po około 6 godzinach ... to znał zarówno z teorii jak i praktyki ... jasne nos mógł mieć grubszy trochę dłużej, ale koniec końców, nie będzie żadnego śladu po tym wydarzeniu. Całkiem dobry cios w wykonaniu Markusa musiał mu to przyznać.

Po wyjściu z łazienki wziął od kelnera kolejną szklaneczkę whiskey, gdyż z poprzedniej ubyło sporo podczas całego tego zajścia. Wrócił do stolika, przy którym w tym momencie pozostawała tylko jedna osoba. Zajął swoje miejsce i uśmiechnął się lekko -Cóż za impreza - powiedział -Nie mieliśmy chyba okazji się poznać. Pan pozwoli, że się przedstawię David Mallory -

- Kurt Webber, miło mi. Owszem, można powiedzieć, że Lukrecja jest jak zwykle perfekcjonistką...-


-Miałem okazję z nią chwilę porozmawiać, bardzo interesująca rozmówczyni -
po chwili jednak dziennikarz zdał sobie sprawę, że już wcześniej miał kilka razy do czynienia z tym nazwiskiem. Przed oczami stanęła mu notatka redakcyjna, jaką nie tak dawno przeglądał -Przepraszam czy pan nie był czasami Mistrzem Europy i Wicemistrzem USA w K1?-

- Byłem, dawno temu... - uśmiechnął się - teraz przytyłem i w ogóle...-

-E chyba nie jest tak źle, pewni i tak niejednego młodego mógłby pan nauczyć rzeczy albo dwóch ... co pana sprowadza na to przyjęcie? Jest pan znajomym naszej gospodyni?-

- Nie. Przyszedłem jako osoba towarzysząca.-

Dziennikarz kiwnął głową -Mimo wszystko bardzo ciekawe i chyba różnorodne towarzystwo zasiadało dziś między nami. Akurat takie ułożenia gości ciężko było się spodziewać -

- Nie bardzo rozumiem o czym pan mówi...-


-Wie pan zazwyczaj przy takich imprezach miejsce przy stoliku z gospodarzem czy gospodynią zarezerwowane jest dla szczególnych gości. Nie często widzi się przy nich policjantów -
powiedział mając na myśli obecność Markusa -Oczywiście jestem dopiero od niedawna w Essen, więc może palnąłem jakieś głupstwo? - tutaj dziennikarz przerwał na chwilę -Zresztą nie ważne ... jest pan fanem sztuki? -

- To prywatne przyjęcie, więc przy stoliku gospodyni zasiadają przyjaciele. Ponadto jeżeli jest pan łaskaw zauważyć gospodyni w zasadzie cały czas jest przy innych stolikach rozmawiając z gośćmi...-

Mallory kiwnął głową -Rozumiem. Tak zmieniając temat, był pan w USA, jak podobał się panu kraj? - chciał znaleźć jakiś dobry wstęp do dalszej być może ciekawszej rozmowy, ale jak na razie nic tego nie zapowiadało.

- Duży, głośny, pozerski... Nic specjalnego.-

-Mhm, mimo wszystko jest w nim chyba coś specjalnego. Daje "dom" każdemu ... -

- Podobnie jak śmietnisko... w końcu wszystko tam trafia. Bez urazy.-


-Nie poczułem się urażony -
odparł David z USA wcale nie wiązały się jakieś bardzo przyjemne wspomnienia ... właściwie wprost przeciwnie śmierć matki i czas spędzony w sierocińcu ... obecnie było to po prostu kolejne miejsce, w którym kiedyś żył i do którego jakoś go nie ciągnęło. Najlepsze wspomnienia miał z Irlandii ... było ich oczywiście nie wiele ... co po części mogłoby tłumaczyć dlaczego były takie przyjemne ... w końcu dla dziecka wszystko było takie idealne. Z pewnością ten obraz nie wytrzymałby starcia z rzeczywistością ... ale w sumie lepsze to niż LA -Mimo wszystko wiele osób, kocha to śmietnisko ... co jest w sumie niesamowite, kraj założony przez emigrantów, gdzie nie przepada się za pewnym typem emigrantów. Europa jest inna. Chociaż obecnie patrząc na chociażby Niemcy przybywa tutaj coraz więcej emigrantów. Bez urazy, ale w niektórych miejscach Berlin przypomina bardziej Ankarę -

- Zapewne. Jednak jakoś nie czuję się zaszczycony pańskimi wynurzeniami. Każdy ma prawo do własnych opinii, ale ja naprawdę nie muszę znać pańskiego punktu widzenia... Może powinien pan się udać do lekarza, jakieś wstrząśnięcie mózgu czy coś takiego... -

-Wystarczyło powiedzieć, że nie ma pan ochoty na rozmowę - po tych słowach Mallory wzruszył ramionami - Nie trzeba od razu tak ostro -

- Czy uważa pan, że rozmowa to to samo co wysłuchiwanie nadętych opinii o migracji ludności we współczesnym świecie i jakieś do niczego nie pasujące odniesienia do domu w rozumieniu ojczyzny? Jeżeli potrzebuje się pan pochwalić wiedzą z zakresu to jest wielu innych słuchaczy... lepszych ode mnie. Naprawdę - przegryzł przy tych słowach jakąś kanapkę z talerza na stole.

-Nie rozmowa to nie wysłuchiwanie nadętych opinie i nie, nie potrzebuję się pochwalić jakąś wiedzą. Nie wiedziałem, co może pana interesować - ponownie wzruszył ramionami. Przynajmniej udało mu się go bardziej zaktywizować, chociaż nie w tym dobrym sensie.

- Dlaczego pan ciągle węszy? Czego tak naprawdę chce się pan dowiedzieć? - również wzruszył ramionami co beznamiętnie wypowiedzianej kwestii dodało jeszcze większej obojętności i swoistego olewactwa...

-A skąd panu przyszło do głowy, że ciągle węszę? - odparł dziennikarz

- Przed chwilą sam pan to powiedział.-

-Nie powiedziałem. Chyba że próbuje pan wyciągać jakieś wnioski z moich pytań - odpowiedział mu Mallory -Proszę się nie martwić, nie próbuję wyciągnąć od pana jakieś historyjki -

- Nie muszę nic wyciągać. Wnioski są oczywiste. Informacja o tym, ze byłem wicemistrzem USA w K1 jest zawarta tylko w jednej bazie danych razem z inną bardzo ważną informacją do której się pan nie stosuje... Wręcz dziecinne, żadna dedukcja. -

-Aha, tylko, ze ja nie piszę żadnego artykułu - Nie miał zamiaru kłócić się z tą logiką rozumowania. Faktycznie znaczyło to, że miał dostęp do tej bazy danych, a nie w jaki sposób go uzyskał, widocznie facet zapomniał albo nie chciał myśleć o tym drobnym szczególe.

- Nie bardzo rozumiem co to z kolei ma do rzeczy?-

-Chciałem tylko to wyjaśnić, żeby nie było żadnych nieporozumień. -

- Czyli węszy pan dla sportu? Dziennikarz łamane na prywatny detektyw łamane na przysłowiowy ból w dupie? Coś takiego? Czy może poszedłem za daleko?-

-To zależy kogo spytamy - odparł beznamiętnym tonem głosu dziennikarz.

- Chyba wypiłem za dużo, bo nie nadążam...-

-Odpowiedź na pytanie czy poszedł pan za daleko brzmi: to zależy kogo się spyta. Jestem pewien, że parę osób dorzuciłoby jeszcze kilka epitetów - mówił dalej spokojnie, po części mając nadzieję, że rozładuje to trochę napięcie, a po części ponieważ naprawdę nie obchodziło go co sobie Kurt myśli.

- Niech będzie... -

David uśmiechnął się lekko -Tak to bywa -

Kurt zajął się kolejnym kieliszkiem wina i kanapkami, zwracał uwagę na Davida, ale widać było, że sam nie zamierza ciągnąć rozmowy na siłę. Przynajmniej udało się uspokoić sytuację.

-Tak z ciekawości, o ile mogę spytać z kim pan właściwie przyszedł na to przyjęcie?-

- Z panną Schwartzwissen. -

-Aha - powiedział David któremu nazwisko to kompletnie nic nie mówiło i uśmiechnął się przyjaźnie -A czym się pan zajmuje? -

- W notatce, którą pan czytał było to napisane... -

-Tak, ale to chyba bardziej hobby?-

- Niby co? -

-Nauczanie sztuk walki ... da się z tego wyżyć? -


- Da się, tak samo jak z dziennikarstwa.-


-Tak powiedzmy - odparł David -Aczkolwiek przy takiej ilości dziennikarzy, to chyba trzeba się bardzo starać, żeby jakąś porządną pensję wyciągać - przy tych słowach uśmiechał się szeroko, gdyż nie żył przecież nigdy z pensji dziennikarskiej, ale było to dobre przebranie ...

- Znaczy mam lepszy rynek pracy... -

-Zdecydowanie ... pisanie jest znacznie prostsze -
odpowiedział. Facet kiwnął głową przyjmując tą wypowiedź do wiadomości. Przynajmniej na razie wyglądało, że tematy rozmów się wyczerpały. Dziennikarz w ciszy zajadał kolejną porcję, w pewnym momencie przeprosił i ruszył na obchód sali. Była to naprawdę duża impreza, może uda odnaleźć się kogoś, kto jeżeli nie był przychylnie do niego nastawiony, to przynajmniej neutralnie. Taka rozmowa byłaby pewną odskocznią. Zaczął rozglądać się za Alem ten raczej nie miał nic do niego. Znalazł go po kilku minutach, oglądał jakieś grafitti.

-Sztuka nowoczesna, ciężko ją zrozumieć - powiedział David wskazując na obserwowanego przez Al'a obrazek.

- Według Lukrecji, bo ona zawsze pisze ten stuff, ekspresjonizm oraz delikatne naloty postmodernizmu widoczne w dziele artysty oddają jego skonfliktowaną duszę oraz wielopłaszczyznowość istnienia... Co jest rzecz jasna widoczne... Tia... -


-Zdaje się, że niektórzy wierzą, że można poznać człowieka po jego "dziełach" - dodał tonem konwersacji David, po czym rozejrzał się, ale raczej nikogo nie zauważył -Tak właściwie, to w co ja się wpakowałem? Nie zrozum mnie źle, ale mam wrażenie, że czasami ta cała grupa nie potrzebuje wrogów żeby skoczyć na siebie nawzajem. To wszystko przypomina jakiś tygiel -

- Zupełnie jak dyplomacja supermocarstw. To, że gramy w jednej drużynie nie znaczy, ze nie jesteśmy przeciwnikami...-


-To co sprawiło, że to wszystko zaczęło działać? - było to najrozsądniejsze pytanie do zadania po takiej wypowiedzi. Co sprawiło, że to wszystko zaczęło działać? Gdyby znał odpowiedź na to pytanie wiele spraw wyjaśniłoby się.

- Znaczy?-

-Ta cała "agencja" czy jakkolwiek ją nazwać. Sam stwierdziłeś, że nie wszyscy za sobą przepadacie. Zdarza się pewnie jawna wrogość, a mimo wszystko razem współpracujecie. Jakiś ważny wspólny cel? Wspólny wróg? -

- Pieniądze. - zaśmiał się - tak, pieniądze... Można to sprowadzić do pieniędzy.-

-Naprawdę? Oczywiście słyszałem powiedzenie, że jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze ... ale, że w tym przypadku o to chodzi ... nie spodziewałbym się - jakoś nie chciało mu się w to uwierzyć, ale nie mógł stwierdzić, czy ta wypowiedź była szczera.

- Pieniądze, wpływy, możliwości, układy, wielką politykę, teorię spiskową dziejów, cokolwiek co komu pasuje... Niektórzy wiecznie doszukują się drugiego dna tam gdzie go nie ma. Może po prostu, bo tak trzeba, bo każdy z nas ma moralność?-

-Jaką moralność?- czyżby zaczynała się kolejna filozoficzna dysputa. Jednak skoro było to tutaj tak popularne, to dlaczego nie zagrać w to?

- Zbyt długie przebywanie w galerii mi nie służy... Że niby o co pytasz?-

-Mówisz, że każdy z nas ma moralność. Pytam więc jaką moralność? Słyszałeś kiedyś powiedzenie, że terrorysta jednego, jest bojownikiem o wolność drugiego? Obawiam się, że światem rządzi relatywizm. I wydaj się, że tak też jest w przypadku moralności- wyjaśnił swoje pytanie.

- I to w czymś przeszkadza? Relatywizm?-

-A myślisz, że nie? To co akceptowalne dla jednego, może takie nie być dla drugiego, pytanie czy to tabu, które łamiemy jest fundamentalne dla tej drugiej osoby. Jeżeli tak, to nici ze współpracy-

- Dlaczego?-


-Jeżeli istniałby człowiek, którego moralność pozwala na zabicie 1000 osób, żeby osiągnąć jakieś prywatne dobra, to myślisz, że dogadałby się z kimś kto uważa, że życie jest święte i nie powinno być zabierane?-

- Owszem.-

-Teraz to ja chyba nie nadążam - ta odpowiedź faktycznie go zaskoczyła. Do tego pewność z jaką została wypowiedziana.

- Moralność ma jedną podstawową cechę. Niezmienność systemu wartości. Jeżeli uważam, że posiadanie przez człowieka broni palnej jest złe to jest złe zawsze. Niezależnie czy trzyma broń terrorysta czy policjant. Wielu uważa się za dobrych i chroniących życie, ale jednocześnie opowiada się za wysłaniem wojsk na wojnę. Gdzie ta ochrona życia żołnierzy? Moralność nie zależy od okoliczności. Jest jeszcze rzeczywistość, która karze kalkulować "rozsądną stratę", nawet jeżeli uważam, że wszyscy mają prawo żyć, to rozsądną stratą są policjanci, którzy giną na służbie, aby inni mogli żyć. Niezmienność moralności pozwala na przewidzenie zachowania drugiej strony, a przewidzenie na dopasowanie, dopasowanie na współpracę... -

Była to naprawdę ciekawa kwestia. David chwilę ją rozważył. W końcu zdecydował się na odpowiedź.
-Twoja niezmienność moralności, wyklucza w takim przypadku jej relatywizm -

- Wręcz przeciwnie. Moralność jest relatywna. Dla osoby X zabicie 5 osób to zło, dla osoby Y nic wielkiego, a może nawet dobro. Przecież cały czas mówimy o tych samych 5 osobach...-

-Co nie do końca wyklucza moje stwierdzenie. Wtedy tylko cienka linia będzie dzieliła te osoby, od otwartego konfliktu. - w sumie sprowadzało się do tego, co powiedział na początku, nie było sensu jednak zwracać na to uwagę, gdyż pod pewnymi względami ta rozmowa była naprawdę edukacyjna.

- Owszem, cienka czarna linia...-

-Dlaczego czarna?-

- Dlatego, że lubię ten kolor? dlatego, że mieści w sobie wszystkie inne? Co jednak tylko potwierdza starą dewizę, że gdzie wola porozumienia tam i Diabeł z Bogiem w karty pograją.-

-No cóż powód dobry jak każdy inny. Co oznacza, że agencja spełnia mimo wszystko wyższy cel niż pieniądze. - dodał Mallory, a na stwierdzenie o Bogu i diable uśmiechnął się lekko -Księga Hioba-

- Duże pieniądze... i wpływy.-

-Więc prawdziwie pytanie brzmi, co chcemy osiągnąć mając to-

- Ogólnoświatowy dobrobyt, pokój, kolonizację Marsa... A po co ty żyjesz? - zapytał nagle zmieniając temat.

Pytanie go zaskoczyło, chwilę się nad nim zastanowił, po czym uśmiechnął się lekko jakby przepraszająco -Kiedyś myślałem, że wiem ... ale moje założenia okazały się błędne -

- O?!-

-W pewnym sensie byłem wojownikiem, żołnierzem ... jakkolwiek to nazwać. Nie typowym, to prawda ... ale mimo wszystko walczyłem za coś. Wierzyłem, że walka ... jest dla jakieś wielkiej sprawy. Rzeczywistość wszystko zweryfikowała - nie było sensu w tym momencie tego ukrywać. W sumie z nikim nie dzielił się do tej pory tymi rozważaniami, bo nie miał okazji, a warto było czasami o takich rzeczach opowiedzieć. Był to swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa. Pozwalało też na rewizję pewnych poglądów. W tym momencie Al był najlepszą osobą do wysłuchania tego.

- I walka była po co? -

-Kiedyś myślałem, że o lepsze jutro - uśmiechnął się lekko dziennikarz

- Lepsze to znaczy?-

-Gdy znajdujemy się na poziomie idealizmu, a wszyscy mają mniejsze czy większe jego podkłady to powiedziałbym o wolności ... bezpieczeństwie. Wolność moim zdaniem jest chyba najpiękniejszą rzeczą jaką możemy mieć ... ale też jest kwestia bezpieczeństwa ... to się łączy. Ten świat jest pełen zła, którego się nie da chyba do końca wyeliminować ... może gdyby kiedyś się udało moglibyśmy być całkowicie wolni? - w tym miejscu dziennikarz wzruszył ramionami -Ideału nie da się osiągnąć trzeba jednak do niego dążyć ... ale polityka do tego nie dąży. Wszyscy politycy to kolesie ... gdyby wybory mogły coś zmienić byłyby zakazane - był to pewien chaos, ale takie myśli często ciężko było uporządkować. Poza tym wydawało mu się, że jego rozmówca zrozumie o co mu chodzi.

- Polityce nie są po to, aby cokolwiek zmieniać. tylko po to, aby utrzymywać status quo. Dla zmian powoływane są mniej lub bardziej niejawne agencje rządowe. Tylko, że one mają często związane ręce. Takie agencje jak my nie. Sekretnie rządzące światem... hihihi.-

-Ciekawe czy na przykład członkowie IRA powiedzieliby kiedyś coś podobnego - powiedział uśmiechając się lekko Mallory. Dowiedział się z pewnością kilku ciekawych rzeczy.

- Paradoksalnie. Tak. Działamy podobnie tylko uderzamy w inne cele. W bardzo dużym uproszczeniu.-

-Mhm ... rozumiem - powiedział dziennikarz -To będzie na pewno ciekawe doświadczenie -

- Być może... Jak wszędzie tu też pracują świry i świrki... są prawa i zasady, nie wszystkie napisane i nie wszystkie przestrzegane... Albo ktoś się wpasuje, albo nie...-

-Ohh chyba o to się nie muszę martwić, zdaje mi się, że przynajmniej jedna osoba, czeka na pierwsze moje potknięcie, żeby się mnie pozbyć -

- Wszystko leży w "dopuszczalnej stracie"... czy może raczej tej linii... dopóki nie zostanie przekroczona... -


-Dobrze znasz Markusa?- zmienił w tym momencie temat David.

- Owszem.-

-Gdzie tkwi jego problem? W sensie mogę się po części domyślić, ale wiesz ... wydaje mi się, że on nie przepadał za mną od praktycznie pierwszego momentu -

- To pytanie gdzie tkwi Twój problem. Dlaczego uważasz, ze to on ma się do ciebie dopasowywać?-

-Nie uważam tak, mam mu jednak za złe, chociażby to, że mieszał mi w głowie -

- Ci, którym mieszał w głowie są pod opieką szpitala psychiatrycznego... i jest ich kilku.-

-No w każdym razie zastosował jedną ze swoich sztuczek -


- i?-

-Nic ... nie podobało mi się to. Być może teraz doszło już do większej scysji, ale cóż życie ... - nie chciał się tym za bardzo przejmować. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Co się stało, to się nie odstanie. Były to naprawdę mądre powiedzenia. Trzeba było żyć dalej i zobaczyć jak sytuacja będzie się rozwijać. W końcu wszystko mogło się zmienić jak w kalejdoskopie.

- Tobie nie podoba się to, jemu co innego... właśnie życie... nic więcej. -

-Najlepsze podsumowanie. No cóż, zobaczymy jak to się rozwinie- po tych słowach pożegnał go i udał się w stronę wyjścia. Było już dość późno, a po tym długim dniu pełnym atrakcji był naprawdę zmęczony. Miał chęć położyć się ciepłym łóżku ... w czymś co przynajmniej na razie mógł nazwać domem.

Gdy tylko znalazł się na chłodzie ulicy wyciągnął telefon i po przepytaniu kilku kelnerów wybrał numer ... "kierowcy na zamówienie". Facet przyjechał po chwili. Mallory rzucił mu kluczyki do limuzyny i podał adres. Nie chciał ryzykować zatrzymania, a ta usługa nie była taka droga. Poza tym chłopaczek wydawał się zadowolony mając szansę prowadzenia tego wozu. Po kilkunastu minutach byli pod mieszkaniem. Młodzieniec zaparkował, zabrał swoją kasę, zostawił rachunek i zmył się jak najszybciej z tego miejsca. David przebrał się i zabrał swoje rzeczy do domu, zamykając limuzynę.

Gdy wszedł do mieszkania odetchnął głęboko. Zamknął za sobą drzwi i skierował swoje kroki do sejfu. Otworzył go i wpakował tam część rzeczy, zostawiając jednak pistolet. Na wszelki wypadek chciał go mieć pod ręką. Nie sądził żeby coś mu groziło, ale kto wie? Przeszedł się po pustym mieszkaniu. Był już naprawdę śpiący, ale jednocześnie pod pewnymi względami zadowolony.

W sumie mógłby się zdziwić. Po raz kolejny życie wywróciło mu się do góry nogami, a on się tym za bardzo nie przejął. Miał teraz przynajmniej na pewien czas jakąś bezpieczną przystań i chyba to było najważniejsze. Mieszkanie w którym mógł odetchnąć i być sobą.

Rozebrał się wieszając część rzeczy i wrzucając do prania inne te brudniejsze. Na szczęścia miał ich wystarczającą ilość, żeby przez najbliższe kilkanaście dni niczym się nie martwić. Na dłuższą metę będzie musiał się jednak wybrać na zakupy, jednak przy tych zarobkach nie powinien być to problem.

W końcu położył się na łóżku patrząc w sufit. Cieszył się, że ubrał pościel przed wyjściem z domu, teraz pewnie nie chciałoby mu się. Było to bardzo szerokie łóżko. Dwie osoby miałyby tutaj nadal sporo miejsca ... trzy dałyby radę się przespać nie przeszkadzając sobie. Gdyby miał takie w czasach studenckich, to pewnie w razie potrzeby i cztery osoby by na nim spały. Uśmiechnął się do swoich wspomnień. One pozostawały w przeszłości. Czymś pewnym i spokojnym. Już ustalonym. A gdzieś tam czekała na niego przyszłość. Nie wiedział co może przynieść jutro ... oprócz tego, że na pewno będzie ciekawie. Cóż jak na razie całkiem dobrze sobie radził.

Obrócił się na bok chwile patrząc w stronę uchylonego okna od którego leciało w miarę świeże powietrze. Lubił lato ... przyzwyczaił się do ciepła, zarówno w USA, Ameryce Południowej czy Afryce ... zimy były ciężkie, jednakże jakoś trzeba było sobie radzić.

W końcu odwrócił się i zasnął uśmiechając się lekko ...

Śnił ... potem nie mógł sobie przypomnieć szczegółów. Zresztą jak to często bywa, gdy po przebudzeniu pamiętamy każdy szczegół snu ... a potem wraz z kolejnymi godzinami pamięć o nim jest spychana gdzieś na boczny tor. Powoli codzienność życia zastępuje w umyśle obrazy zobaczone podczas tego stanu.

Znajdował się w dżungli. Dobrze pamiętał ten zapach, a w tym śnie był on nadzwyczaj dokładny. W powietrzu czuć było, że przed chwilą przestało padać, a gdzieś w oddali słychać było głosy zwierząt. Wszystko było nad wyraz wyraźne.

Jak to bywa w snach jakaś tajemnicza siła kazała mu iść na przód, w nieznanym kierunku. Coraz głębiej w dżunglę. Rozglądał się po niej i zdawał sobie sprawę, że nie wszystko było tutaj na "miejscu". Nie był nigdy ekspertem z biologii, ale w Ameryce Południowej naoglądał się wystarczająco dużo drzew, wystarczająco wiele razy miał okazję "przejść" się po niebezpiecznej dżungli, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak.

Niektóre drzewa były większe niż powinny, wydawało się, że sięgają chmur. I te wszystkie kolory .... nawet w Amazonii nie widział tylu kolorowych kwiatów w jednym miejscu. Przyglądał im się z daleka, bo nieznane kwiaty mogły być niebezpieczne ... śmiertelnie niebezpieczne.

Z daleka na konarach drzew ... lub na ziemi, tuż przy granicy wzroku widział zwierzęta. Liczne zwierzęta. Część widział na jawie, część miał może okazję oglądać w telewizji, a część wyglądała jak jakieś karykaturalne połączenia różnych gatunków. Przez chwilę dziwił się, że jego umysł mógł wygenerować takie obrazy. Wszystkie te istoty przyglądały mu się uważnie.

Czuł na sobie ich oczekujący wzrok. A coś go cały czas pchało dalej i dalej, w stronę coraz to dziwniej wyglądającej dżungli. Po jakimś czasie usłyszał inny dźwięk ... szum wody. Skoro jego nogi, nawet bez udziału głowy, kierowały go w tamtą stronę, to nie miał wielkiego wyboru.

Nagle linia drzew urywała się ukazując mu inny widok. Znajdował się na jakieś wysokiej górze. Za nim rozciągała się dżungla, której nie powstydziłby się żaden z twórców kina. Oświetlający wszystko księżyc nadawał temu obrazowi dodatkowego smaczku.

Gdy popatrzył na wprost ... widział różne lądy. Gdzieniegdzie widział miasta ... jakieś pustynie. Miejsca zniszczone przez wojnę czy inny podobny kataklizm. Tu i ówdzie były też zielone pola, lasy ... wyglądały samotnie w stosunku do reszty tła. Bił od nich jakiś smutek, a jednocześnie determinacja. "Cóż to będzie za smutny świat, gdy wszystko to zniknie" usłyszał w swojej głowie. Nie był pewien czy są to jego myśli, czy może ktoś inny je wkłada.

A na dole ... na dole płynęła szeroka, srebrzysta rzeka. Nawet stąd można było zorientować się, że woda jest nad wyraz czysta. Chciałby zostać w tej dżungli, tutaj na górze. Odwrócić się i pójść z powrotem. Gdy wszystko było skomplikowane w miastach, to gdy ruszał "na łowy", z przewodnikiem i karabinem ... lub sam, wszystko było prostsze.

Jednakże nadal było coś wartego ochrony, a otaczając się murami sami stajemy się łatwym celem. Znów nie wiedział skąd nachodzą go takie myśli, jednakże teraz wiedział co powinien zrobić. Wziął rozbieg. Czuł wiatr we włosach. Biegł .... biegł tak szybko jak nigdy na jawie, czuł się jak sam wiatr.

W końcu odbił się od końcówki płaskowyżu i z gracją zaczął lecieć w dół ... w stronę rzeki. Nie bał się. A za sobą słyszał jakby westchnienie ulgi ... czy podziękowań?

Uderzył w wodę ... lądowanie zupełnie nie było bolesne. Woda była ciepła i kojąca. Dał się unieść prądowi ... gdziekolwiek wyląduje.

W końcu woda wyrzuciła go na jakiś ląd. Otworzył oczy ... ten ląd znał ... a przynajmniej tak mu się wydawało. Szedł utwardzaną drogą uzbrojony w miecz. Samotny. Szedł bo zagrożenie było tak wielkie, że ktoś musiał stawić mu czoło. I w śnie z każdym stawianym krokiem przechodził ogromne odległości. W ciągu kilku sekund przeszedł zieloną wyspę, a gdzieś w jego głowie cały czas rozbrzmiewały słowa ""Ile stąd mil do Babilonu? Sześć razy dziesięć, nie wiesz o tym? Czy można dojść tam, nim zgaśnie świeczka? Nie tylko tam, ale i z powrotem. Jeśliś więc szybki, przyjacielu, nim zgaśnie świeczka, dojdziesz do celu".

Zatrzymał się dopiero na szczycie góry, wokół wrzosowisk. To musiała być Szkocja ... tak przynajmniej mu się wydawało. Może to było jego wyobrażenie Szkocji? Było tu ciemno i pusto ... dziko i jednocześnie tak pięknie. Odetchnął głębiej i wbił swoją broń na samym szczycie góry. Potem wyciągnął ręce aby dać się unieść w powietrze przez ogromnego orła, który przyleciał nie wiadomo skąd.

Podróż była króciutka. W końcu jego "środek transportu" porzucił go na wysokim budynku w Essen. Poznawał ten widok ze zdjęć i innych podobnych źródeł. Tutaj było chłodniej, ciemniej. Samo miasto zresztą wydawało się trochę przygnębiające. "City that never sleeps" powtórzył w myślach hasło. I potem ruszył ... biegiem, jak najszybciej ... przeskakując z dachu na dach ... i powoli "odpływając".

Obudził się mniej więcej w tym momencie. Wokół nad było ciepło. "Zapamiętajcie co wam się przyśniło jak śpicie gdzieś pierwszy raz, bo może się sprawdzić" przypomniał sobie pewien przesąd. "Z pewnością, taki szalony sen na pewno się spełni".

Po czym ponownie zasnął ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 10-01-2010 o 14:24.
Hawkeye jest offline