Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-12-2009, 23:31   #131
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Na pytanie o drinka David odwrócił się w stronę lokaja -Bushmills jeżeli jest dostępny - uśmiechnął się lekko i podniósł się ze swojego miejsca -Witam panią, nie mieliśmy okazji wcześniej porozmawiać, dlatego jest mi niezwykle miło panią poznać - teraz dawało znać o sobie szkolenie, bądźmy przyjacielscy. Chociaż od pewnego momentu cały świat wali się na głowę, nie ma sensu tego okazywać. Siła spokoju ... być może śmieszne hasło, ale czasami było naprawdę potrzebne. Po co się denerwować? W końcu wszystko się ustabilizuje i minie ... a może uda się znaleźć jakiś sojuszników ... albo przynajmniej nie narobić sobie więcej wrogów ... już chyba i tak zraził do siebie wystarczająca ilość osób, żeby ta robota zrobiła się jeszcze ciekawsza.

- Mnie również. Interesuje się Pan sztuką? -
zapytała kobieta

-Szczerze powiedziawszy to bardziej pobocznie. Interesuję się historią, ale historia sztuki jest jej integralną częścią. Jednak jeżeli chodzi o sztukę nowoczesną to obawiam się, że nie jest to w żadnej mierze mój "konik". Chyba po prostu nie umiem jej zrozumieć - uśmiechnął się przy ostatnich słowach, akcentując, że po części były one żartem. Na pewno miało to pokazać, że chce porozmawiać w luźny sposób. Nie ma sensu aby jakieś konwenanse to ograniczały.

- To przejdźmy się. Będziemy udawać, ze coś oglądamy... - po chwili spacerku wyszli na patio przed budynkiem. Było pięknie oświetlone i bardzo spokojne. Dziennikarz podczas całej drogi rozglądał się po galerii. Robił to raczej z zawodowego przyzwyczajenia, niż czegokolwiek innego. Jego wzrok co jakiś czas padał na idącą obok niego kobietę. Ona przynajmniej na razie wydawała się spokojna i normalna ... w przeciwieństwie do Markusa. Ten facet działał mu na nerwy ... -Muszę pogratulować skuteczności w metrze - powiedział w pewnym momencie spokojnym tonem Mallory

- W metrze? - zdziwienie było więcej niż autentyczne.

Dziennikarz popatrzył na nią. Na pewno była to ona, ale nie było co tego ciągnąć. Była świetną aktorką i chyba nie chciała o tym co się wydarzyło rozmawiać. Dzisiejszy dzień był poza tym męczący -Być może już wzrok nie ten sam. Na jednej ze stacji metra powstał jednak bardzo piękny mural, a widzę, że jest pani zainteresowana tego typem sztuki -

- A tak. Pamiętam. Doskonała robota, ekspresja artysty... ale chyba nie będziemy drążyć tematu tego murala... -


-Nie oczywiście, jak zresztą wspominałem, nie znam się na tym typie sztuki. Poza tym nie chciałbym wyjść na jakiegoś kompletnego laika, w sprawach sztuki. Obawiam się, że moja wiedza jest podstawowa. - David przerwał na chwilę przyglądając się spacerującej po patio parze młodych ludzi. Jego "towarzyszka" przyznała się, że była na stacji metra ... jednakże obecnie nie czuł się na siłach na jakikolwiek atak -Mogę zapytać skąd pani pochodzi? Nie ma pani niemieckiego nazwiska ... -

- Z terenów obecnej Szwajcarii. Rodowa posiadłość znajduje się pod Lucerną, ale dość wcześnie zadomowiliśmy się w Bawarii...-

-Ciekawy dobór słów ... z terenów obecnej Szwajcarii, o ile mnie pamięć nie myli, terytorium Szwajcarii nie zmieniło się od Pokoju Westfalskiego - po tych słowach dziennikarz uśmiechnął się lekko -Wygląd często może być jednak mylący, dlatego nie będę popełniał nietaktu pytając panią o wiek. - po chwili milczenia dodał -Bawaria to dość ciekawy kraj. Inny niż reszta landów ... dużo tam katolików na ten przykład - skakał z tematu na temat, mógł dowiedzieć się przynajmniej czegoś o niej.

- Owszem, dość specyficzny... A wiek - zaśmiała się perliście - jestem pełnoletnia... -

-Oczywiście - powiedział uśmiechając się dziennikarz -W końcu kobiety zawsze mają 18 urodziny - dodał również żartobliwie - Czy miała pani jakiś konkretny temat rozmowy na myśli, gdy wybieraliśmy się na ten spacer. Bo muszę przyznać, że mimo, iż imponuje mi to zaproszenia, to chyba nie jestem najlepszym rozmówcą ... cały czas zadaję pytania -

- Pytania zadaje się, aby uzyskać odpowiedzi... Prawda? Może po prostu nie zadaje pan właściwych pytań?-

-Najpierw trzeba znać właściwie pytania. Od dawna zna pani Markusa? -

- Kilkanaście lat. Od czasu kiedy sprowadził się do Essen...-


Dziennikarz zastanawiał się nad czymś -W takim razie czy pani też jest w jakiś sposób niezwykła jak nasz "przyjaciel"? - W ostatnim czasie stało się to niemal jego standardowe pytanie, ale kiedy niedawno uzyskał pewność istnienia tego świata ... to chciał wiedzieć z czym ma do czynienia. Czy można było go za to winić? Cóż pewnie znajdą się tacy, którzy to zrobią, ale przynajmniej na razie nie było się czym przejmować. Przejdzie ten most, kiedy do niego dotrze.

- Niezwykła? Oh! Pan mi wyraźnie pochlebia... -

David uśmiechnął się lekko -Ohh jestem pewien, że jest pani przyzwyczajona do ... pochwał - powiedział to najsłodszym tonem na jaki potrafił się zdobyć, żeby brzmiał szczerze.

- Owszem. To doskonały sposób na odrzucanie... na poznawanie ludzi. Pochwały i pochlebstwa w większości wypadków są kłamstwami... -


-Marek Agrypa powiedział, że pochlebstwa to sztuka mówienia tego, co inni myślą o samych sobie ... jednak ten świat jest pełen kłamstw, właściwie często w fundamentalnych rzeczach. "Cały świat jest sceną, i wszyscy mężczyźni i kobiety tylko aktorami". Jednakże moje pytanie było bardziej praktycznej natury, nasz drogi Markus jest bardzo ciekawym ... osobnikiem. Zna go pani kilkanaście lat ... dlatego zadałem takie pytanie. Mimo wszystko to raczej podobieństwa się przyciągają ... nie uważa pani?- mówił to spokojnym tonem, tak jakby prowadził jakiś naprawdę nudny wykład. Jego głos wydawał się pozbawiony emocji.

- Ma Pan bardzo rozległą wiedzę... To godne podziwu, jednak nie wiem co w Markusie jest takiego ciekawego? Znamy się spory okres czasu, jednak nie zauważyłam, aby było w nim coś szczególnie ciekawego... Co Pan ma na myśli?-


Mallory spojrzał w jej oczy. Chciał coś z nich wyczytać. Były one Zmysłowe, idealne, symetryczne ... tak samo jak twarz. Jednak nie dało się z tych wyczytać nic innego.

-Fionn mac Cumhaill i Fianna - powiedział z idealnym irlandzkim akcentem David wracając po chwili do typowego niemieckiego akcentu -Przepraszam, za ten przeskok, ale zastanawiam się czy miała pani okazję o tym słyszeć. To pewna stara irlandzka legenda ... folklor. Szekspir trafnie zauważył, że są rzeczy na niebie i ziemi, które nie śniły się waszym filozofom. Podobnie jak w tych legendach Fionn nie był zwykłym człowiekiem, uznając, że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy możemy uznać, że faktyczny Fionn wyrósł w jakiś sposób ponad swoich podwładnych i został uwieczniony w legendzie, do której dodawano później pewne elementy, w jakiś sposób był jednak niezwykły. Markus również ma jakieś specjalne zdolności, pani zresztą też ... to żadne pochlebstwo raczej stwierdzenie faktów. A jakie jest pani mojo? -

- A pańskie? - odparła zalotnie i szal zsunął się po jej ramieniu pozostawiając je na chwilę odkryte... Była piękna... - Niektórzy twierdzą, ze przeciwieństwa się przyciągają... Ja twierdzę, ze podobieństwa. Skoro tak pociąga pana, jak pan to określa mojo... To mniemam, ze pan też ma jakieś... -

Mallory patrzył przez chwilę na nią nie odzywając się. Z pewnością była kobietą, której ciężko było się oprzeć. A jednocześnie bardzo niebezpieczną ... o czym oczywiście większość osób nie zdawała sobie sprawy. Jednak jej występ w metrze wyraźnie na tym wskazywał. Uśmiechnął się jednak lekko - Będę bezczelny mówiąc, że nie odpowiada się pytaniem na pytanie? - po tych słowach popatrzył na nią z niewinną miną

- Nie, choć nie lubię słowa bezczelność... Bezczelność jest jak ryzyko w za dużej dawce generuje przykre konsekwencje. Wspominał pan o muralu w metrze z jakiegoś konkretnego powodu? -

-Szczerze chciałem sprawdzić czy widziała go pani -
to była prawdziwa odpowiedź na to pytanie.

Kobieta zupełnie nie zareagowała, jakby interesowały ją tylko światła biegające po budynku, czy może panorama miasta gdzieś w oddali. David również się nie odzywał obserwując to kobietę, to otoczenie. Skoro chciała pomilczeć, to czemu nie. Milczenie w towarzystwie kobiety, nie było wcale taką złą "rozrywką".Po dłuższej chwili odwróciła głowę i na poły zapytała na poły stwierdziła: - Więc?-

-Mojo? Jeżeli za takie uznać szczęście, to można powiedzieć, że mam. W innym wypadku raczej nie - nigdy się nad tym nie zastanawiał ... no może to nie była prawda ... często rozmyślał o pewnych sprawach, jednakże dopiero teraz mógł na to spojrzeć z innej perspektywy. Czy to, że wychodził z tych wszystkich bliskich spotkań ze śmiercią, mogło mieć jakieś "nadnaturalne" podłoże? Była to sprawa, którą warto by rozważyć, jednak najlepiej byłoby to zrobić na spokojnie, a galeria nie była takim miejscem.

- Szczęście... w końcu symbol szczęścia to jeden z symboli pańskiej ziemi... To ma sens. Ja niestety nie dysponuję niczym takim, zbyt dawno nauczyłam się układać i "robić biznes", aby brać pod uwagę szczęście... Które czasem niestety idzie swoją drogą. -

David wzruszył ramionami -Jeżeli chodzi pani o koniczynę, to tak między Bogiem a prawdą, Irlandia jest miejscem w którym się urodziłem, ale którego nie pamiętam za dobrze. Byłem bardzo młody gdy stamtąd wyjechałem. W dzieciństwie dużo się jednak nasłuchałem tego akcentu ... "ojczyzna" daleko od "ojczyzny" i te sprawy ... i jakoś tak go załapałem. A szczęście jest chyba czasami potrzebne każdemu. Czy mogę teraz liczyć na odpowiedź na swoje pytanie? -

- Nic wielkiego. Wiem kiedy ludzie kłamią, a kiedy mówią prawdę...-

-I to jest nic wielkiego? Sporo umiejętność w tym świecie pełnym kłamstw - po tych słowach Mallory uśmiechnął się

- To my czynimy ten świat pełnym kłamstw, pan... ja... oni...-

Mallory wzruszył ramionami -A co by się stało gdyby każdy zajrzał poza zasłonę kłamstw otaczającą świat?- ta rozmowa robiła się coraz bardziej filozoficzna, ale czasami taka była potrzebna. Czasami mogło się wydawać, że nie uzyskujemy żadnych konkretnych odpowiedzi, a jednak takie przemyślenia mogły być dobre ... bywało tak, że odrobina filozofii była potrzebna, żeby można było inaczej spojrzeć na ten świat.

- Żylibyśmy w raju. Nie sądzi Pan? Nikt nie mógłby kłamać...-

-Ale wtedy ten świat byłby bardzo nudny nie sądzi pani? - odpowiedział żartem Mallory -Jednak skoro rozmawiamy już tak, to może odpowie mi pani na pytanie, jakim słowem najlepiej by pani siebie określiła?-

- Motyl.-

Tym razem uśmiech Mallory'ego stał się naprawdę szeroki -Piękny i wolny?-

Uśmiechęła się w odpowiedzi ukazując idealnie białe i idealnie równe zęby.

-A czy wie pani, że motyle mogą być również niebezpieczne? - kontynuował niezrażony niczym David -To zresztą odpowiada nazwa w języku Niemieckim: "Shmeterlling" w przeciwieństwie do pięknego Butterfly czy Pappilion. W dżungli Amazońskiej istnieją jadowite motyle, lub takie, które składają jajeczka pod skórą, aby larwa mogła rozwijać się w "mięsie" ... - była to pewna prowokacja, ale nie chciał ciągnąć jej zbyt daleko. Przynajmniej nie dzisiaj, może będzie miał kiedyś jeszcze okazję porozmawiać z nią.

- Interesujący tok rozumowania... Zmierza pan do czegoś konkretnego? - zainteresowała się lekko.

-Słyszałem, że lepiej pani nie denerwować, bo to może skończyć się źle, jedna osoba, określiła nawet panią jako "oddział szturmowy - mówiąc te słowa David cały czas się uśmiechał -Lepsza niż SAS i elitarne oddziały IRA razem wzięte. To kłamstwo? -

- Ja? Oddział szturmowy? Bierze pan Prozac czy jakieś inne pigułki szczęścia?-

Patrzył na nią jeszcze chwilę. Zauważył, że nie odpowiedziała na jego pytanie. Jasne była zdziwiona i brzmiało to dla niego jak najbardziej autentycznie, ale czy była to prawda?
-Moja pigułka szczęścia nazywa się życie. Każdy powinien ją brać. W innym wypadku ten świat jest zbyt poważny, zbyt nadęty. Większość ludzi potrzebuje kilku kieliszków, żeby zrozumieć prostą prawdę, że tak naprawdę nie można niczym się przejmować i trzeba po prostu żyć ... a czy ma pani może siostrę bliźniaczkę, bo dałbym sobie uciąć rękę, że wcześniej panią widziałem -

- Nie niestety nie mam siostry bliźniaczki. Mam tylko brata i nie bliźniaka. To prawdopodobne, że się gdzieś spotkaliśmy dość dużo podróżuje...-

David wzruszył ramionami. Lepiej chyba wierzyć własnym oczom, niż słowom kogoś innego ... z drugiej strony, lepiej było już nie drążyć tego tematu. -Być może. Ja też trochę podróżowałem. Była pani kiedyś w Irlandii?-

- Owszem. Interesujący kraj... - po tych słowach nastąpił prawdziwy potok informacji i innych ciekawostek. Niektórych David nawet nie znał. Rozmowa zboczyła jednak na mało istotne tematy i należało ją zakończyć. Dlatego w pewnym momencie najgrzeczniej jak umiał powiedział:

-Cóż naprawdę ciekawie się rozmawiało, ale nie śmiem zatrzymywać pani dłużej. Na pewno ma pani innych bardziej ciekawych rozmówców -

Wrócił do stolika i od razu zaczął popijać przyniesione whiskey. Jednocześnie raczył się naprawdę dobrym jedzeniem, które zostało im zapewnione na tej imprezie. Pewnie kosztowało strasznie drogo, a skoro już tutaj był to mógł przynajmniej skorzystać z takiej okazji. W pewnym momencie od stolika odszedł Stein. Dziennikarz ruszył za nim chcąc porozmawiać bez wielu świadków.

-Miałeś racje Marcus, mają tutaj naprawdę świetne jedzenie, powinieneś spróbować whiskey. Mają ogromny wybór - zagaił rozmowę niewinnym głosem.

- Wolę Gin. Ktoś kiedyś się wkurzy i nie będziesz miał okazji zadania po raz kolejny swojego nieśmiertelnego pytania...-

-Nie ma sensu bać się wiatru, jeżeli twoje siano jest przywiązane - odpowiedział mu w filozoficzny sposób David uśmiechając się -Jeżeli do tego dojdzie to będę wiedział, że przegiąłem, ale wiesz nie jestem łatwą osobą do zabicia. - po tych słowach jego uśmiech się jeszcze rozszerzył -Na ten przykład Markus nie przepadasz za mną. Wtedy w "Green Clover" nie musiałeś na mnie używać tej sztuczki,a jednak to zrobiłeś -

- Test dobry jak każdy inny. Większość spierdala gdzie pieprz rośnie. Mądrzy wiedzą, ze mają odpuścić. Reszta ginie w wypadkach, i zapewniam że jesteś łatwy do zabicia. Aby było jasne byłem i jestem przeciwny twojej obecności w tej instytucji. Jesteś przede wszystkim nieostrożny. Módl się, aby Twoja nieostrożność nie zakończyła się tym, że będę musiał iść na czyjś pogrzeb.-


-Jak pokazują pewne osoby pogrzeb nie zapewnia tego, że ktoś zostanie grzecznie w grobie - odparł mu na to Mallory. Było to złośliwe, ale właściwie było to pewne dostosowanie się do poziomu rozmówcy. - I nie ciesz się. Jest takie powiedzenie, dla przyjaciół i wrogów będziesz wydawał się nieśmiertelny -

- Nie mówiłem o pogrzebie... A nadto nie nie jesteś ani moim przyjacielem, ani wrogiem.-

-Ciekawe, jak nie o pogrzebie, to o czym? -
uśmiechnął się David -To w takim razie po cholerę tak się wkurzyłeś z tymi adresami? -

- Odpowiedziałem już na to pytanie. Uważam, ze jesteś zagrożeniem dla ludzi, którzy pracują w tej organizacji. Oni również dla niej pracują, więc jesteś zagrożeniem bezpośrednio dla nich. Jeżeli przez Ciebie lub twoją głupotę cokolwiek im się stanie nie będziesz musiał grzecznie leżeć w grobie... Jeżeli uznajesz to za groźbę to dobrze, bo to jest groźba. -

Mallory uśmiechnął się szeroko -Cieszę się, że doszliśmy do tego, ponieważ ja uważam, że to ty jesteś zagrożeniem i gdybym potrafił to z radością wkopałbym cię z powrotem do grobu tam gdzie jest twoje miejsce. Uważam, że oszukiwanie śmierci w ten sposób jest nienaturalne i może przysporzyć tylko zła - po tych słowach dziennikarz podniósł szklaneczkę whiskey w górę -Jest nadzieje od morza, ale żadna od grobu - po tych słowach upił spory łyk napoju. Może tym razem przegiął, może nie wierzył we wszystko co powiedział, ale jak zwykle "Got" zagrał mu na nerwach i skoro tamten rzucił mu groźbę, to nie można było pozostać dłużnym? Mallory odejmował szklankę od ust i absolutnie nic nie zapowiadało tego co stało się w następnej chwili. Lewa sierpowy wylądował na twarzy Dawida powodując spore przesunięcie nosa.

- Nigdy więcej... - oczy Steina przez moment lśniły jeszcze na niebiesko, po czym zgasły - Nigdy! -

Mimo, że miejsce w którym rozmawiali nie było publiczne, po krótkiej chwili pojawiła się grupka gapiów, a także ochroniarze. Jakaś pomocna dusza podała dziennikarzowi chusteczkę, aby mógł zatamować krwawienie z nosta.

- Pan Mallory opisze panom zdarzenie. Tu jest moja wizytówka. - powiedział do jednego z ochroniarzy - Zgodnie z zasadami galerii proszę mnie odprowadzić do wyjścia. Chodźmy. - odwrócił się i w towarzystwie ochroniarzy wyszedł.

Mallory uśmiechał się cały czas szeroko, całe szczęście, że nos raczej zrastał się szybko, zresztą nie pierwszy raz i nie ostatni. Tamując krew powiedział na tyle głośno, żeby wyprowadzany Marcus usłyszał -Nic się nie stało, doszło do wymiany zdań, kto wygrałby w walce Max Schmeling a Kevin McBride i widać pan Stein postanowił mi udowodnić wyższość niemieckiej szkoły boksu. - po tych słowach uśmiechnął się jeszcze szerzej. To zdarzenie udowadniało tylko jego teorię, że to całe Widmo czy czym on tam był było niebezpieczne, jednakże przynajmniej na razie poza obserwacją jego nie mógł zrobić nic. Jednak jeżeli będzie stwarzał zagrożenie dla niewinnych, mogło się to zmienić.

-Przepraszam państwa muszę się przemyć - powiedział do ochroniarzy udając się do łazienki. Nikt go nie zatrzymywał chociaż słyszał za sobą głosy ... na pewno zaczną się niedługo plotki. Cóż nie ma to jak ciekawy dzień. Nad kranem przepłukał nos ... sporo krwi. Popatrzył na swoje odbicie w lustrze, wydawało się, że można go nawet samemu nastawić, nie było więc na co czekać. Sprawnym ruchem przestawił go na właściwie miejsce. Przez chwilę zabolało go jak cholera i zacisnął zęby, żeby nie wydać z siebie jakiegoś niepotrzebnego odgłosu. Nos zrobił się trochę grubszy, ale David wiedział, że opuchlizna zejdzie szybko. Chrząstka nosa zaczynała się zrastać po około 6 godzinach ... to znał zarówno z teorii jak i praktyki ... jasne nos mógł mieć grubszy trochę dłużej, ale koniec końców, nie będzie żadnego śladu po tym wydarzeniu. Całkiem dobry cios w wykonaniu Markusa musiał mu to przyznać.

Po wyjściu z łazienki wziął od kelnera kolejną szklaneczkę whiskey, gdyż z poprzedniej ubyło sporo podczas całego tego zajścia. Wrócił do stolika, przy którym w tym momencie pozostawała tylko jedna osoba. Zajął swoje miejsce i uśmiechnął się lekko -Cóż za impreza - powiedział -Nie mieliśmy chyba okazji się poznać. Pan pozwoli, że się przedstawię David Mallory -

- Kurt Webber, miło mi. Owszem, można powiedzieć, że Lukrecja jest jak zwykle perfekcjonistką...-


-Miałem okazję z nią chwilę porozmawiać, bardzo interesująca rozmówczyni -
po chwili jednak dziennikarz zdał sobie sprawę, że już wcześniej miał kilka razy do czynienia z tym nazwiskiem. Przed oczami stanęła mu notatka redakcyjna, jaką nie tak dawno przeglądał -Przepraszam czy pan nie był czasami Mistrzem Europy i Wicemistrzem USA w K1?-

- Byłem, dawno temu... - uśmiechnął się - teraz przytyłem i w ogóle...-

-E chyba nie jest tak źle, pewni i tak niejednego młodego mógłby pan nauczyć rzeczy albo dwóch ... co pana sprowadza na to przyjęcie? Jest pan znajomym naszej gospodyni?-

- Nie. Przyszedłem jako osoba towarzysząca.-

Dziennikarz kiwnął głową -Mimo wszystko bardzo ciekawe i chyba różnorodne towarzystwo zasiadało dziś między nami. Akurat takie ułożenia gości ciężko było się spodziewać -

- Nie bardzo rozumiem o czym pan mówi...-


-Wie pan zazwyczaj przy takich imprezach miejsce przy stoliku z gospodarzem czy gospodynią zarezerwowane jest dla szczególnych gości. Nie często widzi się przy nich policjantów -
powiedział mając na myśli obecność Markusa -Oczywiście jestem dopiero od niedawna w Essen, więc może palnąłem jakieś głupstwo? - tutaj dziennikarz przerwał na chwilę -Zresztą nie ważne ... jest pan fanem sztuki? -

- To prywatne przyjęcie, więc przy stoliku gospodyni zasiadają przyjaciele. Ponadto jeżeli jest pan łaskaw zauważyć gospodyni w zasadzie cały czas jest przy innych stolikach rozmawiając z gośćmi...-

Mallory kiwnął głową -Rozumiem. Tak zmieniając temat, był pan w USA, jak podobał się panu kraj? - chciał znaleźć jakiś dobry wstęp do dalszej być może ciekawszej rozmowy, ale jak na razie nic tego nie zapowiadało.

- Duży, głośny, pozerski... Nic specjalnego.-

-Mhm, mimo wszystko jest w nim chyba coś specjalnego. Daje "dom" każdemu ... -

- Podobnie jak śmietnisko... w końcu wszystko tam trafia. Bez urazy.-


-Nie poczułem się urażony -
odparł David z USA wcale nie wiązały się jakieś bardzo przyjemne wspomnienia ... właściwie wprost przeciwnie śmierć matki i czas spędzony w sierocińcu ... obecnie było to po prostu kolejne miejsce, w którym kiedyś żył i do którego jakoś go nie ciągnęło. Najlepsze wspomnienia miał z Irlandii ... było ich oczywiście nie wiele ... co po części mogłoby tłumaczyć dlaczego były takie przyjemne ... w końcu dla dziecka wszystko było takie idealne. Z pewnością ten obraz nie wytrzymałby starcia z rzeczywistością ... ale w sumie lepsze to niż LA -Mimo wszystko wiele osób, kocha to śmietnisko ... co jest w sumie niesamowite, kraj założony przez emigrantów, gdzie nie przepada się za pewnym typem emigrantów. Europa jest inna. Chociaż obecnie patrząc na chociażby Niemcy przybywa tutaj coraz więcej emigrantów. Bez urazy, ale w niektórych miejscach Berlin przypomina bardziej Ankarę -

- Zapewne. Jednak jakoś nie czuję się zaszczycony pańskimi wynurzeniami. Każdy ma prawo do własnych opinii, ale ja naprawdę nie muszę znać pańskiego punktu widzenia... Może powinien pan się udać do lekarza, jakieś wstrząśnięcie mózgu czy coś takiego... -

-Wystarczyło powiedzieć, że nie ma pan ochoty na rozmowę - po tych słowach Mallory wzruszył ramionami - Nie trzeba od razu tak ostro -

- Czy uważa pan, że rozmowa to to samo co wysłuchiwanie nadętych opinii o migracji ludności we współczesnym świecie i jakieś do niczego nie pasujące odniesienia do domu w rozumieniu ojczyzny? Jeżeli potrzebuje się pan pochwalić wiedzą z zakresu to jest wielu innych słuchaczy... lepszych ode mnie. Naprawdę - przegryzł przy tych słowach jakąś kanapkę z talerza na stole.

-Nie rozmowa to nie wysłuchiwanie nadętych opinie i nie, nie potrzebuję się pochwalić jakąś wiedzą. Nie wiedziałem, co może pana interesować - ponownie wzruszył ramionami. Przynajmniej udało mu się go bardziej zaktywizować, chociaż nie w tym dobrym sensie.

- Dlaczego pan ciągle węszy? Czego tak naprawdę chce się pan dowiedzieć? - również wzruszył ramionami co beznamiętnie wypowiedzianej kwestii dodało jeszcze większej obojętności i swoistego olewactwa...

-A skąd panu przyszło do głowy, że ciągle węszę? - odparł dziennikarz

- Przed chwilą sam pan to powiedział.-

-Nie powiedziałem. Chyba że próbuje pan wyciągać jakieś wnioski z moich pytań - odpowiedział mu Mallory -Proszę się nie martwić, nie próbuję wyciągnąć od pana jakieś historyjki -

- Nie muszę nic wyciągać. Wnioski są oczywiste. Informacja o tym, ze byłem wicemistrzem USA w K1 jest zawarta tylko w jednej bazie danych razem z inną bardzo ważną informacją do której się pan nie stosuje... Wręcz dziecinne, żadna dedukcja. -

-Aha, tylko, ze ja nie piszę żadnego artykułu - Nie miał zamiaru kłócić się z tą logiką rozumowania. Faktycznie znaczyło to, że miał dostęp do tej bazy danych, a nie w jaki sposób go uzyskał, widocznie facet zapomniał albo nie chciał myśleć o tym drobnym szczególe.

- Nie bardzo rozumiem co to z kolei ma do rzeczy?-

-Chciałem tylko to wyjaśnić, żeby nie było żadnych nieporozumień. -

- Czyli węszy pan dla sportu? Dziennikarz łamane na prywatny detektyw łamane na przysłowiowy ból w dupie? Coś takiego? Czy może poszedłem za daleko?-

-To zależy kogo spytamy - odparł beznamiętnym tonem głosu dziennikarz.

- Chyba wypiłem za dużo, bo nie nadążam...-

-Odpowiedź na pytanie czy poszedł pan za daleko brzmi: to zależy kogo się spyta. Jestem pewien, że parę osób dorzuciłoby jeszcze kilka epitetów - mówił dalej spokojnie, po części mając nadzieję, że rozładuje to trochę napięcie, a po części ponieważ naprawdę nie obchodziło go co sobie Kurt myśli.

- Niech będzie... -

David uśmiechnął się lekko -Tak to bywa -

Kurt zajął się kolejnym kieliszkiem wina i kanapkami, zwracał uwagę na Davida, ale widać było, że sam nie zamierza ciągnąć rozmowy na siłę. Przynajmniej udało się uspokoić sytuację.

-Tak z ciekawości, o ile mogę spytać z kim pan właściwie przyszedł na to przyjęcie?-

- Z panną Schwartzwissen. -

-Aha - powiedział David któremu nazwisko to kompletnie nic nie mówiło i uśmiechnął się przyjaźnie -A czym się pan zajmuje? -

- W notatce, którą pan czytał było to napisane... -

-Tak, ale to chyba bardziej hobby?-

- Niby co? -

-Nauczanie sztuk walki ... da się z tego wyżyć? -


- Da się, tak samo jak z dziennikarstwa.-


-Tak powiedzmy - odparł David -Aczkolwiek przy takiej ilości dziennikarzy, to chyba trzeba się bardzo starać, żeby jakąś porządną pensję wyciągać - przy tych słowach uśmiechał się szeroko, gdyż nie żył przecież nigdy z pensji dziennikarskiej, ale było to dobre przebranie ...

- Znaczy mam lepszy rynek pracy... -

-Zdecydowanie ... pisanie jest znacznie prostsze -
odpowiedział. Facet kiwnął głową przyjmując tą wypowiedź do wiadomości. Przynajmniej na razie wyglądało, że tematy rozmów się wyczerpały. Dziennikarz w ciszy zajadał kolejną porcję, w pewnym momencie przeprosił i ruszył na obchód sali. Była to naprawdę duża impreza, może uda odnaleźć się kogoś, kto jeżeli nie był przychylnie do niego nastawiony, to przynajmniej neutralnie. Taka rozmowa byłaby pewną odskocznią. Zaczął rozglądać się za Alem ten raczej nie miał nic do niego. Znalazł go po kilku minutach, oglądał jakieś grafitti.

-Sztuka nowoczesna, ciężko ją zrozumieć - powiedział David wskazując na obserwowanego przez Al'a obrazek.

- Według Lukrecji, bo ona zawsze pisze ten stuff, ekspresjonizm oraz delikatne naloty postmodernizmu widoczne w dziele artysty oddają jego skonfliktowaną duszę oraz wielopłaszczyznowość istnienia... Co jest rzecz jasna widoczne... Tia... -


-Zdaje się, że niektórzy wierzą, że można poznać człowieka po jego "dziełach" - dodał tonem konwersacji David, po czym rozejrzał się, ale raczej nikogo nie zauważył -Tak właściwie, to w co ja się wpakowałem? Nie zrozum mnie źle, ale mam wrażenie, że czasami ta cała grupa nie potrzebuje wrogów żeby skoczyć na siebie nawzajem. To wszystko przypomina jakiś tygiel -

- Zupełnie jak dyplomacja supermocarstw. To, że gramy w jednej drużynie nie znaczy, ze nie jesteśmy przeciwnikami...-


-To co sprawiło, że to wszystko zaczęło działać? - było to najrozsądniejsze pytanie do zadania po takiej wypowiedzi. Co sprawiło, że to wszystko zaczęło działać? Gdyby znał odpowiedź na to pytanie wiele spraw wyjaśniłoby się.

- Znaczy?-

-Ta cała "agencja" czy jakkolwiek ją nazwać. Sam stwierdziłeś, że nie wszyscy za sobą przepadacie. Zdarza się pewnie jawna wrogość, a mimo wszystko razem współpracujecie. Jakiś ważny wspólny cel? Wspólny wróg? -

- Pieniądze. - zaśmiał się - tak, pieniądze... Można to sprowadzić do pieniędzy.-

-Naprawdę? Oczywiście słyszałem powiedzenie, że jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze ... ale, że w tym przypadku o to chodzi ... nie spodziewałbym się - jakoś nie chciało mu się w to uwierzyć, ale nie mógł stwierdzić, czy ta wypowiedź była szczera.

- Pieniądze, wpływy, możliwości, układy, wielką politykę, teorię spiskową dziejów, cokolwiek co komu pasuje... Niektórzy wiecznie doszukują się drugiego dna tam gdzie go nie ma. Może po prostu, bo tak trzeba, bo każdy z nas ma moralność?-

-Jaką moralność?- czyżby zaczynała się kolejna filozoficzna dysputa. Jednak skoro było to tutaj tak popularne, to dlaczego nie zagrać w to?

- Zbyt długie przebywanie w galerii mi nie służy... Że niby o co pytasz?-

-Mówisz, że każdy z nas ma moralność. Pytam więc jaką moralność? Słyszałeś kiedyś powiedzenie, że terrorysta jednego, jest bojownikiem o wolność drugiego? Obawiam się, że światem rządzi relatywizm. I wydaj się, że tak też jest w przypadku moralności- wyjaśnił swoje pytanie.

- I to w czymś przeszkadza? Relatywizm?-

-A myślisz, że nie? To co akceptowalne dla jednego, może takie nie być dla drugiego, pytanie czy to tabu, które łamiemy jest fundamentalne dla tej drugiej osoby. Jeżeli tak, to nici ze współpracy-

- Dlaczego?-


-Jeżeli istniałby człowiek, którego moralność pozwala na zabicie 1000 osób, żeby osiągnąć jakieś prywatne dobra, to myślisz, że dogadałby się z kimś kto uważa, że życie jest święte i nie powinno być zabierane?-

- Owszem.-

-Teraz to ja chyba nie nadążam - ta odpowiedź faktycznie go zaskoczyła. Do tego pewność z jaką została wypowiedziana.

- Moralność ma jedną podstawową cechę. Niezmienność systemu wartości. Jeżeli uważam, że posiadanie przez człowieka broni palnej jest złe to jest złe zawsze. Niezależnie czy trzyma broń terrorysta czy policjant. Wielu uważa się za dobrych i chroniących życie, ale jednocześnie opowiada się za wysłaniem wojsk na wojnę. Gdzie ta ochrona życia żołnierzy? Moralność nie zależy od okoliczności. Jest jeszcze rzeczywistość, która karze kalkulować "rozsądną stratę", nawet jeżeli uważam, że wszyscy mają prawo żyć, to rozsądną stratą są policjanci, którzy giną na służbie, aby inni mogli żyć. Niezmienność moralności pozwala na przewidzenie zachowania drugiej strony, a przewidzenie na dopasowanie, dopasowanie na współpracę... -

Była to naprawdę ciekawa kwestia. David chwilę ją rozważył. W końcu zdecydował się na odpowiedź.
-Twoja niezmienność moralności, wyklucza w takim przypadku jej relatywizm -

- Wręcz przeciwnie. Moralność jest relatywna. Dla osoby X zabicie 5 osób to zło, dla osoby Y nic wielkiego, a może nawet dobro. Przecież cały czas mówimy o tych samych 5 osobach...-

-Co nie do końca wyklucza moje stwierdzenie. Wtedy tylko cienka linia będzie dzieliła te osoby, od otwartego konfliktu. - w sumie sprowadzało się do tego, co powiedział na początku, nie było sensu jednak zwracać na to uwagę, gdyż pod pewnymi względami ta rozmowa była naprawdę edukacyjna.

- Owszem, cienka czarna linia...-

-Dlaczego czarna?-

- Dlatego, że lubię ten kolor? dlatego, że mieści w sobie wszystkie inne? Co jednak tylko potwierdza starą dewizę, że gdzie wola porozumienia tam i Diabeł z Bogiem w karty pograją.-

-No cóż powód dobry jak każdy inny. Co oznacza, że agencja spełnia mimo wszystko wyższy cel niż pieniądze. - dodał Mallory, a na stwierdzenie o Bogu i diable uśmiechnął się lekko -Księga Hioba-

- Duże pieniądze... i wpływy.-

-Więc prawdziwie pytanie brzmi, co chcemy osiągnąć mając to-

- Ogólnoświatowy dobrobyt, pokój, kolonizację Marsa... A po co ty żyjesz? - zapytał nagle zmieniając temat.

Pytanie go zaskoczyło, chwilę się nad nim zastanowił, po czym uśmiechnął się lekko jakby przepraszająco -Kiedyś myślałem, że wiem ... ale moje założenia okazały się błędne -

- O?!-

-W pewnym sensie byłem wojownikiem, żołnierzem ... jakkolwiek to nazwać. Nie typowym, to prawda ... ale mimo wszystko walczyłem za coś. Wierzyłem, że walka ... jest dla jakieś wielkiej sprawy. Rzeczywistość wszystko zweryfikowała - nie było sensu w tym momencie tego ukrywać. W sumie z nikim nie dzielił się do tej pory tymi rozważaniami, bo nie miał okazji, a warto było czasami o takich rzeczach opowiedzieć. Był to swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa. Pozwalało też na rewizję pewnych poglądów. W tym momencie Al był najlepszą osobą do wysłuchania tego.

- I walka była po co? -

-Kiedyś myślałem, że o lepsze jutro - uśmiechnął się lekko dziennikarz

- Lepsze to znaczy?-

-Gdy znajdujemy się na poziomie idealizmu, a wszyscy mają mniejsze czy większe jego podkłady to powiedziałbym o wolności ... bezpieczeństwie. Wolność moim zdaniem jest chyba najpiękniejszą rzeczą jaką możemy mieć ... ale też jest kwestia bezpieczeństwa ... to się łączy. Ten świat jest pełen zła, którego się nie da chyba do końca wyeliminować ... może gdyby kiedyś się udało moglibyśmy być całkowicie wolni? - w tym miejscu dziennikarz wzruszył ramionami -Ideału nie da się osiągnąć trzeba jednak do niego dążyć ... ale polityka do tego nie dąży. Wszyscy politycy to kolesie ... gdyby wybory mogły coś zmienić byłyby zakazane - był to pewien chaos, ale takie myśli często ciężko było uporządkować. Poza tym wydawało mu się, że jego rozmówca zrozumie o co mu chodzi.

- Polityce nie są po to, aby cokolwiek zmieniać. tylko po to, aby utrzymywać status quo. Dla zmian powoływane są mniej lub bardziej niejawne agencje rządowe. Tylko, że one mają często związane ręce. Takie agencje jak my nie. Sekretnie rządzące światem... hihihi.-

-Ciekawe czy na przykład członkowie IRA powiedzieliby kiedyś coś podobnego - powiedział uśmiechając się lekko Mallory. Dowiedział się z pewnością kilku ciekawych rzeczy.

- Paradoksalnie. Tak. Działamy podobnie tylko uderzamy w inne cele. W bardzo dużym uproszczeniu.-

-Mhm ... rozumiem - powiedział dziennikarz -To będzie na pewno ciekawe doświadczenie -

- Być może... Jak wszędzie tu też pracują świry i świrki... są prawa i zasady, nie wszystkie napisane i nie wszystkie przestrzegane... Albo ktoś się wpasuje, albo nie...-

-Ohh chyba o to się nie muszę martwić, zdaje mi się, że przynajmniej jedna osoba, czeka na pierwsze moje potknięcie, żeby się mnie pozbyć -

- Wszystko leży w "dopuszczalnej stracie"... czy może raczej tej linii... dopóki nie zostanie przekroczona... -


-Dobrze znasz Markusa?- zmienił w tym momencie temat David.

- Owszem.-

-Gdzie tkwi jego problem? W sensie mogę się po części domyślić, ale wiesz ... wydaje mi się, że on nie przepadał za mną od praktycznie pierwszego momentu -

- To pytanie gdzie tkwi Twój problem. Dlaczego uważasz, ze to on ma się do ciebie dopasowywać?-

-Nie uważam tak, mam mu jednak za złe, chociażby to, że mieszał mi w głowie -

- Ci, którym mieszał w głowie są pod opieką szpitala psychiatrycznego... i jest ich kilku.-

-No w każdym razie zastosował jedną ze swoich sztuczek -


- i?-

-Nic ... nie podobało mi się to. Być może teraz doszło już do większej scysji, ale cóż życie ... - nie chciał się tym za bardzo przejmować. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Co się stało, to się nie odstanie. Były to naprawdę mądre powiedzenia. Trzeba było żyć dalej i zobaczyć jak sytuacja będzie się rozwijać. W końcu wszystko mogło się zmienić jak w kalejdoskopie.

- Tobie nie podoba się to, jemu co innego... właśnie życie... nic więcej. -

-Najlepsze podsumowanie. No cóż, zobaczymy jak to się rozwinie- po tych słowach pożegnał go i udał się w stronę wyjścia. Było już dość późno, a po tym długim dniu pełnym atrakcji był naprawdę zmęczony. Miał chęć położyć się ciepłym łóżku ... w czymś co przynajmniej na razie mógł nazwać domem.

Gdy tylko znalazł się na chłodzie ulicy wyciągnął telefon i po przepytaniu kilku kelnerów wybrał numer ... "kierowcy na zamówienie". Facet przyjechał po chwili. Mallory rzucił mu kluczyki do limuzyny i podał adres. Nie chciał ryzykować zatrzymania, a ta usługa nie była taka droga. Poza tym chłopaczek wydawał się zadowolony mając szansę prowadzenia tego wozu. Po kilkunastu minutach byli pod mieszkaniem. Młodzieniec zaparkował, zabrał swoją kasę, zostawił rachunek i zmył się jak najszybciej z tego miejsca. David przebrał się i zabrał swoje rzeczy do domu, zamykając limuzynę.

Gdy wszedł do mieszkania odetchnął głęboko. Zamknął za sobą drzwi i skierował swoje kroki do sejfu. Otworzył go i wpakował tam część rzeczy, zostawiając jednak pistolet. Na wszelki wypadek chciał go mieć pod ręką. Nie sądził żeby coś mu groziło, ale kto wie? Przeszedł się po pustym mieszkaniu. Był już naprawdę śpiący, ale jednocześnie pod pewnymi względami zadowolony.

W sumie mógłby się zdziwić. Po raz kolejny życie wywróciło mu się do góry nogami, a on się tym za bardzo nie przejął. Miał teraz przynajmniej na pewien czas jakąś bezpieczną przystań i chyba to było najważniejsze. Mieszkanie w którym mógł odetchnąć i być sobą.

Rozebrał się wieszając część rzeczy i wrzucając do prania inne te brudniejsze. Na szczęścia miał ich wystarczającą ilość, żeby przez najbliższe kilkanaście dni niczym się nie martwić. Na dłuższą metę będzie musiał się jednak wybrać na zakupy, jednak przy tych zarobkach nie powinien być to problem.

W końcu położył się na łóżku patrząc w sufit. Cieszył się, że ubrał pościel przed wyjściem z domu, teraz pewnie nie chciałoby mu się. Było to bardzo szerokie łóżko. Dwie osoby miałyby tutaj nadal sporo miejsca ... trzy dałyby radę się przespać nie przeszkadzając sobie. Gdyby miał takie w czasach studenckich, to pewnie w razie potrzeby i cztery osoby by na nim spały. Uśmiechnął się do swoich wspomnień. One pozostawały w przeszłości. Czymś pewnym i spokojnym. Już ustalonym. A gdzieś tam czekała na niego przyszłość. Nie wiedział co może przynieść jutro ... oprócz tego, że na pewno będzie ciekawie. Cóż jak na razie całkiem dobrze sobie radził.

Obrócił się na bok chwile patrząc w stronę uchylonego okna od którego leciało w miarę świeże powietrze. Lubił lato ... przyzwyczaił się do ciepła, zarówno w USA, Ameryce Południowej czy Afryce ... zimy były ciężkie, jednakże jakoś trzeba było sobie radzić.

W końcu odwrócił się i zasnął uśmiechając się lekko ...

Śnił ... potem nie mógł sobie przypomnieć szczegółów. Zresztą jak to często bywa, gdy po przebudzeniu pamiętamy każdy szczegół snu ... a potem wraz z kolejnymi godzinami pamięć o nim jest spychana gdzieś na boczny tor. Powoli codzienność życia zastępuje w umyśle obrazy zobaczone podczas tego stanu.

Znajdował się w dżungli. Dobrze pamiętał ten zapach, a w tym śnie był on nadzwyczaj dokładny. W powietrzu czuć było, że przed chwilą przestało padać, a gdzieś w oddali słychać było głosy zwierząt. Wszystko było nad wyraz wyraźne.

Jak to bywa w snach jakaś tajemnicza siła kazała mu iść na przód, w nieznanym kierunku. Coraz głębiej w dżunglę. Rozglądał się po niej i zdawał sobie sprawę, że nie wszystko było tutaj na "miejscu". Nie był nigdy ekspertem z biologii, ale w Ameryce Południowej naoglądał się wystarczająco dużo drzew, wystarczająco wiele razy miał okazję "przejść" się po niebezpiecznej dżungli, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak.

Niektóre drzewa były większe niż powinny, wydawało się, że sięgają chmur. I te wszystkie kolory .... nawet w Amazonii nie widział tylu kolorowych kwiatów w jednym miejscu. Przyglądał im się z daleka, bo nieznane kwiaty mogły być niebezpieczne ... śmiertelnie niebezpieczne.

Z daleka na konarach drzew ... lub na ziemi, tuż przy granicy wzroku widział zwierzęta. Liczne zwierzęta. Część widział na jawie, część miał może okazję oglądać w telewizji, a część wyglądała jak jakieś karykaturalne połączenia różnych gatunków. Przez chwilę dziwił się, że jego umysł mógł wygenerować takie obrazy. Wszystkie te istoty przyglądały mu się uważnie.

Czuł na sobie ich oczekujący wzrok. A coś go cały czas pchało dalej i dalej, w stronę coraz to dziwniej wyglądającej dżungli. Po jakimś czasie usłyszał inny dźwięk ... szum wody. Skoro jego nogi, nawet bez udziału głowy, kierowały go w tamtą stronę, to nie miał wielkiego wyboru.

Nagle linia drzew urywała się ukazując mu inny widok. Znajdował się na jakieś wysokiej górze. Za nim rozciągała się dżungla, której nie powstydziłby się żaden z twórców kina. Oświetlający wszystko księżyc nadawał temu obrazowi dodatkowego smaczku.

Gdy popatrzył na wprost ... widział różne lądy. Gdzieniegdzie widział miasta ... jakieś pustynie. Miejsca zniszczone przez wojnę czy inny podobny kataklizm. Tu i ówdzie były też zielone pola, lasy ... wyglądały samotnie w stosunku do reszty tła. Bił od nich jakiś smutek, a jednocześnie determinacja. "Cóż to będzie za smutny świat, gdy wszystko to zniknie" usłyszał w swojej głowie. Nie był pewien czy są to jego myśli, czy może ktoś inny je wkłada.

A na dole ... na dole płynęła szeroka, srebrzysta rzeka. Nawet stąd można było zorientować się, że woda jest nad wyraz czysta. Chciałby zostać w tej dżungli, tutaj na górze. Odwrócić się i pójść z powrotem. Gdy wszystko było skomplikowane w miastach, to gdy ruszał "na łowy", z przewodnikiem i karabinem ... lub sam, wszystko było prostsze.

Jednakże nadal było coś wartego ochrony, a otaczając się murami sami stajemy się łatwym celem. Znów nie wiedział skąd nachodzą go takie myśli, jednakże teraz wiedział co powinien zrobić. Wziął rozbieg. Czuł wiatr we włosach. Biegł .... biegł tak szybko jak nigdy na jawie, czuł się jak sam wiatr.

W końcu odbił się od końcówki płaskowyżu i z gracją zaczął lecieć w dół ... w stronę rzeki. Nie bał się. A za sobą słyszał jakby westchnienie ulgi ... czy podziękowań?

Uderzył w wodę ... lądowanie zupełnie nie było bolesne. Woda była ciepła i kojąca. Dał się unieść prądowi ... gdziekolwiek wyląduje.

W końcu woda wyrzuciła go na jakiś ląd. Otworzył oczy ... ten ląd znał ... a przynajmniej tak mu się wydawało. Szedł utwardzaną drogą uzbrojony w miecz. Samotny. Szedł bo zagrożenie było tak wielkie, że ktoś musiał stawić mu czoło. I w śnie z każdym stawianym krokiem przechodził ogromne odległości. W ciągu kilku sekund przeszedł zieloną wyspę, a gdzieś w jego głowie cały czas rozbrzmiewały słowa ""Ile stąd mil do Babilonu? Sześć razy dziesięć, nie wiesz o tym? Czy można dojść tam, nim zgaśnie świeczka? Nie tylko tam, ale i z powrotem. Jeśliś więc szybki, przyjacielu, nim zgaśnie świeczka, dojdziesz do celu".

Zatrzymał się dopiero na szczycie góry, wokół wrzosowisk. To musiała być Szkocja ... tak przynajmniej mu się wydawało. Może to było jego wyobrażenie Szkocji? Było tu ciemno i pusto ... dziko i jednocześnie tak pięknie. Odetchnął głębiej i wbił swoją broń na samym szczycie góry. Potem wyciągnął ręce aby dać się unieść w powietrze przez ogromnego orła, który przyleciał nie wiadomo skąd.

Podróż była króciutka. W końcu jego "środek transportu" porzucił go na wysokim budynku w Essen. Poznawał ten widok ze zdjęć i innych podobnych źródeł. Tutaj było chłodniej, ciemniej. Samo miasto zresztą wydawało się trochę przygnębiające. "City that never sleeps" powtórzył w myślach hasło. I potem ruszył ... biegiem, jak najszybciej ... przeskakując z dachu na dach ... i powoli "odpływając".

Obudził się mniej więcej w tym momencie. Wokół nad było ciepło. "Zapamiętajcie co wam się przyśniło jak śpicie gdzieś pierwszy raz, bo może się sprawdzić" przypomniał sobie pewien przesąd. "Z pewnością, taki szalony sen na pewno się spełni".

Po czym ponownie zasnął ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 10-01-2010 o 14:24.
Hawkeye jest offline  
Stary 10-01-2010, 10:55   #132
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Ostatnio Eric odczuwał dziwne zmieszanie i niepewność kładąc się spać. Można powiedzieć, że obawiał się tego, co przyniesie mu sen tym razem… Nie potrafił dobrze rozróżnić projekcji swojej wyobraźni, od wizji tego, co może się stać. A co jeśli zobaczy na przykład śmierć kogoś mu bliskiego, lub siebie samego? Co jeżeli nie będzie mógł nic z tym zrobić? Pomału zaczynał dostrzegać drugą stronę bycia „przewodnikiem”…

Tym razem nie zobaczył śmierci, ani katastrofy. W jednym momencie był w Europie, sekundę później w Azji… Wszystko było takie realne, rozpoznawał każdą rzecz, na którą spoglądał. W pewnym momencie jednak zobaczył coś dziwnego. Widział siebie samego, leżącego w łóżku. Nie zwracając na nic uwagi sięgnął po leżący na półce telefon, wystukał coś na klawiaturze i odłożył go z powrotem.

Sen przerwał mu donośny dźwięk wozu strażackiego. Eric zaspanym wzrokiem odnalazł zegarek, poczym usiadł, nie będąc jeszcze do końca świadomym, co się dzieje. Wstał, rozciągnął się, aby całkowicie obudzić się ze snu. Teraz, patrząc na to świeżym umysłem, ciężko było mu uwierzyć w to, co usłyszał wczoraj… Z drugiej strony wszystkie te zdarzenia, które miały miejsce ostatnio nie mogą zostać zignorowane… Sam już nie wiedział, co ma myśleć. Po szybkim obiedzie i toalecie wyciągnął z szafy swój czarny garnitur i koszulę w tym samym kolorze.
Dziesięć minut po godzinie 18 Eric był gotowy do wyjścia. Zadzwonił po taksówkę i opuścił mieszkanie.

Przy wejściu do budynku kręciło się sporo ludzi. Gower nieśmiało przecisnął się przez grupkę ludzi i podszedł do wejścia, gdzie zatrzymała go ochrona. Mężczyzna nie był zdziwiony zaskoczeniem bramkarzy. Wiedział, że nie wygląda na miłośnika sztuki, bogacza, czy kogoś w rodzaju większości z gości. Gdy ochrona w końcu pozwolił mu wejść, jeden z kelnerów zaprowadził go do stolika.
Wystrój sali był piękny. Wszystko się błyszczało bielą i odcieniami złota. Gdy Eric patrzył na to wszystko czuł się trochę przytłoczony. Nigdy nie lubił takich przyjęć, czy nawet miejsc. Przepych nie był dla niego, zdecydowanie wolał ciepło swojego gniazdka w bloku.

-„Strach pierdnąć …” – pomyślał, prowadzony przez kelnera.

W końcu kelner doprowadził go do miejsca, które oznaczone było karteczką z jego imieniem. Po chwili pojawiła się także Sabine, wraz z Kurtem.

- Podać coś ?- zapytał kelner, zabierając karteczki z imionami.
- Dla mnie… - zaczął niepewnie, gorączkowo zastanawiając się co pija się na takich przyjęciach- wino…
- Oczywiście. Jakie wino Pan sobie życzy?
- Może… Czerwone…- mimo, że nalewał prawie codziennie różne rodzaje win, za Chiny nie mógł sobie przypomnieć nazwy żadnego z nich, cóż za ironia.- Niech pan mnie zaskoczy.- wypalił po chwili, starając się stworzyć wrażenie opanowanego.

Kelner delikatnie się uśmiechnął i wziął zamówienia od Kurta i Sabine. Jak on nienawidził takich przyjęć…
Eric nie był pewny, czy tajemniczy uśmiech na twarzy Kurta jest wynikiem jego wpadki z zamówieniem, czy czegoś innego, jednak wiedział, że na pewno musi z nim dzisiaj porozmawiać.

W końcu kilka minut przed 20.00 wszystkie miejsca były już zajęte. W sali panował gwar rozmów i śmiechów. Stolik, przy którym siedział mężczyzna był usytuowany idealnie. Eric miał stamtąd doskonały widok na wszystko, co dzieje się w pomieszczeniu, jednocześnie nie znajdował się w centrum tego kontrolowanego chaosu. Gdy wybiła dwudziesta, na telebimach pojawiło się popiersie rudowłosej kobiety, a wszystkie rozmowy ucichły.

Po krótkiej przemowie gospodyni po sali rozbrzmiała muzyka kwartetu smyczkowego, a kelnerzy zaczęli roznosić pierwsze talerze z jedzeniem. Po chwili do stołu podszedł kolejny mężczyzna, zajmując miejsce.

- Rozumiem, że gospodyni się spóźnia? Co było zresztą do przewidzenia.. Wino, czerwone słodkie i deskę serów.

Eric nie zdążył pomyśleć nawet, kim jest ów mężczyzna, gdy ten ponownie się odezwał:

- Panno Schwartzwissen – powiedział, gdy kelner odszedł – jest mi bardzo miło poznać, Markus Stein, mam nadzieję, że chłopaki pani pomogli? Jeżeli kiedyś będzie pani czegoś potrzebowała – nasze laboratorium jest do dyspozycji...

- Pan Eric Gower jak mniemam? Naprawdę...- reakcja Kurta zdziwiła trochę Erica, ale Stein był tak dynamiczny, że mężczyzna nie mógł spokojnie tego przetrawić.- wiele o panu słyszałem... Lukrecja nie może się pana nachwalić.

Dalsza, krótka wymiana zdań między Markusem a Webberem jeszcze bardziej zdziwiła Gowera. Był tak zatkany i przytłoczony całą tą sytuacją i miejscem, że z początku prawie w ogóle się nie odzywał. Zamówił makaron i jeszcze wina.
Gdy w końcu skończył jeść postanowił, że nadszedł moment na rozmowę z Kurtem.

- Może zobaczymy jak sobie radzą grafficiarze?- zapytał patrząc na niego znacząco. Webber skinął głową, po czym obydwoje wyszli na hol.

- Mam kilka pytań- powiedział bez owijania- W co ja się wplątałem? Tylko nie mów, że nie wiesz o co chodzi, albo, że nic się nie dzieje. Gdyby tak było dalej byłbym zwykłym, nieświadomym niczego barmanem.

- Nieświadomym tak, zwykłym nie, barmanem - zawód jak każdy inny... - upił kolejny łyk wina.

- Co masz na myśli? Od jakiegoś czasu wydaje mi się, że widzisz we mnie coś więcej niż w każdej innej osobie w Essen. Jestem zwyczajnym facetem, który jakiś czas temu zakończył wielkie podróżowanie i osadził swój brytyjski tyłek w Essen.

- Każdy człowiek przychodzi na ten świat z jakimiś możliwościami, jakimiś darami... Nikt nie jest zwyczajny, bo coś takiego nie istnieje... Nie ma zwyczajnych ludzi. Czasami tylko te możliwości są ukryte przez całe życie bo po prostu nie potrafimy z nich korzystać. Jeżeli na stole postawię mleko, lód, wódkę i lemonkę to większość nie zobaczy nic więcej. Ty zobaczysz jeszcze kilka drinków. To co zrobiłem wtedy w klubie pozrywało pewne bariery w Twoim mózgu. Zostaliśmy nauczeni, że przyszłości nie da się poznać, że podróże w czasie są niemożliwe. To nie jest prawda.

- Mówiłeś, że jestem "przewodnikiem". Kim jest taka osoba? Wiem, że czasem widzę sceny z niedalekiej przyszłości... Zaczęło się rankiem po naszym pierwszym spotkaniu, gdy budząc się wydawało mi się, że widzę białego tygrysa. Chwilę później ty zadzwoniłeś do drzwi. Widziałem śmierć kumpla na autostradzie. Opowiedziałem mu o tym i teraz uważa, że zawdzięcza mi życie. A dzisiaj, kiedy wracałem z pracy... W jeden sekundzie otoczenie zmieniło się, wyglądając jak po bombardowaniu, a mój zegarek wskazywał jutrzejszą datę... Co to może znaczyć ?

- Wiele kultur, religii, systemów wartości, wierzy, że pomiędzy życiem a śmiercią musi być utrzymywana równowaga. Przewodnicy w pewien sposób odpowiadają za utrzymanie tej równowagi. Widzą przyszłość i dana jest im możliwość jej zmiany; potrafią zobaczyć przeszłość i dać spokój Jestestwu, które odeszło za wcześnie. To nie oznacza, że Przewodnik ma zbawiać świat - widzi tylko to z czym jest w jakiś przeważnie emocjonalny sposób związany; widzi tylko prawdziwą przyszłość i zamknięta przeszłość. To jest dar, który jest... trudny.

Eric stał chwilę w milczeniu patrząc na Kurta. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Wszystko było takie nierealne, takie trudne do zrozumienia i przyjęcia do siebie. Właściwie Kurt nie powiedział mu więcej, niż zrobiła to wczoraj Lindey.
- Kim jest Lukrecja?- zapytał zmieniając temat- MarMarkus Stein powiedział, że nie może się się mnie nachwalić, a przecież nigdy nie miałem okazji jej poznać. No i twoja reakcja, kiedy Stein zwrócił się do mnie... O co chodzi?

- Powiedzmy, że ma dość specyficzny dar... Specyficzną osobowość, podejście do istnienia... Markus, powiedzmy, że on też należy do X-Menów... Dziś w okolicach południa z twojego numeru telefonu wysłano smsa z adresem i datą i godziną. Pod tym budynkiem przechodzi przemysłowy gazociąg. Ponieważ pewne rzeczy się sprawdza, po prostu, wysłano tam techników. Gazociąg miał niewielki wyciek, a urządzenia kontrolne były uszkodzone. Prawdopodobieństwo jedno na miliard... Wszystko wyleciałoby w powietrze kilka minut przed podaną w smsie godziną. Markus pewnie chciał podziękować za smsa, ale... ja nie jestem przekonany czy to ty go wysłałeś... Znaczy to "ty", które stoi przede mną.

- Nic nikomu nie wysyłałem... Jak to "ja", który stoję przed tobą? Moje alter ego wysłało je za mnie, kiedy ja spałem ?

- Alter ego zdolne do interakcji z fizycznym światem?

- To ty zacząłeś ten temat i powiedziałeś, że jest jakieś drugie "ja", które uratowało gazociąg...

- Tyle, że to nie jest alter ego, tylko... hmmm... kopia. Brat bliźniak. To dość skomplikowane do wytłumaczenia...

- Spróbuj...

- Każda decyzja, którą podejmujemy, powoduje, ze wybieramy jakiś wariant przyszłości. Jeden z wielu... Dokonując wyboru jednocześnie niszczysz wszystkie inne warianty. Jeżeli wsiadasz to metra to równocześnie przestaje istnieć wersja z jazdą autobusem, przejściem piechotą... W przypadku Strażników alternatywna wersja istnienia przestaje istnieć dopiero w chwili dokonania się zdarzenia, które Strażnik widział. Do tego czasu istnieją dwie prawie pełnoprawne wersje współistniejące w jednej rzeczywistości...

- Czyli w moim przypadku spełnia się kilka wersji tego samego zdarzenia ?

- Spełnia się tylko jedna, ale do czasu spełnienia - istnieje ich, a właściwie Ciebie, co najmniej dwóch... To trochę nie moja działka, ale jakoś tak to jest. Istota tego też nie jest głównym problemem w tym wszystkim... Problemem jest to, że masz taką właściwość, dar, przekleństwo, czy jak to zwał...

- Nie odpowiedziałeś jeszcze skąd zna mnie Lukrecja ? I czemu tak mnie podobno wychwala ?

- Pewnie z IX... Chyba, że spotkaliście się wcześniej, Lukrecja wiele podróżuje... Ciężko mi się wypowiadać za nią - odparł raczej bez przekonania Kurt.

- Dzięki za rozmowę… Chyba. Wracajmy do stolika.- powiedział nie do końca zadowolony z przebiegu rozmowy.

Gdy Eric wszedł ponownie do jadalni zauważył coś, co wcześniej mu umknęło. Przy stolikach siedziało masę ludzi, którzy często przewijali się gdzieś w „IX”. Coraz bardziej przypominało to spotkanie klasowe, gdzie Eric zaproszony był tylko, jako osoba towarzysząca…
Gdzieś koło północy przy stoliku pojawił się kolejny mężczyzna, który widocznie znał się z Markusem Steinem. Chwilę później przy stoliku pojawiła się również gospodyni przyjęcia.

- Lukrecja Rosenthall wybaczcie, że dopiero teraz do was dołączam, ale - mówiąc między nami, tak całkiem szczerze, w moim wieku przygotowanie takiego przyjęcia i te wszystkie miłe rozmówki z tymi wszystkimi VIPami męczą mnie straszliwie. Jeszcze z niektórymi trzeba zamienić kilka słów jak już się człowiek spóźnił... Ale nieistotne... Bardzo się cieszę, że przyjęliście moje skromne zaproszenie. Armand podaj mi kieliszek wina proszę... Dla Was?

- Midleton z lodem.- powiedział niepewnie i cicho, jednak kelner skinął mu głową, co oznaczało, że zrozumiał.
Mężczyzna, który przybył do stolika ostatni zajął Lukrecje rozmową, więc Eric uznał, że minie jeszcze chwila, zanim on będzie mógł z nią zamienić słowo. Gdy kelner wrócił z jego drinkiem, mężczyzna spostrzegł Sabine stojącą z boku, przyglądając się części wystawy graffiti.

- Jak ja się dałem w to wciągnąć?- rzucił do dziewczyny z uśmiechem, gdy do niej podszedł- Jakoś nie mogę się odnaleźć w takim środowisku. Przyszłaś z Kurtem, tak ?

- Mhm- przytaknęła dziewczyna.

- Nadal nie mogę go rozgryźć, ile razy go spotkam zawsze mam niesamowicie zamącone w głowie, albo jestem uczestnikiem jakiś dziwacznych zdarzeń… Może dla niego to codzienność, ale dla mnie to szok za każdym razem.- powiedział cały czas utrzymując wesoły akcent. Nie chciał wprowadzać negatywnej atmosfery- Nie opowiada Ci czasem o takich dziwnych sprawach?

- Dziwnych ?- zapytała ze zdziwieniem.- Kurt jest… wiesz. Specyficzny. Poza tym to, co dla jednych jest dziwne, dla innych może być całkiem normalne. Dziwne może być to, że mówił ostatnio o urlopie w Norwegii.- zaśmiała się.

- Chyba masz rację. Ale właścile właściwie chciałem porozmawiać o czymś innym. Możesz powiedzieć mi coś o byciu medium? Zawsze mnie zastanawiało, na czym to dokładnie polega i co idzie za posiadaniem takiego… daru.

- Ohh… Jest to bardzo skomplikowana sprawa.- powiedziała ożywiona- Z jednej strony trzeba włożyć w to bardzo dużo pracy psychicznej. No wiesz, poznanie człowieka, jego zwyczajów, sposobów myślenia… oczywiście za życia. Z drugiej natomiast jest to coś wykraczającego poza normy zwyczajnego człowieka.

Dziewczyna mówiła z wyraźną pasją, jakby pierwszy raz od dawna miała okazje opowiedzieć o swojej pracy w tak otwarty sposób, bez uważania na dobór słów. Zaskoczyło to trochę Erica.

- To zdecydowanie nie jest praca dla każdego…- kontynuowała- Bycie medium to straszne obciążenie psychiczne. Czasami widzi się sceny, których naprawdę lepiej nie oglądać, lub czuje się strach czy ból ducha. Niemniej uważam to, co robię za bardzo pożyteczne. Mam okazję pomóc wielu ludziom, z czego jestem szczęśliwa. Czasami zdarza się tak, że dzięki skontaktowaniu się ze zjawą można kogoś ocalić, jednak jest to rzadkość. Z reguły duchy chcą po prostu pozamykać wszystkie sprawy w naszym świecie…

- Widzę, że pomimo takiego obciążenia lubisz to, co robisz.- powiedział po chwili- Dzięki za rozmowę. Muszę cię przeprosić na chwilę.- powiedział z uśmiechem, po czym odszedł od Sabine.

Przez jakiś czas Eric przyglądał się pracy „artystów”, rozglądając się od czasu do czasu za Lukrecją. To przyjęcie zdecydowanie męczyło go, więc postanowił, że po rozmowie z gospodynią wróci do swojego mieszkania.
W końcu udało mu się dojrzeć kobietę, stojącą samą. Od razu skierował się do niej.

- Dobry wieczór.- przywitał się, gdy znalazł się przy kobiecie.

- Dobry wieczór. Jak mniemam chcesz porozmawiać ?


- Tak… Na zaproszeniu napisała Pani, że z chęcią mnie pozna... Czym zasłużyłem sobie na takie zainteresowanie ?

- Ma pan bardzo ciekawe, rzadko spotykane podejście do ludzi. To cecha... Ale przejdźmy na ty. Lukrecja - podała dłoń z czarującym i lekko tajemniczym uśmiechem.

- Eric.- lekko uścisnął dłoń kobiety- Rozumiem, że to Kurt o mnie Tobie wspomniał? Właściwie z tego towarzystwa znam tylko jego i Sabine. Nie wiedziałem, że aż tak się rzucam w oczy, że ludzi tacy jak Ty, czy Stein zwracacie na mnie uwagę. Szczerze mówiąc, aż do dzisiejszego wieczoru wydawało mi się, że jestem zwykłym, normalnym facetem... Obyście się na mnie nie zawiedli.- podrapał się po głowie, nie wiedząc, czy odpowiednio dobrał słowa. Był pewien, że Lukrecja również wie o jego "zdolnościach".

- Eric, tu nie idzie o zawiedli nie zawiedli... Masz po prostu pewne możliwości, które możesz, choć wcale nie musisz wykorzystać. Jeżeli będziesz chciał to dobrze, jeżeli nie to też dobrze. Ja, Markus, czy Kurt po prostu wykonujemy swój, powiedzmy, zawód. Zostaliśmy nauczeni dostrzegać pewne rzeczy, zjawiska, możliwości... Może wielu uważa nas za nadnaturalnych, może tacy jesteśmy... To ty i tylko ty musisz zdecydować co dalej, czy będziesz chciał przekroczyć pewną linię czy nie. Każde rozwiązanie ma wady i zalety... Każde, w jakiś sposób zaważy na twoim dalszym życiu, bo zawsze będziesz się zastanawiał co byłoby gdybym postąpił inaczej...

- Ja jestem wampirem, Markus jest upiorem, a Kurt wilkołakiem... Ups? Czyżbym się wygadała? - dodała tonem, po którym zorientowanie się czy zażartowała czy powiedziała prawdę było... co najmniej loterią bynajmniej nie fantową...

- Brakuje jeszcze tylko Cthulhu i zaczynamy imprezę... Mniejsza z tym.- powiedział widocznie zmieszany. Sam nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć, więc postanowił nie drążyć tematu- Dzięki za rozmowę.- dodał z uśmiechem i odszedł od kobiety.

- Proszę bardzo.- odpowiedziała.

Eric był zmęczony i nie czuł się komfortowo w tym całym zgiełku. Wyciągnął telefon i zamówił taksówkę.
Gdy wrócił do domu od razu skierował się do swojego pokoju, gdzie ściągnął z siebie „sztywniacki” garnitur. Usiadł na łóżko i zaczął zastanawiać się nad tym, co dzisiaj usłyszał. Wszyscy mówili niejasno, mącili mu tylko w głowie. Jakby, chociaż raz ktoś nie mógł powiedzieć mu wszystkiego bez owijania…
Położył się na boku i zgasił lampkę nocną. Zastanawiając się co tym razem zobaczy w snach.
 
Zak jest offline  
Stary 24-01-2010, 00:10   #133
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 12 - Eric Gower - popołudnie - 26 lipca 2008

Kiedy wrócił do domu i zdjął garnitur; poczuł się zdecydowanie lepiej i bardziej komfortowo, ale jeszcze bardziej zmęczony... Mimo woli pomyślał, że takie imprezy są trochę jak stanie za barem... Jeżeli wiesz na co masz patrzeć – możesz wszystko zaobserwować nie będąc widzianym. I może to o to chodziło... Żeby ktoś mógł jego, Erica Gowera, obejrzeć nie ryzykując tego, że sam zostanie dostrzeżony w tłumie gości...

Czy naprawdę chciał tego, aby ktoś powiedział mu wszystko bez owijania, tak prosto z mostu? Czy może wygodniej mu było nie dopytywać się za mocno, nie chcieć uzyskiwać odpowiedzi, nie interesować się tym za mocno i... przeczekać?

Światło zgasło, ale sen jeszcze przez chwilę nie nadchodził – jakby przestraszony, czy onieśmielony tym, że jest tak czujnie wypatrywany...


*****


Budynek pojawił się nagle. W całej swej okazałości i rzeczywistości. Rzeczywistości zawierającej zapachy, dźwięki, a nawet dotyk wiatru... Widział jak osoba, której wzrokiem obserwuje budynek podchodzi o niego i przez chwilę w idealnie wypolerowanych szybach widział swoje odbicie. Wszedł do środka i praktycznie natychmiast natknął się na nienagannie ubranego kamerdynera. Szef sali powitał go, jak starego bywalca, zaraz po wejściu i przepuścił bez słowa dalej. W sali czekała tylko jedna osoba, starsza kobieta o bardziej bliskowschodnich niż europejskich rysach twarzy:

- Zapraszam... Czekałam. Mój stary znajomy prosił mnie abym przybyła porozmawiać z tobą... Zapraszam. - powiedziała łagodnie i ciepło, jakby znała Erica od dawna; pomimo tego, że mężczyzna nigdy jej nie widział. Jej niemiecki nie był perfekcyjny, miał wiele naleciałości, był zbyt miękki... Na pewno nie był to jej ojczysty język, choć posługiwała się nim dobrze...


*****


Eric obudził się Wypoczęty i spokojny. Spojrzał na zegarek i przez chwilę jego myśli popędziły szybciej. Była 16:03. Po chwili uświadomił sobie jednak, że dzisiaj wypada jego niedziela. Miał wolne, mógł wylegiwać się do woli... Przeciągnął się w łóżku i przez chwilę zastanawiał gdzie widział ten stary budynek... Gdzieś go już widział... może nie w tym samym ujęciu, ale... to na pewno był ten sam budynek...

Uświadomił to sobie po chwili. To był budynek należący do „IX” - prywatna część klubu. „Cichy Zakątek” w najstarszej dzielnicy Essen – Kamstad. Coś go tam ciągnęło. Przeczucie... Nie, raczej wiedza. Świadomość, że to co wydarzyło się we śnie... tak naprawdę, nie wydarzyło się we śnie... Odpowiedzi czekały... w Kamstad. Pewnych rzeczy nie należało popędzać, to już wiedział... Pewne rzeczy po prostu czekały na swoją kolej, wydarzały się niezależnie czy tego chciał czy nie... Odpowiedzi też czekają... Będą czekać. Nie musi tam lecieć na złamanie karku, może nawet nie powinien... Ma czas na przygotowanie się, posiłek...

Ma czas, aby zastanowić się czy, na pewno, chce wiedzieć...

To był ostatni moment, kiedy można było powiedzieć „pas”, odwrócić się i odejść, zostawić to wszystko i... mieć spokój? Jeżeli tylko chciał mieć spokój...


*****


Kamstad. Niewysokie budyneczki z muru pruskiego; pamiętające często pierwsze chwile miasta. Pieczołowicie strzeżone relikty dawnego Essen. Mekka turystów zapełniających kolejne gigabajty kart zdjęciami. I niesamowity spokój miejsca, w którym czas się zatrzymał.

Szyba w zdobnych rzeźbionych drzwiach odbiła jego twarz, twarz Erica Gowera.

- Witamy serdecznie panie Gower – zabrzmiało tu po wejściu, kiedy tylko za mężczyzną zamknęły się drzwi.

Podłoga wyłożona była grubym dywanem, przy każdym kroku Gower czuł jak zapada się centymetr, może dwa w ciemno burgundowe wyłożenie sali. Kilka stolików z rzeźbionymi drewnianymi fotelami wyłożonymi skórą, kilkanaście lóż z kanapami wyłożonymi ciemno purpurowym pluszem. Ściany utrzymane w jasnych odcieniach écru... Ozdobione obrazami dodatkowo wyeksponowanymi jeszcze światłem. Piękny, rzeźbiony bar z ciemnego drewna umiejętnie podkreślony był światłem, od rzędów idealnie ustawionych najlepszych alkoholi odcinała się biała koszula barmana.
Z boku widoczne było przejście do drugiej sali i schody na górę... Gdzieś z niewidocznych głośników sączyła się spokojna, klasyczna muzyka...

Praktycznie naprzeciwko wejścia w loży siedziała kobieta, którą widział we śnie. Tło obrazu, który wisiał za nią powodowało, że wyglądała jakby siedziała na zewnątrz...


Kobieta uśmiechnęła się gestem zapraszając go do siebie. Barman musiał go zauważyć, ale nie wykonał najmniejszego nawet gestu.
 
Aschaar jest offline  
Stary 27-01-2010, 23:07   #134
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 12 - David Mallory - 26 lipca 2008

David obudził się rano z uczuciem pełnego nosa. Coś jednak było nie tak. Po kilku minutach walk udało mu się odetkać nos i wywalić z niego całą zawartość... zawierającą znaczny procent krwi. Było stosunkowo wcześnie, mężczyzna zrobił jakąś poranną kawę i pomyślał, że jednak coś trzeba będzie z nosem zrobić; takie krwawienie nie było typowe...

Przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad snem i nad tym co mógł on oznaczać... Zwłaszcza w tej konkretnej sytuacji... Jednak... póki co nie wymyślił niczego mądrego...


*****


David wjechał na podziemny parking firmy i zaparkował na jednym z niewielu wolnych miejsc. Gdy wysiadł z samochodu usłyszał dochodzące gdzieś z okolic wyjścia z parkingu głosy:
- Twierdzisz, że nie lubisz brokułów. Dlaczego?
- Nie smakują mi. Klucz 23.
- Proszę. Czy to dlatego nie lubisz koloru zielonego?
- E? Pogorszyło Ci się? -
coś metalicznie przeskoczyło – Kurwa!
- Po artykulacji poznaję, że się zrozumieliśmy...
- Wiedźma dostała do zapłacenia mandaty za czerwone światła... i wysłała mnie do psychiatryka...
- Brawo. Wygrał pan główną nagrodę – chrupki kukurydziane.


Mężczyzna spojrzał na Dawida i powiedział:
- Powinniśmy się zobaczyć. Zaraz. Parter, po lewej stronie, przedostatnie drzwi po lewej... - spojrzał na wystające spod Hummera nogi – to na razie...
- Świr! Klucze!
- Klucze do odbioru u mnie w gabinecie. Papiery trzeba podpisać...
- Świr!!! Do diabła! Szlag jasny...


Nie zważając na krzyki mężczyzna poszedł w kierunku drzwi i pchnął je lekko. „Tam” - kluczem wskazał Mallory'emu kierunek i dodał: „Będę za chwilę.” Sam podążył w przeciwnym kierunku pogwizdując cicho. David poszedł we wskazanym kierunku i znalazł się przy drzwiach. Obok – na ścianie – umieszczono tabliczkę: „Psychiatria / Psychoanaliza / Tanatologia / Ortopedia / Traumatologia / Prosektorium”. Ręka Mallory'ego zawisła na chwilę nad klamką. Pomieszczenie było przyjemnie urządzone, tylko muzyka była za głośna i w ogóle nie nadawała się do słuchania. Poszukał wieży i wdusił „Power”. Biurko z przykładnym porządkiem, dokumentami poukładanymi w różnokolorowych stojaczkach i niewielką lampą, klubowy stolik z fotelami, kilka wiszących półek i jakiś regał z książkami, zdjęciami... W pomieszczeniu były jeszcze jedne drzwi przypominające bardziej wejście do kancelarii tajnej – już na pierwszy rzut oka opancerzone i otwierane jakimś pilotem czy czymś takim. Mężczyzna usiadł w fotelu i czekał tylko chwilę. Świr położył klucze na biurku i podszedł do regału:
- Odpowiedź na twoje nieśmiertelne pytanie –
rzucił Davidowi niezbyt gruby, oprawiony w skórę organizer formatu A4, po czym przyłożył rękę do opancerzonych drzwi i te z ledwo słyszalnym buczeniem siłowników schowały się w ścianie. Mallory otworzył skoroszyt: „Dr. Ivo Rattinger, specjalizacja II-go stopnia w psychiatrii klinicznej. Katedra Medycyny. Sorbona”; „MD Ivo Rattinger, Królewska Akademia Medyczna w Sztokholmie potwierdza uzyskanie ortopedycznej specjalizacji II-go stopnia z działu: układ kostny.” Mężczyzna wrócił niosąc niewielką metalową tackę i lateksowe rękawiczki jednorazowe.
- To jest moje mojo. Jestem cholernie dobrym lekarzem. I wiem, nie jestem specjalnie skromny. A poza tym, uwielbiam wkurzać ludzi - powiedział zakładając rękawiczki i zabierając z tacki dwie metalowe pałeczki. Stanął koło Davida i dokończył – Głowa do tyłu. Nos jest źle nastawiony. I nie wierć się, bo jak wsadzę to żelastwo w mózg to będę musiał przeprowadzić sekcję i znaleźć jakąś sensowną przyczynę zgonu... może zawał?
- Auć... - David bardziej zwracał uwagę na jego gadkę niż na to co robi i w sumie ukłucie bólu przyszło niespodziewanie i szybko minęło. Prawie dokładnie wtedy kiedy ściągane rękawiczki charakterystycznie strzeliły.
- Badanie psychotechniczne sobie podarujemy, assessment też... Pytania? Wątpliwości; nie daj Boże; inne takie? Mamy w sumie 10 minut przed odprawą...
- Nie robisz oceny psychiatrycznej z jakiego powodu: Bo już to zrobiłeś czy bo nie warto?
- Jeszcze nie robiłem, ale bardziej będzie Cię wkurzać, kiedy będziesz wiedział, że masz ją do zrobienia... - wyjął jakiś skoroszyt ze stojaczka i zaczął coś uzupełniać w dokumentach.
- Czemu miałoby to mnie wkurzać? Jak na razie jestem oaza spokoju -
- Jak na razie... -
odparł zupełnie nie zwracając uwagi na Davida.
- Jak do tej pory ... przez ostatnie kilka dni nie zostałem wyprowadzony z równowagi. To może się to nie zmieni
- Czymś jeszcze chcesz się pochwalić?
- Bynajmniej –
odpowiedź Mallory'ego znów trafiła w próżnię. Po chwili powiedział:
- To ten nos będzie długo dochodził do siebie? Dostałem w niego dwa razy w bardzo krótkim czasie ... więc...
- Około dwu tygodni. Chrząstka jest wyciągnięta i właściwie ułożona, nie przewiduję problemów.
- To dobrze, w takim wypadku chyba mogę sobie pójść?
- Czy ja Cię w jakiś sposób trzymam?

David wzruszył ramionami i ruszył w stronę wyjścia:
- Nie mam pojęcia a trzymasz?
Ostatnie stwierdzenie ponownie trafiło w próżnię, kiedy mężczyzna naciskał klamkę wieża ponownie się ożywiła.

*****

- Panie Mallory, świetnie, że pana widzę. Kiedy mogę się spodziewać zwrotu wyposażenia na wczorajszą obserwację? - Tuż za drzwiami David praktycznie wpadł na nienaganną garsonkę Wiedźmy – Chociaż nie to jest teraz najistotniejsze... Miałam się z panem skontaktować z innego powodu... Profil pańskiej wcześniejszej działalności... Mam nadzieję, że nie wyszedł Pan z wprawy...

Odwróciła się i przeszła kilka kroków. Otworzyła drzwi do sali.


We wnętrzu znajdowały się cztery osoby. Choć bardziej należałoby powiedzieć istoty. Przy lewym ekranie stała kobieta w średnim wieku z czymś co przypominało niewielką klawiaturę w dłoniach. Przy stole siedział Puszek, Okruszek i góra 23 letni chłopak o wschodnich rysach.
- Możemy zaczynać – Wiedźma usiadła przy stole i wskazała Davidowi miejsce – Sandro, proszę.
- Z informacji Jakuba –
kobieta dotknęła klawiatury i ekran rozjarzył się – Członkowie gangu ukrywają się w starej części kanałów oraz nieużywanej instalacji magazynów wojskowych z okresu zimnej wojny. Obrabiamy zdjęcia z rosyjskiego satelity szpiegowskiego i dane natowskie; koło 1800 powinniśmy mieć dokładną mapę aktualnego układu korytarzy. Policja i jednostki antyterrorystyczne zamkną obszar. Wewnątrz jednak jesteśmy skazani na siebie. Jeżeli nic się nie zmieniło to cele znajdują się w tym miejscu – jedno z pomieszczeń zostało zarysowane na czerwono – te obszary patrolowane są przez ludzi; te przez żołnierzy. Proponujemy podział na dwa zespoły. Niebieski – Puszek Okruszek – zajmuje się neutralizacją głównego zagrożenia. Zielony – Depesz i Cyborg – wsparcie i zrobienie porządku w okolicy. Zaczynamy o 2000. Pytania?
- Nie muszę przypominać, -
Wiedźma odwróciła się kiedy do sali wszedł Świr – że, na terenie działań macie wszyscy pozwolenie na użycie broni bez rozkazu. Po odprawie proszę przekazać wasze zapotrzebowania na sprzęt. Zbiórka tutaj o 1930.


Pytań praktycznie nie było. Najwidoczniej takie odprawy to nic nowego i nietypowego. Chwilę później wszyscy zaczęli opuszczać pomieszczenie. Do uszu Davida dotarło jeszcze:
- Aby formalizmom stało się za dość. Oficjalnie zalecam wycofanie Cyborga z wszelkich akcji.
- Twoje zdanie zostało odnotowane. Podjęłam jednak decyzję...

Drzwi zamknęły się z cichym stukotem drewna.
 
Aschaar jest offline  
Stary 30-01-2010, 13:24   #135
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
"Profil pana wcześniejszej działalności" to było urocze określenie na powiedzenie trzeba kogoś zabić. W KGB takie osoby nazywały się "Trojka" ... akurat on pracował dla CIA w podwójnej roli, zbierał informacje, ale jeżeli było potrzeba, to właśnie on ... i jemu podobni likwidowali konkretne cele. To właśnie jedna z akcji w dżungli Kolumbii doprowadziła do pierwszej styczności z nadprzyrodzonym. I jak wydawało się tamten facet nadal miał ochotę odzyskać swoją koszulę. David uśmiechnął się do swoich wspomnień. Teraz wyglądało to zupełnie inaczej ... był martwy. Jego dawni pracodawcy musieli tego być pewni.

Ze spokojem wysłuchał wszystkich dostępnych informacji. Wydawało się, że nie powinno być większych problemów. Rutynowa akcja. Brak pytań tylko potwierdzał jego przypuszczenia, podniósł się ze swojego miejsca i wraz z innymi ruszył ku wyjścia z pomieszczenia. Rozmowa, która doleciała do jego uszu, była dość ciekawa ... ale jednocześnie nic w tym momencie mu nie mówiąca.

Zapotrzebowanie nie było jego zdaniem wielkie. W dżungli należało poruszać się szybko, sprawnie i cicho. Nie miał jakiś nadzwyczajnej wiedzy z survivalu, nigdy nie była mu potrzebna. Akcje były raczej krótkie. Co innego wiedzieć jak się ukryć w dżungli. CIA wynajęło do tego celu pewnego Indianina. Oni byli w tym niesamowici. Potrafili dosłownie wtopić się w dżunglę. Nigdy nie osiągnął ich poziomu, ale potrafił sobie poradzić. I od tego czasu miał jedną mantrę: "W dżungli nie ma miejsca dla amatorów".

Z przyzwyczajenia poprosił o czarny sort mundurowy USA, łącznie z butami wojskowymi. Dodatkowo wziął kominiarkę. Dobór kolorów to była podstawa, po co ułatwiać wrogom zadanie. Z broni dodatkowej poprosił o Colta 1911A i nóż typu bowie, jako broń podstawową zażyczył sobie Colta 635. Był on krótki, z dobrym efektywnym zasięgiem, całkiem sporym magazynkiem i dobrą siłą obalającą.

Czekając na sprzęt wojskowy, zaczął się przebierać w odpowiednim pomieszczeniu. Zdjął swój krzyżyk i chwilę trzymał go w ręce. "Mogę dziś potrzebować pomocy ... ". Po kilku minutach, krzyżyk ponownie znalazł się na szyi. Czasami szczęściu trzeba było dopomóc.

Po kilkunastu minutach był gotowy i wystarczyło teraz tylko poczekać na początek akcji. Wypadało jednak zrobić przynajmniej jeszcze jedną rzecz

Znalezienie Azjaty nie było wcale tak problematyczne jak mogłoby się wydawać. Agencja wcale nie była taka duża. Po kilku minutach odnalazł go. Tamten zajmował się swoim sprzętem i nie zwracał na nic uwagi.

-Witaj, mamy razem pracować więc uznałem, że dobrze by było gdybyśmy choć trochę się poznali -
odezwał się David do Azjaty. Starał się mówić spokojnie i jak najbardziej przyjacielskim tonem. Nie było sensu robić sobie kolejnego rywala, czy wkurzonej osoby, jeden policjant był wystarczający.

-I w związku z tym? - nie przerwała sprawdzania swojego sprzętu.

-Przyszedłem porozmawiać. Może dowiedzieć się czegoś o sobie nawzajem. Silne i słabe strony. Zawsze to może pomóc w trakcie akcji -


-Mój profil psychologiczny pewnie jest u Świra. Profil wytrzymałościowy i fizyczny też. Twoje tam są?-

-Dopiero zacząłem pracę i nie robili mi żadnych testów, więc wątpię. Chyba, że mają pokątnie załatwione z poprzedniej roboty – David zastanowił się czy to było w ogóle możliwe? Czy ich wpływy sięgały na tyle głęboko, żeby uzyskać jego teczkę? Może jej części, jeżeli firma uznałaby, że współpracuje z jakimiś przestępcami mogliby ujawnić części, żeby pomóc w śledztwie. W innym wypadku raczej nie … woleli takie sprawy załatwiać samemu, jednakże dzisiaj widział obraz z rosyjskiego satelity, więc wszystko było możliwe.

- Więc mocne i słabe strony są najmniej ważną sprawą. jednak i tak nie ma to znaczenia. Zgodnie z wytycznymi zadania funkcjonujemy jako niezależne jednostki.-

-Hmm z pewnością ... od dawna w tym siedzisz?- spróbował trochę zmienić temat rozmowy, gdyż ta jak na razie była trochę denerwująca. Odpowiedzi były krótkie, ale facet nawet nie raczył na niego spojrzeć. Ktokolwiek inny przynajmniej oderwał by wzrok na chwilę od roboty.

- Zabijam ludzi od 16 lat, jeżeli to rozumiesz przez "w tym".-

-To brzmi strasznie ... zimno, ale generalnie o to mi chodziło ... 16 lat, po twoim wyglądzie bym tego nie powiedział, ale to straszny szmat czasu – przynajmniej po części Mallory wyraził swoje obawy, ale była to też odpowiedź na pewne kwestie. Azjata nie mógł być starszy od niego, musiał więc zacząć zabijać jako dziecko. Jaki wpływ na psychikę dziecka ma zabicie człowieka? Jaki wpływ to może mieć na psychikę dorosłego? Stres pola walki … inne psychozy. Nie był psychologiem, nawet nie chciał za takiego uchodzić, pewne rzeczy były jednak jasne. Niektórzy budowali wokół siebie „mury” żeby odgrodzić się od świata. Ten tutaj wzniósł je chyba bardzo wysokie i bardzo grube. Skupiał się całkowicie na zadaniu, ignorując wszystko inne … tylko czy w ten sposób jeszcze żył, czy było to już tylko i wyłącznie istnienie? Mallory wątpił, żeby miał on jeszcze jakieś sny czy marzenia i to wydało mu się straszniejsze od śmierci. Niedawno uważał Steina za coś … nienaturalnego, ale Stein miał jakieś swoje cele, pewnie też i marzenia. Był pod tym względem żywy … w końcu nawet zwierzęta śniły i była to jedna z rzeczy jakie czyniła żywym. Sny, cele, marzenia … pozwalały przechodzić kolejne dni … pomagały, kim byliśmy bez nich? Cyborg … ta ksywa była bardziej trafna, niż mógł się spodziewać

- Ksywa nie wzięła się z powietrza. -
zamek metalicznie szczęknął. Jego głos również był płaski, praktycznie bez intonacji, jakby słowa recytował syntezator mowy. Nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów, nie miał mimiki twarzy... Wygląda jakby nie było w nim nic ludzkiego.

-Jasne ... miło się w takim razie gadało ... zobaczymy się przed samą akcją – spróbował zakończyć jak najszybciej tą rozmowę, zebrać myśli

- Nie zapomniałeś o czymś?-

-O czym?- pytanie zawisło w powietrzu, ale Mallory naprawdę nie skojarzył, o co jego rozmówcy chodziło. Nie spodziewał się, że zwykła rozmowa może go tak zdenerwować.

- O słowie "nawzajem".-

-Znaczy?-

- Cytuję: "dowiedzieć się czegoś o sobie nawzajem. Silne i słabe strony. Zawsze to może pomóc w trakcie akcji." Koniec cytatu. Więc słucham.-

-Oczywiście - odpowiedział David przypatrując się Azjacie. Postanowił skupić się na swojej odpowiedzi, to przynajmniej pozwoli się choć trochę uspokoić. -Pracowałem dla CIA, zarówno jako agent, bo takie akcje dominowały, jak i w mniej popularnej specjalizacji jaką jest zabójstwo. Tajniki roboty poznałem w dżunglach Ameryki Południowej. Jestem raczej typem, który preferuje ciche i bliskie podejście niż wykorzystanie broni dalekiego zasięgu ... chociaż i tak raczej palna niż biała. -

- Rozumiem. Mój profil jest praktycznie dokładnie odwrotny. Broń snajperska i ciężka dalekiego zasięgu; w podejściu: broń biała. Wolisz parzyste czy nie parzyste?-

-Co parzyste czy nieparzyste?- zapytał Mallory niepewnie

- Cyfry. Jeden będzie niebieski 1, a drugi niebeiski 2. Niektórzy nie lubią nieswoich cyfr...-

-Ahh, mi to wszystko jedno. -
taka odpowiedź wydawał się oczywista. W końcu co liczba mogła mieć do znaczenia z powodzeniem akcji? A szczęście albo się miało ... albo nie.

- Ok.-

-Coś jeszcze chcesz wiedzieć?- miał nadzieję, że to pytanie zakończy w końcu rozmowę

- Jakiej broni najczęściej używasz? -

-Pistolety. Moim ulubionym jest Colt .45, ale w sumie dawno z niego nie korzystałem, bo na kontynencie raczej rzuca się w oczy - krótka, konkretna odpowiedź. Przynajmniej nie musiał się zbyt długo rozwodzić w tym temacie.

- Ok. Dzięki. -

-Nie ma sprawy, w takim razie, trzymaj się i powodzenia - powiedział Mallory, który doszedł do wniosku, że ta rozmowa była trochę ... dziwna. To było co prawda bardzo lekkie określenie, ale nie wiedział co ma o tym myśleć. Miał tylko nadzieję, że mury jakie wokół siebie postawił Azjata, jeszcze trochę wytrzymają ... Teraz jednak postanowił znaleźć sobie jakiś sposób na rozerwanie się przed samą akcją. Najlepiej o tym nie myśleć, a nie będzie żadnego stresu ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty

Ostatnio edytowane przez Hawkeye : 13-02-2010 o 12:50.
Hawkeye jest offline  
Stary 13-02-2010, 15:16   #136
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Kiedy mężczyzna obudził się następnego dnia poczuł się wypoczęty. Już od jakiegoś czasu potrzebował dłuższego snu. Jego wzrok odruchowo powędrował na zegarek, a kiedy zobaczył która jest godzina natychmiast zerwał się z łóżka.

-„Spóźniłem się… Wyleją mnie!”- pomyślał szukając kapci, leżących przy łóżku.

W końcu dotarło do niego, że według planu ma wolną niedzielę. Odetchnął głęboko i rzucił się z powrotem na pościel. Gdy tylko się uspokoił zaczął rozmyślać o dzisiejszym śnie. Wiedział, że gdzieś wcześniej widział ten budynek, pamiętał go z jakiegoś zdjęcia… Tylko jakiego.
W końcu sobie przypomniał. Czytał o nim, gdy wyszukiwał informacje o „IX” w panelu komputera. „Cichy Zakątek” znajdujący się w Kamstad.
Nie wiedział czemu, ale czuł, że musi tam pojechać. Jakby wiedział, że wszystkie odpowiedzi, których od tylu dni szuka znajdzie właśnie tam. Wiedział już czego chce. Nie miał zamiaru zapomnieć o tym wszystkim, przestać szukać. Czuł, że chce w pełni przyjąć ten talent, który otrzymał dzięki spotkaniu z Kurtem. Poza tym jak mógłby o tym zapomnieć? Po tym wszystkim co przeszedł, czego się dowiedział. To wszystko pochłonęło go do reszty, lecz nie mógł powiedzieć, że tego nie chce. W końcu Przewodnik to nie wróżbita, czy medium. Prawie nikt nie wie o takich osobach, a mając taką umiejętność na pewno nikomu nie zaszkodzi… wręcz przeciwnie.
Nie przyznał tego sam przed sobą, ale gdzieś w środku czuł, że bycie Przewodnikiem daje mu poczucie, że jest kimś wyjątkowym, że jest kimś więcej niż zwykłym człowiekiem, którego każdy mija na swojej drodze.

Postanowił, że uda się do Kamstad… Ale najpierw obiad.

Eric przygotował się do wyjścia w nieco ponad godzinę. Około 17.30 był już w samochodzie i jechał w kierunku najstarszej dzielnicy Essen.

***
Spokój jaki panował w tym miejscu jakby nie pasował do ogólnego wizerunku miasta. Ericowi wydawało się, że czas w tym miejscu zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu pozostawiając wszystko tak jak było.
W końcu dotarł do „Cichego Zakątka”. Gdy tylko wszedł usłyszał głos mężczyzny, stojącego przy drzwiach.

- Witamy serdecznie panie Gower.

-„Zupełnie jak we śnie…”- pomyślał. Pomimo to nie miał pojęcia skąd odźwierny zna jego imię.

Wnętrze lokalu było- jak na Erica- Trochę zbyt przytulne i pluszowe. Przypominało mu to trochę wystrój kurortu dla emerytów. Jednak musiał przyznać, że czuł się komfortowo i był zrelaksowany, będąc w środku.

Zaraz naprzeciw Erica siedziała starsza kobieta, którą mężczyzna widział wcześniej we śnie. Uśmiechnęła się do niego i gestem zaprosił do stolika.
Gower wziął głęboki oddech i ruszył do przodu. Gdy znalazł się przy loży powoli i niepewnie usiadł na kanapie, spoglądając zmieszanym wzrokiem na kobietę. Nie wiedział czemu zaczął się denerwować. Jego serce przyspieszyło.
W końcu zebrał się w sobie i odezwał:

- Domyślam się, że zna mnie pani i wie po co przyszedłem… - spojrzał na nią i urwał.

Przed przyjściem tutaj był taki pewny siebie. Wydawało mu się, że doskonale wie po co tu idzie. Jednak teraz wszystko gdzieś zniknęło, a on nie wiedział nawet co ma powiedzieć.
 
Zak jest offline  
Stary 16-02-2010, 19:07   #137
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 12 - David Mallory - 26 lipca 2008


Przygotowania do akcji toczyły się. Szybko, sprawnie, w ustalonym i sprawdzonym wojskowym drylu; ale praktycznie w całkowitej ciszy – bez pokrzykiwania, trzaskania, rozkazów. Wszyscy dokładnie wiedzieli, co i w jakiej kolejności należy zapakować. Kolejne skrzynie z bronią i sprzętem znajdowały się na niczym nie wyróżniających się furgonetkach. Z każdą wyjmowaną sztuką broni, magazynkiem, czy elektronicznym gadgetem mina Wiedźmy stawała się coraz bardziej marsowa i zatroskana – zupełnie jakby każdy wynoszony i pakowany przedmiot był jej ukochanym dzieckiem, którego miała już nigdy nie zobaczyć...
Dwie skrzynie z elektroniką wpakowane zostały do terenowego Montenero i trójka mężczyzn wyjechała nim z garażu, żegnana uroczym: „a żeby się wam druty poplątały”.


Mallory przyglądał się tym przygotowaniom na poły z podziwem, na poły ze zdziwieniem. Rzadko widziało się taką organizację i takie tempo. Z drugiej strony – ilość sprzętu... przy pomocy tego co wsadzono na furgonetki czy wydano ludziom – można było prowadzić małą wojnę. A nawet całkiem dużą wojnę...

*****

Czas mijał szybko. Na tyle szybko, że nie pozostawiał zbyt wiele czasu na rozmyślanie i zastanawianie się nad całą sytuacją. Przygotowania, sprawdzenie sprzętu, jeszcze jedno sprawdzenie sprzętu... Gdy tylko David sprawił wrażenie niezajętego niczym innym podeszła do niego może trzydziestoletnia kobieta, zapewne byłaby całkiem ładna gdyby nie męski ubiór, ponaciągany sweter i okulary w rogowych oprawkach:

- Masz chwilę? - zapytała i od razu przeszła do rzeczy, otwierając niewielkie pudełko – Pewnie nie miałeś z tym do czynienia, a przynajmniej nie ze wszystkim... Standard – mikrofon na krtań i słuchawka douszna. Stacja bazowa, bateria wytrzymuje 5 godzin, można ją wymieniać podczas pracy, wysprzęga się jak każdy magazynek. To pewnie jest nowość. - pokazała gogle, wyglądające jak typowe taktyczne. - Poza tym, że chronią oczy rozpraszając wszelkie odblaski, wiązki laserowe, i tego typu sprawy; same nie dają żadnych odbić światła. Nie są kuloodporne, ale dość ciężko je zbić. Najważniejsze – to są właściwie dwa przeźroczyste wyświetlacze – potrafimy więc wspomóc Twój zmysł wzroku przez obróbkę obrazu pobieranego przez tę mikrokamerę. Nie jesteś do tego przyzwyczajony, więc nie musisz ich używać. Zresztą nikt nie musi, staramy się nie przeszkadzać... Słuchawka ma przełącznik dotykowy. Standardowo nadaje i odbiera na kanale łączącym z Capcamem... lub jak kto woli bazą. Przy dotknięciu przełącza się czasowo na kanał wewnętrzny dostępny dla reszty zespołu. Każde przełączenie jest sygnalizowane dźwiękiem. To chyba tyle co miałam. Sprzęt oczywiście jest sprawdzony i skonfigurowany.

Zostawiła wszystko w rękach Davida i odeszła do swoich zajęć.


*****

W końcu wszyscy znaleźli się w samochodach i po kilkunastu minutach byli na miejscu. Wszystko zostało rozładowane w używanym magazynie na terenie kolei – tak, aby nie rzucać się w oczy i przynajmniej początkowo pozostać niezauważonym. Dokonano ostatnich ustaleń, które dla ludzi z Firmy były tylko powtórką tego co usłyszeli w sali odpraw. Policja i siły specjalne bardzo oszczędnie zostały wprowadzone w sprawę...

W części całkowicie bezpiecznej skorzystano jeszcze z pomocy pracowników kolei czy metra, którzy powinni najlepiej znać tunele, ale David doskonale wiedział, że to zasłona dymna tylko po to, aby nie powiedzieć innym jak wiele się wie... A przede wszystkim - skąd ma się takie dane...



Starsze tunele, którymi przyszło się poruszać, w większości były budowane z cegły, dopiero po pewnym czasie przerodziły się w betonowe, lane konstrukcje, które mogły przetrwać dziesięciolecia, a nawet kolejną wojnę...

- Team Green. Jesteście na granicy strefy naszych działań. Tracicie wsparcie DSG. Korytarz rozgałęzia się za 730 metrów. Działamy według planu. Team Blue czeka na pozycjach.

Oddział specjalny rozlokował się w załomach i na samym korytarzu pozostając w tyle. David niemal namacalnie czół jak za nim zbudowała się niewidzialna zapora. Zapora, która nie wypuści ze strefy nikogo i niczego co nie będzie znało właściwych kodów...

W niewielkim pomieszczeniu, w którym krzyżowały się tunele czekali już Puszek i Okruszek. Jeden z nich pochylał się nad leżącą na ziemi kobietą...


- Rozlana krew zdążyła już stężeć, nie żyje od co najmniej ośmiu godzin. Zaraz ktoś ją stąd wyniesie. Depesz ty jeszcze tego nie wiesz – nie można na nas patrzeć w niektórych momentach, więc jak Capcam mówi, że gdzieś masz nie włazić to tam nie właź.
- Capcam: wasze sektory nie mają wspólnych punktów. Skoro już sobie pogadaliście... Team Blue sekcja północna; Green 2 – sekcja wschód; Green 1 – sekcja zachód. Możecie strzelać bez rozkazu. Wyjście ze strefy tylko przez korytarze wejściowe – reszta jest zablokowana działkami automatycznymi... Poza wami nie ma tam nikogo z „dobrych”... Koniec pogadanek. Zaczynamy.

*****

Bez słowa każdy podążył w swoim kierunku. Korytarz Davida należał chyba do części mieszkalnej. Co kilka metrów, to z jednej to z drugiej strony pojawiały się drzwi osadzane w niewielkich wnękach. Większość drzwi była pozamykana, tylko niektóre miały wyłamane czy wręcz wycięte zamki... Pokoje jednak były puste, ale i tak konieczność sprawdzenia każdej wnęki skutecznie spowalniała przeszukanie. Za załomem korytarza spostrzegł metalową drabinkę z prętów wtopionych w betonowa ścianę w specjalnie przygotowanym załomie. Na podłodze utworzyła się całkiem spora kałuża krwi. Krwi, która najwyraźniej z czegoś skapywała. David spojrzał do góry i
na ułamek sekundy oniemiał. Tuż pod sufitem na kilka wystających ze ściany metalowych prętów nadziane było ciało Jakuba Tschevy'ego... Wspiął się po drabince i przyjrzał ciału...
Jakimś – niejasnym i niezrozumiałym dla Mallory'ego sposobem – Jakub żył, a nawet był przytomny, pomimo licznych ran i złamań widocznych nawet gołym okiem.

- Znalazłem Tshevy'ego – zaraportował – jest poważnie ranny.
- Wynieś go do linii DSG. Drugi tunel jest krótszy. W obu mamy naszych medy...
- Mam wrogów. Dziesięciu, piętnastu –
głos Cyborga wbił się w rozmowę – klasa V...
- Team Green – natychmiast wycofać się do linii posterunków DSG. To rozkaz.
- Zasilanie...
- Odcinam zasilanie sekcji wschód... Odcięte.



Echa strzałów w korytarzach stały się znacznie mniej liczne. To znaczyło, że albo przewaga nad Cyborgiem nie była już tak wielka, albo wszyscy zdążyli się poukrywać i prowadzili tylko walkę pozycyjną...
Jeszcze przez chwilę mocował się z poodginaniem prętów i ściągnięciem z nich Tschevy'ego. Po kilku nerwowych minutach miał go już na plecach; chwilowo Mallory nie miał czasu na zastanawianie się co jeszcze uszkodziło się czy złamało podczas zdejmowania ciała... W każdym razie – mężczyzna stracił przytomność...
Jednocześnie szybko i cicho podążał w kierunku pomieszczenia, w którym krzyżowały się korytarze...
Znalazł się w nim dokładnie w chwili, kiedy z przeciwnego korytarza wypadł Cyborg...

- Uciekaj – rzucił ten przyklękając z powrotem twarzą do korytarza – będę... Was... osłaniał.

Nawet przez warstwę maskującej farby było widać, że jest strasznie blady, przy każdym słowie pluł krwią, mundur na piersi miał poszarpany od co najmniej kilkunastu strzałów – nawet jeżeli kamizelka wytrzymała to z płuc i żeber miał sieczkę. Jego karabin pluł pociskami z ustawienia semiauto. Tylko nieznaczne przesunięcia lufy zdradzały, że namierza kolejnych przeciwników... W korytarzu coś automatycznego wypluło z siebie kilkanaście pocisków i ciało Cyborga poleciało do tyłu...

- Cholera! Co... tu... jeszcze... ro...bisz?!? W... końc...u mam... szansę... sk...ońc...zyć to piep...rzone życie... - wykrztusił szeptem starając się podnieść przynajmniej do siadu.


Mallory zdawał sobie sprawę z faktów.

Cyborg nie był w stanie iść. Jakub był nieprzytomny. Jednoczesne wyniesienie, a właściwie wyciągnięcie, obu wymagało podarowania sobie jakiejkolwiek broni... Pozostanie tutaj było samobójstwem i zabójstwem ich obu równocześnie... Przebycie półkilometrowego odcinka tunelu z obciążeniem dwu mężczyzn i przeciwnikami z tyłu było praktycznie awykonalne. Wsparcie było niedostępne.


W korytarzu słychać było jakieś nawoływania, pewnie nikt nie chciał się wystawić, a równocześnie nie było pewności, czy seria z automatu odniosła jakikolwiek skutek. To dawało kilka, góra kilkanaście sekund "przewagi"...


Na podjęcie decyzji i działanie pozostały sekundy...
 
Aschaar jest offline  
Stary 22-02-2010, 12:23   #138
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Kilkanaście sekund, które mogły być różnicą pomiędzy życiem i śmiercią. Krótki czas, w którym wydawało się, że David ma zdecydować o życiu lub śmierci dwóch swoich towarzyszy. W tym momencie wydawało mu się, że czas się praktycznie zatrzymał. Nie słyszał nic, a w głowie czuł straszliwą pustkę. Każde uderzenie serca, było jak bicie dzwonów pogrzebowych. Wolałby pracować sam ... wtedy nie musiałby podejmować decyzji, od których zależałoby życie kogokolwiek innego od niego samego. Jednakże nie mógł sobie pozwolić na luksus. Zamknął oczy starając się oddychać ... decyzję musiał podjąć natychmiast ...

****
Miał wtedy może 10 lat. Uczył się dość dobrze i trzymał się raczej z dala od wszystkich kłopotów. Były to wesołe czasy, gdy jego matka znajdowała się jeszcze wśród żywych, gdy miał jeszcze dzieciństwo. Wtedy nie wiedział, jak krótkie mogą być chwile szczęśliwości. Jak odległe w czasie mogą się wydawać z perspektywy jedynie kilkunastu lat. Jak łatwo można utracić swoje dzieciństwo.

Istniał pewien rytuał. Czasami wydawało mu się, że może być na niego za stary. Jednakże czego nie robi się dla matki? Była dla niego najważniejszą osobą w jego krótkim życiu (a jak się okazało w przyszłości, najważniejszą osobą w ogóle). Raczej nie miał problemów ze znajdywaniem przyjaciół, chociaż czasami jego akcent był powodem do żartów innych dzieci. Jednakże nie przejmował się tym ... a była to sprawa tego rytuału. Co wieczór, tuż przed tym jak miał udać się spać, zasiadał z matką przy stole, na kanapie ... czy gdziekolwiek indziej (gdy był mniejszy, leżał w łóżku, gdy jego matka siedząc na fotelu niedaleko roztaczała przed chłopcem opowieści). Czasami nie chciał tego sam przed sobą przyznać, ale lubił to.

Chociaż pod pewnymi względami przypominało to naukę w szkole, było też zupełnie inne. Historie opowiadane przez matkę, były ciekawe ... a ta mówiła o karze jaka spotkała jednego z legendarnych bohaterów za porzucenie swoich przyjaciół na pastwę losu i o pokucie jaką musiał wtedy odbyć. Pokucie, która ostatecznie doprowadziła do jego śmierci ...

****
Nie miał pojęcia dlaczego przypomniał sobie akurat to wydarzenie. Może było to też coś wspólnego z jego szkoleniem? Powinien spróbować wynieść ich obu ... jednakże mogło to równać się z zabójstwem nieprzytomnego. Zastanawiał się jakie on miał prawo podważać decyzję Cyborga? Ten wyraźnie prosił go, żeby tutaj go zostawił? Czy mógł to zrobić? Gdyby miał ich ciągnąć, najprawdopodobniej oznaczało by to śmierć dla całej trójki.

Poświęcić jedno życie dla dwóch innych? Logika mówiła, że tak należało zrobić. Odpowiedź na pytanie czy było to moralne nie była taka jednoznaczna. Z drugiej strony Mallory miał na swoim sumieniu więcej niż jedną osobę. A znając politykę wcale nie musieli być oni czemuś winni, mogli się znaleźć w nieodpowiednim towarzystwie. Zabijał bo otrzymywał swoje rozkazy, zabijał chociaż wcale nie była to jego walka. Nie miał wyrzutów sumienia, tak należało robić. Zawsze powtarzał sobie, że zapewnia bezpieczeństwo ludzi w USA. Czy była to prawda? Wtedy tak wierzył, teraz nie był pewien.

Odetchnął głęboko. Wiedział, że nie ma tutaj żadnego dobrego wyboru. Nie mógł jednak czekać. Myśli gnały przez jego głowę z zadziwiającą prędkością. Pewna kwestia powróciła do niego jak bumerang. Czy Cyborg jeszcze żył? Ta krótka z nim rozmowa ... czy to co wiódł wcześniej można by nazwać życiem? Czy czasami śmierć nie była losem lepszym niż życie?

W końcu zdecydował. Być może konsekwencję będą miały kiedyś do niego przyjść. Wiedział, że mimo wszystko wybór będzie na nim ciążył. Jednakże w tym momencie zdał sobie sprawę, że ma jednego dorosłego człowieka, który podjął swoją decyzję. Miał pozostać aby umożliwić swoim towarzyszom ucieczkę. Nie pierwszy raz ... było to naprawdę szlachetne. Cyborg chciał to zrobić i David czuł, że w pewnym sensie gdyby miał zginąć, jego poświęcenie poszłoby na marne.

Jakub
był za to całkowicie od niego zależny. On nie mógł podejmować swoich decyzji. Jego życie było zależne od decyzji Mallory'ego, a ten nie czuł się władny go poświęcać. Należało go uratować ... decyzja Cyborga. Powtarzał gdy podnosił nieprzytomnego ... nadszedł czas ucieczki, nadal nie był pewien, czy im się uda, ale osłaniający ich Cyborg dawał im tą szansę ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 24-02-2010, 22:36   #139
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
DAvid Mallory - Tura 12 - 26 lipca 2008


To była rozsądna decyzja. Nie była dobra i nie była zła. Rozsądna. Logicznie uzasadniona. Przynajmniej tu i teraz taką się wydawała... Tu i teraz w tym konkretnym czasie i miejscu.

Brunatnoczerwona gęsta krew wypływająca spod kamizelki Cyborga rozlewała się po betonowej posadzce nie wróżąc niczego dobrego nawet, jakby decyzja była inna... Mallory instynktownie przestawił nogę, aby rozciekająca się, jak na złość, w jego kierunku, krew nie dotarła do jego buta... Cholera... Rzucił karabin na bok i zarzucił nieprzytomnego Jakuba na barki... Czas... Przestrzeń... Pięćset metrów nigdy nie wydawało się tak... odległym dystansem.

Z tyłu cały czas było słychać nieskładną strzelaninę przeciwników i pojedyncze, systematyczne strzały Cyborga. Po którejś serii, siódmej, może dziewiątej, pojedyncze strzały nie odezwały się...

- Green 2 jest poza operacją. - Mallory przygryzł wargę. To zdanie nigdy nie było tak zimne...


Zostało jakieś dwieście metrów... Niecałe pół minuty... Niecałe dwieście metrów.

Ciekawe dlaczego ludzie zawsze wyobrażają sobie światełko w tunelu? Dlaczego tunel na końcu ma mieć światełko? Nawet jak sam jest całkiem ciemny to na końcu zawsze jest światełko... I dlaczego białe światełko? A nie na przykład żółte? Żółte byłoby ładniejsze...

*****



- Padnij – rozkaz zlał się w jedno z odgłosem strzałów. Reakcja nóg Mallory'ego była szybsza niż mózgu. Dopiero ułamek sekundy później, kiedy ciało zaczęło już lecieć bezwładnie do przodu do mózgu dotarły impulsy bólu... i dźwięk kolejnej serii... Światełko w tunelu rozmyło się momentalnie w kilkanaście świetlistych smug zlewających się gdzieś tam – u wylotu tunelu. Ciekawe... Nie bolało go. Krew, którą miał w ustach nie miała smaku... Pozwolił jej się wylać... Musiał wstać... Chciał wstać... Tylko... Nie mógł wstać... Przecież ludzie z jednostki specjalnej właśnie strzelali nad jego głową... Beton był zimny... Sekundy płynęły znacznie wolniej kiedy zaczął się rozglądać, gdzie upuścił Jakuba... To wszystko było takie męczące... Ah! Posadzka jest taka zimna bo jest mokra... polana czymś... czerwonym... Spojrzał na swoją rękę ociekającą jakaś posoką... Wyraźnie zaintrygowany odkryciem... Nie mogę tutaj dłużej leżeć... jest zimno... za zimno... przez to zimno... Cholera... Zimno...



*****


- Tyle razy mi się wymykałeś... - Davidowi wydawało się, że ON się uśmiecha – jednak ja mam czas... Czekałem... D...z...i...s...i...a...j... u...m...a...r...ł...e...ś...


Mallory był zbyt zmęczony, aby patrzeć. Przez jakiś czas słyszał jeszcze coś w słuchawce... Dźwięk jednak stawał się coraz bardziej spowolniony jakby czas nieubłaganie i nieustannie zwalniał... Przestał rozumieć co do niego mówią, zresztą... było tak strasznie zimno. Przestał słuchać... Dlaczego jest tak strasznie zimno??? Tak strasznie... zimno...




Czas przestał płynąć...

 
Aschaar jest offline  
Stary 25-02-2010, 17:33   #140
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/v/8smO4VS9134&hl=pl_PL&fs=1&[/MEDIA]

Muzyka ... przez chwilę zaciekawiło go skąd w tym miejscu wzięła się muzyka? I jeszcze taka muzyka. Dobrze znał tę piosenkę, znał jej historię ... nawet doskonale pamiętał kto po raz pierwszy mu ją śpiewał. Była to piosenka użyta po raz pierwszym w jakimś programie z 1945 roku. Szybko zdobyła popularność i została zaadaptowana jako nieoficjalne hymny przez kilka drużyn piłkarskich. Jedną z nich był chociażby Celtic. Kibice śpiewali ją na stadionie przy wielu okazjach. Jednakże o tym dowiedział się całkiem późno w życiu. Po raz pierwszy zaśpiewała mu ją jego matka. A potem gdy był małym dzieckiem, co noc usypiał słysząc jak matka śpiewa "You'll never walk alone". I właśnie teraz to słyszał ... coraz wyraźniej

Pod pewnymi względami wydawało mu się to całkiem zabawne. Umierał ... a może już nie żył? Ciężko mu było powiedzieć. Gdzieś tam z tyłu jego głowy, coś mówiło, że to wszystko są halucynacje umierającego mózgu. Inny silniejszy głos mówił, że to prawda. W każdym razie wyglądało na to, że dotarł do końca swojej drogi. Przeszedł wiele ... przejechał kawał świata, a teraz wszystko zakończyła seria z karabinu gdzieś w kanałach w RFN.

Cała ta sytuacja zdawała się mieć tylko jeden plus, nie będzie musiał się więcej nikomu tłumaczyć. W końcu i go dopadła śmierć ... Ciemność.
******
Dzień był ciepły ... naprawdę ciepły. Poprawił swoją koszulę i okulary przeciwsłoneczne i rozejrzał się po okolicy. Rozpoznawał ją, chociaż tak naprawdę nigdy jej nie widział. Była to mała wioska w Irlandii. Oddalona od zgiełku miast, wzniesiona na wzgórzach, przy lasach. Niezbyt daleka od morza. Ruszył ścieżką prowadzącą do jego domku. Niezbyt dużego, zbudowanego z drewna. Było to miejsce ucieczki. Miejsce, w którym cały zgiełk świata nie miał żadnego znaczenia.

Nie zastanawiał się tak naprawdę co tutaj robił. Pamiętał tunel ... czyżby więc to było niebo? To by tłumaczyło pewne rzeczy, chociażby to że wszystko wyglądało tutaj jak w jego marzeniach ... prawie wszystko

-A gdy słońce zachodzi nad górami i oświetla sypialnię, widok po prostu zapiera dech w piersiach - aż podskoczył gdy usłyszał ten miękki, kobiecy głos. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie dane mu je jeszcze raz usłyszeć. Odwrócił się na pięcie, żeby ujrzeć ją. Była tak piękna, jak w dniu, w którym widział ją po raz ostatni. Niezbyt wysoka latynoska, o czarnych włosach, oczach podobnego koloru i uśmiechu, który sprawiał, że każdy facet chciał ją zdobyć. Ubrana była w spodnie wojskowe i lekką koszulę, co jeszcze potęgowało wrażenie. Zaniemówił, nie spodziewał się jej zobaczyć.

-Widzę, że jesteś zaskoczony Kevin - odezwała się mówiąc z wyraźnym hiszpańskim akcentem -Dlaczego, przecież właśnie o takim miejscu marzyliśmy. Opowiadałeś o tym, opowiadałeś że właśnie tutaj chciałeś zamieszkać po śmierci swojej matki. Mieliśmy sobie razem kiedyś to wybudować -

Uśmiechnął się lekko, zdjął okulary i objął ją. Linda Beliz ... była w Służbach Specjalnych. Kobieta równie niebezpieczna co piękna i inteligentna. A poznał ją podczas swojego pierwszego zadania. Od słowa do słowa i nawet nie zorientował się kiedy byli razem. Nigdy nie miał czasu na założenie rodziny, to była po części prawda ... może gdyby wszystko potoczyło się inaczej byłaby to nieprawda? Linda była wspaniała, a romansowali bardzo długo ... czas, którzy w ich profesji wydawał się wiecznością. Mówili nawet o tym, żeby zrezygnować z tej pracy i żyć razem ... właśnie w takim miejscu. Jednak wszystko nie wyszło, jeszcze jedno zadanie mówił ... jeszcze jedno ... aż pewnego dnia Linda nie wróciła, ze swojego zadania. Po jej śmierci, już z nikim więcej nie związał się tak emocjonalnie.

Nadal przytuleni ruszyli ścieżką w stronę domu

-O czym myślisz?-

-O wyborach jakie dokonujemy w życiu. O tym, że gdybym wybrał inaczej mogłabyś żyć -

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko -I przegapić to wszystko? Za żadne skarby - to była odpowiedź bardzo w jej stylu. Uśmiechnął się ... przyjemnie było znów być dla kogoś Kevinem. Po części wydawała się to jak ucieczka od obowiązku ... od wszystkich rzeczy, które na niego czekały na dole ... ale z drugiej strony był tutaj on i była ona ... i cały czas wszechświata .... a gdzieś w górze, niesiony z wiatrem przyszły do nich słowa "You'll Never Walk Alone" śpiewane kobiecym głosem o wyraźnie Irlandzkim akcencie ... dom ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172