Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2009, 00:34   #4
Serv
 
Serv's Avatar
 
Reputacja: 1 Serv wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znanyServ wkrótce będzie znany
„Miecz, co z mieczem? Zostawić go?” Rozmyślałem, siedząc na łóżku. Promienie porannego słońca muskały mi twarz, boleśnie atakując oczy. Niewiele myśląc przywdziałem kapłańskie szaty i nałożyłem kaptur. Padłem na kolana, i spod łóżka wyciągnąłem spory dwuręczny miecz. Machnąłem klingą, przypominając sobie treningi z czasów, kiedy myślano że będę paladynem. Oparłem owo ostrzę o ścianę, poszukując pochwy. Za żadne skarby nie mogłem sobie przypomnieć gdzie to schowałem. „Cóż, z nagim mieczem jeszcze komuś krzywdę zrobił.” Ostrzę powrotem wylądowało po łóżkiem, a ja pokój opuściłem, uprzednio list od Wysokiego Kapłana do kieszeni chowając.

Udałem się do garnizonu. Machet było pięknym miastem, przynajmniej o poranku. Lecz jego piękno przemijało, gdy tylko zło, kłamstwa, i obłuda kończyły swój sen, zalewając ulice tejże mieściny. „Dzieci, błądzicie a ja nie jestem w stanie pokierować wszystkich na właściwą ścieżkę” pomyślałem, przechodząc obok jednej z tych ulic, w której nikt nie chciał by zostać sam po zmroku. Na rynku, kilku handlarzy właśnie rozstawiało swoje stragany. Jeden z nich ustawiał skrzynię pełną dojrzałej sałaty, inny otwierał beczki z kiszonymi ogórkami. Cóż, nie miałem czasu by przyglądać się porannym rytuałom, więc przyspieszyłem kroku. „Szkoda że w katedrze nie było wolnych pokoi. Szpital to przyjemne miejsce, ale ta ilość chorych . Biedne owieczki, szkoda że nie jestem w stanie im pomóc.” obróciłem się rzucając okiem na swój tymczasowy dom.

Garnizon był pilnowany przez dwójkę strażników których pozdrowiłem przyjaznym skinieniem.
-Witajcie Dzieci Boże. Zwą mnie Ojciec Wanderwelt, przybywam by wam pomóc -W jednym z nich rozpoznałem stałego bywalca mych kazań.- Chodzi o te morderstwa, podobno mogę pomóc.
-Tak Ojcze, lecz my mamy rozkazy, nie możemy....- Rzekł pierwszy z nich. Przez chwilę zwątpiłem w Wysokiego Kapłana i jego moc sprawczą.
-Ojcze, przepraszam za kolegę. Nie poznał on jeszcze najnowszych dyrektyw, gdyż dopiero co rozpoczął zmianę.- Ukłonił się nisko, a ja odetchnąłem. To mi nieco ułatwiało sprawę. -Proszę za mną.
Sala wejściowa była wręcz przepełniona strażą. Szedłem tak za swym przewodnikiem, czując na sobie baczny wzrok mężnych obrońców miejskich. „Cóż, słyszałem o nie jednym bandycie, przebranym za niejednego kapłana.” usprawiedliwiałem sobie tą czujność. W końcu doszliśmy do biurka, za którym siedział starszy rangą oficer. Strażnik sprzed garnizonu został odprawiony skinieniem ręki. Obdarzyłem mężczyznę za biurkiem uśmiechem, podając mu list który otrzymałem wczorajszej nocy. Ten przejrzał go starannie, westchnął głęboko i rzekł.
-Czy mógłbym zachować ten list? Oczywiście o ile Ojciec go już nie potrzebuję.-Potwierdziłem skinieniem głowy. Znałem już jego treść, nie był mi potrzebny, a ci biedacy muszą wyjaśnić wszystko swoim przełożony.- Wspaniale! Tędy proszę, ciała trzymamy w piwnicach.
Tam tez się udałem.
 
Serv jest offline