Strażnik odczuł cios o wiele słabiej, niż Sorin przypuszczał. Odwrócił się błyskawicznie i zamachną mieczem. Ten jednak trzymany zbyt lekko obrócił się przy gwałtownym ruchu i uderzył marynarza płaską jego częścią, powodując niewielką tylko rysę. Bardziej to przypominało szturchańca, którego się sprzedaje zgrabnej dziewce w karczmie, niż żołnierski cios.
Sorin tylko uśmiechną się pod nosem, wziął zamach i zaatakował. Klingi skrzyżowały się. Wymienili ze sobą trzy ciosy. Nagle Sorin uderzył w klingę przeciwnika mocniej. Nie spodziewał się tego. Ręka odskoczyła dalej niż zwykle. Odsłonił się. To była okazja. Sorin zrobił piruet i
ciął w brzuch.
Mężczyzna zachwiał się, wypuścił pałasz z ręki i osuną się na kolana trzymając się za rozcięty bebech. Krew powoli zalewała spodnie i rękę strażnika.
-
Psi synu, tfu. - Sorin splunął.
Gdy podniósł wzrok, zobaczył swojego kompana tarzającego się po ziemi i ryczącego. Szczerze mówiąc, żeglarz nie wiedział, czy barbarzyńca cierpi, czy wręcz przeciwnie. Nie było jednak czasu do namysłu. Sorin ruszył w stronę strażnika strojącego najbliżej przyjaciela.