Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2009, 16:39   #11
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Garl'kazz · Moia Latch-key · Halla Falster · Gorrister Peldevale
iesiada zamieniła się w regularną bitwę. Wyglądało na to, że dopiero po paru chwilach do wszystkich zaczęło docierać, że portalu do Sigil naprawdę nie ma i że są zdani na siebie na Ziemiach Bestii. To sprawiło, że cugle, które wszyscy sobie narzucili na początku, wreszcie zaczęły się rozluźniać. Chaos płonął coraz bardziej.
Nie tylko zresztą chaos. Żywiołaki ognia, zanim Garl'kazz zabił jednego z nich, podpaliły belki. Z wolna, przez nikogo nie gaszony, rozniecał się pożar. Trawione magicznym ogniem drewno, niczym bierwiona, wkrótce miało rozlecieć się na kawałki pod naporem własnego ciężaru. Podczas gdy jednak wnętrze płonęło, dworek – zapewne żywa lub ożywiona istota – od czasu do czasu wył, burczał i wrzeszczał. Dwie wielkie nogi sunęły miarowo.
W tym samym czasie swój własny pożar rozniecały biesy i tanar'ri. Sukuby, węsząc, że tym razem uda im się uciec, rozwinęły swoje swoje nietoperze skrzydła z zamiarem ucieczki. Dostałyby kulą ognia. Były zwinne i uciekły przed zaklęciem, które trafiło w sklepienie.
Gnom, jako gospodarz, próbował zapanować nad walką. Skutki były opłakane. Sam będąc czarodziejem specjalizującym się w iluzjach, nie mógł wyrządzić wielkiej krzywdy całej reszcie. Rzucając cienie na barbazu, popełnił błąd. Writtenfall, pomimo całej swojej pedantyczności, pretensjonalności i, czasem, gburowatości, miał swój rozum i do czasu rozumiał, że nie warto znaleźć się pomiędzy barbazu a tanar'ri; frenetycznie wierzył, że być może da się przywrócić porządek razem z Harmonium. Najpierw dostał kułakiem w twarz, na odczepnego. Zdeptany, gdy rzucił wbrew sobie zaklęcie, zostało ono odbite przez biesa. Sam diabeł, zirytowany ciągle naprzykrzającym się gnomem, nakazał dwom abishai, które były przy jego boku, aby go osłaniały, po czym wyciągnął zza pasa pokaźny nóż rzeźnicki. Przyskoczył do kopiącego gnoma, ale dla niego było już za późno. Co dziwne, gospodarza nie próbował ratować nikt, dlatego zostawiono barbazu i jego robocie. Glewią smagnął gnoma w głowę. Ogłuszył go, a gdy resztkami sił Writtenfall zasłaniał się, podniósł go. Gdy gnom dygotał na jednej ręce, brodaty diabeł z wprawą zatopił nóż w jego brzuchu, a gdy jelita wypadły, szponiastą ręką odszukał żołądek, który wyrwał i odrzucił za siebie. Zlizał jęzorem z ostrza krew i powrócił do walki.
Writtenfall zaś po prostu upadł na kolana i płakał.
Ślady gwałtu i masakry widać było wszędzie, nie tylko na przykładzie Writtenfalla. Chaosyci, w szale, porywali innych i wyskakiwali przez okna, na oślep. Było jasne, że istniał jeszcze inny czynnik, bowiem rasy normalnie nie posuwały się do takiego okrucieństwa, a przynajmniej nie ludzie. Latch-key zdołała zauważyć, że najgorsi byli ci, którzy zostali trafieni przez satyra zaklęciem, które pochodziło z wyrwanej stronnicy.
Zaklęciem, którym cały czas miotał. Wszyscy, którzy byli w zasięgu, zostali dotknięci dziwną klątwą.
Githzerai z łatwością wykończył żywiołaka ognia, który rozbryznął się na iskry parę mniejszych, które nie mogły już nikomu zagrażać. Szybko zaatakowały go dwa dretchy. Smagnął je klingą po piersi, a gdy zaczęły krawiwć, poprawił przez twarze czy pyski raczej. Zamiarował się z dosięgnięciem satyra. Ten go ubiegł. Gdy Garl'kazz był jeszcze zajęty wrogami, ten kopnął go w pierś, aż stracił dech. Teraz i on dostał klątwą. Gith nie pozostał dłużny: Lecąc w drugą stronę poważnie zranił satyra w nogę, tak, że odtąd kulał. Już nie był taki szybki.
Splunął. Mimo wszystko, nie stracił zdolności koncentracji na tyle, by móc nadal rzucać czary. Krzyknął i zaczął pleść rękami pewien wzór, z którego wyszło pięć nupperibo. Sięgnął także do skawy, z której wydobył paręnaście odłamków gliny. Rzucił je pod siebie.
W krótkim czasie glina zaczęła pękać i rozrastać się do rozmiarów nieco niższych od ludzkich. Spore, bryłowate, ociężałe. Kamienne golemy.
Odczyniając magię, satyr nie zauważył zbliżającego się Peldevale'a. W ostatniej chwili, gdy było już za późno, Gorrister dźgnął go pod żebra. Celował w serce, jednak satyr przedtem zareagował i poruszył się, tak, że ostrze przebiło płuco i ześlizgnęło się po żebrach. Tamten zamierzył się lagą, którą posiadał. Drugi sparował, ciął, raniąc go w prawą rękę. Byłby wreszcie dokończył dzieła i zabił satyra, jednak dostał kamienną pięścią w czaszkę. Golemy zaczęły bronić swojego pana. Dostał raz drugi, tym razem w nos; zmitygował się i wycofał, jednak kamienni strażnicy nie ścigali go.
W tym samym czasie paru Chaosytów nie omieszkało skorzystać z kopania Łaskobójcy, który nagle znalazł się na ziemi. Garl'kazz nie miał z nimi większych problemów; śmignął parę razy mieczem i odgonił tych, co trzeba.
W tym samym czasie satyr wylał fiolkę ze Słodką Wodą na ranę pod żebrem. Rana co prawda się nie zasklepiła, ale przestała na chwilę krwawić. Satyr syknął w stronę Gorristera. I uciekł przez okno, biorąc ze sobą trzy żywiołaki, dwa zaś zostawiając na straży.


Halla Falster miała poważne powody, by zbliżyć się do satyra; gdy wykrzyknęła zaklęcie, Dwór jeszcze bardziej przyspieszył, zgodnie z tym, co na początku mówił martwy już gnom. Powstały z iluzji aasimar, w pełnym rynsztunku i zbroi budził podziw i grozę, choć Falster widziała, że ci, co przez iluzje spoglądać mogli, spoglądali na imponującego aasimara z pogardliwym uśmiechem. Mimo to, czarodziejka utorowała sobie drogę aż do satyra, a właściwie jego strażników. W tym momencie... Znikła. Stała się niewidzialna, a iluzyjny aasimar odciągnął na siebie uwagę golemów i demonów, pozwalając jej przejść. Teraz pozostało tylko jedno: Dorwać satyra, a raczej to, co ma przy sobie, czyli kartkę.
Już wcześniej zdała sobie sprawę z tego, że satyr potrafi widzieć przez iluzje, a także, jak się okazało, potrafił dostrzegać niewidzialne istoty. Dlatego lecąca w jego stronę kwasowa strzała niestety chybiła. Spostrzegł także samą Falster; chwilę zamarudził, wpatrując się w nią, jednak zaśmiał się, jak gdyby znał jej myśli i zaśmiał się. A później z tego, co się o nim dowiedziała, naprawdę znał jej myśli.
- Chcesz ten świstek papieru? - krzyknął zaklęcie, ale tym razem dotknął swojego czoła, a znak wykwitł na jego prawej ręce. - To bierz!
Rzucił w jej stronę kartkę, która, jak pocisk, zwinęła się w szpikulec i pofrunęła w stronę Falster. Ta miała jednak dość refleksu, by wychwycić ją, ale i nie bez ran: Okazało się, że jej brzegi są ostre jak brzytwa; gdyby była widzialna, wiedziałaby, że dość poważnie pokaleczyła sobie dłonie.
Satyr nie miał czasu. Uciekał. A zresztą, Falster też musiała uciekać – ci, którzy mogli zobaczyć, że ma ze sobą kartkę, zaczęli ją ścigać zaklęciami. A ci, którzy nie mogli... Dla tych po prostu przestała istnieć.


W tym samym czasie, Latch-key otworzyła okno. Nie pozostało to niezauważone przez innych. Gdy tylko merkant rozwarł spore okno na oścież, oczom jej ukazały się Ziemie Bestii, takie, jakie były: Brux skąpany w zmierzchu, buki wyrosłe na parędziesiąt metrów, a niektóre drzewa były jeszcze wyższe nad nie. Las, który rozciągał się aż po horyzont, przecinany tylko polanami.
Omal by nie wypadła za nie, gdy tylko zatrzęsło podłogą bardziej. Łotrzyca uchyliła się przed nadlatującym obuchem buzdygana, a widząc, że zgraja była coraz bliżej, nie było innego wyjścia nad to, by po prostu wyjść na zewnątrz.
O dziwo, pomimo tego, że Dwór biegł coraz szybciej, tutaj udało się jej lepiej zachować równowagę, czy to z powodu faktu, że było tutaj mniej istot, czy może po prostu ze względu na jej wrodzoną zręczność. Jednak mogła widzieć to, co każdy mógł, wkroczywszy na dach, bowiem paru Chaosytów wpadło na zabawny pomysł: Małe grupki stały przy fundamentach i najniższych warstwach Szalonego Dworu, miotając zaklęcia ogniste w nie co innego, jak w długie nogi Dworu. Fakt, że dopiero zaczęli swoją robotę, nie napawał optymizmem, jako że zdołali zwęglić korową powierzchnię.
Sam Dwór, a raczej jego zewnętrze, stanowił ciąg mniejszych lub większych tarasów, oddzielonych krytym dachem gontem; widać było, że nie skończono roboty, bowiem tu i ówdzie pozostał stelaż, lampy olejne, beczki z oliwą i smołą; nad satyrem wznosił się nawet sporej wielkości żuraw, którego zakończone stalowym hakiem ramię lekko się chybotało.
Mogła teraz z daleka podziwiać to, co rozgrywało się na głównym tarasie.
A było na co popatrzeć. Najpierw wybiegł satyr, plotąc magię niczym pajęczą sieć, z której wyskakiwały przeważnie małe demony Otchłani.
Latch-key już z daleka mogła stwierdzić, że satyra doprowadzono do ostateczności, bowiem instynktownie szukał kogoś, na którego mógłby rzucić swoją klątwę. Merkant z dala widział jego czujne, niespokojne oczy, a gdy tylko zobaczył kogoś na swojej drodze, natychmiast rzucał na niego klątwę, ten zaś, przerażony widokiem menażerii, którą ten za sobą ciągnął, zazwyczaj uciekał. Satyr nie atakował grup magów.
Widząc ścigających go człowieka, githzerai, diabelstwo, a także Harmonium i Łaskobójców, przystanął. Gdyby merkantka podeszła nieco bliżej, usłyszałaby, jak mówi:
- Ha! - odwrócił się. Dotknął swojego czoła. - Widzicie? Teraz wszyscy są dotknięci Siedmioczarem. Wy za to, że bluźniliście przeciwko Masce, ja za to, że umrę pod ciosami miecza bluźnierców.
- Nigdy –
powiedział zimno jeden z Twardogłowych. - Zanim nie zostaniesz osądzony, skurlu, to nie zostaniesz wpisany do Księgi Umarłych.
Łaskobójcy milczeli. Jasne było, kto będzie wpisywał.
- Przecież tutaj nie ma nawet portalu do Sigil, a nie widzę żadnego z Guwernantów, który miałby mnie osądzić. Co, sami chcecie mnie sądzić?
- zachichotał, jednak raptownie zamilkł i zakaszlał, splunął krwią.
- Dość będzie perory – jakiś z Czerwonej Śmierci pomacał topór katowski – skoro i tak wiadomo, kto prawo złamał i kto na pieńku czerep posadzi. Po co nam sądy?
- Właśnie –
zapalił się jakiś Czuciowiec. - Po co? Na honor, klnę się na Sfery, że sam doświadczę rozkoszy odcięcia łba tego satyra. Nie wiemy nawet, jak go wołają!
- Knebel, i tak go zaraz...
- Sylen...
- Co?
- Nazywam się Sylen.
- Brednie!
- oburzyli się. - Nie możesz być Sylenem.
- A może...?
- Co może? Co może, drabie!? Gdyby ten przeklęty kanciarz był Sylenem, to byłby z niego i gestor. Co, chcecie mi powiedzieć, że ten tępak, który przeklął samego siebie i nas, miałby być pierwszym z satyrów? Pełnomocnikiem Dionizosa? Paradne!
- Śpiewka o półbogach niesie, że Sylen wyglądał całkiem inaczej. Nie był wysoki, nie umiał magii, a przede wszystkim był wesoły!
- To impostor.
- Dość! -
podniósł rękę satyr, aż po tamtej stronie brzęknęły miecze. - Myślicie, przeklęci głupcy, że ten, kto jest z nasienia Hermesa, ma jedną twarz? Głupcy... A ta klątwa... To nie klątwa...
Zaczął się zmieniać.
- Mogę być każdym – jego skóra poszarzała, zaś broda wydłużyła się, kosmyki połączyły się i także stały się szare, głowa także stała się dłuższa; stał się illithidem. - Albo i nikim – broda ponownie stała się ludzka a twarz w parę chwil zaczęła przypominać tę od Gorristera Peldevale. - Kłamcy są wśród nas, drogie dzieci, czy tego chcecie, czy nie.
- To doppelganger.
- Knebel. Widzę.

Sylen przybrał tym razem postać małego bożka, wypisz wymaluj, takiego Sylena, jakiego przedstawiano na reliefach.
- To, co ma jedną zaledwie formę, jest stałe i przypisane do czegoś. Temu, co ma wiele form, nikt nie ufa, ale czy wieczna zmienność formy nie jest tylko jeszcze jedną formą?
- To gestor! - wykrzyknęli z przerażeniem.
- Może gestor, a może i nie gestor. Przecież krwawi. Pełnomocnicy są potężni. A ten nie jest.
- Może udaje tylko. Przecież...
- A skurl się –
syknął tamten. - Jak dla mnie, ten tępak złamał prawo i opluł sprawiedliwość. A tak się składa, że za oplucie sprawiedliwości mamy pętlę. Chociaż, na takiego gagatka to prędzej miecz się znajdzie... A jeśli i gestor rzeczywiście, to będzie miał Wyrm co jeść...
Słysząc to, Sylen zaśmiał się pyszałkowato.
- Sigil...
- Tośmy już słyszeli. Nie wiesz, że tutaj zginiesz, satyrze?
- Bzdura! -
odezwało się Harmonium. - Możecie ścinać, kogo chcecie, ale tylko tych skazanych. Nie będzie tutaj żadnych samosądów, Łaskobójco!
- Walczymy dla tego samego –
stwierdził tamten. - Dla sprawiedliwości.
Na to Twardogłowy uśmiechnął się zjadliwie i wyrecytował:
- Tak, ale sprawiedliwość jest zaledwie częścią ładu i porządku. A my, jak nasze miasto miastem, zawsze pierwsi byliśmy w decydowaniu, czy ład i porządek zakłócono – odchrząknął i wypiął czerwoną zbroję z godnością – albowiem, o wy, Łaskobójcy – ciągnął dalej z wyższością kaznodziei – musicie wiedzieć, że nie tylko wy jesteście częścią Wieloświata, a do har-mo-nij-ne-go porządku – przeciągnął sylaby – konieczny jest ład, a ład znowuż jest elementem...
- To nie Sigil –
uciął. - A sprawiedliwość jest ważniejsza niż ład i porządek, bo z niej te dwie się wywodzą.
Twardogłowy byłby niewzruszenie ciągnął swoje kazanie, gdyby nie kolejny potężny wstrząs, który zwalił wielu z nóg. To Dwór wszedł w dolinę.
- Nie o Sigil mówiłem – przerwał Sylen. - Bo i tak prędko portalu nie znajdziecie. Spójrzcie raczej, dokąd Dwór zmierza.
Chodzący budynek przyspieszył, tak, że więcej niż własne głosy słyszeli pęd wiatru w uszach, jednak przez chłoszczący ich wicher mogli przejrzeć, gdzie naprawdę zmierzała biesiada.
A Dwór zmierzał prosto w przepaść; nie mogli jej ujrzeć jeszcze parę chwil temu, bo zasłaniały wielkie drzewa Ziem Bestii: Jednak teraz było jasne, że ślepy Dwór kierował się prosto w stronę wielkiego urwiska, po stokroć większego, niż jego długie nogi.
- Sprawiedliwość musi...
Nie dokończył. Chyba nie dbał. Harmonium po raz pierwszy spoglądało na Łaskobójców groźnie, niemalże wrogo, a reszta nie chciała mieszać się w wewnętrzne sprawy dwóch frakcji, które trzymały porządek w Sigil. W Sigil, w którym nie byli. I nie wiadomo było, czy powrócą.
Samozwańczy kaznodzieja byłby pewnie kontynuował swój monolog, gdyby nie wzmagający się wiatr. Dwór nie szedł już, nie truchtał, ale nieledwie biegł, niektórzy zaczęli wypadać z okien, nie mówiąc już o tych, którzy usadowili się na krańcach. Nadal jednak pozostali niektórzy zajadli szaleńcy, którzy kontynuowali swoją pracę polegającą na paleniu nóg kolosa.
Została niecała minuta do tego, zanim Dworek runie w przepaść. Minuta, by zabić satyra, uciec z Dworu, a przy okazji przeżyć. Dla niektórych było to aż za dużo, widząc po zawziętych twarzach Harmonium i Łaskobójców.


Pergamin, który Sylen wypuścił z ręki, przedstawiał się następująco:



 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 27-12-2009 o 21:11.
Irrlicht jest offline