Wątek: Cena Życia
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2009, 21:22   #68
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wtorek, 25 październik 2016. 19:27 czasu lokalnego.
Lochsloy, północny wschód od Everett



Strzały. Huk broni od bardzo dawna potrafił zagłuszyć wszystko, czego można by użyć do tego, co w cywilizacji nazwano negocjacjami i kompromisem. Tylko czy to jeszcze była cywilizacja?
White spróbował, zaryzykował chociaż w głębi swojego pokręconego mózgu czuł, że to totalne szaleństwo. Do tych ludzi nie można już było przemówić, ich wypaczone umysły wiedziały swoje i nie dawały się omamić. Nie czuły respektu przed śmiercią, a może nawet umrzeć właśnie chcieli. Wzięcie pastora na muszkę, zagrożenie tym, że zginie... to nie były argumenty, które mogły przekonać tłum, który prawie beznamiętnie patrzył, jak kilka osób wgryza się w inne. Jakaś kobieta właśnie wbiła swoje kły w niemowlę, które niosła na rękach i wyrwała z niego kawał mięsa. Krew ściekała po jej brodzie, a oczy pałały szaleństwem. Wirusem. Nic to dla reszty nie znaczyło, gdy kula rozbiła czerep pastora.

Ci, którzy mieli, sięgnęli po broń. Szczęknęły zamki, przez wściekły krzyk tłumu, który wybuchł razem z głową klechy, przebiły się metaliczne zgrzyty odbezpieczanych spluw. Thomson runął na ministrantów, ogłuszając bez problemu bezbronnych, otumanionych chłopców. Radcliffe odbezpieczył swoją broń. Alexander rzucił się do ucieczki, wiedząc, że nie zdąży. Oni mieli tylko kilka chwil, ale to wystarczyło. Ryknęły lufy, rzygając ogniem przed siebie. Niewielu umiało celować. Jeden zardzewiały rewolwer i jedna starożytna strzelba wybuchły w rękach właścicieli, odłamkami zabijając ich na miejscu i raniąc tych dookoła. Ale kilku miało dobrą broń. I przynajmniej jeden trafił, a on przecież był tuż tuż, już przeciskał się pomiędzy ciągnikami. Karabinek maszynowy wypluwał już serię, kładąc tłum hurtowo. Nie wystarczyło.
Potworny ból ogarnął całe plecy, gdy gruby śrut na solidnego zwierza wbijał się w niego, a ołowiane drobinki rozrywały jego ciało tak jakby go tam prawie nie było. Nie dotarły do serca, żył wciąż, gdy upadał tuż obok detektywa, którego broń niemo wypluwała z siebie kulę za kulą, kładąc szaleńców pokotem. Jej ciche odgłosy nie przebijały się przez ryk, który wcale nie cichł, a narastał jeszcze, gdyż niewielu trafionych umierało od razu. Nie, leżeli, wrzeszcząc głośno i krwawiąc na mokry asfalt. Kilku tych, zdominowanych już przez wirusa, spokojnie kroczyło dalej, dopadając swoich przygotowanych na ucztę ofiar. Mmm...

Każdy widz mógł się cieszyć, że to wszystko zagłuszało odgłosy ich mlaskania.

Chaos. To on zdominował działania i wydarzenia i tylko z jednej strony barykady wyglądał na w miarę uporządkowany. Thomson wymienił magazynek i chwycił rannego reportera, ciągnąc go ku samochodowi. Znikąd pojawiła się tam też Marie, pomagając i jednocześnie kuląc się przed niecelnymi na szczęście pociskami. Motłoch przeciskał się przez barykadę, ale tam też był łatwym celem. Radcliffe strzelał celnie, w takie cele prawie wszystko trafiało!
Liberty wraz z siostrą i dzieciakami nawet nie ruszyły się dobrze z Hummera, teraz szczelnie zamknięte w środku pędziły w tył na wstecznym, nie dbając za bardzo o tych, którzy pozostali. Inna sprawa, czy one tam na prawdę mogły się przydać?

Tłum naciskał, ale gdy z pomocą biologiczki ranny wylądował na tylnym siedzeniu pierwszego z Land Roverów, David znów zaczął pruć z maszynówki. Tylko tamci już przechodzili, bokiem, górą czy nawet środkiem! Siatka pęknięć na kuloodpornej szybie wozu rosła, a co chwilę coś rykoszetowało od jego karoserii. Umbrella jednak dobrze robiła swoje samochody. Boven i Thomson znaleźli się w środku cali i prawie zdrowi, patrząc zwłaszcza na broczącego krwią White'a, którym już zajmowała się kobietą. Radcliffe również ruszył, już miał dopaść drzwi, gdy potężny cios w tył czaszki pozbawił go praktycznie świadomości. Gdy padał na ziemię, zobaczył jeszcze nawiedzonego, wielkiego jak beczka farmera ze szpadlem w dłoniach. Potem nie pamiętał czy to strzelał on sam czy może detektyw, ale tak czy inaczej, krew wielkiego murzyna była niemal wszędzie, a głównie na nim samym. Ostatecznie wszyscy znaleźli się w wozie, który wyrwał do tyłu. Chaos powoli cichł, ale to i tak była niemal jedyna droga do celu.


Oba samochody cofnęły się na bezpieczną odległość. Hummer był w dobrym stanie i prócz kilku odprysków lakieru nie stało się nic poważnego. Za to stanowiący cel przynajmniej kilkunastu pocisków Land Rover, mimo opancerzenia, do jazdy to się nie nadawał. Przednia szyba pokryta była pęknięciami, a pajęczynka uniemożliwiała widzenie, pogorszone jeszcze mgłą, deszczem i ciemnością. Trzeci samochód stał wciąż lekko z boku drogi, omijany przez fanatyków biegnących po swoją zemstę. Za swoje idiotyczne przekonania, a może za swojego pastora. To nie było ważne, to już były trupy. Ale nie wszyscy skretyniali tak do końca. Wielu uciekało przez pola lub drogę, ku domom, albo po prostu byle dalej od koszmaru. Wątpliwe, by któreś z nich miało przeżyć tę noc, ale to też nie było istotne. Dla tych kilku szarżujących Thomson miał dedykację w postaci przedniego zderzaka. Rozjeżdżanie ludzi... no dobra, trudno powiedzieć, by miało jakiś swój urok. Krew pokrywała cały przód wozu, ale po tym i po kilku kulkach, przy barykadzie pozostali tylko żywi i zmutowani. Na tych ostatnich potrzeba było kolejnych kilku kulek. I zapadła cisza.

Widok nie był ładny. Wszędzie walały się trupy, krew spływała powoli do przydrożnego rowu. Ale nie to było ich największym problemem. White był ciężko ranny, w jego plecy wbiła się cała masa ołowiu. Były strażnik również nie czuł się dobrze, słaniał się na nogach, trzymając za paskudnie bolącą głowę, z której ciekła krew. Marie robiła co mogła, ale jakiś odłamek i ją trafił w dłoń, co utrudniało jej używanie. No i to nie była lekarka, tak czy inaczej. Tylko naukowiec. Thomson wywinął się, tylko kilka niewielkich draśnięć nie utrudniało mu działania. Zaś wszyscy pasażerowie Hummera byli całkiem sprawni. Gdy mieli wreszcie chwilę by przeanalizować sytuację, to biologiczka pierwsza zabrała głos, wciąż pochylając się nad Alexandrem.
-Potrzebujemy lekarstw. Gdzieś w tej mieścinie muszą mieć aptekę. Inaczej może być z nim ciężko. A ty lepiej nie ruszaj się za dużo, możesz mieć wstrząs mózgu.
Kiwnęła na Radcliffa, wracając do zajmowania się reporterem.

Pierwszą przeszkodą były ustawione w poprzek drogi ciągniki. Ostatecznie rozwiązanie okazało się proste, bowiem ten stojący trochę dalej miał wciąż kluczyki w stacyjce. Wystarczyło przywiązać go do jednego z blokujących drogę i ściągnąć oba do rowu. Wyciągać przecież nie trzeba było.
Zostały im dwa samochody, w tym jeden opancerzony. I niewiele rzeczy do przerzucania. Gdy Boven wstępnie opatrzyła rannych, ruszyli dalej.

Apteka była całkiem niedaleko, święcący symbol z krzyżykiem przyciągnął uwagę. Oczywiście zamknięta. I zakratowana. A o drugą byłoby ciężko w tej małej mieścinie, w której większość domów stała przy jednopasmowej drodze, prowadzącej ku ich celowi. Kilka bocznych uliczek nie wydawało się prowadzić zbyt daleko. Za to zaczęli z ich głębi wychodzić ludzie, a może trzeba było już używać określeń typu "byli ludzie"? Sunęli powoli, w milczącym pochodzie i przyspieszyli, widząc światła reflektorów. Trzeba było się spieszyć, amunicja też szybko się kończyła. A od leków wciąż oddzielały kraty i drzwi. Druga procesja sunęła, jakby jej uczestnicy zapomnieli nieco z teorii na temat używania wszystkich mięśni i stawów. Marie sama sięgnęła po broń. Rodzina Liberty jeszcze bardziej skuliła się w siedzeniach.
 
Sekal jest offline