Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2009, 21:45   #3
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Peter zaparkował na środku prowizorycznego parkingu, pomiędzy grupką motocykli a starą furgonetką. Niech się patrzą, i podziwiają jego cudeńko. niech wiedzą, że nie jest byle kim, w końcu nie byle kto może jeździć Chevroletem, a przynajmniej poza umownymi granicami Detroit. W samym mieście wyło mniej więcej tyle samo samochodów tej marki co na reszcie kontynentu. Pchnął lekko drzwiczki wozu i wszedł wolnym krokiem do budynku. Kiedyś podobno ludzie zamykali samochody na klucz. Zupełnie, jakby nie trafiało do nich, że szybę w aucie można zbić bez pomocy żadnych specjalistycznych narzędzi... Poprawił otrzymany kilka godzin temu sportowy zegarek, nie spojrzał jednak na godzinę. Wiedział, że zdążył. Ba, wiedział nawet, że przyszedł wcześniej. Dobry nawyk, który był wręcz niezbędny w jego fachu. Wchodząc "pod Papużkę" odruchowo przejechał dłonią po włosach, stawiając na sztorc niezbyt bujnego teraz irokeza. Dziwny nawyk. Rozpiął skórzaną kurtkę, w pomieszczeniu panował zaduch i smród. To drugie zbytnio mu nie przeszkadzało, przyzwyczaił się do takich miejsc. Rozejrzał się, jakby od niechcenia, po znajdujących się tu osobach. nie wiedział, jak wygląda Michael, ale podobno "od razu go poznasz, hahaha", jak to powiedział Samuel. Wolał jednak nie polegać na tej cennej wskazówce i "zasięgnąć języka" u barmanki, niestety w niedosłownym tego zwrotu znaczeniu. Tak jak podejrzewał, kolesia jeszcze nie było. A przynajmniej, laska nic o tym nie wiedziała. Rozejrzał się w oszukiwaniu wolnego miejsca. Znalazł jedno, tuż przy wielkim wiejskim chłopie. Usiadł nonszalancko i zapalił papierosa.
- Wyglądasz zajebiście podejrzanie, ale może masz na tyle dobrego serca i godności, żeby poczęstować starszego, chłopcze?- gdyby "dziadek" wystrzeliłby coś takiego do kogoś równie dobrze zbudowanego, jak on, zapewne zostałby co najmniej wyśmiany. Peter jednak wolał nie ryzykować rozruby w barze, nie przepadał za tym. Poza tym, żeby wymyślić taki tekst, dziadek musiał zmarnować sporo czasu. Niech ma. Teksańczyk zaciągnął się raz, drugi, trzeci, ciągle wpatrując się w punka. A dokładniej, w jego kolczyki. Po trzy w każdym uchu, plus ćwiek we brwi. Wyraźnie oceniał, jak posrany może być ten młokos i czy zasługuje na wpierdol.
- Skąd Ty się wziąłeś, po co Ci to całe żelastwo? Przećpałeś tornado, czy to Moloch Cię oznaczył?- chłopak zastanawiał się przez moment, czy to miało być śmieszne, obraźliwie, czy koleś jest po prostu głupi i pytał na serio.
- Pochodzę z Piekła, a tam, po pierwsze nie tykamy tego gówna, a po drugie to my kopiemy dupsko Molochowi i oznaczamy jego maszynki. Bombkami. A wy? Co robicie, oprócz wyprowadzania krów na spacer?- koleś był z Teksasu. Na bank.
- Ooo, to wy, w Piekle też nie przepadacie za tornadowym gównem? No cóż, myślałem że tylko u nas są rozsądni ludzie- rozsądni, pewnie... Pieprzeni rasiści, i tyle. Peter już miał odpowiedzieć, gdy podszedł do niego jakiś fagas.
- Ej! To Twój wózek stał tam przed barem? Bo widzisz, blokował mi podjazd, więc trochę go przesunąłem...
Pierwsza myśl, co to za jebany czarnuch? Druga, czy on sobie kurwa zdaje sprawę, co on mówi? Jeśli ktoś odważyłby się tknąć takie złotko, to albo byłby zajebistym twardzielem, albo kompletnym idiotą. Trzecia myśl, on nie wygląda na tego drugiego... Mimo wszystko junior położył dyskretnie dłonie na biodrach sugerując, że chce wstać, dyskretnie chowając jeden kciuk pod kurtkę i oplótł nim Berettę. Zacisnął zęby i zmrużył oczy. Był wściekły, widać to było pewnie nawet z drugiego końca sali.
- Hehehehe... Spoko, Żartowałem - wystrzelił murzynek, wyciągając dłoń w kierunku wstającego punka- Jestem Michael Roddick. Będziemy razem pracować. Zapraszam do tamtego stołu.
Peter trawił informację. No tak, czyli o to chodziło Samuelowi. Murzyn. I to nie taki zwykły, ale taki z poczuciem humoru. Zajebiście. Jeszcze przez chwilę zastanawiał się, czy by za taki "żart" nie zdzielić czarnucha przez łeb magazynkiem, jednak po kilku głębszych wdechach i zaczerpnięciu wszechobecnego dymu tytoniowego i, na całe szczęście, "marysianego", uścisnął dłoń Michaela.
- Witam, mistrzu- powiedział, przeciągając "s", co nadało mu brzmienia rozwścieczonej kobry.
Podeszli i usiedli przy stole, przy którym znajdowało się kilka osób, a właściwie to już całe grono osób. Peter usiadł na krześle, a chwilę potem znalazł się w pozycji nie będącej już siadem, ale i nie będącej do końca leżeniem. Bujając się lekko na krześle, słuchał murzyna, a potem uroczej Pani Doktór.
- Kochana, a kto niby myślisz, będzie potrzebował składania? Chyba ta, kostka Rubika. Miałem kiedyś taką, sporo wypiłem tylko za to, że pokazywałem innym, jak ją składam w przeciągu kilku minut. Ale kilka osób to podłapała, stało się to zbyt powszechne i ludziska o tym zapomnieli... Ja nazywam się Peter Oswald, jestem kurierem. Jeżdżę, strzelam tak w skrócie. Podobno ma być świetna zabawa i jakaś robótka dla mnie, co, mistrzu?- dodał spoglądając na Michaela i uśmiechając się zawadiacko. Wreszcie coś się będzie działo, wreszcie będzie mógł wypróbować tę dziecinkę w akcji.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 28-12-2009 o 22:00.
Baczy jest offline