Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2009, 23:26   #23
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Nastała więc chwila odjazdu.

Pod siedzibę Rady przyjechała karota z wyrytym na drzwiach symbolem Królestwa Niary i Rady Magii, a za nią wóz, na który służba wpakowała kufry z przedmiotami osobistymi nowo powstałej grypy. Ubrania, księgi zaklęć, magiczne składniki, kotły, mapy, żywność- wszystko to wkrótce znalazło się na wozie.

Magowie po kolei pożegnali się i wsiedli do wozu. Eredin pomachała wyjeżdżającym czarodziejom, Hiram ukłonił się z dźwiękiem i swym nieodłącznym, dwuznacznym uśmieszkiem, Miroth oderwał się od książki i odprowadził podróżników wzrokiem, Beine odszedł zaś tak szybko, jak tylko się zjawił. Radand zaś…

Parę osób spojrzało z zaciekawieniem na Radanda, do którego tulił się Christoper, zapewniając, że będzie pisał regularnie i wróci cały i zdrowy. Grupa zjednoczenia była wyraźnie zaskoczona i nie wiedziała, co zrobić, patrząc na tą dziwną scenę, jednak Arcymagowie byli najwyraźniej przyzwyczajeni do takiego zachowania. Miroth taktownie odwrócił wzrok, Eredin spojrzała ciepło na dwójkę mężczyzn, a Hiram zmienił delikatnie swój wyraz twarzy. Tym razem jego uśmiech był szczery, choć można by było przysiąc, że jest taki tylko wskutek dobrze tłumionego chichotu.

- Tak więc, moje dzieci- przemówił dostojnie Arcymag Światła, gdy chłopiec w końcu się od niego odkleił i zajął miejsce w karecie- udzielamy wam błogosławieństwa. Tam, gdzie jedziecie, nie będziemy mogli was wspomagać, lecz mamy nadzieję, że wasze umiejętności ochronią was przed niebezpieczeństwem.

Pomachał magom życzliwie, dając jednocześnie znak woźnicy, by ruszył w podróż. Jego wychowankowie odjechali, zmierzając ku nowej przygodzie.

~*~

Marika wystawiła głowę przez okno karety, rozmyślając.

Dla wszystkich było jasne, że sytuacja w Królestwie jest poważna. W ciągu dwóch tygodni ich podróży napadnięto ich już trzy razy. Oczywiście, słabe, niewyszkolone grupki bandytów liczące najwyżej po siedem osób nie były zagrożeniem dla magów, nawet młodych, ale tak wielka przestępczość była zagrożeniem, i to poważnym. Świadczyła nie tyle o kryzysie wewnętrznym kraju, co o kryzysie narodu. Zewsząd dochodziły pogłoski o działalności magów-renegatów, atakach potworów lub band zbójów. Magowie, którzy postanowili być wierni swemu krajowi, nie mogli zapanować nad wszystkim. Skupieni na walce z zdradzieckimi czarnoksiężnikami i potworami, zostawili zwykłych bandytów ludziom, jednak ani obywatele, ani struktura państwa nie była nigdy w takiej sytuacji. Magowie, którzy zazwyczaj utrzymywali porządek, zawiedli. Oddziały obywatelskie i na szybko powołane oddziały policji nie mogły jednak poradzić sobie z problemami. Gdyby odpowiednie instytucje istniały od dłuższego czasu, sytuacja wyglądałaby o niebo lepiej. Niestety, obecnie panował administracyjny chaos i przepychanki o to, czyj jest jaki obowiązek.

Kobieta spojrzała na krajobraz przemykający jej przed oczami. Rozległe pola złocące się od zbóż i falujące na wietrze należały już do przeszłości. Teraz znajdowali się na terenie Nekromantów, lepkim i oślizgłym jak oni sami. Powietrze było wilgotne, ziemia miękka, drogi pełne kałuż wybojów i nagłych zwężeń. Pobliskie bagna porastała roślinność, głównie paprocie i wysokie, wychudłe drzewa, wyglądające, jakby ostrymi gałęziami chciały rozszarpać niebo. Od czasu do czasu magowie słyszeli w nocy, jak coś przemieszcza się po tych srogich terenach. Woleli nawet nie myśleć, co to może być.

- Skullhod, oto i ono- powiedział woźnica.

Obok głowy Mariki z pojazdu wyrosła głowa Christopera, który zaciekawiony, obserwował wjazd do wioski.

Shullhod było małą wioską, liczącą około 40 domów różnej wielkości. Wszystkie były zrobione z drewna, wszystkie też były rozmieszczone niezwykle chaotycznie. W samym środku miejscowości znajdował się wyjątkowo duży budynek z znanym szyldem: kuflem pełnym piwa. Miejsce zapewne służyło wieśniakom za miejsce spotkań i spędzania długich, zimowych wieczorów.

Kareta zatrzymała się w mulistej ziemi przed karczmą. Woźnica zeskoczył z pojazdu i klnąc pod nosem patrzył, jak koło zagłębiło się w ziemi na parę centymetrów. Jego kolega, kierujący wozem z ekwipunkiem zrobił dokładnie to samo.

Gdy tylko pojazdy zatrzymały się, w wiosce nastąpiło poruszenie. Mieszkańcy, do tej pory chowający się domach, wyszli na ulicę, gdy tylko zobaczyli symbol na karecie, którą jechali magowie.

- Magowie, to magowie!
- Mamo, patrz, to symbol Króla!
- Wiedziałem, Foltest nigdy by nie zostawił swoich poddanych.
- Po sołtysa, pójdźże ktoś po sołtysa!

Gdy tylko magowie wyszli z karety, zobaczyli mnóstwo twarzy pełnych nadziei. Były wychudłe i zabrudzone, ich wygląd kazał wskazywać na to, że byli w gorszym stanie już od dawna, teraz jednak w ich oczach lśnił podziw, nadzieja i uwielbienie, wywołane przybyciem ratunku.

Wszyscy skierowali się do karczmy, a z północy nadbiegł pulchny człowiek z siwymi wąsami, zapewne sołtys, zważywszy na ubiór nieco lepszy niż reszta mieszkańców wioski. Jego oczy były podkrążone, ale biegł ile sił w nogach przez gęste błoto, kierując się wprost ku bohaterom.

Chyba całe Shullhod zebrało się w karczmie, zajmując wszystkie możliwe miejsca. Magowie i sołtys zajęli miejsce przy barze, w samym środku przybytku. Panowała niezwykła cisza, każdy chciał usłyszeć, co przyjezdni najado powiedzenia.

Sołtys uśmiechnął się radośnie, przywitał szczerze z każdym z osobna, po czym zaczął swą opowieść.

Opowiedział, jak Król Szczurów zastraszył ich wszystkich, jak zbierał od nich haracz, niszcząc niekiedy całe pomieszczenia i rozkazując swym potworom, by biły do nieprzytomności tych, którzy nie dali mu upragnionych pieniędzy. Wyjaśnił, że odciął wioskę od dostaw żywności, a gdy już jakąś przepuścił, zabierał całą dostawę dla siebie.

- Proszę, pomóżcie nam. Nie możemy sami się obronić, nawet, jeśli zabijemy jedną z jego istot, to on następnego dnia znów ja przywołuje. Nie możemy do tknąć, jego monstra są zbyt silne, a on rzadko pojawia się osobiście w wiosce, tylko wtedy, gdy jest pewny, że nim mu nie grozi. Ma swą kryjówkę gdzieś na zachodzie bagien, ale nie wiemy gdzie. Nikt, kto tam się wybrał, nie wrócił. To niegościnny teren, zwłaszcza teraz. Błagamy, pomóżcie nam- powtórzył ponownie swą prośbę. Zawtórował mu żałosny chór mieszkańców.

Magowie spojrzeli po sobie. Aż do tej pory nie ustalili planu działania, choć dużo o tym myśleli z osobna. Teraz nadeszła chwila, by zdecydować, co zrobić.
 
Kaworu jest offline