Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2009, 00:36   #21
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Nad doliną zapadł zmrok. Zabudowania klasztoru były oświetlone jedynie przez nieliczne pochodnie tkwiące w przymocowanych do murów uchwytach. Ciemność wokół rozbrzmiewała od czasu do czasu odgłosami nocnych zwierząt. Wilków też.

Sigismund obrócił się na drugi bok i rozgryzł trzymane w ustach źdźbło słomy ze snopka, na którym leżał. Nie mógł zasnąć. Wiedział, że powinien dobrze wypocząć przed jutrzejszym marszem, ale coś nie dawało mu spokoju. I nie były to otarcia na stopach, jakich nabawił się zanim dotarli do klasztoru. Te, choć dokuczliwe, wielkolud złagodził przez moczenie zmęczonych stóp w lodowatej wodzie z górskiego strumienia. Dla spokoju wyprał też przepocone onuce, suszące się właśnie obok na rozklekotanym drewnianym płotku, by żadna paskuda nie spowodowała jątrzenia tych małych ranek po odciskach. Ostatnie, czego potrzebował, to uniemożliwiający marsz ból w stopach albo jaka gorączka.

Wyciągnął z sakiewki otrzymany wraz z pieniędzmi pierścień. Magiczny?
Sigismund wykonał szybki ruch dłonią, odczyniający zły urok. Przynajmniej babka tak twierdziła. Znała się na ziołach, to i na urokach może też trochę. W każdym razie zawsze powtarzała, żeby Siggi trzymał się z daleka od magyi. Że nic dobrego z magyi nie wynika, jeno same nieszczęścia. Z tym jej wnuczek akurat się zgadzał, gdyż dobrze pamiętał wieczór, kiedy wraz z ekipą przydybali jakiegoś magikowego czeladnika, czy coś. Nie dość, że w sakiewce prawie nic nie miał, to po robocie Karlowi wyszły na całym ciele krosty jak jaskółcze jaja. Uciążliwość minęła dopiero, jak udało im się odnaleźć owego ucznia i za pomocą pięści Siggiego zmusić do odczynienia uroku. Aha, należy dodać, że za drugim razem w jego sakiewce również niewiele było...

W każdym razie nie podobała mu się ta błyskotka. Za nic nie chciał zakładać pierścienia na palec - za wiele krążyło po ludziach opowieści o przeklętych artefaktach, których nie szło zdjąć, a wolałby nie odcinać sobie palca. Jeśli natomiast działanie tych pierścieni było nieszkodliwe, jedynie miały ich ostrzec przed magyą, to powinny chyba działać nawet, kiedy nie nosiło się ich na palcu. Nulneńczyk, rozmyślając leniwie, za pomocą sztyletu rozpruł jeden ze snopków i nanizując pierścień na kawałek uzyskanego w ten sposób sznurka, zawiesił sobie metalowy przedmiot na szyi, chowając go przed ciekawskimi pod kaftanem. Zamarł w bezruchu, wsłuchując się w nocne odgłosy i przytłumione dźwięki dochodzące z wnętrz zajmowanych przez braciszków budynków.

Naraz przypomniał sobie o krótkiej rozmowie z Fay. Chciała wiedzieć, za co miał wisieć. Sama rzekomo zabiła kilka osób. Może i tak, chociaż pewnie jakaś zazdrosna żona podrzędnego szlachciury załatwiła jej stryczek za uwiedzenie niewiernego małżonka. Kto ją tam wie?
- Ja zabiłem kupca, któregośmy we dwóch ochraniali, jak robił interesy w Mieście Wilka. To był właściciel knajpy w Nuln, gdzie robiłem za... obsługę. - zakończył tajemniczo, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego wygląd nie pozostawiał złudzeń, jaką robotę mógłby wykonywać w karczmie. - Zabrałem mu wszystek pieniądze na opłacenie transportu wina i udusiłem... A może poderżnąłem gardło? - zastanowił się na głos, kreśląc wymownie dłonią linię na swojej szyi.
- Nie pamiętam - pewnie byłem zbyt pijany, albo dlatego, że w ogóle mnie tam nie było. - Dodał wpatrując się w jakiś wyjątkowo interesujący punkt na horyzoncie.
- Aha. Jasne... - głos Fay nie pozostawiał wątpliwości, że ni w ząb nie wierzy osiłkowi. Zaraz potem zamyśliła się i ona.
- Ten drugi? - zapytała po chwili.
- Franz... - imię zgrzytnęło piaskiem w zębach Nulneńczyka.
- Jeśli tak, do dałeś się zrobić jak dzieciak - rzuciła.
Siggi nie odpowiedział, a nawet gdyby chciał, to i tak nie było komu, gdyż dziewczyna zniknęła gdzieś za rogiem budynku. Nie wiedział, czy uwierzyła mu w jego zapewnienie o niewinności. To było nieważne, w końcu nie ona będzie go sądzić. Wydawało mu się, że jest w niej coś znajomego, coś nieuchwytnego, co jednak pozwalało na nazwanie osoby jej pokroju jako "swój". Jej sposób mówienia, nerwowość, jakby... jakby spotykał ją wśród wielu obdartych dzieciaków biegających po brudnych ulicach wielkich miast Imperium. W końcu Nuln nie mogło tak bardzo różnić się od innych miast. Wszędzie były bandy wyrostków, włóczące się całymi dniami po placach, targach oraz zatłoczonych i śmierdzących ulicach. Mało co, Siggi pracowałby całe dnie w warsztacie kowalskim ojca, jednak młody Malkovitz wolał drobne kradzieże, bójki z rówieśnikami, ucieczki przed Strażą, czy rzucanie na zlecenie kamieniami w witryny sklepu jakiegoś kupca, który naraził się reketerom. Miast czeladnikiem, został ulicznikiem i dzięki nielicznym dostrzeżonym niuansom wydawało mu się, że ta tajemnicza dziewczyna miała podobną przeszłość. Oczywiście mógł się mylić, chociaż babka zawsze powtarzała, że swój pozna swego.

Błądzący myślami, krótko ostrzyżony mężczyzna, o twarzy poznaczonej bruzdami mogącymi być pozostałymi po jakiejś dawno przebytej chorobie skóry lub po prostu świadczyć o jego niezbyt urodziwej aparycji poruszał się od czasu do czasu na swym zaimprowizowanym na słomie posłaniu.

Gdzieś blisko huknęła sowa raz i drugi, jednak śpiący pod gołym niebem, przykryty kocem dla ochrony przed surowym górskim klimatem, mężczyzna nie słyszał, a jego szeroka pierś unosiła się w równym oddechu.

* * *

Rano spał jak zabity. Zbudziła go dopiero Fay, nie bez odrobiny satysfakcji kopiąc trzewikiem w kostkę wielkiego mężczyzny. Zaspany i zły siedział jeszcze jakiś czas w zgromadzonym przez mnichów sianie, rozglądając się wokół równie zaspanymi oczami i mieląc pod nosem przekleństwa. Dopiero cebrzyk lodowatej wody, prócz parskania i dreszczy wydobył z niego nieco przytomności.

Nie tracąc czasu odebrali od zakonników trochę obiecanego ekwipunku. Toporek do rąbania drew przytroczył do plecaka, zwój liny przerzucił przez lewe ramię, by w razie czego mógł ją szybko zrzucić - jeśli tutejsze zwierzęta miały w zwyczaju witać podróżnych tak jak tamte wilki, to wolał być gotowy, do środka plecaka wrzucił lampkę, oliwę, flaszkę wódki, z której nie omieszkał pociągnąć łyka, czy dwóch, prowiant, a nawet tę nieforemną bryłę mydła pachnącą jakimiś ziołami, która mogła przydać się zarówno do kąpieli jaki i do przemywania ran. Przydziałowy bukłak wylądował w plecaku zaraz po napełnieniu świeżą źródlaną wodą. Ciężar całości wydawał się nie sprawiać wielkiemu mężczyźnie żadnych kłopotów.

Ruszyli wreszcie.

* * *

Dotarli do Frugelhofen bez większych problemów. Oczywiście, znowu odezwały się bolące od otarć nogi Siggiego, ale zaczynał się przyzwyczajać. Na pewno nie chciałby, żeby dziewka go wyśmiała, że narzeka na łażenie po górach. Ale faktycznie, do kozicy było mu cholernie daleko i marzył o powrocie do zaduchu i zgiełku Nuln. Otwarta przestrzeń, ze swoimi niespodziankami, wzbudzała w nim niepokój. Dlatego nawet ucieszył się, że w końcu weszli pomiędzy ludzkie zabudowania.

Z miejscowymi przywitał się podniesieniem w górę dłoni, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Dopiero zapach pieczystego sprawił, że na twarzy wielkiego mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech. Ujawniając przy tym braki uzębienia, nie odbiegając jednak w tej kwestii od przeciętnego mieszkańca Starego Świata.
Kolejny wyszczerz spowodowany został przez miłą woń mocnego alkoholu. Po krótkiej chwili okazało się, że tenże aromat otacza przedstawionego im Gustava. Z uśmiechem nie znikającym z oblicza ruszył ku niemu.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline