Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-12-2009, 00:36   #21
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Nad doliną zapadł zmrok. Zabudowania klasztoru były oświetlone jedynie przez nieliczne pochodnie tkwiące w przymocowanych do murów uchwytach. Ciemność wokół rozbrzmiewała od czasu do czasu odgłosami nocnych zwierząt. Wilków też.

Sigismund obrócił się na drugi bok i rozgryzł trzymane w ustach źdźbło słomy ze snopka, na którym leżał. Nie mógł zasnąć. Wiedział, że powinien dobrze wypocząć przed jutrzejszym marszem, ale coś nie dawało mu spokoju. I nie były to otarcia na stopach, jakich nabawił się zanim dotarli do klasztoru. Te, choć dokuczliwe, wielkolud złagodził przez moczenie zmęczonych stóp w lodowatej wodzie z górskiego strumienia. Dla spokoju wyprał też przepocone onuce, suszące się właśnie obok na rozklekotanym drewnianym płotku, by żadna paskuda nie spowodowała jątrzenia tych małych ranek po odciskach. Ostatnie, czego potrzebował, to uniemożliwiający marsz ból w stopach albo jaka gorączka.

Wyciągnął z sakiewki otrzymany wraz z pieniędzmi pierścień. Magiczny?
Sigismund wykonał szybki ruch dłonią, odczyniający zły urok. Przynajmniej babka tak twierdziła. Znała się na ziołach, to i na urokach może też trochę. W każdym razie zawsze powtarzała, żeby Siggi trzymał się z daleka od magyi. Że nic dobrego z magyi nie wynika, jeno same nieszczęścia. Z tym jej wnuczek akurat się zgadzał, gdyż dobrze pamiętał wieczór, kiedy wraz z ekipą przydybali jakiegoś magikowego czeladnika, czy coś. Nie dość, że w sakiewce prawie nic nie miał, to po robocie Karlowi wyszły na całym ciele krosty jak jaskółcze jaja. Uciążliwość minęła dopiero, jak udało im się odnaleźć owego ucznia i za pomocą pięści Siggiego zmusić do odczynienia uroku. Aha, należy dodać, że za drugim razem w jego sakiewce również niewiele było...

W każdym razie nie podobała mu się ta błyskotka. Za nic nie chciał zakładać pierścienia na palec - za wiele krążyło po ludziach opowieści o przeklętych artefaktach, których nie szło zdjąć, a wolałby nie odcinać sobie palca. Jeśli natomiast działanie tych pierścieni było nieszkodliwe, jedynie miały ich ostrzec przed magyą, to powinny chyba działać nawet, kiedy nie nosiło się ich na palcu. Nulneńczyk, rozmyślając leniwie, za pomocą sztyletu rozpruł jeden ze snopków i nanizując pierścień na kawałek uzyskanego w ten sposób sznurka, zawiesił sobie metalowy przedmiot na szyi, chowając go przed ciekawskimi pod kaftanem. Zamarł w bezruchu, wsłuchując się w nocne odgłosy i przytłumione dźwięki dochodzące z wnętrz zajmowanych przez braciszków budynków.

Naraz przypomniał sobie o krótkiej rozmowie z Fay. Chciała wiedzieć, za co miał wisieć. Sama rzekomo zabiła kilka osób. Może i tak, chociaż pewnie jakaś zazdrosna żona podrzędnego szlachciury załatwiła jej stryczek za uwiedzenie niewiernego małżonka. Kto ją tam wie?
- Ja zabiłem kupca, któregośmy we dwóch ochraniali, jak robił interesy w Mieście Wilka. To był właściciel knajpy w Nuln, gdzie robiłem za... obsługę. - zakończył tajemniczo, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego wygląd nie pozostawiał złudzeń, jaką robotę mógłby wykonywać w karczmie. - Zabrałem mu wszystek pieniądze na opłacenie transportu wina i udusiłem... A może poderżnąłem gardło? - zastanowił się na głos, kreśląc wymownie dłonią linię na swojej szyi.
- Nie pamiętam - pewnie byłem zbyt pijany, albo dlatego, że w ogóle mnie tam nie było. - Dodał wpatrując się w jakiś wyjątkowo interesujący punkt na horyzoncie.
- Aha. Jasne... - głos Fay nie pozostawiał wątpliwości, że ni w ząb nie wierzy osiłkowi. Zaraz potem zamyśliła się i ona.
- Ten drugi? - zapytała po chwili.
- Franz... - imię zgrzytnęło piaskiem w zębach Nulneńczyka.
- Jeśli tak, do dałeś się zrobić jak dzieciak - rzuciła.
Siggi nie odpowiedział, a nawet gdyby chciał, to i tak nie było komu, gdyż dziewczyna zniknęła gdzieś za rogiem budynku. Nie wiedział, czy uwierzyła mu w jego zapewnienie o niewinności. To było nieważne, w końcu nie ona będzie go sądzić. Wydawało mu się, że jest w niej coś znajomego, coś nieuchwytnego, co jednak pozwalało na nazwanie osoby jej pokroju jako "swój". Jej sposób mówienia, nerwowość, jakby... jakby spotykał ją wśród wielu obdartych dzieciaków biegających po brudnych ulicach wielkich miast Imperium. W końcu Nuln nie mogło tak bardzo różnić się od innych miast. Wszędzie były bandy wyrostków, włóczące się całymi dniami po placach, targach oraz zatłoczonych i śmierdzących ulicach. Mało co, Siggi pracowałby całe dnie w warsztacie kowalskim ojca, jednak młody Malkovitz wolał drobne kradzieże, bójki z rówieśnikami, ucieczki przed Strażą, czy rzucanie na zlecenie kamieniami w witryny sklepu jakiegoś kupca, który naraził się reketerom. Miast czeladnikiem, został ulicznikiem i dzięki nielicznym dostrzeżonym niuansom wydawało mu się, że ta tajemnicza dziewczyna miała podobną przeszłość. Oczywiście mógł się mylić, chociaż babka zawsze powtarzała, że swój pozna swego.

Błądzący myślami, krótko ostrzyżony mężczyzna, o twarzy poznaczonej bruzdami mogącymi być pozostałymi po jakiejś dawno przebytej chorobie skóry lub po prostu świadczyć o jego niezbyt urodziwej aparycji poruszał się od czasu do czasu na swym zaimprowizowanym na słomie posłaniu.

Gdzieś blisko huknęła sowa raz i drugi, jednak śpiący pod gołym niebem, przykryty kocem dla ochrony przed surowym górskim klimatem, mężczyzna nie słyszał, a jego szeroka pierś unosiła się w równym oddechu.

* * *

Rano spał jak zabity. Zbudziła go dopiero Fay, nie bez odrobiny satysfakcji kopiąc trzewikiem w kostkę wielkiego mężczyzny. Zaspany i zły siedział jeszcze jakiś czas w zgromadzonym przez mnichów sianie, rozglądając się wokół równie zaspanymi oczami i mieląc pod nosem przekleństwa. Dopiero cebrzyk lodowatej wody, prócz parskania i dreszczy wydobył z niego nieco przytomności.

Nie tracąc czasu odebrali od zakonników trochę obiecanego ekwipunku. Toporek do rąbania drew przytroczył do plecaka, zwój liny przerzucił przez lewe ramię, by w razie czego mógł ją szybko zrzucić - jeśli tutejsze zwierzęta miały w zwyczaju witać podróżnych tak jak tamte wilki, to wolał być gotowy, do środka plecaka wrzucił lampkę, oliwę, flaszkę wódki, z której nie omieszkał pociągnąć łyka, czy dwóch, prowiant, a nawet tę nieforemną bryłę mydła pachnącą jakimiś ziołami, która mogła przydać się zarówno do kąpieli jaki i do przemywania ran. Przydziałowy bukłak wylądował w plecaku zaraz po napełnieniu świeżą źródlaną wodą. Ciężar całości wydawał się nie sprawiać wielkiemu mężczyźnie żadnych kłopotów.

Ruszyli wreszcie.

* * *

Dotarli do Frugelhofen bez większych problemów. Oczywiście, znowu odezwały się bolące od otarć nogi Siggiego, ale zaczynał się przyzwyczajać. Na pewno nie chciałby, żeby dziewka go wyśmiała, że narzeka na łażenie po górach. Ale faktycznie, do kozicy było mu cholernie daleko i marzył o powrocie do zaduchu i zgiełku Nuln. Otwarta przestrzeń, ze swoimi niespodziankami, wzbudzała w nim niepokój. Dlatego nawet ucieszył się, że w końcu weszli pomiędzy ludzkie zabudowania.

Z miejscowymi przywitał się podniesieniem w górę dłoni, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Dopiero zapach pieczystego sprawił, że na twarzy wielkiego mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech. Ujawniając przy tym braki uzębienia, nie odbiegając jednak w tej kwestii od przeciętnego mieszkańca Starego Świata.
Kolejny wyszczerz spowodowany został przez miłą woń mocnego alkoholu. Po krótkiej chwili okazało się, że tenże aromat otacza przedstawionego im Gustava. Z uśmiechem nie znikającym z oblicza ruszył ku niemu.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 31-12-2009, 21:54   #22
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
- Markus Falke - przedstawił się - Miło, że Erich i Mathias pamiętali o nas. - Przejął z rąk wójta woreczek. - Szkoda tylko, że tak się spieszyli. Mówili może coś na temat tego, kiedy wrócą?

- A owszem, kazali przekazać, że następnym razem macie się z nimi spotkać za dwa tygodnie w klasztorze.

- Dziękujemy za zaproszenie. Domowe jedzenie będzie miłą odmianą po wikcie, jaki jada się na szlaku. Ale... Czy mógłby mi pan powiedzieć, o jakim święcie pan mówi?

- Każdego roku o tej porze świętujemy powstanie, jakie przodkowie nasi wzniecili przed kilkoma wiekami celem obalenia Ulricha Heisenberga, ciemiężcy, których wówczas władał tymi ziemiami. Po prawdzie to powstanie zostało stłumione a jego przywódcy powieszeni ale Heisenberg zginął w bitwie, jak chłopi próbowali zdobyć zamek. A że krewnych nie miał, to od tego czasu okolicą włada graf.

- Potrzebne nam będą strzały. Od kogoś we wsi można je kupić?


- Gotlieb Schmidt prowadzi u nas sklepik. To ten mały budynek po lewej stronie przy wjeździe do wioski. Myślę że powinien mieć jakieś strzały na składzie. Jeżeli nie u niego możecie spróbować je kupić od braci Bergmanów. Nie wiem tylko kiedy wrócą do Frugelhofen.

- W jakich rejonach polują bracia Bergmanowie?

- Głównie w lasach położonych we wschodniej części doliny, czasem na północy.

- Czy były zdarzały się tutaj ostatnio jakieś przypadki zaginięcia ludzi albo zwierząt -
kontynuował Markus - a może mieliście ostatnio jakieś ataki na ludzi bądź zwierzęta?

- Nic mi o tym nie wiadomo.

- Czy ostatnimi czasy we wsi jakieś zwierzę zachorowało?

- We wsi to może nie ale Josef Bergman przed tygodniem skarżył się mi, że od kilku miesięcy znajdują w zastawionych przez siebie sidłach chore zwierzęta. Powiedziałem mu, żeby poradził się starego Schultza, co to może być. Josef razem z młodszym bratem kilka dni temu wyruszyli na polowanie. Lada dzień powinni wrócić.

- Który to stary Schultz?

- Nie ma go dzisiaj. Schultzowie bywają we Frugelhofen tylko jak mają coś do załatwienia. Albrecht Schultz razem z rodziną mieszka na położonym na północ od wioski folwarku, który dawniej należał do Bernsteinów.


- Odwiedzimy go przy jakiejś okazji, to pogadamy. A z tu obecnych... Kto wie najwięcej o okolicy? Może kto dla rozrywki lub z ciekawości włóczył się po okolicznych górach?

- Z wioskowych dolinę z pewnością najlepiej znają Begmanowie. Tyle że ich nie ma, a z tych są... stary Albrecht Wernicke, to ten mały co siedzi oparty o ścianę młyna. Sęk w tym, że z obcymi to on raczej nie będzie chciał gadać. Wiesz pan jak jest, siedemdziesiąt wiosen na karku i głowa już nie ta. Możecie spróbować z Gunterem Reuchtem, to ten co rozmawia teraz z Hartmanową. Ma stado owiec, które razem z synami wypasa na okolicznych łąkach. Uprzedzam tylko, że to kawał chciwej gnidy. Jeżeli będziecie chcieli skorzystać z pomocy jego samego lub któregoś z jego chłopaków to uszykujcie kilka szylingów, bo za darmo to on palcem w bucie nie kiwnie.

- Jeszcze jedno pytanie... Wielu tu było tych poszukiwaczy przed nami? Wrócił któryś, czy też szli w góry i ślad po nich znikał, jakby rozpłynęli się w powietrzu?

- Przed wami były tu trzy grupy, po pięć czy sześć osób każda. Każdą grupę widzieliśmy tylko raz, jak przechodzili przez wioskę.


- Byli wyposażeni tak jak my? Lepiej uzbrojeni? Rozmawiali tutaj z Erichem i Mathiasem, czy też ich nie zastali? Każda wskazówka byłaby mile widziana, a Erich nieco skąpił nam na informacjach. Czy ci poszukiwacze mówili, w jakim kierunku się udają?

- Nie wiem jak byli wyposażeni bo się na tym nie znam. Jak dla mnie każdy kto pół życia spędza w siodle czy wędrując szlakiem na piechotę wygląda tak samo. Ci, którzy pojawili się tu jako pierwsi rozmawiali z Erichem. Pozostali chyba nie, chociaż przez ostatnie trzy tygodnie nie było mnie w wiosce więc głowy za to nie dam. Pierwsze dwie grupy z Frugelhofen powędrowały na zachód, trzecia na północ.

- I nikt ich nie szukał?

- Chłopaki pytali potem czy ktoś z nich nie pojawił się w wiosce. Ostatnim razem, jak słuch zaginął po grupie która była tu przed wami Erich wyglądał nawet na mocno wkurwionego.


Markus pożegnał się z wójtem i skierował swe kroki w stronę stołu, przy którym siedziała wdowa Hartman.

- Witam, nazywam się Markus Falke. Ja i moi przyjaciele właśnie przybyliśmy do Frugelhofen i potrzebny nam będzie nocleg, w miarę możliwości z jednym posiłkiem.

- Niestety jedyny pokój jaki miałam do wynajęcia zajmuje Johan. Możecie zadekować się w mojej stodole. Razem ze śniadaniem policzyłabym was jednego szylinga od osoby za dzień.


- Zgoda - powiedział Markus. Nie był pewien, czy inni też skorzystają z tej propozycji, ale to już była ich sprawa.

W międzyczasie Malkovitz próbował nawiązać bliższy kontakt z tutejszym moczymordą.

- Witaj Gustavie! - zawołał, uśmiechając się szeroko, wizja dużych ilości mocnego trunku wprawiła Siggiego w dobry nastrój - jeśli nie masz nic przeciwko, a mniemam, że jednak nie odmówisz, to chciałbym poczęstować cię odrobiną krzepiącej kislevskiej okowity, będącej słabszym, a jednak wybornym odpowiednikiem ichniego kvass'u - Siggiemu włączył się słowotok, mający na celu zjednanie wielbiciela trunków, jakim zdawał się być Gustav.

Mężczyzna skinął głową na potwierdzenie. Wziął podaną mu przez Sigismunda flaszkę i jednym haustem opróżnił ją z większej części trunku.

- Mocna - odrzekł zachrypniętym głosem.

- Powiedzże - Nulneńczyk nachylił się do ucha rozmówcy, a jego nos potwierdził trafność pierwszego wrażenia - nie znajdzie się u was cosik mocniejszego? Przybywamy z klasztoru, a tam zakonni tylko wodę do każdego posiłku by spożywali - wyjaśnił.

- Pytaj Becka. Edward pędzi bimber z tych jabłek, co to rosną koło młyna. Mocny jest i nawet nieźle smakuje.

Ktoś się przesiadł, kogoś zmorzył sen i nagle Fay siedziała obok Gustava i Siggiego. Po trzeciej porcji mocnego alkoholu jej życzliwość wobec bliźnich osiągała swoje apogeum, a kawałki chleba w brodzie sąsiada przestały wyglądać wstrętnie. Dolała mu alkoholu. Brązowe oczy spojrzały na nią przez chwilę prawie trzeźwo.

- Co stało ci się w nogę? Czemu braciszkowie – wskazała w kierunku klasztoru – nie pomogli?

- Kiedy to się stało, w pobliżu nie było żadnych braciszków. Nie pochodzę stąd - odparł po chwili zadumy Gustav.

- Właśnie, drogi Gustavie, opowiadaj jak ci kulasa przetrącili - wtrącił się Siggi, wymachując kością ogryzanego właśnie kurczaka. - Pewnie do armii cię wcielili i kazali za możnych walczyć, co?

Malkovitz miał zamiar najeść się do oporu i pić na umór, a przy okazji wyciągnąć coś od Gustava. Nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna okazja do dobrej wyżerki i może co ciekawego o okolicy Gustav wygada.

- Do armii sam poszedłem. To był mój fach przez ładnych parę lat. Kulasa mi przetrącili podczas jednej ekspedycji w Drakwaldzie. Miejscowy szlachciura chciał żeby mu las ze zwierzoludzi oczyścić. A że sknera był, to wynajął jedną kompanię do roboty, do której trza było co najmniej dwóch. Jak nas którejś nocy te skurwysyny opadły to z mojego oddziału ostała się jedna piąta a ja mało nogi nie straciłem.

- To widać, że i tak szczęście miałeś - wtrącił Markus, który właśnie się dosiadł do reszty kompanii. - Twoje zdrowie. - Wzniósł kubek z nieznanym mu z nazwy, za to dość mocnym trunkiem.

- Tym, większe, że wśród żyjących był nasz konował gdyby nie on pewnie wdała by się gangrena czy inne cholerstwo i żywy bym z lasu nie wyszedł.

- Gangrena... - Markus głową pokręcił z niesmakiem - co prawda mówią, że lepiej nogę stracić, niż życie, ale... - machnął ręką - oby nas omijały takie zarazy. I zdrowie owego medyka, co ci nogę ocalił - upił kolejny łyk. Mimo przyjaznej atmosfery nie zamierzał przesadzać z korzystaniem z tej akurat przyjemności życia. Wolał mieć trzeźwą głowę i pełen żołądek, niż rzygać jak pies, co niejednemu się zdarzało, gdy trunków w siebie wlał nadmiar. A i w awantury, jakie czasem podczas libacji się zdarzały, nie miał zamiaru dać się wplątać.

- Niech mu ziemia lekką będzie - mruknął Gustav - konował miał mniej szczęścia niż ja. Biedak zginął podczas odwrotu dwa dni po tym jak oberwałem. Ale dość o mnie. Można wiedzieć czego szukacie w dolinie? Bo nie wyglądacie mi na takich co to szwendają się po szlaku dla przyjemności wypytując o wszystko miejscowych pijaczków.

- Scheisse - zaklął Markus - porządni ludzie giną, a odpowiedzialni uchodzą z życiem i tyłki płaszczą na wygodnych fotelach. A my... - machnął ręką ze zniechęceniem - Można wiedzieć. Grobów mamy szukać, co tu ponoć po bandytach zostały - po co miał kłamać. A tak zawsze była szansa, ze się czegoś dowiedzą. - Ponoć już parę grup tam - w stronę gór wskazał - poszło. I nie wróciło podobno. Widziałeś którą z nich? Z bronią byli, jak my, czy z lepszym ekwipunkiem? Jako człek obeznany znasz się na tym, nie to, co wasz sołtys.

- Znaczy, że dla ojca Icheringa pracujecie? On się podobno dziejami tych ziem bardzo interesuje i żadnej tajemnicy z tego nie robi. Od paru lat zawsze jak był w wiosce opowiadał, że chciałby zbadać okolic. O tych grobach też coś mówił. Co do innych grup to widziałem dwie z nich. Ekwipunek mieli podobny do waszego. Niewiele konkretnego mogę o nich powiedzieć. Może tylko tyle, że ci, których wysłano tu przed wami wyglądali nie tyle na zwiadowców, ile zwykłych najemników. Takich co to się wynajmuje żeby kogoś ubić a nie do łażenia po lasach i szukania czegokolwiek.

- Zabić mi się już kogoś zdarzyło, ale raczej nie na zamówienie - skomentował Markus. - Ale kogo by tam mieli zabijać? Bandyci nie żyją... Nam też ojciec Ichering o swych zainteresowaniach opowiadał, ale zatrudnił nas - w słowie "zatrudnił" zabrzmiała leciutka ironia - kto inny. Jedna szycha z Middenheim jest również zainteresowana tymi grobami. Jego przedstawicielami są Erich i Mathias. Ponoć tu byli niedawno, więc pewnie ich widziałeś.

- Kilka razy, jak robili sprawunki we wsi. A to tym że kogoś poza przeorem te groby interesują to pierwsze słyszę. Może nasłuchali się bredni miejscowych o skarbach co to ci banici zostawili po sobie. Na waszym miejscu nie dawałbym wiary takim bujdom, co to miejscowi rozpowiadają tylko wtedy jak mają już mocno w czubie.

- O skarbach też słyszeliśmy plotki. Szkarłatne Bractwo ponoć łupiło, kogo się dało, to i legendy powstały. Z drugiej strony... Jakby napadli na taką wioskę, jak ta, to wiele do skarbca by nie zanieśli. Szylinga za te ich skarby bym nie dał.

- Fakt, tyle że oprócz wiosek łupili ponoć dwory szlacheckie i kupców, tak przynajmniej gadał kiedyś stary Wernicke. Ale jak już mówiłem moim zdaniem włóczenie się po lasach w poszukiwaniu nie wiadomo czego to najprostsza droga na trafienie w objęcia kostuchy.


- Czasem nie robi się tego dla przyjemności. - Markus uśmiechnął się krzywo. - A gdybym kiedyś bandytą został, to bym przepuszczał grosiwo równie szybko, jak bym zdobywał. Widmo stryczka do oszczędności nie zachęca.

- Możliwe.

- Jest jakaś droga prowadząca na drugą stronę gór? - dodał kolejne pytanie. Może tamci mieli szczęście i sobie po prostu poszli...


- Z tym wam nie pomogę. Mieszkam tu ledwo cztery lata i słabo znam okolicę. Jeśli idzie o góry to nie wiem czy ktokolwiek z wioski wie coś o tym. Miejscowi rzadko zapuszczają się w tamte strony. Co innego krasnoludy. One pewnie znają je jak własną kieszeń.

- Ale słyszałem też, że do współpracy niezbyt chętni. Trudno też im się dziwić. Też bym nie lubił, gdyby mi się obcy po podwórku kręcił. - Na twarzy Markusa pojawił się cień uśmiechu.

- Że nie lubią jak im się ludziska koło kopalni kręcą to słyszałem ale dogadać się z nimi można. Wiem, że Beck całkiem nieźle z nimi żyje. Raz widziałem jak jeden z nich, co akurat był we wsi kupić coś dla kopalni rozdał jego córkom wisiorki porobione z kryształów, które oni tam wydobywają. I nie rzuciło mi się w oczy, żeby wójt wtedy coś za nie płacił.

- No to będę musiał z nim jeszcze raz porozmawiać... Nic o tym nie wspomniał, chociaż... To w zasadzie ja nie pomyślałem, by go o krasnoludy wypytać - pokręcił głową, mając na myślach swoją bezmyślność.

- Zanim zapomnę - tu do pozostałych członków drużyny słowa skierował. - Kto chce nocleg w stodole i śniadanie, to pani Hartman - głową w jej stronę skinął - oferuje nocleg i posiłek w cenie jednego szylinga od osoby.

- Jeszcze jedno... Kim jest ten Johan? Jakiś nietutejszy, że u wdowy pokój wynajmuje?

- Johan jest przyjezdny. Zawitał do nas przed dwoma tygodniami szukając kogoś nazwiskiem Krieg. U nas nikt taki nie mieszka, więc młody pokręcił się z tydzień po lasach, nie bardzo wiem za czym i ponoć jutro albo pojutrze wyjeżdża z wioski.

Jakiś czas później Falke podszedł do wójta aby wypytać go dokładniej o miejscowych khazadów.

- O krasnoludach moglibyście nam co powiedzieć? - spytał Markus. - Słyszeliśmy, że ludziom niezbyt chętni, czemu zresztą nie dziwię się zbytnio. Ale może radę jaką macie? W końcu to sąsiedzi, mniej więcej, i do wioski pewnie zachodzą niekiedy. A rozmowa z nimi poszukiwania by nam ułatwić mogła. Wiedzą o górach z pewnością więcej, niż miejscowi. I o niebezpieczeństwach, co się w nich kryją także.

- Niewiele jest do opowiadania. Obcych nie lubią, to fakt. Najgłupsze co moglibyście zrobić to kręcić się wokół kopalni bez pytania ich o zgodę. To nie znaczy, że jak was zobaczą nafaszerują wam tyłki bełtami - roześmiał się wójt - na pewno jeżeli czegokolwiek od nich chcecie w pierwszej kolejności musicie gadać z ich przywódcą. Gimbrina znam całe życie. Już nasi ojcowie robili ze sobą interesy. Jeżeli powiecie, że chcecie przeszukać teren wokół gór raczej nie powinien robić wam problemów. Może nawet będą w stanie pomóc. Na wszelki wypadek możecie sprezentować mu flaszkę mojego specjału albo nawet dwie. To powinno przekonać go do was. Skoro już będziecie na miejscu nie zaszkodzi wypytać tamtejszego mędrca. Niewykluczone, że wie coś co ułatwi wam poszukiwania, mimo że sam jest tu od niedawna.

- W takim razie skorzystamy z tej propozycji. Na wszelki wypadek nawet trzy takie flaszki poproszę, jeśli tylko - pomacał znaczącym ruchem niezbyt pełną sakiewkę - skóry ze mnie nie zedrzecie. - Uśmiechnął się na znak, że żartuje. - A ten mędrzec... Jak go zwą? Dla niego też z takim prezentem, jak do przywódcy trzeba się wybrać, czy co innego sobie ceni?

- Ciężko powiedzieć, bo go na oczy nie widziałem. Do kopalni przybył przed kilkoma miesiącami i jeszcze nie było okazji, żeby go poznać. Wiem że nazywa się Bardin.

- Jeszcze jedno pytanie, co mi się teraz nasunęło. Tutejsi jesteście, jak powiadacie, z dziada pradziada. Jest jakaś droga przez góry, dalej, na północ, czy też tylko na skrzydłach góry przebyć można? Bo tak się zastanawiam, czy te inne drużyny nie mogłyby inną drogą z doliny wyjść...

- Jedyna droga wychodząca z doliny to ta, którą tu przybyliście.

- No to ani chybi przepadli w tych górach. - Markus pokręcił głową. - Trzeba będzie jeszcze bardziej uważać. I dość dokładnie z krasnoludami pogadać. Oni powinni dużo o górach wiedzieć. Zdecydowanie więcej, niż my... - dodał, w zasadzie bardziej do siebie, niż do Becka.

Chwilę później wójta zagadnął Veller.

- Panie Beck, macie tu może kogoś kto się na ziołach wyznaje? Herborystę jakiegoś?

- Marta Schlaguweit zna się trochę na ziołach. Teraz jej nie ma bo już trochę za stara na takie zabawy ale jutro możecie do niej podejść jeśli czegoś wam potrzeba. Mieszka z rodziną w tej chałupie na lewo od stodoły.


Kiedy Falke dowiedział się wszystkiego co chciał od wójta, postanowił porozmawiać z kolejnym uczestnikiem zabawy.

- Witam. - Marcus dosiadł się do Johana. - Można? - spytał nieco po fakcie.

- Jeśli musisz - odpowiedział mężczyzna z nutą irytacji w głosie.

Johan był właśnie zajęty bliższym zapoznawaniem się z wdziękami jednej z miejscowych dziewuch i sprawiał wrażenie średnio zadowolonego faktem, że młodzian się do nich dosiadł.

- Słyszałem, że wędrował pan nieco po okolicy. Spotkał pan coś ciekawego? Chodzi mi przede wszystkim o nietypowo się zachowujące zwierzęta... A może resztki obozowisk? - Markus dość późno zrozumiał, że Johan mógł poszukiwać uczestnika jednej z poprzednich grup, i mógłby udzielić jakichś informacji. Poza tym... A nuż udałoby się dokooptować go do drużyny. Ochotnik mógłby być przydatny. - Wybieramy się w góry i każda informacja jest dla nas cenna.

- Nie obraź się kolego ale to moja sprawa co porabiam w tych stronach i nic wam do tego. Zdążyłem zauważyć że od godziny łazisz i wypytujesz kogo tylko się da cholera wie o co. Nie widziałem żadnych dziwnie zachowujących się zwierząt, i do kurwy nędzy nie jestem myśliwym, żebym miał zwracać uwagę na takie pierdoły. Żaden obóz też mi się w oczy nie rzucił. Teraz wybacz ale jak widzisz zajęty jestem.

- Dziękuję za wyczerpujące informacje. - Markus wstał. - I życzę przyjemnej zabawy. "Pies ci mordę lizał" - dodał w myślach. Odszedł od stołu.

20 Sommerzeit 2527 KI

Kiedy wstaliście wnętrze stodoły zalane było światłem słońca. Z zewnątrz dochodził gwar rozmów i odgłosy zwierząt. Musiało być południe. Przebudzeniu towarzyszył rozsadzający czaszkę ból głowy, pragnienie i uczucie suchości w ustach. Miejscowe trunki okazały się być nieco mocniejsze niż można to było ocenić po ich smaku.

Wyszliście na zewnątrz. Po placu stanowiącym centrum wioski kręciło się kilku wieśniaków zajętych swoimi sprawami. Grupa kobiet prała ubrania w pobliskiej rzece. Na łące obok stodoły bawiło się kilkoro miejscowych dzieci. Nieco dalej dostrzegliście Edwarda, który razem z rodziną i parobkiem krzątał się wokół młyna sprzątając po wczorajszych uroczystościach. Okno pobliskiej chaty otworzyło się z trzaskiem i ukazała się w nim wdowa Hartman.

- No, już myślałam, że dzisiaj w ogóle nie wstaniecie. Chodźcie do środka zaraz podam do stołu.


Większości z was apetyt nie dopisywał. Gulaszowi przygotowanemu przez waszą gospodynię nie można było nic zarzucić jednak spożywanie jakiejkolwiek potrawy przychodzi ciężko gdy żołądek co chwila podchodzi do gardła. Wyjątkiem był Siggi, który, jeśli szło o jedzenie, sprawiał wrażenie osoby o niespożytych możliwościach. Zjadł swoją porcję, notabene dwukrotnie większą niż racje pozostałych oraz to czego Falke, Veller i Fay nie zdołali wcisnąć.

- Co się stało? Jedzenie wam nie smakuje? – spytała wdowa, w jej głosie dało się wyczuć autentyczną troskę.

- Po prostu jesteśmy zmęczeni po podróży – odrzekł dyplomatycznie Markus.

Po posiłku Veller udał się do wioskowej zielarki a Markus i Siggi postanowili odwiedzić wójta i miejscowy sklepik. Fay udała się na łąkę położoną nieopodal strumienia by tam odpocząć po wczorajszym. Falke z Malkovitzem w pierwszej kolejności udali się do Becka, od którego kupili kilka flaszek bimbru. Następnie skierowali się do niewielkiej chacie mieszczącej się zaraz przy wjeździe do Frugelhofen zastali szczupłego mężczyznę w średnim wieku, który krzątał się za ladą polerując jeden z mieczy wystawionych na sprzedaż. Sklep był mały ale widać było, iż jego właściciel dba zarówno o czystość jak i stan sprzedawanych przedmiotów. Asortyment tego przybytku stanowiła głównie broń, skóry oraz wszelkiego rodzaju wyposażenie niezbędne do polowań i przetrwania w głuszy jak liny, namioty, narzędzia do sporządzania sideł czy suchy prowiant. Dopiero gdy Siggi zatrzasnął drzwi wejściowe sklepikarz zwrócił na niego uwagę. Miał twarz straszliwie poniszczoną przez ślady po ospie, haczykowaty nos i duże niebieskie oczy. Sprawiał wrażenie nieco roztargnionego.

- O witam szanownych państwa, moje nazwisko Schmidt, w czym mogę pomóc?

- Potrzebne mi będą strzały. Trzydzieści sztuk powinno wystarczyć.

- Mi zaś przydałby się młot lub wekiera i jakaś tarcza –
dorzucił Siggi.

- Służę uprzejmie. Za strzały będzie 6 szylingów. Tarczy żadnej w tej chwili nie mam na składzie. Młot i owszem jest –
sklepikarz wskazał na broń zawieszoną na ścianie – miesiąc temu nabyłem go od jednego krasnoluda z kopalni. Mogę go panu odstąpić za jedyne 12 koron.

- Hmm... - Malkovitz zmarszczył brwi – a coś za jedną czwartą tej ceny pan znajdziesz?

- Za 25 szylingów mogę panu sprzedać pałkę z okuciami. Nie jest to może broń pierwszej klasy ale w rękach fachowca, a na takiego pan mi wygląda, powinna się sprawdzić.

- W porządku, biorę.


W tym czasie Veller zawitał do rozpadającej się chaty położonej po drugiej stronie placu. W środku zastał staruszkę i kilka miejscowych dziewczyn zajętych wyszywaniem. Wprawdzie nie udało mu się nabyć wywaru z owoców rokitnika, jednak „babcia”, jak nazywały ją wszystkie dziewczęta zgromadzone w izbie, miała za to pod dostatkiem jaskółczego ziela, toteż Veller nabył niewielki woreczek pędów.

[listę zakupionego sprzętu i rozliczenie macie w komentarzach]

Po zakupieniu interesujących was dóbr zebraliście się w centrum Frugelhofen by omówić między sobą dalszy plan działania. Nie dane wam było jednak zastanawiać się zbyt długo. Chwilę po tym jak zaczęliście rozmawiać podszedł do was Edward Beck.

- Witajcie, wczoraj zrobiliście na mnie wrażenie takich, co to w razie potrzeby umieją machać mieczem. Jest taka sprawa... Jeden z dzieciaków Reuchta przed godziną znalazł w lesie dwa trupy. Młody był zbyt roztrzęsiony, żeby dało się z niego wyciągnąć coś więcej, tak więc chciałbym sam rzucić na to okiem zanim ktoś jeszcze we wsi się o tym dowie. Rozumiecie pewnie, nie ma sensu podnosić larum, jeśli okaże się, że tych nieszczęśników dopadły wilki lub niedźwiedzie. Wolałbym to zrobić w towarzystwie kogoś, kto w razie potrzeby potrafi zadbać o siebie. Co wy na to? Mogę wam odpalić parę groszy z własnej kabzy a i wdzięczność całej wioski sobie zaskarbicie.


- Możemy umówić się, że cenę obgadamy po wykonaniu roboty – zaproponował Markus – żebyście potem nie gadali, że zdarliśmy z was skórę za spacer do lasu i z powrotem.

- Niech będzie.

Kiedy wójtowi udało się wreszcie wydusić z dzieciaka gdzie trafił na zwłoki ruszyliście w drogę. Dwie godziny później spacerowaliście po niewielkiej polanie położonej jakieś cztery kilometry na północ od wioski. Na skraju lasu znaleźliście ciała dwóch mężczyzn. Od stóp do głów ubrani byli w skóry. Sądząc po rynsztunku, jaki przy sobie mieli, musieli trudnić się myślistwem. Zginęli od ciosów mieczem. Pierwszemu z nich ostrze rozorało oblicze w połowie wysokości, uniemożliwiając choćby w przybliżeniu określenie rysów twarzy. Został również kilkakrotnie dźgnięty w korpus. Drugi z nieboszczyków został niemal przecięty na pół. Jego ciało leżało skierowane twarzą do ziemi. Z tyłu głowy miał okrągłą ranę o średnicy kilku centymetrów. Po przewróceniu pierwszego z nieboszczyków na brzuch okazało się, że jemu również zadano podobne obrażenia. Mimo stanu zwłok wójt nie miał najmniejszego problemu z ich identyfikacją.

- Kurwa mać – zaklął pod nosem Beck – to Bergmanowie. Trzeba będzie powiedzieć o tym Karlowi. Wy pewnie się na tym znacie. Wiecie co za kurestwo mogło ich tak załatwić? Zwierzoludzie czy co?

Markus na wszelki wypadek postanowił sprawdzić teren wokół ciał w poszukiwaniu tropów, jakie mogli po sobie zostawić napastnicy. Ślady, które znalazł należały do 3-4 osób i wiodły na zachód. Trop urwał się w pobliżu rzeki. Na kamienistej plaży, w miejscu gdzie koryto Vagwasser rozszerzało się, znacznie spłycając nurt. Wprawdzie nie był ekspertem, jeśli idzie o anatomię ale kość, którą dostrzegł pomiędzy otoczakami z całą pewnością musiała należeć do człowieka i pochodzić z palca. Wrócił na polanę i zdał relację ze swojego odkrycia towarzyszom. Pozostawało tylko zastanowić się co począć dalej.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 10-02-2010 o 12:34. Powód: drobne poprawki redakcyjne
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 03-01-2010, 13:53   #23
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dość długo leżał, nie mogąc zasnąć.
Reszta już smacznie spała, a jego wciąż nurtowały myśli związane z ich zadaniem.
Piętnastu chłopa, nieźle wyposażonych, poszło sobie w góry. Nikt nie wrócił. Co takiego, na demony, kryło się w tych nieszczęsnych górach?
Zwierzołaki? Następcy Szkarłatnego Bractwa? Źle pojmujące gościnność krasnoludy? Złe duchy?
W końcu jednak zmęczenie zwyciężyło i Markus zapadł w niespokojny sen, pełen dziwnych, bezkształtnych stworów.


Już dawno się nie zdarzyło, by tak haniebnie zaspał. W dodatku wcale się nie czuł wypoczęty. Na szczęście umycie twarzy w cebrzyku, który jakaś dobra dusza postawiła na podwórku, przywróciło świeżość umysłu i spojrzenia.

- Dzień dobry! - odpowiedział na słowa wdowy Hartman. - To zasługa dobrego noclegu - postanowił minąć się z prawdą.


Zdecydowanie za dużo wczoraj zjadł.
I z pewnością za mało wypił, skoro jedzenie niczym kamień leżało na żoładku. Jedynie rozsądek nakazał mu nie tylko dłubać łyżką w talerzu z kaszą i gulaszem, ale również, od czasu do czasu, podnosić łyżkę do ust.

- Bardzo dobre - odpowiedział na pytanie gospodyni. - Po prostu jesteśmy zmęczeni po podróży – dodał dyplomatycznie, postanawiając nie wgłębiać się w szczegóły związane z wczorajszą ucztą i jej dzisiejszymi skutkami.

Na szczęście pieniądze się nie zmarnowały, bowiem żołądek Siggiego był chyba dziurą bez dna, a jego właściciel potrafił należycie wykorzystać to, czego nie byli w stanie skonsumować pozostali.

- Świetne było - powiedział, płacąc za nocleg i jedzenie. - Jak będziemy wracać z pewnością skorzystamy i z noclegu, i ze świetnej kuchni - zapewnił.

Pani Hartman rozpromieniła się.


- Dzień dobry, panie wójcie - Markus uprzejmie powitał Becka, który w odpowiedzi skinął głową. - W sprawie tego prezentu dla przywódcy krasnoludów, Gimbrina.

- Trzy? - upewnił się Beck. Markus potwierdził.

- I dwie dla mnie - wtrącił Siggi.

Markus zapłacił za trunek, starannie zapakował butelki do plecaka, by nie potłukły się przy byle okazji, a potem, pożegnawszy wójta, ruszył wraz Sigim na dalsze zakupy.


Dopiero gdy drzwi z trzaskiem uderzyły o futrynę, sklepikarz oderwał wzrok od polerowanego miecza i spojrzał na nich. Albo był na wpół głuchy, albo tak zafascynowany swoim zajęciem...

- Dzień dobry - Markus odpowiedział na przywitanie. - Potrzebne mi będą strzały. Trzydzieści sztuk powinno wystarczyć.

Gdy Siggi załatwiał swoje sprawy Markus rozglądał się po wnętrzu sklepu. Cały czas miał wrażenie, że o czymś zapomniał, że coś jeszcze powinien kupić...
Pokręcił głową.
Może uda mu się przypomnieć, zanim opuszczą wioskę. Jeśli nie - z pewnością będzie pluć sobie w brodę, gdy podczas penetrowania gór okaże się, czego nie kupił.
Nie miał wątpliwości, że się okaże...


- Najpierw folwark, czy kopalnia? - spytał, gdy wszyscy zebrali się na placyku stanowiącym centrum wioski.

Nim zdążyli podjąć decyzję podszedł do nich z zaaferowaną miną i z ciekawą propozycją wójt.

- Możemy umówić się, że cenę obgadamy po wykonaniu roboty – zaproponował Markus – żebyście potem nie gadali, że zdarliśmy z was skórę za spacer do lasu i z powrotem.


Ciała jakie znaleźli półtorej godziny później, były zmasakrowane. Ktoś starał się zapewne, by nie można było ich rozpoznać, jednak dla Becka nie stanowiło to problemu.
Markus przyklęknął obok jednego z leżących.

- Trzy, góra cztery dni temu - powiedział. - Nikt nic nie zabrał... - Ciała nie były ograbione. Skóry lisów, broń, odzież. - Albo zabił ich ktoś, kto czerpie przyjemność z zabijania, albo też przypadkiem trafili na coś, czego nie powinni byli zobaczyć. Chyba, że znaleźli skarb Szkarłatnego Bractwa - dodał z ironią - i nieśli go w workach.
- A czy zabili ich zwierzoludzie? Trudno powiedzieć. Od pazurów w każdym razie nie zginęli. To typowe rany od miecza i tyle. No może nie do końca typowe, skoro ten cios rozciął biedaka niemal na pół. Dwuręczny miecz? - Wolał nie mówić, że zna kogoś, dla kogo machanie takim mieczem czy zadawanie takich obrażeń nie stanowiłoby żadnych trudności. I że tym kimś nie był Siggi.

Markus rozejrzał się dokoła.
Krew była tylko tu, gdzie leżeli obaj bracia. Ostrza ich mieczy były czyste. Czyżby przed śmiercią nawet się nie bronili? Zostali zaskoczeni? Myśliwi?
Z drugiej strony w górach raczej czuli się bezpieczni. Byli już niedaleko wioski. W dodatku wiedzieli o grupach poszukiwaczy. Jeśli kogoś spotkali, to mogli być przekonani, że mają do czynienia z taką właśnie grupką. I spokojnie czekali, aż było za późno na ucieczkę czy obronę. Zaatakowani, zostali po prostu zaszlachtowani ciosami mieczy.

- Mózgi im wyssali czy co? - szepnął do Vellera, oglądając dziurę w czaszce. - To dość nietypowa rana. "Chociaż w tych górach dość popularna, jak widać..." - dorzucił w myślach. - No nic. - Powiedział, podnosząc się z kolan. - Ja tu nic nie wypatrzę, przynajmniej na razie. Rozejrzę się po okolicy.

Powoli, oglądając każdy równiejszy kawałek terenu, usiłował dojść do tego, skąd przybyli napastnicy i dokąd się udali.
Ślady odchodzących napastników można było dostrzec. Niezbyt wyraźne, ale tu czy tam dało się zauważyć ślady butów. Niestety prowadzący na zachód trop kończył się przy leniwie w tym miejscu płynącej rzeczce. Przeszukanie brzegu nic nie dało. Prawie nic. Jeden znaleziony drobiazg zdecydowanie nie był rzecznym kamyczkiem.
Niezbyt chętnie podwinął spodnie i ściągnął buty. W końcu taka mała rzeczka nie stanie mu na przeszkodzie...
Wkroczył do wody i natychmiast poczuł, jak chłód zaczyna obejmować mu stopy. Ślizgając się nieco po kamieniach przeszedł na drugi brzeg, by kontynuować poszukiwania.
I nic. Żadnych śladów. Jakby się rozpłynęli w powietrzu, albo też poszli korytem w górę rzeki. Ewentualnie wsiedli na łódkę. Co też było możliwe, chociaż żadne ślady o tym nie świadczyły.
Napastnicy przepadli jak kamień rzucony w wodę. I zostawiając tyle samo śladów.


Wrócił w końcu do pozostałych.

- Bracia przyszli z północy. Tu się spotkali. Napastników było trzech, może czterech. Trudno powiedzieć, bo ślady są niezbyt wyraźne. Przyszli z zachodu, potem też poszli w tamtą stronę. Doszli do rzeki, a potem ślady się urywają. Na drugim brzegu ich nie ma - dodał, uprzedzając ewentualne zapytania. - Jeśli nie odlecieli, to poszli z nurtem rzeki, pewnie na północ. Nie znalazłem żadnych śladów, które mogłyby świadczyć o tym, że ktoś w pobliżu zacumował łódź.

- Jeszcze jedno - dodał po chwili. - Wśród kamieni znalazłem taki drobiazg... - podał znalezioną kostkę Vellerowi.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-01-2010, 23:39   #24
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Sigismund chrapnął po raz ostatni i otworzył jedno oko. Zaraz je zmrużył, a nawet zamknął, zanim jaskrawe światło złośliwie świecące mu prosto w twarz pomiędzy deskami tworzącymi powałę niewielkiej stodoły wypaliło mu oczodół. Kułakiem przetarł oczy, rozcierając pojawiające się łzy, po czym westchnął nieszczęśliwy. Czas wstawać.

Usiadł na kupie słomy, która zaszeleściła pod ciężarem jego ciała. Zmarszczył czoło, bowiem posłanie dalej szeleściło, mimo bezruchu mężczyzny.
Szczur? - pomyślał leniwie. Na wszelki wypadek pacnął wielką dłonią w miejscu, skąd dochodziło szuranie i znowu zaczął nasłuchiwać. Cisza.
- I dobrze... - mruknął zadowolony do siebie.

Wstał, wydłubując spomiędzy ubrania natrętne źdźbła i rozejrzał się po wnętrzu szopy. Musiało być koło południa, w każdym razie słońce stało wysoko. Pozostali również zaczęli wykazywać objawy życia, ktoś kichnął, podrażniony pyłem zalegającym wszędzie dookoła, ktoś zaklął uskarżając się na bóle głowy. Faktycznie, w głowie osiłka z Nuln maszerowała kompania krasnoludzkich tarczowników, a język miał wyschnięty na wiór, jednak przyzwyczajony do tęgich popijaw zignorował te niewielkie dolegliwości. Kresem możliwości wielkiego mężczyzny był przemarsz chorągwi imperialnych pancernych okraszony salwą honorową baterii nulneńskich artylerzystów. Wtedy jedynym lekarstwem było wiaderko mocnej nalewki lub duża flaszka spirytusu...
Właśnie, żeby dobrze zacząć dzień po zabawie należałoby gardło przepłukać... i coś zjeść - dodał w myślach, po burczącym przypomnieniu dobiegającym z brzucha.

Wyszedł na podwórko. Na zewnątrz był już Markus odświeżający się w wiadrze stojącym pod ścianą wiejskiej chaty. Siggi poczekał, aż ten skończy, po czym po prostu wylał na siebie zawartość cebrzyka. Prychając i otrząsając się niczym pies, śmiejąc się chlusnął również na przechodzące nieopodal dwie nawet zgrabne kobiety w chustach na głowie. Te chichocząc uciekły gdzieś w kierunku znajdującego się za rzeczką młyna.
Poczuł na sobie natarczywy wzrok. Dalej szczerząc zęby obrócił się i dostrzegł nieco "wczorajszą" Fay ciskającą gromy z przekrwionych oczu.
O co jej chodzi? - zastanawiał się, prychając kropelkami wody wciąż spływającymi po twarzy. Naraz pacnął się w czoło i spojrzał na pusty cebrzyk trzymany w ręku. Wzruszył ramionami przepraszająco, na co dziewczyna zrobiła jeszcze bardziej nieprzyjazną minę.
Podniósł ręce, jakby mówiąc: "Dobra, dobra..." i poszedł nabrać świeżej wody ze studni znajdującej się w centrum otoczonego przez wiejskie chaty placu.

Zdążył wrócić, kiedy gospodyni zaprosiła wszystkich na śniadanie. Proste, wiejskie jadło smakowało wybornie, chociaż miny wiekszej części gości wskazywały na ewidentny brak apetytu. Dysponujący żelaznym żołądkiem Siggi postanowił okazać szacunek gospodarzowi i zjadł, poza swoją podwójną, również ledwie naczęte porcje pozostałych.
Markus podziękował za posiłek.
- Było naprawdę pyszne - nie przesadzając pochwalił Nulneńczyk. - Zdała by się jaka dokładka - mlasnął - ale chyba musimy już się zbierać. - dokończył, nie bez pewnej satysfakcji obserwując lekko przerażone i blade oblicza reszty. Stłumił dłonią beknięcie.

Dalej był czas na zwiedzanie i zakupy. Dwie flaszki jabłecznika od Becka i solidna, okuta żelazem pała. Tarczy nie było, chociaż przy tutejszych cenach pewnie i tak nie mógłby jej dostać. Inne formy uzyskania pożądanej rzeczy na razie nie wchodziły w grę - dobre relacje z tutejszymi, co dawało dostęp do zaopatrzenia, zdawały się nieodzowne, żeby jakoś przetrwać ekspedycję. Mimo wszystko musiał bardzo siebie przekonywać, kiedy przyszło do płacenia, że na cholerę mu pieniądze, kiedy w żyłach wciąż krąży śmiertelna trucizna. Siła przyzwyczajeń.

Zresztą okazja do podreperowania budżetu pojawiła się niebawem w osobie Becka. Kasa za obejrzenie kilku nieboszczyków, czemu nie?

Zwłoki były w podobnie złym stanie, jak martwy krasnolud sprzed kilku dni. Czaszki rozbite w podobny sposób, zabójcy nie zabrali wartościowych rzeczy.
- Widzi mi się, że musieli komuś się narazić - spojrzał na wójta - Macie tu jakie problemy z grasantami? - zapytał, chociaż właściwie znał odpowiedź. Ciała nie były ograbione, więc nie zabito ich dla brzęku. - Może co widzieli, czego ktoś bardzo nie chciał, żeby widziano... Albo co znaleźli i nieśli do wsi ale nie udało im się... - zastanawiał się na głos. - Wiecie, gdzie oni polowali, Herr Beck? - zapytał ponownie. - Skąd wracali? - sprecyzował.

Wrócił Markus z informacjami z brodu. Wyjaśniało to trochę skąd przyszli myśliwi i ich zabójcy. Nie wyjaśniało nic, dlaczego zostali zabici. Kolejna śmierć w tej okolicy, wszystkie dziwnie podobne, a jakoś nikt nie chce przyznać, że coś się tutaj dzieje.
- Fajnie... - mruknął pod nosem. - Dostaniemy w czapę i nawet nie będzie wiadomo komu podziękować, cholera... - dodał.

Z zaciekawieniem spojrzał na przedmiot, który Markus przekazał Vellerowi. Kość. Próbował dojrzeć, czy jest to stary kawałek ludzkiego ciała, zgubiony w korycie rzeki przez jakiegoś padlinożercę, czy też jest to jakiś świeży ślad. W pierwszym przypadku kość powinna być wygładzona, jak kamienie długo poddawane nurtowi wody. W drugim - świeża kość mogła świadczyć o czyimś upodobaniu do makabrycznych ozdób, co ponoć było dość popularne wśród goblinów i orków. Lub o apetycie na ludzkie mięso... Na wszelki wypadek spojrzał też, czy nieboszczykom nie brakuje czego u dłoni.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 04-01-2010, 02:23   #25
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wiejska zabawa nabierała tempa. Po pierwszym tańcu wrócili do ławy. Było inaczej. Czuł się jakby znał ją już od dłuższego czasu nic o niej nadal nie wiedząc. Pytania ginęły gdzieś w kubkach wiśniówki, prostych nic nie znaczących żartach i dłuższych spojrzeniach. Przelotny dotyk dłoni przestał naruszać sferę własnej nietykalności, a wrażenie fatum ciężko wiszącego nad ich wyprawą zostało gdzieś z tyłu. Znów poszli. Tym razem bardziej żywiołowo. W gorącu płomieni i duecie muzyki i swawolnych krzyków świętujących wieśniaków. Ciśnienie w głowie rosło, a gwiazdy wirowały. Znów przerwa. Zdyszani dopadli do miejsc śmiejąc się z bogowie wiedzą czego. Słodycz doskonale maskowała moc księżycówki. Dotknął dłonią jej policzka. To był impuls. Nie spuściła z niego wzroku. Otarła się o nią. Gdzieś obok Sigismund ku uciesze mieszkańców pojedynkował się z roślejszym chłopem w piciu „na raz”. Nieco dalej piersiasta dziewka pisnęła usłyszawszy coś co mruczał jej do ucha Johan, a po przeciwnej stronie Markus słuchał prawiącego o czymś coraz mniej składnie Gustava. Śmiech, gwar... wszystko w nim tonęło. Jak wtedy w uniwersyteckim konwikcie. Teraz także piętna, które przywlekli z middenheimskiego mamra. Zjechała ręką po jego przedramieniu i uśmiechając się ciekawie schowała usta w jego dłoni. Zgrabne pełne usta. Przygryzł dolną wargę. Muzyka znów rozbrzmiała. Ktoś ich chwycił za rękawy i pociągnął na wydeptaną polanę. Rumiana, hoża dziewka stanęła mu przed oczami. Gdzieś za nią mignęła roześmiana Fay z jakimś młodzikiem, rudzielcem. Veller puścił do niej oko. Niebawem znów byli przed sobą. I ponownie z kimś innym. I znów razem. Aż choć w głowie zostawało lekkie niedopicie, sił już na nic nie było.

***

Spał najdłużej i właściwie to nie zaszkodziłoby jeszcze z godzinę. Podniósł się na posłaniu niechętnie tylko dlatego, że kątem oka zauważył, że został już sam w stodole. Ranne ptaszki psia ich mać. Południe dopiero było przecież. Zwlókł się z kopy siana i niechętnie wyszedł ze stodoły tłumiąc ziewnięcie. Miał nadzieję, że nie zastanie nigdzie Bianki i tak też się stało. Dziewczyny nie było ani na placu, ani nigdzie między chałupami. Musiała się zaszyć gdzieś. Byle sobie biedy nie napytała. Szkoda dzieciaka. Podrapał się po karku i umył się z grubsza w zimnej wodzie ze studni. Resztę spotkał na placu gdzie też była wdowa Hartman. Dobrotliwa kobiecina wyraźnie starała się jak mogła. Gulasz na śniadanie... Gęsty sos z trudem przedostawał się do żołądka i Veller musiał prędko zrezygnować.
- Bierz śmiało kolego – zachęcił Sigismunda, który łakomie obserwował poczynania kompanów ze strawą.
Nie odpuścił natomiast kubkowi kwaśnego mleka, które błogo gasiło zarówno pragnienie jak i szum w głowie. Mlasnął parę razy i odetchnął ciężko. W sumie dużo nie wypił tego kirsztranku, ale wystarczyło by się odwodnić i zapewnić kaca. Pocieszające było to, że inni też wyglądali na wczorajszych. Markus grzebał tylko pustą łyżką w misce, a Fay nie patrzyła ani na jedzenie ani na niego i generalnie zdawała się mało co pamiętać. To ostatnie nawet zabawne było. Tylko Sigismund reagował na kaca jak na dzwonek do jedzenia. No ale nic tak nie cieszy jak boleść bliźnich. Umówili się, że załatwią parę jeszcze spraw i spotkają się przed stodołą, by wyruszyć dalej w góry. Nie było co dłużej zwlekać. W końcu tabletek była ograniczona ilość.

Opisanie babce chelidonium było gorsze niż się spodziewał. Sam miał zwykle do czynienia z gotowymi ekstraktami, lub ususzonym proszkiem więc pojęcia zielonego nie miał jak ta roślina wygląda, a bez tego zostało domyślanie się do czego stosują je tutejsi wieśniacy. Koniec końców wyszedł uboższy o jednego szylinga i bogatszy o woreczek suszeniny. Zapamiętał dobrze jak to zielsko wygląda, bo jak pamięcią sięgał najwydatniej działało na mikroby chorób wrzodowych.

Rewelacje Becka o ciałach okazały się bardzo niepokojące. Ci którzy mogli wiedzieć coś na temat zarazy leżeli rozpłatani w lesie z dziwnymi ranami w głowach. Identycznymi jak u krasnoluda. Veller kucnął przy jednym z trupów i przyjrzał się dokładnie ziejącej martwą zawartością dziurą. Rurka zabrana przy uprzednio nie pasowała. A w każdym razie nie dokładnie. Po co się tak fatygować? Przyjrzał się, czy we włosach jest dużo krwi, by wiedzieć, czy obrażenie w głowę zadano po, czy przedśmiertnie i jakoś tak instynktownie powąchał ranę nie bardzo wiedząc czego się spodziewać.
- Idealnie w tym samym miejscu – mruknął porównując obrażenia obu mężczyzn – to nie są przypadkowe ciosy. Ale nie przychodzi mi do głowy po co ktoś miałby robić coś takiego. Mózgi obaj mają na oko całe, ale... - tutaj odwrócił spojrzenie z towarzyszy na wójta. Zdawał się mówić poniekąd niechętnie - Panie Beck. Musicie mnie dokładnie wysłuchać. Nie widziałem jeszcze w swoim życiu czegoś takiego, a... trupów widziałem pewnie więcej niż wy żywych. Możecie mi zawierzyć na słowo. Sens takiego uśmiercenia – wskazał na pierwszego z Bergmanów – Właściwie ginie. Chyba, że ma charakter rytualny. Rozumiecie mnie? Kultyści, heretycy... W praktyce problemy i więcej trupów. Na razie to straszenie na wyrost, ale jeśli dacie mi komplet narzędzi ciesielskich, jedno z ciał, godzinę spokoju w jednej z chat bez powiadamiania innych i piętnaście szylingów za robotę, to może będę w stanie rzec więcej.

- A to? - wziął do ręki kość znalezioną przez Markusa – To palec wskazujący. I ma przynajmniej parę lat. Ktoś mógł mieć pecha dawno temu. Możesz go Markus zachować jako amulet.
Uśmiechnął się wrednie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 05-01-2010, 02:21   #26
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Zapadała się w słomie niczym w jakimś trzęsawisku. W lekkiej panice otwierała oczy, nie wiedząc jeszcze gdzie się znajduje. Powolutku zaczynała kojarzyć miejsce, pozostawało tylko pytanie jak tu trafiła. Przez szpary w deskach szopy wpadały promienie prawie południowego słońca, uparcie prosto na jej zaspaną buzię. Zamachała ręką jakby w ten sposób mogła je przegonić. Podniosła się do pozycji siedzącej, zakaszlała słomianym kurzem, wzuła buty, które jakimś cudem wczoraj zdjęła, o ile było to wczoraj i o ile zrobiła to sama. Zobaczyła Siggiego, który wychodził właśnie na zewnątrz. Mimo, że jego potężna sylwetka ledwie mieściła się w niskich drzwiczkach, otwór wpuścił jeszcze więcej światła. Fay zamknęła oczy sycząc cicho. I ponownie, bardzo wolno opadła na słomę. Bolały ją mięśnie brzucha, to akurat pamiętała, dużo się wczoraj śmiała. Z Vellerem.

Spał niedaleko, odwrócony do niej tyłem. Przysunęła się do niego i uśmiechnęła, nie wiadomo czemu bardzo w tym momencie zadowolona, pogładziła mężczyznę po ramieniu, leżała tak chwilę patrząc na jego plecy, potem rysując na nich palcem skomplikowane wzory, po czym znowu uniosła na łokciu, żeby pogłaskać, pod włos, zarośnięty policzek. Coś zaczęło jej się przypominać. Wtedy Veller się poruszył. Fay gwałtownie zerwała się na nogi. Poczuła jak jest gorąco, a na jej twarzy wykwitają idiotyczne rumieńce.

Szepcząc coś pod nosem o niewyżytych kretynkach i pijanych konowałach szybko wyszła na dwór. Z jej rzucającym gromy spojrzeniem musiał zmierzyć się Siggi. Ponuro wpatrywała się w pusty cebrzyk. Głowa jeszcze nie pulsowała, ale nie miała wątpliwości, że będzie. Na razie cholernie chciało jej się pić.
Radosny niczym wiosenny ptak Nulneńczyk napełnił jej wiadro. Prychnęła do niego dziękuję, nadal gniewne, sama siebie nie zrozumiała, tak wyschnięte miała gardło, zdaje się, że musiała wczoraj również śpiewać. Napiła się lodowatej wody i rozkaszlała ponownie. Chwilę rozważała wzięcie przykładu z olbrzyma i wylanie na siebie cebrzyka, ale pewnie skończyłoby się to jeszcze większym wybuchem wesołości Siggiego, więc gniewny nastrój Fay nie pozwolił jej na to przyjemne naśladownictwo.

Po niezjedzonym śniadaniu z przenikliwym bólem głowy walczyła własnymi sposobami, leżąc w wysokiej trawie na łące nad strumieniem i przeklinając pod nosem. Samo leżenie było dosyć przyjemne, łagodny zapach łąki nie dokuczał, ziemia była miękka i ciepła, gdyby pominąć głowę, natrętne łaskotanie pojedynczych źdźbeł i nadmiar przyrody fruwającej i bzyczącej wszędzie wokół - istna sielanka. Przeleżała pół godziny, marząc o tym, że ktoś rozsądny za nią zdecyduje, że nigdzie dziś nie idą. A dziura w pamięci nadal nie chciała się wypełnić. W końcu zmusiła się do wejścia do wody, umyła się trochę, nie zważając na bezwstyd tego publicznego pół negliżu, za to pod wpływem kąpieli wreszcie trzeźwiejąc.
A kiedyś słynęła przecież z mocnej głowy.

Na szczęście nigdzie nie widziała Vellera, którego wzroku starannie unikała przy posiłku, bo jak wiadomo to całkiem niezły sposób na przetrwanie trudnej sytuacji całkowitej konfuzji. Zwłaszcza, że pamięć powinna wrócić więc Fay sprawy, które się wydarzyły albo i nie, odłożyła na później, kiedy to będzie w lepszej formie, podobnie jak zemstę za chytry uśmieszek, tego co w przeciwieństwie do niej wie, bo go akurat wyłowiła kątem oka przy śniadaniu.

Ale wiele rzeczy pamiętała świetnie, na przykład, że Johann, w wiosce podobnie jak oni kompletnie obcy, nie był zbyt chętny do zwierzania się, co tu robi. Odświeżona dziewczyna postanowiła wrócić do obejścia wdowy Hartmann. Rozejrzała się za kobietą i jej współlokatorem. Gospodyni krzątała się w izbie, w której niedawno jedli, Johanna nie było widać. Fay wahała się tylko chwilę. W pobliżu domu, od strony środka wsi, nikt się nie kręcił. Z tyłu nie widziała zupełnie nikogo. Zapukała w okiennicę pokoju, w którym musiał spać mężczyzna. Nikt nie odpowiedział. Otworzyła okno i włożyła głowę do środka. Johanna nie było. Jak najciszej wskoczyła do wewnątrz. Postanowiła zaspokoić ciekawość oglądając rzeczy mężczyzny. Nie miała zamiaru go okradać. Podejrzenia zbyt szybko padłyby na nich. Ale może coś z jego rzeczy, o ile dalej były w pokoju powie jej coś ciekawego, kim jest lub czemu zawędrował w te strony. Choć gdyby miała zgadywać postawiłaby na to, że szuka kogoś z wcześniej zaginionych. Kilkanaście osób to już nie igła w stogu siana, ktoś z ich przyjaciół albo wrogów, musiał tu w końcu dotrzeć.

***

Spotkali się w końcu w centrum wsi, przy studni. Kiedy właśnie miała w odpowiedzi na pytanie Markusa zagłosować za folwarkiem - najpierw, ale lepiej jutro - pojawił się wójt. Ruszyła za nim wraz resztą. Całkiem zresztą zaintrygowana wydarzeniami.
Jednak na miejscu nie przydała się na wiele. Oczywiście rany z tyłu głowy ciekawiły i ją, ale nie miała mądrych pomysłów na wytłumaczenie tej sprawy.
- Może coś czy ktoś szuka jakiegoś … - zawahała się - no… jakiegoś konkretnego mózgu. Zabija i robi tę dziurę, żeby sprawdzić, czy się mózg nadaje. Co? – spojrzała pytająco na Vellera, zapomniawszy zupełnie, że go unika.
Zaraz jej samej ten pomysł wydał jej się głupi. Ale zapanowała nad mimiką. Instynktownie przysunęła się do Siggiego. Niech mądrale myślą, ona nie jest w tym aż tak dobra.
Potem wraz z innymi oglądał znalezioną przez Markusa kość. I oczywiście nie dotrzymała postanowienia sprzed chwili.
- A jeśli napastnikami byli jacyś ożywieńcy? To znaczy trupy? – przypomniało jej się, że Markus mówił o śladach butów, a trupy w butach… i taka ładna teoria się wali. Ale po chwili wpadła na coś innego. – Lepiej spalić te zwłoki, bo jeszcze ożyją. Może to po to te dziury? Szkoda, zę nie ma jak sprawdzić co z krasnoludem.No i w ten sposób buty by pasowały, bo zwłoki mogą być stare i nowe.
Zapewne nie była mądra, ale za to miała bujną wyobraźnię. Popatrzyła wyzywająco na mądrzejszych od siebie.
Najgorsze było to, że naprawdę musieli się dowiedzieć, co się dzieje, jeśli chcieli przeżyć. Zacisnąwszy usta przytakiwała przy propozycji Vellera pokrojenia któryś zwłok.
- A potem kierunek folwark. Może tam będzie ktoś żywy – jakoś w to nagle przestała wierzyć.
Modlitwa do Morra sama wcisnęła się jej na usta.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 08-01-2010, 17:48   #27
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
ROZDZIAŁ DRUGI: LOS GORSZY NIŻ ŚMIERĆ


You'd better worry better listen and take heed
There's a storm on the horizon
Clouds are black and deadly mean
Be on the watch so when the victims start to fall
You can harvest out a demon
When the plague begins we'll fight to win

Shaow Gallery „Encrypted”


[Fay]

Pokój, który wynajmował Johan wyposażony był skromnie ale zadbany. Łóżko dla jednej osoby oraz komoda stanowiły całość umeblowania. Podobnie jak w izbie, w której wcześniej jedli śniadanie także i tu było względnie czysto. Na ścianach zawieszono jelenie poroża, pewnie zdobycze zmarłego męża pani Hartman, gdyż samą wdowę trudno było posądzić o zamiłowanie do polowań. Obok łóżka dziewczyna znalazła plecak i kilka worków należących do Johana. Nie marnując czasu zabrała się do ich przetrząsania.

Początkowo nie udało jej się znaleźć niczego ciekawego. W tobołkach było trochę ubrań, prowiantu, bełty, dwa woreczki – jeden z prochem, drugi z kulami, lina, kompas i parę innych przedmiotów niezbędnych do przeżycia w głuszy. Za to plecak nieznajomego krył w sobie kilka drobiazgów, o których posiadanie trudno byłoby posądzić przeciętnego podróżnika przemierzającego szlaki Imperium.

Fay znalazła pudełko zawierające kilkanaście strzałek do rzucania, kuszę pistoletową, dwie fiolki wypełnione zieloną substancją oraz worek pełen linek, drutów i kawałków metalu, których przeznaczenia trudno było się domyślić. W jednej z bocznych kieszeni Johan trzymał pudełko czernidła i słoiczek szarej mazi. Dziewczyna ostrożnie odkręciła wieczko i sprawdziła jak pachnie zawartość. Aromat był ostry. Po kilku sekundach łzy nabiegły jej do oczu. Czym prędzej schowała znalezisko do plecaka i wznowiła poszukiwania. Wreszcie trafiła na coś co mogło rzucić nieco światła na powody, dla jakich Johan przybył w to miejsce. Na dnie plecaka znalazła mapę doliny i otwarty list, którego adresatem był przybysz.


Uważnie przestudiowała dokument usiłując zapamiętać jego treść po czym odłożyła wszystko na swojej miejsce i przez okno wymknęła się z pokoju. Kiedy spotkała się zresztą na placu stanowiącym centrum wioski zdała towarzyszom relację ze tego co udało jej się ustalić.

[wszyscy]

Wójt podrapał się po głowie. Sprawiał wrażenie średnio zadowolonego tym, co udało się ustalić na temat okoliczności, w jakich zginęli Bergmanowie.

- Mieliście w tych stronach w ciągu ostatnich kilku lat jakieś zaginięcia? Oprócz naszych poprzedników rzecz jasna –
dopytywał się Markus

- Ostatnim mieszkańcem Frugelhofen, który zaginął był mąż Hartmanowej. Będzie jakieś dziesięć lat od kiedy to się stało. Ulrich wyszedł na polowanie i słuch po nim zaginął.

- To oznaczałoby nici z talizmanu - młodzieniec skomentował wypowiedź wójta. - W jakie rejony wybrał się mąż pani Hartman?

- O to musisz pan spytać wdowę.

Kiedy Falke zaspokoił swoją ciekawość głos zabrał Veller.

- Panie Beck. Musicie mnie dokładnie wysłuchać. Nie widziałem jeszcze w swoim życiu czegoś takiego, a... trupów widziałem pewnie więcej niż wy żywych. Możecie mi zawierzyć na słowo. Sens takiego uśmiercenia – wskazał na pierwszego z braci – Właściwie ginie. Chyba, że ma charakter rytualny. Rozumiecie mnie? Kultyści, heretycy... W praktyce problemy i więcej trupów. Na razie to straszenie na wyrost, ale jeśli dacie mi komplet narzędzi ciesielskich, jedno z ciał, godzinę spokoju w jednej z chat bez powiadamiania innych i piętnaście szylingów za robotę, to może będę w stanie rzec więcej.

Propozycję Vellera przyjął z dużą dozą pesymizmu. Widać było, że wstrząsnął nim sposób w jaki zamordowano Bergmanów.

- A co właściwie chcesz pan robić z tym ciałem?

- Zbadać. Jak już mówiłem może uda mi się ustalić coś więcej o tym jak zginęli i o tych co skrócili ich żywot.

- Panie, my tu jesteśmy bogobojni ludzie. Żadnych bezeceństw na naszych zmarłych odprawiać nie damy – ostatnie zdanie wypowiedział ze szczególnym naciskiem.

- Wójcie, jeśli szybko nie dowiemy się co tu jest grane to niedługo zmarłych możecie mieć znacznie więcej. Wasz wybór – albo pozwolicie mi przeprowadzić oględziny nieco dokładniej albo liczcie się z tym, że ci, którzy to zrobili wcześniej czy później podniosą rękę na któregoś z pozostałych mieszkańców.

- Niech tak będzie – odparł nieco zrezygnowany Beck - Ludzie we Frugelhofen pewnie i tak już gadają. Dzieciak Reuchta zanim powiedział mi o nich na pewno wygadał wszystko ojcu a Gunter nie umie trzymać gęby na kłódkę. Strach pomyśleć co ten przygłup może teraz wygadywać po wiosce. Szlag by to, szkoda że przed pójściem do lasu nie powiedziałem mu, żeby przynajmniej na razie siedział cicho. Z chatą może być problem. Nikt się nie zgodzi trzymanie dwóch trupów pod swoim dachem. To przynosi pecha. Możemy umieścić oba ciała u mnie w szopie. Zbyt wiele miejsca tam nie ma za to leży na uboczu i można tam zataszczyć ciała bez obnoszenia ich po wiosce. Skoro już tu jesteście moglibyście mi w tym pomóc. Na słabeuszy nie wyglądacie. Dobra, nic tu po nas. Za tą wycieczkę i przeniesienie zwłok proponuję wam po 15 szylingów na głowę.

Droga powrotna upłynęła im spokojnie. Na prośbę wójta zamiast wchodzić do wioski od frontu skierowali się prosto do młyna. Ciała zostały ulokowane w szopie przylegającej do budynku. Beck zaszedł do domu. Chwile później wrócił z obiecanymi pieniędzmi. Po otrzymaniu zapłaty Veller udał się do szopy zbadać ciała a pozostali zdecydowali się wykorzystać resztę dnia na załatwienie swoich spraw.

Kiedy rozchodzili się było późne popołudnie. Wymarsz z wioski trzeba było odłożyć na jutro. Mimo iż każde z nich zdawało sobie sprawę, iż w ich sytuacji nie mogą sobie pozwolić na marnowanie czasu, w świetle ostatnich wydarzeń perspektywa nocnej wędrówki przez las nie wydawała się być dobrym pomysłem.

[Markus]

Po otrzymaniu pieniędzy udał się do wdowy Hartman. Kobieta dość dobrze przyjęła wieść o odnalezieniu kości mogącej należeć do jej zaginionego męża. Podziękowała młodzieńcowi za zwrócenie szczątków małżonka, mówiąc że w końcu będzie mogła wyprawić mu pogrzeb. Falke uzgodnił z kobietą, iż grupa będzie potrzebować noclegu. Jej odpowiedź na pytanie Markusa o rejony, w których najczęściej polował zmarły ujawniło kilka nowych informacji na temat doliny Zervos.

- Niech pomyślę... najczęściej na zachód od wioski, na ternach wokół porzuconej faktorii.

- Jakiej faktorii? Na mapie doliny, którą dostaliśmy w klasztorze żadna nie widnieje.


- Pewnie dlatego, że nigdy nie powstała. Jakieś dwadzieścia lat temu pewien kupiec z Middenheim chciał zbudować na terenie doliny faktorię. Miał zamiar skupować kryształy wydobywane przez krasnoludy i skóry dostarczane przez naszych myśliwych. Podobno był w dobrych układach z jedną z middenheimskich linii dyliżansowych. Mieli uruchomić stałe kursy pomiędzy miastem a Fugelhofen i faktorią. Dzięki temu sprowadzając towary samemu mógłby je sprzedawać taniej niż korzystając z pośredników. Tyle że wybrał sobie dziwne miejsce. Zamiast wznieść ją w pobliżu wioski wybudował całość w środku lasu. Zanim zdołał dokończyć budowę skończyły mu się pieniądze. Kupiec wywiózł stamtąd wszystko co miało jakąkolwiek wartość a resztę porzucił. Las już ładnych parę lat temu pochłonął drogę prowadzącą do tego miejsca. Jak wygląda teraz sama faktoria nie wiem podobnie zresztą jak reszta mieszkańców Frugelhofen.

- Może pani wskazać jej położenie?

- Jej zabudowania, jeżeli do tej pory jeszcze się jakieś ostały znajdują się w zachodniej części doliny, mniej więcej na tej samej wysokości co klasztor.


[zaktualizowałem mapę doliny zamieszczoną w komentarzach]

[Veller]

Wójt i chłopak o zaciętym spojrzeniu kogoś kto nie znosi być do niczego zmuszanym wyszli z szopy zostawiając Vellera samego z ciałami Bergmanów. Jego wybór padł na to ze zmasakrowaną twarzą. Josef Bergman. Mężczyzna skrzywiwszy się w niesmaku otworzył skrzynkę z narzędziami i rzucił pobieżnie okiem na znajdujące się w niej przedmioty. Trup go nie brzydził. Po prostu jakoś instynktownie nie chciał tego robić. Dawno już tego nie robił. Zdjął z siebie kurtkę i nałożył zaoferowany na ten czas fartuch w którym Beck zwykł sprawiać świnie. Przez chwilę patrzył jeszcze na pociętą twarz denata po czym sięgnął po nóż do skrzynki.

Skórzany kaftan uległ ostrzu odsłaniając blado-siną skórę klatki piersiowej i brzucha. W paru miejscach zdążyły się pojawić już zazielenienia świadczące o postępującym rozkładzie. Markus dość trafnie ocenił czas zgonu. Trzy do czterech dni. Dodatkowo ślady po pchnięciu czymś ostrym. Mieczem najpewniej. Może sztyletem. Biorąc pod uwagę rozmiary i kształt ran stawiał na to pierwsze. Nie specjalnie go interesowały, ale nauczył się już, że ciekawość obrażeń nie szła w parze z ich istotnością. Potem ściągnął z denata resztę ubrań, oraz owinięte rzemieniami obuwie i pobieżnie obejrzał ciało, czy poza ranami korpusu, twarzy i tą z tyłu czaszki nie ma żadnej innej. Nie znalazł niczego więcej ponad to co można było dostrzec na pierwszy rzut oka. Ocenił ilość zakrzepniętej krwi wokół ran. Stawiał na to, że zadano je gdy ofiara jeszcze żyła. Czy te pchnięcia były bezpośrednią przyczyną śmierci trudno było na razie powiedzieć. Jedno z nich znajdowało się na wysokości serca, więc tej wersji zdarzeń nie można było wykluczyć. Przyjrzał się ich szerokości i postrzępieniu skóry, by stwierdzić coś więcej. Wewnątrz ran dostrzegł drobiny substancji o czerwono-brązowym zabarwieniu. Wyjął jeden okruch by przyjrzeć mu się bliżej. Rdza - narzędzie zbrodni z pewnością nie było w najlepszym stanie. Nie było również zbyt ostre o czym mogły świadczyć lekko poszarpane brzegi ran.

Rzucił jeszcze okiem na cięcie przechodzące przez pół twarzy by upewnić się, że wygląda podobnie jeśli chodzi o narzędzie, którym je zadano i zamyślił się przez chwilę. Jego przypuszczenia potwierdziły się. Godne zanotowania w pamięci, jak mawiał jego mentor. Odwrócił denata na plecy. Plamy opadowe na całym ciele zdążyły się już utrwalić przybierając buro-fioletowy kolor. Nie zauważył żadnych chorobowych zmian skórnych. Tyle dobrego. Stanął za głową mężczyzny by przyjrzeć się dokładniej ranie z tyłu głowy, jej umiejscowieniu, kształtowi. Brzytwą pozbył się przeszkadzających kęp pozlepianych włosów odsłaniając cały obraz. Rana była okrągła. Zadana pod kątem prostym. Tak samo obejrzał krawędzie zniszczonej skóry i pokruszonej kości czaszki. Jednego mógł być pewien. Zadano ją innym narzędziem niż pozostałe obrażenia. Świadczył o tym zarówno kształt rany jak i brak śladów po rdzy wewnątrz czaszki. Na uwagę zasługiwał fakt, iż krawędź rany była niezwykle gładka. Co więcej, w środku Veller nie trafił na żaden fragmentu kości czaszki, którą napastnik musiał wyciąć celem dostania się do mózgu. Skoro przy zwłokach niczego nie znaleźli to powstawało pytanie co się z tą kością stało. Czyżby zabójca zatrzymał ją w charakterze trofeum? Ciężko było stwierdzić czy ranę zadano za życia ofiary czy też po śmierci. Młodzieniec podejrzewał jednak, że zabójca nie czekał aż Josef wyda ostatnie tchnienie tylko kontynuował robotę. Kiedy uważniej przyjrzał się mózgowi zabitego rzucił mu się w oczy pewien szczegół. Za życia człowieka pływa on w roztworze bezbarwnej cieczy. Skoro doszło do otwarcia czaszki to, wziąwszy po uwagę pozycję w jakiej znaleźli ciała powinien on wypłynąć pozostawiając gdzieniegdzie biały osad, którego Veller nigdzie nie zauważył.

Liquor cerebrospinalis... Jedyna funkcja - chronić mózg. Po co do cholery ktoś zadawał sobie tyle fatygi, by go pobrać... I to w tak... "polowy" sposób. Krawędź czaszki świadczyła o chirurgicznej precyzji. Tyle, że mało który chirurg umiałby zrobić coś takiego. A przynajmniej w tak przyzwoity sposób. Narzędzie, którym przeprowadzono zabieg z pewnością nie znajdowało się na wyposażeniu nawet co bardziej renomowanych medyków. Nie możliwym było, by zostało ono wbite. Także raczej nie wwiercone. Pozostały by jakieś odłamki. Wkręcone prędzej, albo wcięte w jakiś trudny do wyobrażenia sobie sposób. Może była to więc wyłącznie kwestia narzędzia? Przejechał palcem po krawędzi przecięcia. Następnie wziął swój sztylet i jego końcówką zaczął piłować kość, by porównać gładkości i wygląd powierzchni przecięcia wykonanego przez sprawcę i siebie. Fragment nacięcia dokonany sztyletem Vellera daleki był od gładkości cechującej pierwotną ranę. W trakcie piłowania do wnętrza rany wpadło kilka odłamków kości. Mimo, że broń, jaką otrzymali od pomocników pana Ropke była bardzo dobrej jakości, nie mogła się równać z narzędziem, przy pomocy którego otworzono czaszkę.

Wytarł sztylet o szmatę i zostawił głowę. Mózg w ranie wyglądał na nieuszkodzony. Wręcz na wysuszony. Veller wątpił, by Josef nawet jeśli żył podczas tego "zabiegu" to by czuł cokolwiek. Choć z drugiej strony ciężko sobie wyobrazić odessanie płynów ustrojowych z głowy. Tak czy inaczej naprawdę miał nadzieję, że to przypadek. Zwykłe uderzenie. Psie kurwa szczęście. Pozostało sprawdzić, czy mężczyzna naraził się w lesie na chorobę Belmarkt. Wrzodów żadnych na ciele nie było, ale infekcja mogła rozwinąć się w umierających wnętrznościach -nim te zaczęły się psuć. A fakt pozostawał faktem, że to właśnie ci dwaj znajdywali chore zwierzęta.

Sztyletem przeciął skórę poniżej mostka i wbił mocniej rozcinając otrzewną. Cięcie przeciągnął do samego podbrzusza i otworzył ranę. Zapach śmierci uderzył go po twarzy. "No co jest Veller. Wiesz przecież jak to jest". Przełknął ślinę i odwrócił na chwilę na bok głowę by przyzwyczaić się do smrodu. Uważnie przyjrzał się wszystkim narządom. Nie udało mu się jednak dostrzec żadnych zmian świadczących o tym, by Bergman mógł być nosicielem zarazy. Co prawda znalazł drobne przebarwienia na wątrobie i trzustce ale można je było zrzucić na karb zamiłowania do miejscowego bimbru. Przy pomocy igły i nici pożyczonych przed rozpoczęciem sekcji od Markusa zaszył ciało. Następnie poskładał narzędzia, zdjął poplamiony krwią fartuch i wyszedł z szopy.

- Panie Beck - skinął na mężczyznę stojąc już w drzwiach. Na dobrodusznej twarzy wójta malował się niepokój. Veller poczuł nieprzyjemny posmak powinności powiedzenia tym ludziom prawdy. Ktoś kto ich nękał miał w nosie ich wieś. Interesowała go zawartość głów - Macie tu problem, który wykracza poza moje umiejętności i umowę zawartą z Panem Ropke. Udzielę wam więc tylko dwóch rad. Pierwsza taka, żebyście wysłali paru chłopa, a najlepiej jeśli sami także pójdziecie, do klasztoru. Tam powiedzcie ojcu Erichowi, że dwóch waszych ubito... i ode mnie, że ktoś w okolicy zbiera... duże ilości liquor cerebrospinalis. Napiszę to wam najlepiej, żebyście nie zapomnieli. Jak nie będzie wiedział o co chodzi to powiedzcie, żeby zajrzał do książek, o które go prosiłem. Oni już tam będą wiedzieć jak wam pomóc. Druga rada jest taka byście zabronili ludziom wychodzić do lasu przez pewien czas. Niech się nikt nie szwenda póki nie wrócicie. "Niech się mnichy martwią".

- Aa... I jeszcze jedno. Weźcie może ze sobą jak będziecie iść tę małą. Biankę. Bo ona chyba nie usiedzi na dupsku. Niegłupia dziewucha więc może mogłaby się nadać mnichom...

- Dziś jest już trochę za późno na wizyty w klasztorze. Zresztą niedługo noc nastanie, wizytę trzeba będzie przełożyć na jutro. Pójdę tam z samego rana. Zaraz rozpowiem ludziom we wsi, żeby nie łazili po lesie. Co do Bianki to nie wiem czy rodzina ją puści. Oto 15 szylingów - Beck wręczył mu garść monet - teraz jeśli pozwolicie zawiadomię ludzi.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 16-01-2010 o 11:25. Powód: korekta posta
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 09-01-2010, 21:06   #28
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
"Faktoria, i to opuszczona... Nawet po tylu latach budynki się nie rozpadły. Dobre miejsce na kryjówkę dla paru osób..."
Nie miał jednak zamiaru mówić o czymś takim pani Hartman. Ale, być może, wójtowi... Dobrze by było, gdyby miejscowi, jeśli znajdą się jacyś głupcy chcący się wybrać na spacer do lasu, omijali tamte okolice.

- Może pani wskazać jej położenie? - spytał pod koniec rozmowy.

Zaznaczył na mapie kolejny punkcik. Miejsce, od którego należało się trzymać z daleka.

- Przyjmie nas pani jeszcze raz na nocleg? - spytał.

- Oczywiście - powiedziała wdowa Hartman. - Ta sama cena, co poprzednio.


Po kolacji, gdy zostali sami, zaczęli się dzielić informacjami. Markus sprawdził dokładnie, czy nikt ich nie podsłuchuje, potem rozłożył mapę.

- Mąż pani Hartman zginął w tej okolicy. - Pokazał zaznaczony na mapie punkcik. - Ponoć dawniej była tam faktoria. Według mnie tylko głupiec wybrałby takie miejsce, ale ja się pewnie na tym nie znam. Nikt tego miejsca nie odwiedza, droga zarosła, nikt tam nie chodzi. Idealne miejsce na kryjówkę, w związku z tym proponowałbym omijać tamte tereny niczym źródło zarazy. Mamy ponoć szukać grobów, ale do znalezienia własnego jeszcze mi nie spieszno.

Gdy Veller zdawał relację z tego, czego dowiedział się podczas badania zwłok, Markus wtrącił:
- To czysta spekulacja, ale... Możliwe, że istnieje związek między tym liquorem, a ową formułą, o której czytała Fay. W takim razie możliwe jest, że za tymi trupami stoi ów Krieg. Szkoda, że nie możemy przepytać Johana i dowiedzieć się, o co z tą formułą chodzi. Do czego niby ma służyć.

Gdyby tak dostać w swoje ręce Johana poza wioską, poza ciekawskimi oczami zwracającymi uwagę na każdy ich ruch, wtedy rozmowa dałaby ciekawsze wyniki, niż zwykła pogawędka przy kuflu, podczas lokalnego święta. Istniały pewne sposoby, skłaniające rozmówców do pewnej szczerości. A Johan, co jasno wynikało z notatki, niewiniątkiem nie był.

- I jeszcze jedno... - dodał. - Plany, mam nadzieję, nie uległy zmianie? Najpierw folwark, potem kopalnia? W związku z tym chciałem wam powiedzieć, że kupiłem prezenty, w płynie, dla przywódcy krasnoludów. Powinno to nam ułatwić zawiązanie porozumienia z przedstawicielami kopalni. A wójt radzi ich do nich otwarcie i powiedzieć, o co chodzi.
- Fay - zwrócił się do dziewczyny. - Stale uważasz, że nie powinniśmy temu Gimbrinowi mówić o tamtym posłańcu?
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-01-2010 o 21:48.
Kerm jest offline  
Stary 11-01-2010, 01:28   #29
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Po prostu nie mogła temu zapobiec. A chciała. No bo jaki miała interes w narażaniu się Markusowi albo biednej wdowie. Ale po prawdzie już nad strumykiem, nad zwłokami zamordowanych braci, kiedy Markus z iście wieszczą intuicją przypisał znalezioną kość mężowi pani Hartmann, miała ochotę radośnie zarżeć. Taktownie powstrzymała się. A nawet rozważała pomysł, że może nie dostrzega jakichś powiązań widocznych dla towarzysza podróży. Ale potem gdy mężczyzna wręczył tę kość wdowie a pani Hartmann ujawniła plany pochówku… Fay nie wytrzymała…
I popłakała się ze śmiechu. Tyle satysfakcji obśmianej pary, że straciła przy tym równowagę i boleśnie wyrżnęła o ziemię.

Potem uścisnęła ramię Markusa.
- Pomogę ci go skompletować – wyszeptała mu do ucha. – Obiecuję.
Najpierw historia z Vellerem, teraz wariactwa zaradnego chudzielca. Zaczynało jej się całkiem podobać na tej wyprawie.

***

Długą sekcję przesiedziała pod młyńską szopą. Trochę patrzyła na medyka przez szpary w deskach, niezdecydowana czy czuje podziw czy niesmak. Skoncentrowany na pracy Veller nie dostrzegał podglądającej. Odór krojonych zwłok docierał i do niej i zmuszał do myślenia nad całą tą śmierdzącą sprawą. Nie podobały jej się własne wnioski i to co jej zdaniem trzeba było zrobić. Naprawdę nie chciała już zabijać ludzi. Swój limit wypracowała, bo taki był psi los sierot, teraz w tym drugim podarowanym życiu chciałaby żeby było inaczej. A wydawało jej się, że będą musieli zabić Johanna.
Bo wnioski potrafiła wyciągnąć jedne, toteż siedziała pod tą szopą i obserwowała z daleka dom wdowy. Johann nie mógł wyjechać ze wsi bez jej wiedzy. I musiała przekonać resztę, że to on powinien być ich najbliższym celem. Nie folwark, faktoria ani kopalnia.

Wcześniej, niedługo po włamaniu, wręczyła Vellerowi dwa unurzane w zawartościach johannowego plecaka kawałki białego płótna, jeden w szarej mazi, drugi delikatnie zamoczony w zielonej substancji z fiolki. Była nadzieja, że mądrala będzie wiedział, czym są te substancje.

***

- Myślę, że rano powinniśmy tylko udawać – zaakcentowała ostanie słowo – że wyruszamy w stronę folwarku, a tak naprawdę ukryć się i poczekać aż Johann wyjdzie ze wsi. Miał też wyruszyć jutro. Potem trzeba go dorwać poza wsią i wypytać. O tę formułę. Może powie po dobroci. W końcu on jest jeden a nas czworo.
W to akurat sama za bardzo nie wierzyła. Johann nie wyglądał na takiego, co łatwo ulega perswazji.
- No i Siggi i ja wyglądamy naprawdę groźnie. – kontynuowała żartując pod wpływem spojrzenia Vellera, który wyglądał, jakby miał zamiar oprotestować jej znakomity plan - A Veller nadal groźnie pachnie, może do jutra mu się utrzyma – mrugnęła do mężczyzny uśmiechając się złośliwie.
- No pomyślcie! To nie może być przypadek, że typ spod ciemnej gwiazdy szuka formuły, a nas właśnie otruto tajemniczą substancją. Taką, co zdziwiła nawet uczonego Shallyitę. Ta formuła to z pewnością nasza trucizna…
- … albo lekarstwo – dodała po chwili wahania.
- Z likworem też pewnie ma coś wspólnego - przytaknęła Markusowi – Frugelhofen jest za małe, żeby te tajemnice mogły istnieć oddzielnie. Tak sądzę – nie była pewna czy jej głęboka myśl spotkała się ze zrozumieniem reszty.
- Nigdy nie mówiłam, żeby krasnoludom nie mówić o zwłokach. –odpowiedziała jeszcze - Tylko sprawę listów chciałam przemilczeć. Ale to tylko wtedy jest ważne, jeśli uda nam się w miarę szybko wrócić do Middenheim … po te dwieście koron.
- To, kto jest za wymuszeniem prawdy z Johanna? – zapytała w końcu - Wszelkim środkami? I wyznaczeniem dziś wart, żeby nam w nocy cichcem nie wyjechał.
Sama podniosła rękę.

***

W nocy nie mogła zasnąć. W końcu zebrała swój koc i ułożyła się obok Vellera. Nie dotykając go oczywiście, ale i tak od razu poczuła się lepiej. Oddychał miarowo tak jak i wcześniej, ale jakoś była pewna, że się obudził.
- Wiesz, już mi pamięć wróciła. Gapa z ciebie Veller. Gapa.

Zasnęła uśmiechając się w ciemności.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 11-01-2010 o 01:33. Powód: literówki
Hellian jest offline  
Stary 12-01-2010, 13:42   #30
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Kichnął gdy podstawiła mu pod nos kawałki materiału. Aż mu nos skręciło, bo wziął naprawdę głęboki wdech. Błąd.
- Nowa perfuma Fay? – rzekł próbując nie kichnąć drugi raz. Bezskutecznie – Zmień koniecznie. No chyba, że próbujesz się pozbyć mojego... i reszty towarzystwa.
- To jakiś alchemiczny zajzajer bystrzaku... -
prychnęła – Myślałam, że się na tym znasz.
- Znam –
przytaknął odsapnąwszy głośno świeżym powietrzem, którym powiało od strony lasu po czym wskazał na szmatki – Ale to mi zupełnie nic mówi. Skąd to wzięłaś?
- A ty coś z jelit wywróżył?
- Coś za coś, co? No dobra. Znajdźmy Markusa i Sigismunda to się wymienimy rewelacjami.


***

Powąchał swoje ubranie, ale jakoś nic nie czuł. To, że śmierdział trupem nie musiało być jednak przesadą.
- Fay, Fay... – rzekł takim tonem jakby coś małej dziewczynce tłumaczył - to trochę bez sensu, by raczyć ludzi trucizną i wysyłać ich w teren gdzie dziwnym zbiegiem okoliczności łowcy nagród szukają formuły na nią, lub jej odtrutkę. To jakbyś za przeproszeniem wychodziła z wychodka, żeby się odlać. Jak bym miał zgadywać to ktoś tu się bawi w coś wysoce ryzykownego. Nikt życzliwym okiem nie patrzy na tych, którzy robią... - w sumie potrafił wyobrazić sobie mnóstwo sytuacji, w których zrozumiałby intencje kolekcjonera. Niestety. Wbił wzrok w dziewczynę, która przez te parę chwil swojego z niego nie spuszczała. Umiała czytać, ale to jak się wyrażała wskazywało na pochodzenie z ulicy. Poczuł się trochę nieswojo - ...badania na głowach i ich zawartości. W tej faktorii może być jakaś pracownia, gdzie ktoś zwyczajnie robi coś na co nie mógłby sobie pozwolić w Middenheim. Może to ten Krieg? Jeśli ma to związek z zarazą, o ile do jakiejś dojdzie, to powinniśmy się stąd czym prędzej oddalić. W czasach jej ostatniego przypadku wojsko zwyczajnie okrążyło narażony teren i wybiło wszystko co na nim żyło.
Veller urwał na chwilę próbując wydobyć z pamięci jakąś postać ze środowiska medycznego o takim nazwisku, lub o jakimś głośniejszym wydarzeniu przed niedawna związanym z Carroburgiem. Teraz miał jednak mętlik w głowie. Kroiło się coś grubego. Spróbuje sobie później przypomnieć.
- Johann to niepotrzebna strata czasu. Zresztą tak samo jak i folwark. Na razie jednak mamy pewien zapas więc jeśli chcecie go dorwać, to lepiej to zrobić tutaj, nocą. Wywabić gdzieś na skraj wsi, skoro wiemy czego szuka i ogłuszyć. Obawiam się, że w dziczy go nie dorwiemy. No chyba, że Markus by dał radę...
- Tak czy inaczej jestem za kopalnią. Ale nie będę się przy tym na razie upierał.


***

Chłop, który jeszcze wczoraj radośnie próbował swojego szczęścia z Fay, siedział teraz pod czereśniowym drzewem z głową opartą o swoje kolanami. Veller podszedł do niego dość niechętnie. Nie wróżył, że uda mu się coś wskórać, ale spróbować było warto.
- Karl, prawda?
Nie było żadnej odpowiedzi.
- Posłuchaj mnie przez chwilę - nie był dobry w te klocki - Ktoś zabił twoich braci. Może bez przyczyny, a może z przyczyną. Słyszałem, że znajdywali ostatnio chore zwierzęta. Mogli znaleźć coś jeszcze... Gdybyś pokazał mi miejsce gdzie oprawiali zwierzynę...
Chciał się upewnić w przypuszczeniach co do choroby Belmarkt. Parę wilków i niepewny przypadek gronostaja niczego nie dowodziły. A bracia mogli coś przeoczyć... albo faktycznie znaleźć...

***

Przez chwilę w bezruchu, zastanawiał się co dziewczyna miała na myśli. Położyła się za nim. Na tyle blisko, że poczuł jej ciepło. Noc nie była zimna. Prowokowała go. Co mu szkodziło? Mógł ją przecież posunąć jak jakąś dziewkę przygodną. A jednak się bał. Że może go jednak nie prowokowała. Że żartowała. Dlaczego się obawiał?
Odwrocił się w jej stronę. Miała lekko rozchylone usta i wymalowane na twarzy coś na kształt ukontentowania.
- Fay? - szepnął bardzo cicho. Jej powieki nie drgnęły. Spała. No naprawdę spała. Patrzył przez pewien czas na jej nieruchomą twarz. Ładna była. Bez dwóch zdań. I bezczelnie spała. Spojrzał na jej dłoń spoczywającą między nimi. Potem przysunął ją do siebie i pocałował. Raz i drugi, a potem przygryzł opuszek patrząc, czy może jednak udaje. Mruknęła przez sen i odwróciła się na drugi bok.
Westchnął.
- I to ja jestem gapa...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172