A więc to nie potwory… Gorzej. To ludzie.
Modlą ca się dziewczyna zacięła się i umilkła. Jej oczy spoczywały na podróżnym naprzeciw niej, tym, który dosiadł się tak niedawno na swe nieszczęście, pomógł jej uwolnić Niziołka, a teraz… teraz wpatrywał się w nią jak cielę w malowane wrota. Jednak trudno powiedzieć, czy naprawdę go widziała. Słuchała tego, co dobiegała z zewnątrz.
Padło ultimatum. Dziewczyna wymamrotała coś bezgłośnie i ścisnęła dłońmi skronie. Nie dało się stwierdzić, czy była to kolejna modlitwa, czy może cytat z ich nieżyjącego już zapewne woźnicy. Może jedno i drugie…?
Tak czy inaczej – pomogło jej podjąć decyzję. Przygryzła wargę i dotknęła policzka Williama.
- Musimy wyjść. Martwi nic nie zdziałamy. Nie oddam Kamienia, jeśli uznają go za błyskotkę, niech ich bogowie sądzą. Chodźmy.
Otworzyła drzwiczki karety i wyszła, z rękoma na głowie, wyprostowana, hardo unosząc podbródek. Bursztynowe oczy omiotły pobojowisko.
__________________ jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama. |