Administrator | Oczywiście stali tam, gdzie się spodziewał.
Żeby chociaż schowali się w krzakach. Ale nie. Musieli się wystawić na publiczny widok.
"Konspiratorzy..." - pomyślał Roger z ironią. - "Ich mistrzowie mogą spać spokojnie przez długie lata..."
Słowa, jakie miał wypowiedzieć, podziałały niczym magiczne hasło. Widać wiara w zdolności kompana do zachowania tajemnicy i wynajdywania odpowiednich sojuszników była znacznie silniejsza, niż umiejętności prowadzenia zawiłych intryg. Roger zdołał nie tylko poznać imiona swych rozmówców, ale i dowiedzieć się paru innych, do niczego mu nie potrzebnych rzeczy. Gdyby był przedstawicielem ich mistrzów, to co innego, ale tak...
- Ubranie? - zdziwił się Galmion. - Po co mam dawać moje ubranie? Przecież...
Najwyraźniej starszy czeladnik nie potrafił zrozumieć, że ubrania nie rosną na drzewach, zaś szata mnicha wzbudza niezbyt zdrowe zainteresowania. W końcu jednak zlazł z konia i mamrocząc coś pod nosem zaczął się rozbierać.
Podał ubranie Rogerowi.
- Ale niech uważa...
Kierujący się w stronę gospody Roger nie zdołał już usłyszeć, czy ich towarzysz ma uważać na siebie, czy pożyczony ubiór.
W gospodzie w najlepsze trwała awantura, której ośrodkiem był Kastus. Rozrabiał niczym pijany zając, z tym jednak, że odnosił nieco większe sukcesy, niż owo zwierzątko, czego naocznym świadectwem było parę powalonych przez niego osób.
Powód owej awantury był, przynajmniej dla Kastusa, oczywisty - ktoś ukradł jego oczko w głowie, uwielbianą przez Kastusa kapłankę, przeuroczą Dru...
Warto by było w miarę szybko spacyfikować kapłana, zanim komuś stanie się większa krzywda... Bowiem ochroniarze nie wyglądali na takich, którzy pozwolą się bezkarnie okładać pięściami, nawet kapłańskimi, zaś Kastus, gdyby wpadł w większy szał, mógłby użyć czegoś twardszego od własnych kułaków.
Z drugiej strony... Za szybko też nie byłoby zbyt dobrze.
- W sieci go złapcie - poradził Roger, przesuwając się po krawędzi zbiegowiska.
Nie miał najmniejszego zamiaru brać udziału w uspokajaniu Kastusa. Wprost przeciwnie. Gdyby zamieszanie trwało jeszcze parę minut, 'mnich' ze spokojem zdołałby się przebrać i ulotnić, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Zniknąć z gospody i życia Rogera...
Skobel był zasunięty.
Wyglądało jakby w międzyczasie nikt nie potrzebował wiadra ni szczotki. Roger uchylił drzwi.
- To ja - szepnął. - Masz... - rzucił 'mnichowi' ubranie.
Ten wybąkał parę niezrozumiałych słów, z których połowa i tak została odcięta przez zamknięte przez Rogera drzwi. Po chwili od środka zaskrobano w drzwi, które po chwili otworzyły się, wypuszczając ze schowka bladego lokatora. Mimo ciemności zdołał się jakoś przyodziać, chociaż ubranie, przed chwilą czyste, było tu i tam przybrudzone.
- Bracie - zaczął - cały lud pracujący... Roger nie pozwolił mu dokończyć.
- Tam jest tylne wyjście. - Pchnięciem, dość silnym, skierował swego rozmówcę w odpowiednią stronę. - Zmykaj, zanim cie złapią. A podziękujesz mi przy okazji.
"Która, mam nadzieję, nie nadejdzie nigdy" - dodał w myślach.
'Mnich' otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale napotkawszy zdecydowane spojrzenie Rogera skinął tylko głową, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Roger stał jeszcze przez moment, a potem - gdy nie rozległy się żadne okrzyki, wskazujące na to, że uciekinier dostał się w czyjeś ręce - ruszył w stronę sali.
Miał nadzieję, że w ciągu tych kilku minut ktoś zdołał rozwiązać sprawę Kastusa.
W taki czy inny sposób.
Jeśli nie, to będzie znaczyło, że znowu w jego, Rogera, rękach spocznie odpowiedzialność za losy jednego z członków ich malutkiej, niezbyt zgranej społeczności. |