Tupik w milczeniu przyglądał się co dzieje się z karocą. Dopiero teraz w pełni zrozumiał jak bezcelowa była próba stawiania jakiegokolwiek oporu. Pułapka była zbyt dobrze przygotowana, poza tym wystarczała już sama przewaga liczebna. Każdy z obrońców musiałby zabić przynajmniej dwóch jeśli nie trzech napastników, tyle że próba ataku po nocy, na pochowanego i przygotowanego przeciwnika i tak była z góry skazana na porażkę. Nie z taką liczbą obrońców. Halfling szybko zdał sobie sprawę iż nikt z karocy nie spróbuje walki, w chwili gdy już obserwował pod drzewem sytuację było już za późno na próbę czegokolwiek. Po prawdzie gdyby nawet udało im się ruszyć karocę z miejsca to i tak nie uciekliby daleko. Jedyna nadzieja była w nadejściu patrolu, inna zupełnie szalona, opierała się na ucieczce halflinga i próbie powiadomienia najbliższego patrolu o napadzie. W chwili obecnej wątpił w jakiekolwiek szansę na realizację drugiego planu. Miał do czynienia z banitami, ludźmi obytymi w lesie. Wytropiliby Tupika i zabiliby go w kwadrans, może nawet szybciej. Tymczasem przed oczyma Tupika rozgrywało się małe piekiełko. Banda wynaturzonych rabusi odprawiała swe gody przed swoimi ofiarami. Był w tym rodzaj tańca i coś w rodzaju śpiewu, niczym gromada zwierząt uczestnicząca w swym ceremoniale. Jedynym który okazywał nieco mniejsze zdziczenie był szef tej bandy, lecz Tupik nie wiedział czy to nie aby pozory. Gdy zaczął odliczać grożąc śmiercią, Tupik z ulgą przyjął fakt iż nie ma go tam - w środku w karocy. Nie wiedziałby po prostu jak się zachować, a obecna pozycja przynajmniej nie skupiała niczyjej uwagi...no może z wyjątkiem bandziora który pilnował Tupika. Tupik zrozumiał co szef przekazał jego "ochroniarzowi" nie zamierzał dawać zbirowi pretekstu do wykonania zalecenia szefa. Z napięciem obserwował jak jeden po drugim, pasażerowie z karocy wychodzą, składając swój los w ręce zbirów. Tylko jedna osoba jak na razie zdecydowała się na opór, a właściwie na symboliczny protest wyrażający gniew wszystkich napadniętych. - Wygram, wolno nas puścisz! Mnie i dziewkę ową, co za moimi plecami stoi. Przegram, to dziewkę puścisz, a ja na twe posługi ostanę i resztki majętności naszych, do stóp Ci rzucę szubrawcze!! Decyduj więc, czy jaj Ci starszy!! - i ze słowami tymi, mieczem z nad głowy bijąc, przed siebie do połowy w brejowatej glebie go nasadził.
Tupikowi podobała się odwaga i pewność siebie młodzieńca, najwyraźniej zbirom również gdyż jak dotąd żaden bełt nie przeszył Williama, mimo iż ten wyszedł z wyciągniętą bronią. Tupik wątpił aby szef ryzykował nie musząc, sam przynajmniej tak by nie postąpił. Z drugiej strony wiedział, że czasami niuanse dowodzenia grupą, szczególnie taką grupą, wymagają przyjęcia pewnych wyzwań, inaczej zbirów najpierw ogarną wątpliwości a później przerodzą się one w otwarty bunt. Szef bandy musiał mieć nie jednego niecierpliwca tylko czekającego na okazję do zajęcia jego miejsca... no chyba, że był to prawdziwy Robin Chłód, którego charyzma sama w sobie pociągała tłumy zwolenników. Robin Chłód był jednak wyjątkiem a z zasady bandyci nie należeli do łatwej w utrzymaniu grupie. Każdy przejaw słabości mógł być ostatnim przejawem...czegokolwiek. |