Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2009, 00:10   #17
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Szli spiesznie, bo i sprawa pilną była. W końcu nie codziennie oddaje się Szefowi dług, którym straszono ich już od jakiegoś czasu. Trzysta marek! Po kiego diabła Grabarz pożyczał taką kasę od Harapa, albo za co mu był winny nie wiedział nikt. Ważne było tylko to, że trzeba było oddać. Idąc skrycie przez miasto w kierunku jednej ze skrytek bandy myśleli w milczeniu o słowach Miżocha i samym zleceniu. Wszyscy, bo każdy z nich miał przemyślenia własne. Inną już zupełnie sprawą było to, że spośród „chłopaków” Grabarza do myślenia nadawał się prawdopodobnie wyłącznie Tupik. Grzeczny miewał przebłyski, ale generalnie mu się nie chciało, Levan myślał, ale milczał a Wasilij nie milczał. Niestety…


Idąc chyłkiem minęli stary rynek, na którym wciąż jeszcze kilku straganiarzy pakowało swój dobytek a kilku innych wyłącznie swego pilnowało w półdrzemce. Ci ludzie harowali jak woły na swoje zarobki. Harap za ich ochronę brał od nich dwie dziesiąte od sta. Nie mało, ale za to byli bezpieczni. Niemal. „Chłopaki” Grabarza i dwójka ludzi Miżocha nie traciło jednak czasu na rozejrzenie się po opuszczonym i wyludnionym nocą targu. Przeszli go brzegiem, przy ścianach okalających go domostw i wnet zanurzyli się w kwartale rzemieślników, drobnych handlarzy i robotników. To była najbiedniejsza dzielnica miasta położona w obrębie murów miejskich. Tu mieszkał najbiedniejszy plebs, tu żyło najwięcej ludzi. Pokonywali zaułki, wąskie uliczki i przejścia przez podwórza zmierzając na skróty, wedle wskazania Tupika. W sumie prowadzić mógł każdy z ludzi Grabarza, ale ustaliło się że wodzi ich Tupik. Miał zmysł i rozum. To pomagało.


Do „skrytki”, tej skrytki, skoczył sam Tupik. „Chłopaki” wraz z nowymi poczekali dwa place dalej, nie było sensu pokazywać nieznajomym sekretnego miejsca. Wydobycie skrzętnie zebranego worka, zawierającego dwieście marek starannie gromadzonych przez ludzi Grabarza w ostatnich dwóch miesiącach, nie nastręczyło żadnych kłopotów. Tupik dołączył do nich ledwie po dwóch pacierzach. Teraz wystarczyło oddać kasę Szefowi i ruszyć do roboty. Powrót do „Rzeźni” nie wydawał się najprzyjemniejszą perspektywą, ale z drugiej strony innego wyjścia nie było. O ile chcieli oddać najpierw dług a tam w końcu umówili się z Levanem. Dużo spokojniej już ruszyli zaułkami miejskimi ku „Rzeźni”. Świadomi swej bezkarności, bo w La Rosenbergu „straż miejska” dla bezpieczeństwa nocami spała. Korzystali na tym niemal wszyscy…


***


Levan szedł krok w krok za śledzącym Miżocha szpiegiem. Starał się trzymać możliwie blisko, bowiem noc była ciemna i śledzeniu nie sprzyjała bynajmniej. Jednak kilkukrotnie złapał się na tym, że podszedł za blisko i idący tropem Miżocha „cień” odwracał się ukradkiem, jakby nasłuchując podejrzliwie, czy aby sam nie jest śledzony. Albo jednak Levan miał wyjątkowe szczęście, albo też był tak dobry w tym co robił, bowiem nieznajomy nie odkrył jego obecności. W taki oto skryty i cichy sposób Miżoch, „cień” i Levan dotarli do kwartału rzemieślników, tuż opodal Wschodniej Bramy. Idący tu dotąd spiesznie Miżoch zwolnił, wyraźnie stracił rezon, jakby szukał czegoś. W końcu znalazł i wszedł. Do niedużego magazynu, którego ściany przylegały do dwóch solidnych kamienic a front zdobiły istne hałdy pak, skrzyń i worów pozostawiając wąskie wejście do środka. „Cień” postąpił śladem Miżocha bez wahania, zatrzymując się jednak na dłuższą chwilę w progu. W końcu jednak zniknął w ciemnej czeluści i on a Levan pozostał na zewnątrz, zastanawiając się krótko co począć.


Los jednak nad nim czuwał, bo po chwili dostrzegł słaby blask ze środka, jaśniejący pomiędzy pakami i ostrożnie, by nie wzbudzić czujności wewnątrz magazynu, Levan podszedł do świetlika, wspiął się z duszą na ramieniu na solidnie wyglądającą beczkę, która cudem jakim nie zaskrzypiała i nie zatrzeszczała i w końcu przywarł twarzą do świetlika zerkając do magazynu i nasłuchując przez szerokie na palec szczeliny w ścianie. A widok, który się przed nim roztoczył, zmroził mu krew w żyłach…


***


W okolice „Rzeźni” doszli bez większych przeszkód, jeśli nie liczyć zatargu z jakimś wyjątkowo wrednym, ujadającym w nieboskłony kundlem, którego w końcu Grzeczny skurwował i nazwał „Skurwysynem” co o dziwo na psa podziałało jak balsam. Towarzyszył im jeszcze ze trzy przecznice nim w końcu się zwinął co każdy z nich przyjął z ulgą. Musieli by burka ubić idąc na robotę a zwierzęcia jakoś tak żaden z nich serca nie miał. Zatrzymali się więc opodal „Rzeźni” w bramie jednej z kamienic, skąd doskonały mieli widok na oberżę. Czekali na Levana, bo tu miał się zjawić a woleli wiedzieć na czym stoją, nim zaczną robić cokolwiek. Levan jednak nie wracał a Tupik i reszta zrozumieli, że może się zdarzyć tak, iż Szef się z oberży zwinie i okazja do spłaty przejdzie im koło nosa. Uznawszy, że reszta może poczekać i „przejąć” Levana Tupik w końcu niechętnie ruszył ku „Rzeźni”. Czuł się jakoś tak dziwnie, niepewnie. A nauczył się w życiu ufać swoim przeczuciom…


***


Magazyn zawalały takie same jak stojące na zewnątrz paki i skrzynie. Starannie poustawiane w równe stosy czekały na swój los w milczeniu. W przeciwieństwie do Miżocha. I rozmawiającego z nim Burego w asyście kilku spośród swoich ludzi. „Cień”, który wychynął z cienia, okazał się być „Matką”. Gdyby Levan to wiedział, nie byłby aż tak ostrożny. „Matka” nie był znany ze swej ostrożności. Widząc jednak, że rozmowa trwa a nie słysząc wiele, Levan przywarł uchem do szczeliny przedkładając dźwięk nad obraz. Z perspektywy czasu przyznać musiał, że postąpił słusznie…


- … już dostali. Resztę obiecałem im, tak jak powiedziałem, w starym młynie. Tam ich dostaniecie. – Miżoch mówił spokojnie, pewnie. Levan rozpoznał by głos skurwiela w samym piekle.


- No to będzie trzy stówy. W sumie tych gnoi zabił bym za darmo, ale trzy stówy piechotą nie chodzą. I fanty. Fanty się też liczą. – Bury myślał głośno i powoli. Zawsze myślał powoli a jeśli kiedyś zdarzyło się mu uczynić to szybciej, skrzętnie to ukrywał.


- W dupie mam, co będą mieli z domu Złotego Karla. Chcę tylko jego głowy.


- No to i lepiej. Szef się nie ucieszy, jak mu powiemy że stuknięto Karla, ale jak dodamy, że to „chłopaki” Grabarza a sami już kwiatki wąchają od spodu pewnie mu przejdzie. Już na nich zęby miał, bo mu kurwie syny forsę grubszą wiszą.
– Bury zarechotał, odpowiedziało mu śmiechem kilku innych.


- Wiem. Pewny jesteś, że wezmą tę robotę? Bo jak nie, to twoi ludzie niech to zrobią… - Miżoch jak zawsze konkretny. Wracał do meritum.


- Do świtu sporo czasu. Myślę, że się uwiną. A jak nie, to my to zrobimy. Tyle, że drożej. – Bury kuł żelazo, póki gorące.


- Cena nie gra roli. Podwoję stawkę.


- Stać cię? Takiś zasobny? To może wyskocz z forsy i miejmy sprawę z głowy? Co?


- Słuchaj ciulu. Jesteś tu z tymi swoimi ludźmi, ale tak naprawdę jesteś sam. Czyli jest nas dwóch. Oni może staną za tobą, ale nie wtedy, jak ci wypruję flaki. Bo wtedy będą walczyli o schedę po tobie. Mi wisi, ale zdążę. Wiesz o tym.


- Wiem Miżoch, wiem. Niepotrzebnie się napinamy. Idź po forsę i do młyna a moi ludzie pójdą tam z tobą. Musimy się przygotować na powitanie chłopaków od Grabarza. A może i jego samego.



- Nie. Grabarz raczej nie przybędzie.


- Pewnyś?
– głos Burego nie wyrażał wątpliwości. Był zwyczajnym podtrzymaniem rozmowy. Odpowiedział mu pewny i wyprany z cienia emocji głos Miżocha.


- Pewnym!


Gdzieś na zewnątrz kocur jakiś zaczął swój koncert a Levan dostrzegł ruch w magazynie. Błyskawicznie zwinął się znikając w najbliższym zaułku. Świadom tego, że pozyskane wieści muszą natychmiast dotrzeć do „Chłopaków”.
 
Bielon jest offline