Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2009, 23:57   #54
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Bitwa na orbicie powoli zaczynała przybierać korzystny obrót. Zestrzelono już trzy Providence'y, opłacając to tylko uszkodzeniami jednego z Venatorów. Flota Republiki zyskiwała coraz większą przewagę. Niszczyciele coraz śmielej wdzierały się w szyki obronne Konfederacji, rozrywając je i doprowadzając do coraz większego chaosu w szeregach wroga. Natomiast myśliwce, dowodzone przez mistrzynię Kossex, Kastara Induro i nowoprzybyłego Dassa Jennira, niszczyły kolejne Vulture'y, umożliwiając większym jednostkom swobodę działania.

Właśnie pękł na pół kolejny Providence, gdy mistrzyni Saa otrzymała meldunek o lądowaniu drugiej fali, na powierzchni planety. Z powodzeniem do wyznaczonych stref dotarło 87% kanonierek, 7% padło ofiarami artylerii przeciwlotniczej, bądź lotnictwa droidów. Pozostałe 6% zaginęło w akcji, prawdopodobnie lądując na obszarze nienależącym do republikańskiej armii. Wkrótce przyszedł drugi meldunek o coraz większej aktywności Separatystów w przestrzeni powietrznej Elomu. Decyzja mogła być tylko jedna:

- Dywizjony 157, 163, 168, 174, 177 i 180 wycofają wszystkie możliwe siły z bitwy i wyruszą na powierzchnię planety wesprzeć wojska lądowe. Mistrz Kota przydzieli wam konkretne zadania - rozkazała mistrzyni Saa.

Po chwili klon komandor uzupełnił:

- Pamiętajcie, że strefy lądowania oznaczone kryptonimami „Zielony-7”, „Zielony-10”, „Czerwony-2”, „Czerwony-8” i „Niebieski-4” są teraz w rękach droidów. Dodatkowo nie ma potwierdzenia o stanie stref „Zielony-5” i „Niebieski-9”.

Wyznaczone jednostki rozpoczęły mozolne opuszczanie pola bitwy. Nie obyło się bez strat, ale pozostałym dywizjonom udało się osłonić swoich braci i wypełnić luki, które powstały po ich odejściu. Po chwilowym impasie spowodowanym osłabieniem wojsk myśliwskich, Republika znowu zaczynała zyskiwać przewagę. Gdy ostatnie z wyznaczonych V-19 udały się w kierunku planety nastąpiła eksplozja. To jeden z Lucrehulków wyleciał w powietrze.



Era

Pierwsze działo było już historią, ale to tylko ułamek siły całej artylerii wymierzonej w maleńką wioskę, dla której Era była w stanie poświęcić życie. Z całą swą energią ruszyła w stronę muru. Przebiła się przez mrowie droidów, wbiegła po schodach, odbijając kilka strzałów z blasterów i wyskoczyła za krawędź. Tu, przynajmniej chwilowo, była zabezpieczona przed ostrzałem blaszaków. Gdy dotarła to trawiastej powierzchni puściła się biegiem w kierunku kolejnego działa. Liczyła, że droidy będą nieprzygotowane, że sygnał alarmowy został dopiero co wysłany. Nie wiedziała, że wysłano go zaledwie kilka sekund po rozpłataniu pierwszego B1.

Mimo to biegła z nadzieją, że kolejna akcja zakończy się sukcesem. Po pewnym czasie, pozostałe w całości puszki, zaczęły strzelać w jej kierunku, ale była na tyle daleko, by się tego nie obawiać. Tylko dwukrotnie jakaś zbłąkana wiązka lasera musiała zostać odbita przez jej miecz świetlny. Tymczasem blastery zaczęły pracować również w okolicy jej nowego celu. Droidy uprzedzone o możliwym ataku na ich stanowisko, zawczasu zaczęły penetrować horyzont, a w szczególności kierunek z którego przyszło ostrzeżenie. Dojrzawszy nadbiegającą Jedi postanowiły nie ryzykować i zmieść ją z powierzchni ziemi zanim dotrze na miejsce.

Ten plan miał spore szanse powodzenia, gdyż Era z coraz większym trudem unikała zranienia. Grad pocisków zdawał rosnąć, a co gorsza blaszaki strzelały coraz celniej. Parę razy wystrzeliły nawet z wyrzutni rakiet, ale widząc, że D'an z łatwością odpycha Mocą ich rakiety i kieruje je przeciw ich niedawnym właścicielom, zarzuciły ten pomysł. Blastery były jednak sporym problemem. I nie wiadomo jakby się to wszystko skończyło, gdyby nie odsiecz kawalerii.

W jednej chwili Era widziała przed sobą rosnący obraz działa, przecinany dziesiątkami czerwonych wiązek laserowych, lecących w jej kierunku, a w następnej wielką czerwoną kulę ognia, która przykryła całe stanowisko blaszaków. Zatrzymała się niemal natychmiast i rozejrzała dookoła. To klony, w maszynach V-19, wreszcie zaczęły spełniać swoją rolę wspierania wojsk lądowych. Kilka tych myśliwców krążyło po okolicy i co jakiś czas któryś wystrzeliwał rakietę w wymierzony obiekt, co kończyło się kolejnym wybuchem. Najwidoczniej jeden z pilotów dostrzegł samotną postać z włączonym mieczem świetlnym, gdyż za chwilę odezwał się komunikator D'an:

- Mam nadzieję, że się nie spóźniłem?

To był Kastar. Jego szwadron otrzymał zadanie skierowania się na powierzchnię planety, a następnie mistrz Kota rozkazał zniszczenie wrogiej artylerii w pasie działania 31 Regimentu. Młodą Jedi ucieszył dźwięk znanego głosu, dodatkowo niosący ulgę i ratunek. I właśnie wtedy, gdy wszystko zmierzało w jak najlepszym kierunku, stało się coś nieoczekiwanego.

Jedno z wciąż stojących dział strzeliło po raz ostatni. Los chciał, że trafiło ono prosto w jeden z V-19. Kontakt z Induro urwał się w jednym momencie. Era wiedziała co to oznacza. Spoglądała na płonące szczątki spadające na ziemię, jak na zwolnionym filmie, w pełni świadoma, że któraś z nich była jeszcze niedawno rycerzem Jedi.


Tamir

- Łże! - krzyknął Korel i tym razem kopnął Tamira w twarz, łamiąc mu jednocześnie nos. Nie był ważny fakt czy rzeczywiście było to kłamstwo czy jednak prawda. Najważniejsze było to, by zadać ból, zranić, upokorzyć. Torn wyczuwał zamiary swojego wroga doskonale. Jedyny, który mógł go powstrzymać, Artel Darc, ograniczył się jedynie do cichego „poczekaj”, ale rozjuszony Shistavanen nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Uderzył ogromną pięścią w żołądek Zabraka, a następnie Mocą rzucił nim o ścianę. Jedi zsunął się powoli na podłogę plując krwią i czując ból w plecach.

- Spokojnie Korel. Nie chcesz chyba zabić naszego gościa? – spytał blondyn.

- Ależ skąd. Liczę na długą zabawę. Bardzo długą...

- Niestety na razie muszę cię jej pozbawić. Posadź go z powrotem na krześle.

Tamir, mimo że był trochę zdezorientowany, z powodu gradu ciosów jaki spadł na jego głowę, zdziwił się, że olbrzym posłusznie podnosi go z ziemi i sadza na wyznaczonym miejscu. Czyżby to oznaczało, że Darc jest o wiele potężniejszy od Korela? Prawdopodobnie też on tu dowodzi, w czym nie ma niczego dziwnego, bo tylko głupiec powierzyłby tępemu osiłkowi armię, a Dooku jest jaki jest, ale z pewnością nie jest głupi.

- A więc panie podróżniku, który znalazłeś się w niewłaściwym miejscu. Może łaskawie wyjaśnisz w jaki sposób przebyłeś taki szmat drogi od frontu, mając złamaną nogę?

Jedi nie musiał jednak odpowiadać. W tej samej chwili do pokoju wszedł droid i zakomunikował, że dowódca jest potrzebny w sztabie. Artel rozkazał:

- Korel, po wszystkim odprowadź naszego więźnia do celi... Tylko żywego – dodał po chwili, po czym wyszedł. Zaraz potem rozległ się dźwięk oddalającego się śmigacza.

- No to chyba zostaliśmy sami – skwitował olbrzym, po czym uderzył Zabrak pięścią w twarz. - Za chwilę zademonstruję ci dlaczego Ciemna Strona jest tą potężniejszą.

"Przesłuchanie" trwało tylko pół godziny chociaż Tamir mógł przysiąc, że o wiele dłużej. Przez cały czas był bity. Korel nie zadał mu nawet jednego pytania. Okładał go pięściami, kopał, zadawał mu ból posługując się Mocą. Czerpał zadziwiającą satysfakcję z cierpienia młodego Jedi.

- Wiesz dlaczego rozkwaszanie twojej gęby sprawia mi taką radość? – pytał jednocześnie zadając kolejne ciosy. - Bo gardzę takimi jak ty, ale tobą w szczególności. A wiesz dlaczego właśnie ciebie tak nienawidzę? - pytał nadal bijąc Tamira. - Bo jesteś uczniem tej przeklętej szmaty Jedi! A wiesz dlaczego jej tak nie cierpię? Heh, sam ją spytaj! A nie, czekaj. Raczej już nie będziesz miał ku temu okazji. Chyba, że na tamtym świecie – roześmiał się. - Na razie wystarczy. Jeszcze mi tu zdechniesz, a na to jest stanowczo za wcześnie.

Shistavanen zawlókł pobitego rycerza do celi. Z Tornem był już źle przed przybyciem do tego obozu. Jednak po przesłuchaniu u Korela stwierdził, że wtedy miał tylko małe zadrapania. Teraz prawie nie czuł w ogóle swojej twarzy, jedno oko miał zapuchnięte, a prawa ręka miała złamane przedramię. Do tego nie było mięśnia, który by nie odczuwał bólu. Ten mięśniak potrafił zadawać cierpienie swoim ofiarom.


Shalulira & Nejl

- Skromne 200 kredytów i jestem na państwa usługi – odpowiedział Rodianin. - A cóż to za kwota dla kogoś takiego jak wielmożni państwo? Praktycznie żadna.

W pewnym sensie tubylec miał rację, gdyż delegacja Republiki została wyposażona w sporą sumę 10 000 kredytów. Nejl nie zastanawiał się więc za długo i po chwili wypłacił ich nowemu przewodnikowi należną kwotę.

- Stokrotne dzięki szlachetnemu państwu. Nazywam się Nazik. Za chwilę wskażę państwu drogę.

I rzeczywiście parę minut później prowadził ich jakąś wąską uliczką, z której weszli na godziwej wielkości drogę, po której co chwilę, tuż nad ziemią, przelatywał jakiś ścigacz. Przebili się przez tłum przechodniów i weszli w kolejną wąską uliczkę. Nejl wyczuwał, że dwójka „błękitnych” Rodian wciąż podąża za nimi, ale nie potrafił wyczuć nic poza tym. Wreszcie Nazik wyprowadził Jedi na spory plac, zatrzymał się i powiedział:

- Oto dzielnica najbogatszych osób w mieście. Wasz senator z pewnością mieszka gdzieś tutaj. Życzę powodzenia.

Zanim rycerze zdołali zareagować, zniknął w tajemniczy sposób. Prawdopodobnie znał w tym mieście każdy kąt, więc pochwycenie go byłoby niemałym wyzwaniem, nie wspominając o uwadze, jaką by zwrócili na siebie podczas takiego pościgu. Nie zmieniało to jednak faktu, że przed nimi rozciągał się kawał miasta, w którym najprawdopodobniej znajdował się senator Ralim. Natomiast za nimi, w ciemnościach zaułka, czaiła się dwójka tajemniczych Rodian.
 
Col Frost jest offline