Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-12-2009, 18:40   #51
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Tamir odprowadzał wzrokiem swoich żołnierzy, do momentu, aż ci nie zniknęli w mrokach nocy. Wyczuwał ich zmieszanie i niezrozumienie względem decyzji ich dowódcy. Mogli spodziewać się wszystkiego, nawet rozkazu ataku, ale nie tego, że to właśnie on się poświęci, by czworo jego podkomendnych mogło ocalić życie. Jedi liczył, że swoim poświęceniem, dał im wystarczająco dużą szansę na ucieczkę i dołączenie do innych batalionów, pod rozkazy kogoś innego. Może, przy odrobinie przychylności Mocy, BR i pozostała trójka dotrą do Ery. Wtedy mógłby liczyć na jakiś ratunek. O ile oczywiście przeżyje...

Pogodzony z własnym losem, Zabrak siedział pośród trawy. Czuł, jak jego twarzy smagają delikatne powiewy chłodnego, nocnego wiatru, które go orzeźwiały i rozjaśniały umysł. Tego teraz młody Rycerz potrzebował. Jasności umysłu i trzeźwego spojrzenia na swoje położenie, by wybrać najlepszą opcję, gwarantującą przeżycie jemu i klonom, które zniknęły jakiś czas temu. Odrzucił wspomnienia z wczesnych lat szkolenia, a nawet te z pokładu Venatora, kiedy jego misja była jasna, przejrzysta i, jak mu się wtedy wydawało, łatwa do wykonania. Był wtedy naiwny, wszyscy oni byli, a Elom okazała się ich chrztem bojowym. Poważnym chrztem bojowym. Ale to była przeszłość. Musiał na razie o niej zapomnieć i skupić się na chwili obecnej. Skupić się na tym, że za chwilę będzie na łasce przeważającej liczby droidów, które pozbawione były uczuć. Jeden zły ruch i mógł zostać rozstrzelany, a on chciał przeżyć. Wyrównał oddech. Musiał się uspokoić, by działać racjonalnie. Na tyle, na ile w tych okolicznościach było to możliwe. Pozwolił, by Moc przepłynęła przez jego ciało i oblała go chłodną, kojącą falą pozytywnej energii. Rozluźnił mięśnie, poczuł, jak napięcie znika i... usłyszał szelest. Otwarł oczy i spojrzał na horyzont. Wyczekiwał, aż w końcu ujrzał pierwszego droida, a za nim kolejne. Cały patrol zmierzał wprost na niego. Rannego i bezbronnego. Przez chwilę, jakiś głosik z tyłu głowy, nakazał mu, by stawić im opór. By zaatakować. Wziął jednak kolejny uspokajający oddech i głosik zniknął. W miarę, jak blaszaki się zbliżały, czuł, że dobrze zrobił nie atakując.

- Kim jesteś? – usłyszał komputerowy głos, typowy dla jednostek B1.

- Podróżnikiem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu – odpowiedział Torn. To była pierwsza myśl, jaka przyszła mu do głowy. Droidy na szczęście nie były zbyt inteligentne i nie przyszło im do blaszanych czaszek, by zadawać więcej pytań, na które odpowiedzi, byłyby bardziej kłopotliwe.

- Istotnie – stwierdził dowódca patrolu tonem wskazującym na niezbyt różową przyszłość znalezionego człowieka. - W imieniu Konfederacji Niepodległych Systemów jesteś aresztowany. Nie opieraj się a nic ci się nie stanie, w przeciwnym razie zostaniesz zastrzelony – dodał po chwili. - Brać go – rozkazał swoim podwładnym.

Pięknie Tamirze, Moc jest z tobą. Teraz tylko dać się grzecznie zaprowadzić do obozu wroga i dalej zgrywać wędrowca pocieszał się w myślach, gdy był podnoszony z ziemi i prowadzony przez dwa droidy. Cała reszta oddziału, pewnie bacznie go obserwowała, trzymając go na muszce i tylko czekając na najdrobniejszy pretekst, by przebić jego ciało blasterowymi błyskawicami. Ale Jedi nie miał zamiaru dawać im powodu, do otwarcia ognia. Za bardzo mu zależało na własnym życiu i, może przy odrobinie szczęścia, dowiedzeniu się, dlaczego ich ataki się nie powiodły, a Konfederacja była tak dobrze przygotowana do walki.

Już pierwsze spojrzenie, jakie padło na bazę Konfederacji, potwierdziło przypuszczenia Jedi, że byli oni doskonale przygotowani do starcia z Republiką. Tylko dlaczego ich zwiad podał złe informacje? Może sierżant miał rację i mieli tam szpiega Konfederacji? Tamir westchnął tylko w duchu. Żal ścisnął mu serce, że nie miał ze sobą przynajmniej setki żołnierzy. I swojego miecza. To by w zupełności wystarczyło, by zniszczyć lotnisko i poważnie przetrzebić siły Separatystów, robiąc zamieszanie na tyłach wroga. Ale nie miał ani żołnierzy, ani miecza, był ranny i prowadzony pewnie do celi. Pozostawało liczyć, że Mistrzyni Sa'a, wkrótce wróci ze wsparciem, a Separatyści zostaną pokonani. Do tego czasu, był jednak zdany na własną pomysłowość i łaskę dowódców Konfederacji.

Tamir siedząc w swojej celi i obserwując śpiącego więźnia, zastanawiał się, w jakim stanie on będzie, kiedy zostanie wzięty na przesłuchanie. A czuł, że prędzej czy później, to się wydarzy. Był jednak dziwnie spokojny. Całkowicie oddał się woli Mocy. Nic w tej chwili zrobić nie mógł, jedynie czekać na rozwój wydarzeń i popłynąć z prądem. Tak, jak nie raz mówiła mu Yalare. Uśmiech pojawił się na twarzy młodego Jedi, na samo wspomnienie jego Mistrzyni. Pokładała w nim zawsze sporo wiary i wierzyła, że dobrze go wyszkoliła. Aż do bitwy o wzgórze, też tak sądził. Jednak nikt nie mógł przygotować Jedi na wojnę i na to, że wezmą w niej udział jako dowódcy. Zwłaszcza oni, młodzi i mało doświadczeni Rycerze, którzy wciąż dopiero, uczyli się życia.

Dźwięk metalowych kroków, jaki rozszedł się po korytarzu, zaatakował Tamira, wybudzając go z lekkiego snu, w który zapadł. Powstrzymując się od ziewnięcia, rozejrzał się dookoła. Nastał nowy dzień, a wraz z nim nowa nadzieja, na szybkie uzyskanie odpowiedzi na dręczące go pytania. Nadzieja jednak szybko zniknęła, gdy jego celę otwarły droidy i wywlokły go z niej. Złe przeczucia napełniły duszę Zabraka. Przeczuwał, że przyjdzie mu się zmierzyć z torturami i poznać z bliska konsekwencje podjętej w nocy decyzji, o oddaniu się w ręce Separatystów. A kolejne rzeczy, mijane po drodze do budynku, jak się domyślał, dowódcy, tylko go w tym upewniały. Udało mu się jednak przywrócić spokój ducha i raz jeszcze zdać się na wolę Mocy. Pozwolił się prowadzić, nie stawiał oporu, był całkowicie posłuszny. Zachowywał jednak czujność. Znajdował się w końcu w obozie wroga. A później to uczucie. Docierające do niego od postaci, która stała do niego tyłem. Ten ktoś, pewnie jeden z dowódców, lub sam głównodowodzący, był wrażliwy na Moc, a to oznaczało...

- Witam na terenie Konfederacji Niepodległych Systemów – osobnik odwrócił się i Torn zobaczył z pozoru miłą i przyjazną twarz. Gdy mężczyzna zdjął kaptur, odkrył blond włosy średniej długości. - Nazywam się Artel Darc. Jestem głównodowodzącym wojskami Konfederacji na Elomie. Czy mogę się dowiedzieć co takiego, na naszych tyłach, robił rycerz Jedi? -

Tamir mierzył wzrokiem postać głównodowodzącego. Nie sądził, że w szeregach Separatystów, znajdował się ktoś wrażliwy na Moc. Poza Dooku oczywiście. Mógł się jednak tego spodziewać. Ale ktoś taki tu? Na Elomie? Jedi był jednak dobrej myśli. Artel Darc wydawała się być zainteresowany rozmową, na razie kulturalną, a to dawało nadzieję Tornowi na kupienie czasu. Tylko na co? To nie było jednak ważne. Młodzieniec otwierał już usta, by udzielić odpowiedzi, kiedy w pomieszczeniu znalazł się ktoś jeszcze. Ktoś nie tylko wrażliwy na Moc, ale wręcz przepełniony Ciemną Stroną. Tamir spiął się, wyczuwając w tym osobniku coś znajomego. Wrogiego i mrocznego, ale znajomego. I wtedy usłyszał głos, a później zobaczył go na własne oczy. Korel. Właśnie w takiej chwili się z nim spotkał. Kiedy był więźniem, ranny i bezbronny. On sam, mając przeciwko sobie dwóch władających Mocą. Musiał to dobrze rozegrać...

- Od chwili, kiedy postawiłem stopę na Elomie, czułem, że skądś znam ten smród. - zaczął Tamir spoglądając na kipiącego z wściekłości Korela. - Widzę, że masz dosyć uciekania przede mną po całej Galaktyce i postanowiłeś się ze mną spotkać, kiedy jestem sam i w dodatku jako więzień. Wielce odważne... -

Tamir wiedział, że igra z ogniem. Znał Korela na tyle dobrze, by przewidzieć, że ten długo nie wytrzyma naśmiewania się z niego. Nie mógł się jednak powstrzymać, by nie przywitać go w ten sposób. Szybko jednak pożałował swoich słów, kiedy ręka rosłego zabójcy, uderzyła w twarz Zabraka. Stróżka krwi ozdobiła podłogę, a następna pociekła z rozciętej wargi.

- Spokojnie Korel. Daj naszemu gościowi odpowiedzieć na moje pytanie - odezwał się Artel - Więc, co robił Jedi na naszych tyłach? -

- A co mógł robić samotny Jedi, bez broni, na tyłach wroga? - zapytał Zabrak - Po bitwie, straciłem rozeznanie w terenie i liczyłem, że w końcu natrafię na jakieś oddziały Republiki. Niestety, wasz patrol spotkałem szybciej niż swoich - odparł spokojnie, spoglądając na głównodowodzącego.
 
Gekido jest offline  
Stary 30-12-2009, 16:34   #52
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
- Niestety ambasada Republiki została zlikwidowana. Jakiś tydzień temu rząd podjął decyzję o zerwaniu kontaktów politycznych. Nie wiedzieliście o tym? Obawiam się, że zostaniecie na Rodii dłużej niż byście chcieli – odpowiedział średnio uprzejmym tonem. Naturalnym wydawało się, że nie zamierza marnować zbyt wiele czasu na kogoś kto nie ma grosza przy duszy i nie jest potencjalnym klientem.

Lira zamyśliła się, a nawet zagalopowała w swych rozmyślaniach, co mogło się zdawać okresem długim, acz tak naprawdę było zaledwie chwilą krótką. Mrugnęła gwałtowniej, ślepia złociste szerzej na moment otwierając i brew jedną wyżej niż jej bliźniaczkę unosząc. Czy ten Rodianin przez nią zagadany, aby na pewno zarejestrował, że do niej winien mówić? Czy może należał do tych, którzy słyszą to co chcą i mówią co chcą, nawet jeśli dany temat poruszony nie był? Już powietrza więcej w swe płuca zachłannie wciągnęła, już wargi rozchylała, a początek taki nie mógł wróżyć słów pieszczotliwych przez głos kobiecy wypowiadanych. Acz.. nie doszło do nich. Ni sylaby zdążyć nie wypowiedziała, bowiem towarzysz jej w rozmowę się wciął.

- A nie wiesz gdzie możemy znaleźć byłego senatora, Dongo Ralima?- słowa dyplomaty brzmiały jakby pytał o coś jak najbardziej naturalnego.

Zmełła w ustach i przełknęła gorzko swe słowa o tym, że o co innego handlarza pytała, a czym innym raczył się z nimi podzielić. Gdyby chciała się czegoś dowiedzieć o ambasadzie, to zapytałaby wprost. Dobrze, niechaj drugi Jedi przejmie to chwilowe, dyplomatyczne dowodzenie, bowiem Liry uwaga już gdzie indziej ulokowana była. Błękit, błękit.. nie ten, który niebo winien pokrywać, nie też ten, którego woda przyjmowała barwę, acz błękit o barwie tak czystej, że aż zdawał się być nie na miejscu. Bezczelny i łatwo rzucający się w oczy, nachalnie wręcz się narzucający.

Nie spoglądała tam wprost, wolała przyjąć pozę słuchacza, który to straciwszy zainteresowanie rozmową, leniwie rozgląda się po okolicy, od czasu do czasu zatrzymując na czymś swe spojrzenie. Na sekundę może, by zaraz potem ciąg dalszy zlustrować. W tej to właśnie sekundzie złoto napotkało na swej drodze wzrok jednego z Błękitnych, acz ten po chwili odwrócił go, udając, że nic się przecież nie stało. Widziała ich wcześniej, tego była pewna, takich piórek nie sposób było pominąć. Czy jednak ta informacja była im do czegoś przydatna..?

-Lira?

Jej imię, a raczej skrót od niego, wymówione przez Ricona spowodowało, że postanowiła na później odłożyć rozmyślania o tych dwóch osobnikach.

-Próbujmy dalej – rzuciła zaledwie. Machnęła dodatkowo przy tym ręką, jakby dając mężczyźnie znać, że sam może się tym spokojnie zająć. Tak też się stało. W sytuacji gdy tamten próbował wyciągnąć z tutejszych jakieś pomocne im informacje, ona tylko milczała i analizowała słowa kolejnych kupców i ich jakże różne wersje. Senator mógł żyć, albo i nie. Czy Rodianie naprawdę tak mało się interesowali polityką, że nawet nie wiedzieli, czy ktoś ważny od nich żyje? Nie mieściło jej się w głowie, że można było być tak słabo poinformowanym na swej własnej planecie.

Gdy oboje Jedi stracili już nadzieję na dowiedzenie się czegokolwiek od, zainteresowanych wyłącznie własnymi interesami kupców, pojawił się promyk nadziei. Jakiś podejrzanie wyglądający Rodianin, w starych łachmanach zagadał do nich szeptem:

- Szanowni państwo szukają domu senatora Ralimy? Mogę pomóc. Za drobną opłatą oczywiście.

-Oh.. to jest aż tak bardzo widoczne? Cóż nas zdradziło? – rzekła dość beztrosko, nawet pozwalając na cień uśmiechu. Może po prostu powinni dać każdemu z poprzednich Rodian z którymi rozmawiali, trochę „opłaty” w łapę, aby się czegoś dowiedzieć.
Poczuła delikatne mrowienie na karku, z tego też powodu się obejrzała za siebie, z zamiarem oczywiście ponownego zaraz powrotu do ich potencjalnego informatora. I znowu oni, znowu błękit. Czy jej się wydawało, czy ustawili się w taki sposób, aby przynajmniej jeden z nich mógł ich obserwować, a rozmowa miała być tylko odwróceniem od tego uwagi? Ale.. to też mogła zupełnie zwyczajna sytuacja, a Lira po prostu już starała się przewrażliwiona po ich całej przygodzie z przybyciem do tego miasta. Każdy mógł być przeciwko nim..

Obróciła się, po drodze jednak na pół sekundy dłużej zawieszając spojrzenie na oczach jej towarzysza niemym ostrzeżeniem się z nim dzieląc. Tamci jej się nie podobali, a jeśli chcieli ich obserwować, to mogła się odwdzięczyć tym samym. Wprawdzie mogli się dwójką Jedi w ogóle nie interesować, ale lepiej być ostrożnym. Może jeśli ten tu obecny nie powie im nic odpowiednio interesującego, to wtedy do tamtych się uderzy.

-Opłata, oczywiście. Na ile zatem wyceniasz swą pomoc? - Nie warto było stosować w tym momencie Mocy, aby wyciągnąć coś z niego. Mógłby się jeszcze połapać, kto go tam wie, a potem się obruszyć i już zamilknąć dla nich. Nazbyt łatwo mogłaby im się wyślizgnąć jakaś potrzebna informacja. A kusić można było kredytami, wizją tego, że jeśli rzeczywiście wyda im się pomocy, to może nawet dostanie więcej niźli na początku chciał.. Ale to po senatorze przecież.

Palcami obu dłoni ujęła za kaptur i odrzuciła go do tyłu, gdzie ułożył się miękko na jej plecach. Spod brązowego materiału wychynął dotąd tam schowany długi warkocz, wyglądem z daleka przypominający lśniącego, czarnego węża. Kobieta odetchnęła przy tym głębiej, jakby dopiero po odrzuceniu tego cienia z twarzy była w stanie porządnie zaczerpnąć powietrza. Potem zaś przestawiła jedną nogę bardziej w bok, aby całe jej ciało gładko ustawiło się w taki sposób, aby mogła ponad ramieniem Ricona ponownie spojrzeć na tamtą dwójkę, oczywiście nie zapominając przy tym o ich rozmówcy w łachmanach. Tamtym w większej mierze poświęcała tak zwany kąt swego oka, którym też wiele dało się dostrzec. W myślach zaś już przeliczała jaka to kwota kredytów zdołała się przy niej utrzymać. Nie było tego jakoś wybitnie dużo.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 30-12-2009 o 16:37.
Tyaestyra jest offline  
Stary 30-12-2009, 21:26   #53
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Kolejni kupcy i żadnej przydatnej informacji. Prędzej wątpliwe plotki, często sprzeczne, czy po prostu nie prawdziwe. Ale nic, co by im mogło choć trochę pomóc. Rycerz westchnął w duchu z rezygnacją. Cuż, jedno źródło zawiodło, trzeba było ruszyć dalej. Nim jednak to się stało znów obróciły się prądy mocy, gdy na ich drodze stanął tubylec, z nieoczekiwaną ofertą
- Szanowni państwo szukają domu senatora Ralimy? Mogę pomóc. Za drobną opłatą oczywiście.
Ricon odwrócił głowę w stronę rodianina i zmierzył go spokojnym wzrokiem. Lecz pod tą maską opanowania, niemal instynktownie sięgnął po moc, by lepiej zbadać intencje napotkanego. I nie decydował tutaj jego niezbyt przekonywujący wygląd. Dwójka jedi musiała postępować ostrożnie z każdym, by nie wpaść w żadne kłopoty, przed dotarciem do senatora. W aurze jednak rodianina nie było nic co wskazywałoby na jego złe intencje. Jedi odprężył się więc nieznacznie z uśmiechem przyjmując przy tym uwagę Shaluliry. Ale nie długo to trwało, gdyż chwilę później pochwycił wymowny wzrok swej towarzyszki. Spojrzał w stronę, gdzie przed chwilą ona patrzyła i wśród tłumu dostrzegł dwójkę rodian ubranych na niebiesko... Tych samych co poprzednio. Czy był to tylko przypadek że poruszali się w tym samym kierunku co oni? Czy też byli przez nich śledzeni? I kim właściwie byli? Strój wyraźnie się wyróżniał spośród zwykłych brązowych skórzanych kurtek, bardziej przechodniów bardziej pasujących do klimatu planety.
Niedługo trwał ten rekonesans, a Nejl znów skupił swą uwagę na rozmówcy. Kwestia ceny, którą poruszała Lira była wprawdzie drugorzędną dla niego sprawą, miał przecież trochę kredytów w gotówce, był nawet skłonny przepłacić nieco za usługę, choć oczywiście istniały pewne granice cenowe, za które po prostu taka pomoc, bądź co bądź z znamionami prozaicznej przysługi, była niewarta. Umysł bardziej natomiast zajmowała tajemnicza dwójka. Jeśli rzeczywiście ich śledzili dojście do domu senatora znów bardzo się komplikowało. Możliwe, ze będą musieli ich zgubić po drodze... Samemu przy tym się nie gubiąc. No oczywiście zaglądając, że nik inny z ukrycia ich nie obserwuje. "Za dużo tego gdybania, trzeba po prostu dać oddać sie mocy...". Nejl skupił się w tej nienamacalnej sile, zagłębiając się w aurę wszechobecnego tłumu. Można było być ślepym w tym wirze jak poprzednio, ale teraz wiedział kogo szuka. Jeśli zapamięta ich aurę, będzie mógł ich wykryć gdy będą za nimi szli. Wtedy też powoli mógłby ich sondować wyłapując ich intencje... O ile rozwój sytuacji nagle nie przyspieszy. No i trzeba też mieć na oku przewodnika, choć tym Ricon martwił się teraz mniej.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 30-12-2009, 23:57   #54
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Bitwa na orbicie powoli zaczynała przybierać korzystny obrót. Zestrzelono już trzy Providence'y, opłacając to tylko uszkodzeniami jednego z Venatorów. Flota Republiki zyskiwała coraz większą przewagę. Niszczyciele coraz śmielej wdzierały się w szyki obronne Konfederacji, rozrywając je i doprowadzając do coraz większego chaosu w szeregach wroga. Natomiast myśliwce, dowodzone przez mistrzynię Kossex, Kastara Induro i nowoprzybyłego Dassa Jennira, niszczyły kolejne Vulture'y, umożliwiając większym jednostkom swobodę działania.

Właśnie pękł na pół kolejny Providence, gdy mistrzyni Saa otrzymała meldunek o lądowaniu drugiej fali, na powierzchni planety. Z powodzeniem do wyznaczonych stref dotarło 87% kanonierek, 7% padło ofiarami artylerii przeciwlotniczej, bądź lotnictwa droidów. Pozostałe 6% zaginęło w akcji, prawdopodobnie lądując na obszarze nienależącym do republikańskiej armii. Wkrótce przyszedł drugi meldunek o coraz większej aktywności Separatystów w przestrzeni powietrznej Elomu. Decyzja mogła być tylko jedna:

- Dywizjony 157, 163, 168, 174, 177 i 180 wycofają wszystkie możliwe siły z bitwy i wyruszą na powierzchnię planety wesprzeć wojska lądowe. Mistrz Kota przydzieli wam konkretne zadania - rozkazała mistrzyni Saa.

Po chwili klon komandor uzupełnił:

- Pamiętajcie, że strefy lądowania oznaczone kryptonimami „Zielony-7”, „Zielony-10”, „Czerwony-2”, „Czerwony-8” i „Niebieski-4” są teraz w rękach droidów. Dodatkowo nie ma potwierdzenia o stanie stref „Zielony-5” i „Niebieski-9”.

Wyznaczone jednostki rozpoczęły mozolne opuszczanie pola bitwy. Nie obyło się bez strat, ale pozostałym dywizjonom udało się osłonić swoich braci i wypełnić luki, które powstały po ich odejściu. Po chwilowym impasie spowodowanym osłabieniem wojsk myśliwskich, Republika znowu zaczynała zyskiwać przewagę. Gdy ostatnie z wyznaczonych V-19 udały się w kierunku planety nastąpiła eksplozja. To jeden z Lucrehulków wyleciał w powietrze.



Era

Pierwsze działo było już historią, ale to tylko ułamek siły całej artylerii wymierzonej w maleńką wioskę, dla której Era była w stanie poświęcić życie. Z całą swą energią ruszyła w stronę muru. Przebiła się przez mrowie droidów, wbiegła po schodach, odbijając kilka strzałów z blasterów i wyskoczyła za krawędź. Tu, przynajmniej chwilowo, była zabezpieczona przed ostrzałem blaszaków. Gdy dotarła to trawiastej powierzchni puściła się biegiem w kierunku kolejnego działa. Liczyła, że droidy będą nieprzygotowane, że sygnał alarmowy został dopiero co wysłany. Nie wiedziała, że wysłano go zaledwie kilka sekund po rozpłataniu pierwszego B1.

Mimo to biegła z nadzieją, że kolejna akcja zakończy się sukcesem. Po pewnym czasie, pozostałe w całości puszki, zaczęły strzelać w jej kierunku, ale była na tyle daleko, by się tego nie obawiać. Tylko dwukrotnie jakaś zbłąkana wiązka lasera musiała zostać odbita przez jej miecz świetlny. Tymczasem blastery zaczęły pracować również w okolicy jej nowego celu. Droidy uprzedzone o możliwym ataku na ich stanowisko, zawczasu zaczęły penetrować horyzont, a w szczególności kierunek z którego przyszło ostrzeżenie. Dojrzawszy nadbiegającą Jedi postanowiły nie ryzykować i zmieść ją z powierzchni ziemi zanim dotrze na miejsce.

Ten plan miał spore szanse powodzenia, gdyż Era z coraz większym trudem unikała zranienia. Grad pocisków zdawał rosnąć, a co gorsza blaszaki strzelały coraz celniej. Parę razy wystrzeliły nawet z wyrzutni rakiet, ale widząc, że D'an z łatwością odpycha Mocą ich rakiety i kieruje je przeciw ich niedawnym właścicielom, zarzuciły ten pomysł. Blastery były jednak sporym problemem. I nie wiadomo jakby się to wszystko skończyło, gdyby nie odsiecz kawalerii.

W jednej chwili Era widziała przed sobą rosnący obraz działa, przecinany dziesiątkami czerwonych wiązek laserowych, lecących w jej kierunku, a w następnej wielką czerwoną kulę ognia, która przykryła całe stanowisko blaszaków. Zatrzymała się niemal natychmiast i rozejrzała dookoła. To klony, w maszynach V-19, wreszcie zaczęły spełniać swoją rolę wspierania wojsk lądowych. Kilka tych myśliwców krążyło po okolicy i co jakiś czas któryś wystrzeliwał rakietę w wymierzony obiekt, co kończyło się kolejnym wybuchem. Najwidoczniej jeden z pilotów dostrzegł samotną postać z włączonym mieczem świetlnym, gdyż za chwilę odezwał się komunikator D'an:

- Mam nadzieję, że się nie spóźniłem?

To był Kastar. Jego szwadron otrzymał zadanie skierowania się na powierzchnię planety, a następnie mistrz Kota rozkazał zniszczenie wrogiej artylerii w pasie działania 31 Regimentu. Młodą Jedi ucieszył dźwięk znanego głosu, dodatkowo niosący ulgę i ratunek. I właśnie wtedy, gdy wszystko zmierzało w jak najlepszym kierunku, stało się coś nieoczekiwanego.

Jedno z wciąż stojących dział strzeliło po raz ostatni. Los chciał, że trafiło ono prosto w jeden z V-19. Kontakt z Induro urwał się w jednym momencie. Era wiedziała co to oznacza. Spoglądała na płonące szczątki spadające na ziemię, jak na zwolnionym filmie, w pełni świadoma, że któraś z nich była jeszcze niedawno rycerzem Jedi.


Tamir

- Łże! - krzyknął Korel i tym razem kopnął Tamira w twarz, łamiąc mu jednocześnie nos. Nie był ważny fakt czy rzeczywiście było to kłamstwo czy jednak prawda. Najważniejsze było to, by zadać ból, zranić, upokorzyć. Torn wyczuwał zamiary swojego wroga doskonale. Jedyny, który mógł go powstrzymać, Artel Darc, ograniczył się jedynie do cichego „poczekaj”, ale rozjuszony Shistavanen nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Uderzył ogromną pięścią w żołądek Zabraka, a następnie Mocą rzucił nim o ścianę. Jedi zsunął się powoli na podłogę plując krwią i czując ból w plecach.

- Spokojnie Korel. Nie chcesz chyba zabić naszego gościa? – spytał blondyn.

- Ależ skąd. Liczę na długą zabawę. Bardzo długą...

- Niestety na razie muszę cię jej pozbawić. Posadź go z powrotem na krześle.

Tamir, mimo że był trochę zdezorientowany, z powodu gradu ciosów jaki spadł na jego głowę, zdziwił się, że olbrzym posłusznie podnosi go z ziemi i sadza na wyznaczonym miejscu. Czyżby to oznaczało, że Darc jest o wiele potężniejszy od Korela? Prawdopodobnie też on tu dowodzi, w czym nie ma niczego dziwnego, bo tylko głupiec powierzyłby tępemu osiłkowi armię, a Dooku jest jaki jest, ale z pewnością nie jest głupi.

- A więc panie podróżniku, który znalazłeś się w niewłaściwym miejscu. Może łaskawie wyjaśnisz w jaki sposób przebyłeś taki szmat drogi od frontu, mając złamaną nogę?

Jedi nie musiał jednak odpowiadać. W tej samej chwili do pokoju wszedł droid i zakomunikował, że dowódca jest potrzebny w sztabie. Artel rozkazał:

- Korel, po wszystkim odprowadź naszego więźnia do celi... Tylko żywego – dodał po chwili, po czym wyszedł. Zaraz potem rozległ się dźwięk oddalającego się śmigacza.

- No to chyba zostaliśmy sami – skwitował olbrzym, po czym uderzył Zabrak pięścią w twarz. - Za chwilę zademonstruję ci dlaczego Ciemna Strona jest tą potężniejszą.

"Przesłuchanie" trwało tylko pół godziny chociaż Tamir mógł przysiąc, że o wiele dłużej. Przez cały czas był bity. Korel nie zadał mu nawet jednego pytania. Okładał go pięściami, kopał, zadawał mu ból posługując się Mocą. Czerpał zadziwiającą satysfakcję z cierpienia młodego Jedi.

- Wiesz dlaczego rozkwaszanie twojej gęby sprawia mi taką radość? – pytał jednocześnie zadając kolejne ciosy. - Bo gardzę takimi jak ty, ale tobą w szczególności. A wiesz dlaczego właśnie ciebie tak nienawidzę? - pytał nadal bijąc Tamira. - Bo jesteś uczniem tej przeklętej szmaty Jedi! A wiesz dlaczego jej tak nie cierpię? Heh, sam ją spytaj! A nie, czekaj. Raczej już nie będziesz miał ku temu okazji. Chyba, że na tamtym świecie – roześmiał się. - Na razie wystarczy. Jeszcze mi tu zdechniesz, a na to jest stanowczo za wcześnie.

Shistavanen zawlókł pobitego rycerza do celi. Z Tornem był już źle przed przybyciem do tego obozu. Jednak po przesłuchaniu u Korela stwierdził, że wtedy miał tylko małe zadrapania. Teraz prawie nie czuł w ogóle swojej twarzy, jedno oko miał zapuchnięte, a prawa ręka miała złamane przedramię. Do tego nie było mięśnia, który by nie odczuwał bólu. Ten mięśniak potrafił zadawać cierpienie swoim ofiarom.


Shalulira & Nejl

- Skromne 200 kredytów i jestem na państwa usługi – odpowiedział Rodianin. - A cóż to za kwota dla kogoś takiego jak wielmożni państwo? Praktycznie żadna.

W pewnym sensie tubylec miał rację, gdyż delegacja Republiki została wyposażona w sporą sumę 10 000 kredytów. Nejl nie zastanawiał się więc za długo i po chwili wypłacił ich nowemu przewodnikowi należną kwotę.

- Stokrotne dzięki szlachetnemu państwu. Nazywam się Nazik. Za chwilę wskażę państwu drogę.

I rzeczywiście parę minut później prowadził ich jakąś wąską uliczką, z której weszli na godziwej wielkości drogę, po której co chwilę, tuż nad ziemią, przelatywał jakiś ścigacz. Przebili się przez tłum przechodniów i weszli w kolejną wąską uliczkę. Nejl wyczuwał, że dwójka „błękitnych” Rodian wciąż podąża za nimi, ale nie potrafił wyczuć nic poza tym. Wreszcie Nazik wyprowadził Jedi na spory plac, zatrzymał się i powiedział:

- Oto dzielnica najbogatszych osób w mieście. Wasz senator z pewnością mieszka gdzieś tutaj. Życzę powodzenia.

Zanim rycerze zdołali zareagować, zniknął w tajemniczy sposób. Prawdopodobnie znał w tym mieście każdy kąt, więc pochwycenie go byłoby niemałym wyzwaniem, nie wspominając o uwadze, jaką by zwrócili na siebie podczas takiego pościgu. Nie zmieniało to jednak faktu, że przed nimi rozciągał się kawał miasta, w którym najprawdopodobniej znajdował się senator Ralim. Natomiast za nimi, w ciemnościach zaułka, czaiła się dwójka tajemniczych Rodian.
 
Col Frost jest offline  
Stary 02-01-2010, 14:00   #55
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Wybuchowa reakcja zabójcy była do przewidzenia, a mimo to, zaskoczyła Tamira. Ledwo do jego mózgu dotarł impuls o złamaniu nosa, przez potężne kopnięcie, a Zabrak miał już przed oczami sufit i poczuł ból w głowie, po uderzeniu o ziemię. Grymas bólu zdążył pojawić się na jego twarzy na ułamek sekundy, nim został zastąpiony przez zdziwienie, gdy został rzucony o ścianę. Osuwając się o nią na ziemię, zastanawiał się, jak daleko posunie się jeszcze Korel i kiedy, o ile w ogóle, Artel go powstrzyma. Krew cieknąca ze złamanego nosa kapała na jego szaty i podłogę.

Zginiesz tu, Tamirze , przeszło przez myśl młodemu Jedi, gdy znów był sadzany na krześle. Zginiesz, zostaniesz zapomniany przez Zakon i znikniesz z kart historii. Głos w jego głowie nie dawał mu spokoju i nie dawał mu też nadziei. Był zdany na łaskę dwójki użytkowników Mocy, którzy dawno zeszli ze ścieżki Jedi. Ze ścieżki, którą Torn podążał, odkąd tylko pamięta i zamierzał nią podążać do samego końca. Z tym postanowieniem, które wypełniło jego ciało nową siłą i z myślą, że postąpił słusznie poświęcając siebie, by ocalić życia czterech swoich braci broni, spojrzał na swoich oprawców z delikatnym uśmiechem, który wprawiał Korela we wściekłość. Artel zachowywał jednak spokój. Był opanowany. Doskonale wiedział jakie pytanie zadać, gdzie nacisnąć, by czegoś się dowiedzieć. Zabójca był od brudnej roboty. Od tego, by przekonywać do mówienia w inny, mniej subtelny sposób niż Darc. Młody Jedi nie miał jednak zamiaru dać się złamać. Moc była z nim. Choćby miał zginąć, nic nie powie.

- A więc panie podróżniku, który znalazłeś się w niewłaściwym miejscu. Może łaskawie wyjaśnisz w jaki sposób przebyłeś taki szmat drogi od frontu, mając złamaną nogę? -

Jedi nie musiał jednak odpowiadać. W tej samej chwili do pokoju wszedł droid i zakomunikował, że dowódca jest potrzebny w sztabie. Artel rozkazał:

- Korel, po wszystkim odprowadź naszego więźnia do celi... Tylko żywego – dodał po chwili, po czym wyszedł. Tamir powiódł za nim spojrzeniem. W tym momencie poczuł się bardzo samotny i słaby. Zdany na łaskę Korela. Gdy tylko rozległ się dźwięk oddalającego się śmigacza, chłopak zrozumiał, że jego los został przesądzony. Nie chciał dać jednak Shistavanenowi całkowitej satysfakcji.

- No to chyba zostaliśmy sami – skwitował olbrzym, po czym uderzył Zabrak pięścią w twarz. - Za chwilę zademonstruję ci dlaczego Ciemna Strona jest tą potężniejszą. -

- Jestem Jedi, Strażnikiem Pokoju w Galaktyce i komandorem Wielkiej Armii Republiki, nie złamiesz mnie zabójco - powiedział Tamir ze spokojem w głosie. Pogodzenie się z nadchodzącym zagrożeniem, dawało mu sił, by przeciwstawić się, przynajmniej słownie, nemezis jego i jego Mistrzyni.

- Zaraz się przekonamy, szczeniaku.... - syknął Shistavanen, uderzając Mocą....

Młody Jedi nigdy jeszcze nie czuł takiego bólu, jaki sprawiał mu Korel przez te pół godziny. Pół godziny, które wydawało się ciągnąć w nieskończoność, zupełnie, jakby czas stanął w miejscu. Jego oprawca przez ten czas prezentował mu różne metody zadawania bólu i stopniowania go tak, by Tamir prosił o przerwę, albo stracił przytomność. Zabrak był jednak uparty. Sam nie wiedział, skąd czerpie tyle sił, by pozostawać przytomnym, mimo iż każdy mięsień, każde jedno miejsce jego ciała, krzyczało z bólu i bombardowało jego umysł impulsami. A do tego ta satysfakcja Shistavanena. Młodzieniec nie rozumiał, jak ktoś może czerpać, aż tyle przyjemności z zadawania komuś bólu. To było wręcz przerażające. Jednak nic, żaden fizyczny bólu, jaki mu sprawił, nie mógł się równać z tym, jaki sprawiły słowa Korela, które doskonale dotarły do półprzytomnego umysłu Zabraka. Całe jego ciało, całe jego jestestwo zaprotestowało przeciwko temu, co usłyszał. To nie było możliwe, by on to zrobił. Nie mógł jej znaleźć, nie mógł jej... Kiedy? Widział ją na Coruscant jeszcze w dniu przydziału zadania. Żegnał się z nią przed odlotem. To nie było tak dawno temu... Korel musiał kłamać! Musiał!
- Nie... - zdołał ledwo wyszeptać, sprawiając sobie samemu tym ból. Łzy napłynęły do oczu młodego Jedi. Nie wierzył w to, że Yalare mogła zginąć...

Tamir z ulgą przyjął chłód ziemi w swojej celi, na którą został rzucony. Nie widział zbyt dobrze przez spuchnięte oko i łzy, który pociekły po poobijanych policzkach, mieszając się z nie do końca zaschniętą krwią. Zastanawiał się, dlaczego płacze, skoro nie wierzy w śmierć swojej Mistrzyni, swojej przyjaciółki, jedynej, naprawdę bliskiej mu osoby w Świątyni i całym Zakonie. Nawet Mistrz K'Khruk, który przywiózł go na Coruscant i dbał o niego, nie był mu tak bliski, jak Yalare. Nawet przez Moc nie poczuł jej śmierci, a był pewien, że gdyby zginęła, poczułby to. Ona musiała żyć! A on, chciał żyć, by tego dowieść. Jednak bolące ciało i złamane dwie kończyny, uświadamiały mu przykrą prawdę. Był zdany na łaskę Korela i Artela. Nie mógł nawet marzyć o ucieczce. Nie miał na to sił. Był jednak ktoś.... Jedi zamknął oczy i stłumił łzy. Yalare zawsze mu powtarzała, że płacz i okazywanie uczuć, to nie oznaka słabości. Teraz jednak łkanie tylko go rozpraszało, a on musiał skupić wszystkie siły, jakie mu jeszcze pozostały i zaufać Mocy. Ciężko było mu oddychać ze złamanym nosem i skupić myśli przez ból promieniujący ze złamanego przedramienia, złamanej nogi i poobijanego ciała. Otwarł się na Moc, która była obecna wszędzie. Na tej planecie znajdowała się jedna osoba, którą zdążył poznać i polubić, i w której pokładał teraz swój los. Era.
Usłysz mnie. Usłysz mnie. Żyję. Pomóż. spróbował wysłać swoje myśli do niej, dać jej znać, że nie poddał się jeszcze. Wciąż była dla niego nadzieja.
 
Gekido jest offline  
Stary 04-01-2010, 23:12   #56
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Zaraz umrę. O dziwo myśl ta nawet nie przeraziła Ery. jej porażająca ostateczność była dla młodej Jedi dawno wypartym odkryciem.
Wiązki lasera były wszędzie jak deszcz waliły się ze złocistego, porannego nieba. W osłonie srebrnego ostrza pojawiały się dziury. Nie czuła bólu jednak miała świadomość każdej wiązki którą przepuszczała. Wiedziała, że penetrowały ubranie, ocierały się o skórę.
To była tylko kwestia czasu, kombinacja kończącego się szczęścia, przeciążonej uwagi, gasnącego refleksu.
Ile jeszcze ?
Mgnienia oka?
Uderzenia serca?
Czym mierzy się czas w ostatnich chwilach nim padnie w szczerym polu obrócona w kępkę zgnilizny przez któreś z laserowych ukąszeń wroga?
Działo było tak blisko i tak daleko zarazem, gdy każdy krok trzeba było okupić wysiłkiem, być może ostatnim. Nie zatrzymała się. Bo i po co, odwrotu już nie było. Do przodu gnał Erę stanowczy upór ostatniego postanowienia.
Przedzierała się więc przez deszcz laserowych wiązek.
Nigdy dotąd, nawet spadając w mroczną przepaść nie odczuwała tak intensywnie. Piękno ciepłego słonecznego światła, dotyk wiatru na twarzy, zieleń trawy, pospolite rzeczy nigdy jeszcze nie wydawały się tak piękne. W każdym kolejnym wyrwanym z piersi oddechu, szumie tętniącej w żyłach krwi była słodycz ostatniego łyku wina w kielichu.
Wtedy gdy w każdej chwili oczekiwała ostatniej złocistej wiązki niosącej śmierć wraz ze swym gorącym pocałunkiem, życie wydawało się doskonałe, prawdziwe.
A potem nagle stalowe działo obojętnie patrzące ku niebu rozkwitło jak czerwony kwiat. Widziała jak jego płatki rozwierają się migocząc dziesiątkami odcieni czerwieni, łagodnie przykryły szare sylwetki droidów.
Niemal przewróciła się ustał napór laserowych wiązek. Zamarła w miejscu obserwując smukłą sylwetkę myśliwca błyszczącą w promieniach słońca. W tamtej chwili wydawał się idealny pod każdym względem. Jak anioł z księżyca Iego.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłem? - I oto odezwało się wybawienie, Kasta Induro człowiek który według wszelkiego prawdopodobieństwa powinien być daleko stad a jednak spadł z nieba z ratunkiem dla jej życia.
Ulga była powalająca, niemal upadła na kolana czując jak odpływa napięcie. Chciał odpowiedzieć, podziękować ale zabrakło jej słów. Miejsce strachu zastąpiła radość i satysfakcja gdy odział klonów pozbywał się tego co zagrażało jej wiosce. Czyżby nadszedł czas zapłaty za godziny strachu?
A potem kalejdoskop odwrócił się po raz kolejny. Jedno z dział wykonało obrót i wystrzeliło. Kabina pilota rozżarzyła się i po chwili rozwinęła jako kolejny kwiat ognia.
Czas zatrzymał się na chwilę.
Pamiętała pełnego wątpliwości i niepokoju chłopaka poznanego w windzie. Słowa przeskakujące lekko gdy dzielili się meczącym ich strachem. Roześmiane dzieci i śmigającą piłkę. „Kiedy już wrócimy rozegramy rewanż, nie ma żadnego ale, nie waż mi się wcześniej umierać bo uznam to za walkower.
To nie mogło się stać. Wszystko co składało się an Erę D'an odmawiało przyjęcia tego do wiadomości.
Stała tak w polu omiatana przez chłodny wiatr poranka, trzęsąc się śledziła upadek rozżarzonych części maszyny. Jej wołanie w Mocy rozeszło się po równinie jednak ten do którego było skierowane milczał. Za to odpowiedział kto inny.
Usłysz mnie. Usłysz mnie. Żyję. Pomóż.
- Tamir? – wyszeptała zaskoczona. Szok trwał tylko chwilę. Jak na komendę mózg myśli dziewczyny odzyskały zdolność działania. Natychmiast pochwyciła wezwanie, nie zważając na otoczenie skoncentrowała myśli na Zabraku, sięgnęła ku niemu Mocą usiłując chwycić każdy przyniesiony przez nią ślad.
Gdzie jesteś? Co się stało? Czy to co wokół niego czuła było bólem czy tylko jej się zdawało?

Radość napełniła serce Tamira, gdy w jego głowie rozległ się znany mu głos. Nie głos z jego wyobrażeń i wspomnień, należący do któregoś z Mistrzów, tylko głos osoby, którą prosił o pomoc. Gdyby twarz go tak nie bolała, pojawiłby się na niej uśmiech, albo przynajmniej cień uśmiechu.
U Separatystów posłał w odpowiedzi Jestem więźniem w ich bazie, daleko od wzgórza, które straciłem.
Przez ból nie łatwo mu było skupiać myśli i za pomocą Mocy przesyłać je do Ery, ale nadzieja na ratunek, dodawała mu sił.

To jednak był ból, odległość utrudniała rozpoznanie czy miał naturę fizyczną, czy też duchową ale nie maiła wątpliwości, że stan drugiego Jedi jest poważny.
Spokojnie. To było do niego czy do niej? Może do obojga. Staraj się nie ruszać. Przybędzie pomoc. Obiecała i zamierzała zrobić wszystko by dotrzymać słowa. Wiesz coś o kierunku w którym cię zabrali? Jak daleko od wzgórza możesz być

Staraj się nie ruszać, te cztery słowa sprawiły, że Tamir nie wytrzymał i uniósł kąciki ust. Szybko jednak tego pożałował, gdy kolejne impulsy bólu dotarły do jego umysłu. Młody Jedi bardzo chciałby się poruszyć, by przenieść się z podłogi i położyć na łóżku, ale nie mógł.
Straciłem przytomność podczas walki, obudziłem się w jaskini, razem z czwórką klonów. Od jaskini, kierowaliśmy się na północ, jednak jak daleko.... Artel Darc, głównodowdzący siłami Konfederacji na Elomie, wrażliwy na Moc, powiedział mi, że znalazłem się daleko od linii frontu. Jedynie tyle wiem. Może uda się komuś skontaktować z klonami, których odesłałem ode mnie, gdy mieliśmy napotkać na patrol droidów. Może oni będą potrafili wskazać dokładny kierunek.

Nie zauważyła, że przygryza wargę póki nie poczuła krwi w ustach. Nowe informacje nie nastrajały optymistycznie.
Znajdziemy cię. Powtórzyła spokojnie. Starała się przez własną pewność dodać mu sił. Znajdą go choćby miała ich do tego zmusić. Unikaj gwałtownych ruchów, masz dotrzymać do kawalerii, dobrze? Dodała łagodnie. Powoli przez Moc zaczęła odbierać fizyczną naturę bólu Zabraka. Torturowali go? Cóż wbrew pozorom to cierpienie było dobrym znakiem. Świadczył o tym, że był dość silny by zachować przytomność. Mimo to nie łudziła się, co do stanu i czasu jaki miała na organizacje ratunku.
Jeśli masz tam kogoś wrażliwego na Moc nie możemy mówić zbyt długo. Jeśli to wyczuje przeniesie cię. Oby do innej bazy nie na tamten świat. Musisz wytrzymać, będzie dobrze. Powtórzyła nie bardzo wiedząc kogo chce przekonać, jego czy siebie.

Ero chcąc, nie chcąc, unikam gwałtownych ruchów. Mówiąc szczerze, nie stać mnie na jakikolwiek ruch. Zabrak zdawał sobie doskonale sprawę z tego, w jak fatalnym położeniu się znajdował. Jedynie zapewnienia jego towarzyszki o przybyciu wsparcia i przychylny mu głos, sprawiały, że był w stanie utrzymać przytomność. Mimo bólu, mimo ran.
Baza jest dobrze strzeżona. To prowizoryczne lotnisko z obroną przeciwpowietrzną. Puszki mają tu też czołgi. A wrażliwych na Moc, nie licząc mnie, jest tu aż dwóch, z czego jeden, to moje nemezis, czekające tylko na okazję, by sprawić mi więcej bólu. W tym momencie przypomniał sobie słowa Korela o Yalare, a żal ścisnął mu serce. Cokolwiek miałoby się stać, nie chcę, by ktoś niepotrzebnie ryzykował, by mnie ocalić.

Nie gadaj głupot. Jesteś Jedi wiesz, że nie ma zbyt wielkiej ceny jeśli chodzi o ratowanie życia. Aż sama się zdziwiła jak ostro to zabrzmiało. Skoncentruj się na przeżyciu. Resztę zostaw nam. Trzeba kończyć, jeśli jest ich tam aż dwóch ryzyko jest zbyt duże. Wytrzymaj, pomoc nadejdzie najszybciej jak się tylko da. Uważaj na siebie... Skrzywiła się, zbyt mocno przywykła do tego pozdrowienia. Zabrak nie wiedziałby o co chodziło więc szybko się poprawiła. Niech Moc będzie z tobą.

Niech Moc będzie z tobą. To było ostatnie co od niego usłyszała.

Nie chciała przerywać kontaktu. Jeszcze przed chwilą widziała przecież myśliwiec lecący w słońcu a teraz był tylko dym na równinie. A jeśli...?
Zbyt wiele myśli i uczuć naraz musiała pomyśleć logicznie. Jakkolwiek bolesne by to nie było. Kastar nie żył, zgasł w Mocy gdy działo trafiło w kabinę. A Tamir był jak płomyk na wietrze... mógł zgasnąć w każdej chwili.
- Nie stracę ich obu jednego dnia. – położyła dłoń na komunikatorze jednak natychmiast sama wyśmiała swoja głupotę. Wszędzie były droidy, równie dobrze mogła im po prostu powiedzieć co zamierzają. Tak jakby sama go zabiła. Potrzebowała szyfranta a najbliższy był...
- Szlak by to trafił! – syknęła przez zęby i puściła się biegiem.
Moc przyspieszała ruchy sprawiła, ze pędziła z prędkością niedostępną dla normalnego człowieka. Ściągana przez świadomość powierzonego jej życia, ponaglana wspomnieniem bólu Tamira który czuła poprzez Moc biegła wysilając wszelkie pozostałe jej siły.
Za późno ich zauważyła, patrol kilku droidów oddalony od głównej jednostki. Natychmiast sięgnęła po miecz jednak było za późno.
Strzał uderzył w bok tuż ponad pasem, ból odebrał jej dech, zgięła się przyciskając dłoń do boku. Wytraciła prędkość patrząc jak kolejny blaszak skalda się do strzału. Znajoma mieszanka Mocy i adrenaliny dodała jej sił. Zabuczał srebrne ostrze, powietrze wypełnił swąd palonego metalu.
- Idiotka, więcej szczęścia niż rozumu – syknęła przez zęby zła na sama siebie. Zerwała kawałek podkoszulka obwiązując bok, ból promieniował na całe ciało, czuła zerwane mięśnie.
Szczęście w nieszczęściu patrol uświadomił jej, że dociera do wojsk droidów. Jęknęła w duchu myśląc o czołgach i snajperach których tym razem musiała wyminąć za dnia.
Nie mam na to czasu... Tamir nie ma czasu... Jeśli umrzesz nikomu nie pomożesz. Upomniała się w myśli.
Ruszyła ponownie przed siebie, tym razem wolno i ostrożnie.
Było ich wiele, zbyt wiele. Czuła jak ziemia dudniła choć maszerowali ledwie na linii horyzontu. Większość drogi musiała pokonać przeczołgując się w trawie. Trafiła jeszcze na dwa małe patrole które musiała unieszkodliwić, Bok utrudniał poruszanie się, promieniował na przeponę utrudniając oddychanie.
Godziny uciekały.
Minąwszy linie wroga zamieniła kilka słów z batalionem zwiadowców i znów ruszyła biegiem. Zła o swoją głupotę nie mogła biec tak szybko jak by chciała. Poruszała się krótkimi zrywami przystając potem na chwilę, nigdy dłużej niż kilka minut, gdy wysiłek opadał mięśnie zaczynały drżeć, żołądek ogarniały nudności. Nie mogła dać się teraz pokonać swojemu ciału, nie zanim dostarczy wiadomość.
Każdy kolejny krok zbliżał ja do wioski, był jak zachęta by dać z siebie jeszcze więcej.
Znowu ich nie zauważyła, choć tym razem nie były to stojące w szczerym polu androidy ale zamaskowany odział jej własnych klonów. To była chwila, błysk metalu wśród zieleni, powstająca sylwetka. Wyhamowała gwałtownie by nie staranować postaci w białym pancerzu. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie, ziemia zawirowała jej tuż przed oczami, bok eksplodował nowym bólem gdy upadła tocząc się po ziemi. Pojawiło się lodowate ukucie wokół lewego kolana które powoli zmieniało się w drugie uporczywe ognisko bólu. Prze chwilę przed oczami miała tańczące czerwone kropki. Zwymiotowałby pewnie gdyby miała czym.
- Sir? - Jakaś biała plama pochylała się nad nią.
- Na litość Mocy JH-9631 czy pan to robi specjalnie? Co wy tu robicie – syknęła powoli podnosząc się do siadu.
- Komandor ustawił posterunki w polu na wypadek jakiś patroli wroga albo droidów maruderów – odparł kapitan odrobinę zakłopotany. - Nic pani nie jest sir?
Spróbowała poruszyć lewą nogą ale rezultatem był tylko ból i stek przekleństw.
- Oby było tylko zbite... proszę mi pomóc kapitanie. – wyciągnęła rękę do klona. - Musze się dostać do sztabu, szybko.

Wioska stała, co niezmiernie Erę ucieszyło, miała kilka dodatkowych dziur, parę malowniczych kraterów na ulicach ale budynki wydawały się być w porządku, tak jak i szpital. Wsparta na ramieniu „Hej do przodu” wspięła się po schodach.
- Spocznij! – mruknęła wyprzedzając fale salutów. Zamachała komandorowi po czym udała się prosto do szyfranta.
Obsługujący radiostację klon wyprężył się w postawie zasadniczej.
- Rozkazy sir?
- Mam wiadomość do Generał T'ra Say. Pilną. – poleciła biorąc kilka głęboki oddechów usiłując zebrać myśli. Czuła rozprzestrzeniające się po ciele drżenie zmęczonych mięśni. Znal, ze rano gdy przetworzą kwas mlekowy nie będzie mogła się ruszyć nie wyjąc z bólu. - Komandor Tamir Torn skontaktował się ze mną poprzez Moc. Został pojmamy na północ od swojego stanowiska. Został przetransportowany do oddalonej od linii frontu bazy, znajduje się ona przy jakimś porcie i podobno jest silnie strzeżona. Jest w rękach dwójki wrażliwych na Moc dowodzących siłami wroga na planecie kogoś o imieniu Artel Darc i drugiego z którym podobno miał w przeszłości jakieś zatargi. Jego stan medyczny jest ciężki. Potrzebuje natychmiastowej pomocy inaczej go stracimy.

- Tu Mistrz Kota. Czy posiadacie jakieś informacje o losach 30 Regimentu? – szybko nadeszła odpowiedź. Westchnęła cicho, nie tej osoby się spodziewała. Kota wydawał się jej szorstki, zimny. Choć pozory mogły znacznie bardziej wolałaby mówić z T'ra Saą.

- Stracili wzgórze, podobno mały odział przeżył gdzieś na północ od linii frontu. Komandor dostał się do niewoli odwracając uwagę patrolu by mogli odejść. – odparła odrobinę zirytowana. On się po prostu usiłuje rozeznać w sytuacji i tyle. Uspokajała sama siebie.

- Jak liczny oddział? – dopytywał się mistrz.

- Nie wiem. – odpowiedziała. Wiedziała, że coś jej o tym mówił ale za nic nie mogła sobie przypomnieć. Pamiętała tylko płynący od Zabraka ból, płonące resztki myśliwca i konanie klona rozrywanego przez strzały droidów. Wszystkie te obrazy zlały się ze sobą i za nic nie mogła się ich pozbyć z myśli.

- Jakieś informacje o dokładnym położeniu bazy, w której jest więziony Tamir?

Skupiła się usiłując wyłapać wszystkie szczegóły krótkiej rozmowy z Tornem.
- Powiedział, ze stracił przytomność na wzgórzu potem klony wyniosły go do jakiejś jaskini nie wie gdzie ale byli na tyłach wroga. Szli na północ gry napatoczył się patrol. Baza to polowe lotnisko podobno daleko od linii frontu, czołgi obrona przeciwpowietrzna. Nic więcej nie wiedział. Nie rozmawialiśmy długo. Bałam się, że jego oprawcy coś wyczują. Kontakt nastapił pięć godzin temu,nie zdołałam szybciej dostać się do szyfranta a otwarty kanał... w około pełno droidów gdyby to usłyszeli byłoby po nim. – Nie wiedziała nawet po co się tłumaczy. Przecież zrobiła wszystko co mogła. A jednak czuła że to wciąż nie dość.

- Przyjąłem. Kontynuuj swoje zadanie. Koniec.

Przez chwile nie wierzyła, że naprawdę to powiedział.
- Żaden koniec! Wyślecie kogoś?
Nagle wzrok wszystkich oficerów w pomieszczeniu skupił się na Erze. Dopiero wtedy dotarło do niej, że właśnie wrzeszczy na generała.

- Zrobimy co należy. Powtarzam: wróćcie do wykonywania rozkazów.

A co to niby miało znaczyć? Przez chwilę czuła narastającą wściekłość. Wrócić do wykonywania zadań. To nie on słyszał w głowie głos cierpiącego Jedi, przez chwilę dzielił jego ból. Obiecała mu pomoc i zamierzała tego słowa dotrzymać.
- Z nim jest naprawdę niedobrze... – wyszeptała. Tyle, że niewiele już mogła zrobić. Tylko zaufać mistrzowi Kocie. - ...dobrze już wracam. Niech Moc będzie w tobą Mistrzu, i z Tamirem też. Koniec.

- Rozumiem. Niech Moc będzie z nim i nami wszystkimi.

Transmisja została zakończona. Jedi stała przez chwilę w bezruchu. Nie ustąpię. Dopilnuje żebyś coś zrobił. Przysięgła sobie samej. Kota miał teraz czas by przygotować jakiś plan. Zamierzała sprawdzić czy to zrobi.
Tymczasem powidła wzrokiem po zebranych oficerach i już o własnych siłach, utykając powlokła się do Komandora.
- Jaki jest stan wioski i szpitala? – spytała.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 05-01-2010 o 21:12.
Lirymoor jest offline  
Stary 06-01-2010, 23:04   #57
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
- Oto dzielnica najbogatszych osób w mieście. Wasz senator z pewnością mieszka gdzieś tutaj. Życzę powodzenia.

I tyle go było widać.
Kobieta obejrzała się jeszcze by spojrzeć na miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się Rodianin. Aż ciekawym było, że jego własny cień za nim nadążył, tak szybko postanowił ich zostawić, znikając gdzieś w odmętach tego miasta. Zaraz też straciła nim zainteresowanie i na powrót zwróciła swe lica ku placowi, a dokładniej to ku budynkom go okalającym. Już na pierwszy rzut oka dało się wyczuć swoistą.. wyniosłość tego miejsca, gdzie domy były bardziej majestatyczne niż wszystkie te, które dotąd mijali. Majestatyczne bryły, na widok których człowiek czuł się mały, nieważny, drobinką zaledwie.
Kręciło się tutaj o wiele mniej mieszkańców, ale byli oni przy tym lepiej ubrani niż ci z poprzedniej dzielnicy w której byli. Gdzieniegdzie też dostrzegała kroczących pewnym krokiem.. z braku innej słowa zakwalifikowała ich jako strażników tego miejsca.

Najwyraźniej w swej naiwności liczyła na coś więcej niż tylko zostanie zaprowadzoną do innej dzielnicy miasta, do której pewnie koniec końców sami by trafili, bo przecież nie był do niej zakazany wstęp. Była to zaledwie kwestia czasu, zapewne zagadania do jeszcze kilku kupców i może zawitania do kantyny, w której, kto wie, może czego więcej by się dowiedzieli niż od tego jegomościa. Jednak zapłacili i dostali to czego chcieli, w zdecydowanie mniejszym stopniu. Byli NIECO bliżej swego celu niż na poprzednim placu. Ah, ten zaś był nawet większy! O ironio, jakże mało możliwości to dawało.
Błysnęła jej w głowie nawet myśli o tym, czy nie wolałaby przypadkiem wziąć udziału w jakiejś bitwie wraz z innymi członkami Zakonu niż tak mozolnie kluczyć po obcym miejscu. Niezadowolenie Liry uzewnętrzniło się zaledwie westchnieniem głębszym połączonym z chwilowym przymknięciem powiek.

-Ahh.. wiele nam to nie dało, czyż nie? Ciągle pozostaje kwestia odnalezienia właściwego domu – zwróciła się do swego towarzysza, na powrót podnosząc spojrzenie na otoczenie. Lustrowała, szukała, szukała.. wskazówki jakowej, czegoś co mogliby wykorzystać, aby nie biegać od jednego domu do kolejnego w wyjątkowo nachalny sposób. Taka opcja zdecydowanie odpadała w jej mniemaniu.

Tam. Był.
Ze wzrokiem ciężkim i ogólną postawą skłaniającą patrzącego do myślenia, że owy strażnik chętniej by poszedł do kantyny lub po prostu pospałby zamiast trzymać straż w tym miejscu. Stał jakoś tak od niechcenia, od czasu do czasu tylko robiąc sugestię wyprostowania się, gdy kto z tutejszych bogatych mieszkańców przychodził. Lira jednak widziała coś jeszcze, coś, to jej się spodobało. W owym Rodianine dostrzegła szansę na znalezienie senatora w może całkiem szybkim czasie. Zresztą, nie czarowała się. Wszędzie, na każdej planecie, w każdym mieście wśród strażników z zadowoleniem wypełniających swe zadanie, znajdowali się i tacy, który byli w stanie wymienić szereg innych zajęć którymi mogliby się zająć zamiast tego. Słabość jego umysłu mogła być dla nich zbawienna. Rozciągnęła usta w uśmiechu o znaczeniu dość nieodgadnionym.

Sięgnęła ręką pod swój płaszcz i miecz bardziej do tyłu pasa przypięła, by nie było go widać, gdy po chwili szatę rozchyliła nieco, aby widać było i to co pod spodem się znajdowało. Nic nadzwyczajnego, ciało w ubraniu przecież, worek mięsa tak zwany. Ubrana tam była w tunikę z owym pasem szerokim, który w talii ją ściskał, a dekoltowi nie trzeba było wiele uwagi, aby się jego ramy nieco powiększyły i ukazywały tym samym nieco więcej niż wcześniej. Nie było to typowe ubranie dla Jedi, ale też odbiegało daleko od strojów godnych pań o obyczajach lekkich jak piórko. Bo i nie miała wyglądać jak jedna z nich. Wolała pozostawiać sporo tajemnicy skrytej pod materiałem, czasami tylko łaskawie uchylając jej rąbka.

Z takim przygotowaniem wyszła z cienia w którym zostawił ich dawny przewodnik i zostawiając Ricona z tyłu, ruszyła ku swej wypatrzonej ofierze z zamiarem wlania mu w umysł trochę jadu słodkiego. Rodianin widząc, że ktoś się do niego zbliża, przyjął pozycję zaledwie troszkę dumniejszą, jakby mając nadzieję, że dzięki temu jeszcze jego postawa wskaże, że jest strażnikiem, a nie tylko ubranie.
Niewiele musiał czekać, aby Lira się przed nim zatrzymała.

-Przepraszam bardzo, czy mógłby mi szanowny pan pomóc? - Mówiąc to uniosła rękę i dłoń skierowała ku bokowi swej odsłoniętej szyi. Zanim jednak owa znalazła swój cel, palce długie zatańczyły w powietrzu, gdy akurat mijały twarz kobiety w teatralnym geście. Moc zamrowiła ją ciepło, sięgając aż ku opuszkom i subtelnie sięgając ku strażnikowi. Delikatnie, niczym nici pajęczyny pragnące go sobą miękko otulić i zachęcić do rozmowy ze stojącą naprzeciw niego kobietą, której dłoń trafiła już na swoje miejsce. Dodatkowo głowę przy tym przechyliła i przeciągnęła się leniwie lśniąc białą skórą pomiędzy połami szaty i dekoltem tuniki znajdującej się pod spodem.

-Zgubiłam się najwyraźniej, tak duże to miasto się wydaje, a kluczenie wśród uliczek nie zachęca, oj nie. Czy mógłbyś mi wskazać drogę do domu senatora Dongo Ralimy? Byłabym.. cóż..
– Na chwilę uciekła swym wzrokiem w bok, a dłoń zręcznie przesunęła się ku jej twarz, aby kciukiem mogła musnąć dolną wargę. Zaraz też złociste tęczówki powróciły do rozmówcy – Wdzięczna.

Coś się w niej zdrowo zagotowało, kiedy takie gesty jej ciało wykonywało, a z ust takie słowa padały. Z jednej strony szczerze nie przepadała za tym, ale z drugiej zaś chciała w końcu znaleźć tego ich senatora. No i, sporo też ćwiczyła różnych sposobów na przekonywanie innych do swoich racji.
Idiotki pograć nie zaszkodzi.
Raz.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 07-01-2010, 21:04   #58
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Ricon przeklął bezgłośnie, gdy próbował dojrzeć ich przewodnika sięgnął po moc, by go w niej wyczuć, lecz jego aura szybko rozproszyła sie w tłumie istot. Co zresztą by zrobił, gdyby jednak go odkrył, zacząłby go ścigać narażając się na zwrócenie na siebie uwagi? Pewno i tak oszust nie znał dokładnego adresu senatora i nie byłby w niczym przydatny, a jakoś odebranie mu pieniędzy nie tylko mijało się z celem, lecz w tych okolicznościach stawało się jednym z ich najmniejszych problemów, niewiele przed prysznicem i zmianą ubrań.
I tak jednak czuł pewna złość... Nie tyle na tubylca, ile na siebie samego. Nie spodziewał się tego, chociaż teraz wszystko wydawało się rażąco oczywiste i po prostu... było do przewidzenia. Zbyt łatwo uwierzył, że przypadkowy przechodzień, słysząc ich rozmowę, za "drobna opłatą" wskaże im drogę do senatora. Można było dać tylko zaliczkę przewodnikowi, lepiej zbadać jego intencje, ale koniec końców to wszystko jakoś po prostu nie zdołał wdroży, skupiając całą swa uwagę na śledzących ich rodianinach. Jeśli tak dalej pójdzie, to nigdy nie znajdą tego senatora...
Rycerz potrząsnął nagle głową. "Zachowuję się jak padawan."-skarcił się Nejl w myślach przerywając całe te bezowocne rozważania- " Rozczulam się nad tym co było, a nie skupiam się na tym co trzeba zrobić"- rozejrzał się jeszcze wokół, zauważając, że Shalulira zaczęła się oddalać. Szybko pojął jej intencje i ruszył za nią. "Albo ja, albo ona przejmuje inicjatywę... trzeba by zacząć w końcu współpracować"- przeleciało mu przez myśl, ale nic nie powiedział gdy zagadnęła do strażnika, a w mocy wyczuł te lekkie zawirowania.
Zaczął natomiast rozglądać się wokół, próbując ocenić szanse zgubienia dwójki rodian. Mógł chyba mocą odwrócić na chwilę ich uwagę, ale potrzebne było odpowiednie miejsce, gdzie szybko znikną z pola widzenia, a później będą w stanie szybko przemieścić się gdzie indziej. Mniejsze uliczki, rzędy straganów... Sięgnął również mocą by lepiej wysondować tą dwójkę. Mogło być to trudne na taką odległość i nie spodziewał się aż nad to nawału rewelacji na ich temat, ale może odkryje ich intencje, czy inne wskazówki, które nieco przybliżą ich tożsamość.
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 08-01-2010, 11:32   #59
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Tamir

Mijały godziny od czasu krótkiej rozmowy z Erą, ale nic się nie zmieniało. Pobity Tamir wciąż siedział w celi, ledwo mogąc się ruszyć. Czuł każdy kawałek swojego ciała. Najwidoczniej sam moment pastwienia się Korela był tym najprzyjemniejszym w jego torturach. Młodego Jedi powoli opuszczała nadzieja.

Jednak Shistavanen nie odwiedził go już i nie zaciągnął na kolejne "przesłuchanie". Nie pojawił się również Darc, którego jednak nieobecność nie zaskakiwała, skoro został wezwany do dowództwa. A może Korel również wybył z bazy, ponieważ Republika zyskała inicjatywę? Może flota wróciła i tym razem zwycięstwo należało do niej? Torn wiedział, że nie powinien robić sobie zbytnich nadziei, ale tylko one utrzymywały go przy życiu.

Jednak dlaczego nikt po niego nie przybywał? Czyżby uznali, że nie warto ryzykować dla jednego żołnierza? A może Erze nie udało się przekazać wiadomości? Najbardziej prawdopodobnym wydawało się, że nie mogą zlokalizować bazy droidów, a w takim wypadku pomoc nie przybędzie. A jeżeli dotrze tu front, to strażnicy albo wywiozą Jedi w głąb planety, albo zastrzelą na miejscu, a najprawdopodobniej uczyni to sam Korel, który nie odmówi sobie takiej przyjemności.

I właśnie wtedy obudził się sąsiad Tamira z celi obok. Również był ciężko pobity, ale nie aż tak jak młody rycerz. Jego prawdopodobnie Shistavanen nie miał za co nienawidzić.


Era

Dziewczyna nie uzyskała pewności, czy mistrz Kota z pewnością zareaguje. Nie znała go za dobrze, ale nie wydawał jej się chętny do pomocy. Nie chciała nawet dopuścić do siebie myśli, że w tej chwili najważniejszym jest wygranie bitwy, a ratowanie pojedynczego podwładnego może okazać się tylko stratą czasu i żołnierzy. Tym bardziej, że był to Jedi, który znał cenę ryzyka i musiał być gotowy do poświęcenia. Co więcej, nikt nie znał miejsca pobytu Tamira. Wiedziano tylko, że znajduje się gdzieś za liniami wroga, a więc jedynym wyjściem pozostawał rajd małej grupki. Tylko gdzie dokładnie uderzyć?

Czy jednak te wszystkie przeciwności losu powinny powstrzymać prawdziwego Stróża Pokoju? Era z całą stanowczością była gotowa głosić przekonania, że nie. Generał musiał zrobić wszystko, co było w jego mocy, bez względu na trudności jakie stawiało przed nim to zadanie. Klony prawdopodobnie nazwały by taki sposób myślenia "tajoną niesubordynacją".

D'an otrząsnęła się z chwilowego zamyślenia, w które wprowadziła ją rozmowa z mistrzem, chociaż ta przechodziła przez ręce szyfrantów. Postanowiła, że zrobi wszystko, by ktoś pomógł Tarnowi. Przecież on żył. Cierpiał i z każdą minutą zmniejszała się jego szansa na przetrwanie. Coś trzeba było zrobić.

- Jaki jest stan wioski i szpitala? - zapytała komandora, by odgonić od siebie ponure myśli.

- Nie najgorszy, sir. Oberwaliśmy całkiem nieźle i właściwie każdy budynek jest podziurawiony, ale straty są o wiele mniejsze od przewidywanych. Straciliśmy 52 żołnierzy, w tym 13 rannych przebywających wtedy w szpitalu i trójkę sanitariuszy. 37 odniosło rany w wyniku ostrzału, dwóch poważne i raczej nie ma dla nich większej nadziei. O losie czwórki klonów nic nie wiemy, ale w takim przypadku możemy przypuścić, że zginęli - surowo ocenił AD-7453. Krótko, po wojskowemu, zdawałoby się bez żadnych uczuć, potrafił mówić o straconych podwładnych. Jakby uważał, że oni i tak są spisani na straty, a śmierć jest tylko kwestią czasu.


Shalulira

Rodianin nie wyglądał na chętnego do współpracy. Raczej na kogoś kto najchętniej przeszkodziłby w czyiś poczynaniach, chociażby dla samej rozrywki. Rzeczywiście musiał być bardzo znudzony, gdyż tylko opierał się o ścianę jakiegoś budynku i nawet niespecjalnie rozglądał się naokoło. Początkowo nawet nie zauważył zbliżającej się do niego kobiety. Dopiero gdy stanęła przed nim, ten leniwie podniósł wzrok z ziemi, przy czym okiem znawcy ocenił, że stojąca przed nim dziewczyna może być warta wysiłku, jakim była rozmowa.

- Przepraszam bardzo, czy mógłby mi szanowny pan pomóc? - zapytała, przy czym wykonała dziwny gest ręką, który jednak po chwili wydał się milicjantowi naturalny jak słońce sunące po niebie.

Podstęp powiódł się. Rodianin w jednej chwili przestał wyglądać jak osoba, która ma w głębokim poważaniu całą Galaktykę i wszystko co się w niej dzieje. Prawdopodobnie nadal miał o niej podobne zdanie, ale teraz z tej wielkiej, smutnej szarości wysnuła się jedyna rzecz dla której warto było zadziałać. Albo przynajmniej ruszyć się z miejsca. Lira wyczuła to.

- Zgubiłam się najwyraźniej, tak duże to miasto się wydaje, a kluczenie wśród uliczek nie zachęca, oj nie. Czy mógłbyś mi wskazać drogę do domu senatora Dongo Ralimy? Byłabym.. cóż... Wdzięczna - Jedi kontynuowała swój spektakl, który na prostym Gurlthonie, bo takie nosił imię, robił piorunujące wrażenie. Dziewczyna wiedziała, że chociażby poprosiła o wskazanie drogi do zupełnie innego miasta, przygłupi Rodianin był gotowy pokazać osobiście drogę i jeszcze zapłacić za transport, chociaż było wątpliwym czy byłoby go na niego stać. Niestety w całym planie pojawił się maleńki, ale dość ważny, szkopuł.

- Gurlthon bardzo żałuje, ale niestety nie zna nazwisk wszystkich bogaczy w tej dzielnicy - odpowiedział smutno. - Niech ich wszystkich licho - dodał pół-szeptem, sam do siebie. Shalulira traciła już powoli nadzieję, że ten senator w ogóle istnieje. Jej zawód odznaczył się lekkim zmartwieniem na twarzy, co jednak ożywiło szare komórki Gurlthona.

- Ale zaraz, panienko. Gurlthon coś za chwilę na to poradzi - Rodianon sięgnął po komunikator i powiedział po rodiańsku. - Gurlthon do centrali, Gurlthon do centrali, odbiór.

Jedi nie miała zielonego pojęcia o treści rozmowy, ale wyczuwała, że Rodianin nie ma złych intencji wobec niej. Strażnik tymczasem otrzymał wiadomość, której Qua'ire również nie zrozumiała:

- Gurlthon, ty kretynie! Używaj pseudonimów! Jesteś Ameba-2!

- Gurlthon nie ma na to teraz czasu. Podaj Gurlthonowi adres senatora... Jakiego? - zwrócił się do Liry.

- Dongo Ralimy - przypomniała.

- Ach, tak. Dongo Ralimy.

- Zwariowałeś? Nie możemy podawać żadnych adresów, tym bardziej przez urządzenia komunikacyjne, ktoś mógłby...

- Słuchaj, kretyn! Gurlthon ma tu bardzo ważną delegację. Zagubioną delegację, która chce dotrzeć do senatora. To może być polityczny skandal - mrugnął okiem do dziewczyny na znak, że jego bardzo "pomysłowy" wybieg za chwilę przyniesie rezultaty. I chociaż Jedi nie rozumiała za wiele z rozmowy, wyczuwała, że Rodianin jest bardzo z siebie zadowolony.

- Bardzo ważną, mówisz? Eee... No dobra. Poczekaj chwilę - długo jednak czekać nie trzeba było. - Senator mieszka teraz na Alei Bufforna Potężnego 14.

- Widzisz? Gurlthon ma łeb - milicjant zwrócił się do dziewczyny. - Za chwilę zaprowadzi cię do twojego senatora - rzekł z czymś na twarzy, co musiało być szerokim uśmiechem.


Nejl

Młody rycerz skoncentrował się. Nie ulegało już wątpliwości, że dwójka Rodian podąża za nimi. Należało jednak dowiedzieć się z jakiego powodu. Dlatego, gdy Lira ruszyła wdrążać swój plan w życie, Nejl postanowił przyjrzeć się bliżej ich ogonowi.

Starał się wyodrębnić poszczególne odczucia, spośród nawały myśli, jakich obu nawiedzały. Z pewnością byli o wiele bardziej inteligentni niż głupawy strażnik, z którym dyskutowała Shalulira. Po krótkim czasie penetracji, w trakcie którego do uszu Jedi dochodziły jakieś krzyki po rodiańsku z kierunku, w którym udała się jego towarzyszka, pogłębił odrobinę wiedzę na temat domniemanych przeciwników.

Wyczuł ogromny nakład podejrzeń i ciekawości, co jednak nie mogło dziwić, skoro błękitna parka wciąż ich obserwuje. Oboje byli również bardzo czymś zmartwieni. Ich myśli krążyły wokół kogoś lub czegoś bardzo im bliskiego, co uważali za niemal stracone. Dodatkowo jeden z nich skrywał nienawiść do dwójki rycerzy.


* * * * *

Rahm Kota miał twardy orzech do zgryzienia. Od prawie doby dowodził pełnym legionem, dwoma regimentami i jednostkami pomocniczymi. W sumie pod jego rozkazami znajdowało się niemal czternaście i pół tysiąca żołnierzy. Nie była to jednak armia, jaką Republika powinna posiadać. Według świeżo upieczonego generała, o pokój w Galaktyce powinno walczyć wojsko zwyczajnych ludzi, a nie zaprogramowanych klonów łowcy głów, w dodatku Mandalorianina. Zdecydowanie nie podobała mu się zaistniała sytuacja. Wystarczy jeden maleńki, wręcz niewykrywalny, błąd w ich edukacji, lub co gorsza celowe działanie sabotażysty, a może dojść do katastrofy. Oto pewnego dnia może okazać się, że po pokonaniu Separatystów, wielka, obyta w bojach, armia zawodowych żołnierzy obróci się przeciwko Republice. I co wtedy zrobi Senat? Przeciwstawi jej Zakon? Ale czy kilka tysięcy Jedi może stawić czoła wojsku liczącemu 30 milionów?

Jeszcze przed wyruszeniem na Elom starał się przedyskutować ten problem z mistrzem Windu, ale ten zdawał się zamykać w sobie po tym co stało się na Geonosis. Kota, który zawsze uważał właśnie jego za najwybitniejszy umysł w Radzie, zrezygnował z prób przekonania innych mistrzów. Wyruszył wraz z armią T'ry Saa i miał nadzieję, że to on jest w błędzie. Powierzono mu stanowisko zastępcy pani generał i jako taki miał koordynować działania wojsk lądowych, którymi dowodził mistrz Glaive. Jednak sytuacja na planecie wymusiła, by Glaive udał się na front, a w sztabie został właśnie Kota. Dobrze, że w armii byli jeszcze Jedi.

Mimo straty ważnego miejsca, jakim było wzgórze ZX11 i przerwaniu szyków klonów w kilku miejscach, jakoś udało się umocnić obronę i przed zmrokiem, pierwszego dnia walk, mały korpus Koty okopał się, a podstawę linii obrony stanowiła rzeka na południu. Strzegła jej Zule Xiss, padawanka Glaive'a, wraz z 33 Regimentem, stawiając dzielny opór wrogowi o sile zbliżonej do dwóch republikańskich Legionów.

Glaive tymczasem walczył na północny, a pod swoimi rozkazami miał trzy regimenty, czyli blisko połowę sił Koty. A i te siły zdawały się niewystarczające do odpierania ataków droidów. Gdyby nie wsparcie myśliwców, prawdopodobnie obrona by się załamała i Konfederacja zakończyłaby bitwę swoim zwycięstwem. Na szczęście stało się inaczej i siły Separatystów doznały sporego uszczerbku w tamtym rejonie. Teraz Glaive mógł spokojnie wracać i objąć z powrotem dowodzenie całością sił.

Tymczasem młoda Jedi Era D'an zajęła maleńką wioskę, która miała zostać jednym ze szpitali polowych, łatwo dostępnym z wielu odcinków frontu. Los chciał, że przez stratę ZX11 wróg zagroził jej bezpośrednio i 31 Regiment zamiast ruszyć do przodu musiał się okopać. Dowództwo zostało powierzone właśnie młodej Erze, ale zanim doszło do spodziewanego ataku, z pomocą ruszyła flota.

Kotę martwił natomiast brak wieści o 30 Regimencie, dowodzonym przez innego młodego rycerza, Tamira Tarna. To właśnie ta jednostka miała zająć ZX11 i je bronić. Jasnym było, że im się to nie udało, ale brak jakichkolwiek wiadomości wskazywał, że musieli zostać rozbici i teraz kilkuosobowe grupki wałęsają się na tyłach armii droidów, szukając drogi powrotu, a najczęściej znajdując śmierć lub niewolę. Rahm Kota, który bardzo przeżył stratę ponad dwustu Jedi na Geonosis, chociaż nie był tam osobiście, musiał teraz przeboleć stratę własnego podkomendnego.

I właśnie wtedy jeden z klonów, przydzielonych do pracy w sztabie, oznajmił, że 31 Regiment wzywa główne dowództwo armii. Było to oczywiste pominięcie drogi służbowej, czyli w tym przypadku dowództwa wojsk lądowych. Mistrz zareagował błyskawicznie. Okazało się, że to młoda D'an ma jakieś szczątkowe informacje o Tarnie. Niestety niewiele one dawały, więc generał nakazał jej powrót do obowiązków.

Ponieważ sytuacja na Elomie nieco się uspokoiła, a żołnierze pierwszej fali wraz z uzupełnieniami szykowali się do kontrofensywy, którą jednak zajmie się już Glaive, Kota mógł zająć się inną sprawą. Na początek zwrócił uwagę na sytuację w przestrzeni powietrznej planety. Okazało się, że myśliwce V-19 starły na proch Vulture'y i teraz dominują, przynajmniej do czasu nadesłania posiłków blaszaków, z innych rejonów Elomu. Ale klony również zwiększały swoją liczbę z godziny na godzinę. Gdy więc Kota upewnił się, że Republika ma pewną przewagę, nie wahał się długo. Nakazał rozpoczęcie poszukiwań baz lotniczych wroga, ze szczególnym uwzględnieniem północnego rejonu. To tamtędy miało pójść wielkie kontruderzenie, więc naturalnym ruchem wydawała się chęć przetrzebienia szeregów wrogiego lotnictwa. A, że przy okazji może trafić na trop zaginionego Jedi...
 
Col Frost jest offline  
Stary 11-01-2010, 20:20   #60
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Jedi odetchnęła głęboko czując jak zalewają ją fale pulsującego w boku i kolanie bólu. Napięcie powoli opadało zastępowane przez przygnębienie i frustrację. Czy Kota naprawdę mógłby od tak zignorować całą sprawę? Reakcja należała do jego obowiązków. I tu zaczynały się schody gdyż każdy inaczej pojmował słowo obowiązek. Jaka była definicja Generała Śmieszna Broda? Odpowiedzi nie znalazłaby pewnie nawet w świątynnej bibliotece.
Kontynuuj swoje zadanie. Choć nie pałała sympatią do autora tych słów była to jakaś sugestia.
Walcząc z narastającym zmęczeniem Era podreptała do komandora.
- Jaki jest stan wioski i szpitala?
- Nie najgorszy, sir. Oberwaliśmy całkiem nieźle i właściwie każdy budynek jest podziurawiony, ale straty są o wiele mniejsze od przewidywanych. Straciliśmy 52 żołnierzy, w tym 13 rannych przebywających wtedy w szpitalu i trójkę sanitariuszy. – odpowiedział klon, cóż skoro to było dla niego dobrze nie należał do wymagających. - 37 odniosło rany w wyniku ostrzału, dwóch poważne i raczej nie ma dla nich większej nadziei. O losie czwórki klonów nic nie wiemy, ale w takim przypadku możemy przypuścić, że zginęli.
Słuchała sprawozdania z lekko uniesionymi brwiami. Czyżby AD-7453 miał dusze marudy?
- Zawsze z pana komandora taki optymista? – spytała rozmasowując obolałe ramiona. - W razie zmiany sytuacji proszę mnie informować będę w szpitalu.


***

Caprice zawsze mawiała, że nie można zadbać o nikogo jeśli się nie zadba o siebie samego. Tak więc zaraz po zawleczeniu się przez dziedziniec do szpitala i rozkazaniu personelowi by przygotował blok operacyjny zajęła się własnymi ranami.
Błyskawiczny zimny prysznic pozwolił w pełni oszacować ich skalę. Drobne oparzenia i smugi po zadraśnięciach pokrywały ciało dziewczyny jak prążki futro togorianina. Poza uciążliwym pieczeniem nie przedstawiały wielkiego zagrożenia. Bok piekł i rwał utrudniając ruchy i oddychanie, poszarpane i nadpalone laserową wiązką mięśnie nie irytowały jednak nawet w połowie tak jak kolano. Tępy ból przy każdym kolejnym kroku sprawiał, że właściwe wlekła za sobą lewą nogę zamiast na niej stawać. Ograniczenie ruchu mogło się w tych warunkach okazać katastrofalne.
Jednak fizyczne uszkodzenia nie mogły się nawet równać z duchową demolką Ery. Gdy stała oparta o ściankę prysznica galopujące myśli niemal rozsadzały jej głowę.
Nie była na to gotowa. Nic czego doświadczyła nie przygotowało dziewczyny na to czego była świadkiem. Jednak to nie stanowiło usprawiedliwienia. Miała obowiązki, zadanie do wykonania i musiała mu podołać. Caprice uczyła ją by zawsze szła do przodu z wysoko uniesioną głową, pokonywała przeciwności, uczyła się ze swych porażek tak by je przezwyciężyć, nie zatrzymywała się nawet na chwile przed ukończeniem zadania.
Tymczasem trzęsąca się pod strugami zimnej wody dziewczyna czuła się osaczona. Nie rozumiała tego co się wokół niej dzieje i nie wiedziała czy chce zrozumieć.
Tam gdzieś za linią wroga był ktoś komu obiecała pomoc. Zrobiła to bez zastanowienia i chwili wahania bo wierzyła, że tak trzeba i ponieważ tego potrzebował. A teraz całą sprawa zawisła gdzieś w przestrzeni. Kota nie odmówił pomocy ale też nic nie powiedział. Gdzieś głęboko miała poczucie, że powinna go mocniej przycisnąć, zapytać, kłócić się. Z drugiej strony mistrz jeszcze nie zasłużył sobie na aż tak bezczelny brak zaufania. Może jednak zamierzał coś zrobić tyle, że nie uznał za stosowne jej o tym poinformować? Tylko czemu miałby jej nie informować? Brak poszanowania dla cudzych nerwów? Typowo męska ignorancja w sprawie cudzych emocji? Sadystyczne zapędy? A może to ona była zbyt zmęczona i rozhisteryzowana ciężkim dniem? Wszystkie hipotezy były w jakimś stopniu prawdopodobne.
Ingresywne rozważania niestety ani nie uspokajały dziewczyny ani nie pomagały Tamirowi Tornowi.
A przecież to był tylko jeden z problemów, owszem ten najbardziej naglący ale nie jedyny. Szpital, dowództwo, klony. To wszystko były sprawy wyślizgujące się Erze z dłoni niezależnie od tego jak mocno usiłowała je chwycić.
Co teraz?
- Sir blok gotowy! – zawołał jeden z sanitariuszy przez drzwi.
- Idę! – sytuacja zdawała się rozwiązywać sama. Przynajmniej na razie.

***

Czterdzieści minut. Na tyle starczył zapał do skalpela. Potem było poczucie obowiązku które trzymało Erę w pionie przez kolejne pół godziny. Gdy i ono wyciekło pomiędzy kolejnym oddechem który posyłał falę bólu wzdłuż całego boku dziewczyny została dyscyplina. Tej starczyło na całe dwie godziny krojenia, kauteryzowania, podwiązywania, rekonstruowania. A gdy w końcu ciepła krew spływająca po rękawiczkach, duszący fetor wnętrzności pomieszany z wonią alkoholu i gorąco reflektorów wytopiły i ją została tylko wytrwałość. Zawzięty upór który kazał trzymać się w pionie nawet gdy przestałą już rozpoznawać kiedy zmieniał się pacjent.
Kandydatów pod nóż było przynajmniej kilkunastu. Ci którzy wcześniej mogli czekać teraz nie mieli już nic do stracenia, zaś sama Era straciła nadzieję widząc co przysłano im w transporcie.
Nie żeby leki nie były przydatne, tak samo jak i opatrunki z bactą, woreczki na krew czy łaty. Jednak bez pola antyseptycznego czy respiratora w praktyce niewiele mogła zrobić. Ktokolwiek zarządzał zaopatrzeniem niewiele wiedział o funkcjonowaniu szpitali.
Jednak na razie nie mogła nic z tym zrobić. Pozostawał tylko pot i krew. Czuła się bardziej jak rzeźnik niż lekarz.

***

Gwar panujący w korytarzu przetaczał się przez czaszkę Ery. Coraz trudniej było skupić wzrok na prowizorycznym planie budynku. Słuchała sprawozdania kapitana dowodzącego kompanią medyczną. Numer gdzieś jej uciekł jednak zaczynała już rozpoznawać klona i cenić go za rzeczowe i praktyczne podejście do problemu.
- Dobrze, krew i leki będziemy składować w piwnicy tam jest chłodniej – poleciła usiłując skupić się na rozmieszczeniu zapasów i rannych. Co nie przychodziło łatwo gdy od środka rozsadza cię zmęczenie, wściekłość i niepokój.
- A kostnica?
- Zwłoki powinny na razie zmieścić się w przybudówce. Jutro rano pomyślimy o tym by zacząć ich grzebać. – przesunęła spojrzeniem po zarysie budowli. - Potrzeba nam więcej miejsca na dla chirurgii. W pooperacyjnej już i tak jest tłok.
łózka, ranni. Jak najbardziej realni i zajmujący odciągali myśli dziewczyny od nieprzyjemnych torów. Gdy tylko wyczłapała z sali operacyjnej udała się z powrotem do sztabu by po raz drugi wywołać Kotę i dowiedzieć się czy raczył się łaskawie zająć sprawą Torna. Niestety jedyną osobą która odpowiedziała na wezwanie to Glaive który mógł jej potwierdzić co najwyżej wszechobecną władzę chaosu na Elomie. Niezależnie o co pytała, Tamira, dostawy leków, rannych czy stan frontu nikt nic nie wiedział, nic nie rozumiał i sugerował powrót do obowiązków.
Tak więc wróciła zostawiając szyfranta z poleceniem cogodzinnego wywoływania mistrza Koty z zapytaniem o zaginionego Jedi.
- Nie wszyscy przeżyją. – stwierdził kapitan ściągając Erę w ramiona rzeczywistości.
Skrzywiła się nieznacznie. Jakbym tego nie wiedziała. Przez chwilę spoglądała w ciemne oczy klona nim westchnęła. Nawet przeklinać już się jej nie chciało.
- Owszem ale będą inni – odparła w końcu. Po obchodzie nie miała co do tego wątpliwości. Dostawa leków dawała pewną szansę jednak nie miała złudzeń, nie na wszystkich podziałają.
- Wydeleguje grupę do wysprzątania jeszcze dwóch sal.
- Dobrze, trzeba zdezynfekować te już zajęte i posegregować stabilnych według typu obrażeń. Proszę uczulić personel na zakażenia, na razie panujemy and sytuacją ale wciąż wisi nad nami epidemia sepsy. – wyprostowała się krzywiąc na pulsujący w kolenie i boku ból. - Rozejrzę się po pooperacyjnej. W razie nagłych przypadków proszę mnie ściągać.
Obróciła się powoli tylko po to by zobaczyć kolejnego klona w pancerzu z czerwonymi znakami. Stał tam trzymając w ręku zwitek jednorazowych racji żywnościowych.
- Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. – westchnęła przeczesując włosy- BH-8426 pan nie ma lepszych rzeczy do roboty? Każdy szeregowiec może rozdzielać racje.
- A pani jada cokolwiek jeśli ktoś tego pani nie przyniesie?
Oho, czyżby ktoś wreszcie gubił ten wszyty w kręgosłup kij? pomyślała uśmiechając się zaczepnie.
- Nie. Jedi odżywiają się poprzez Moc. Zakon to niedochodowa organizacja, za co mieliby nas wyżywić? Już ledwo im starcza na te szorstkie, wytarte szlafroki w które większość się ubiera – odparła lekko przysiadając na jednym z parapetów u szczytu schodów. Odpakowała zębami folie patrząc na kręcące się w wielkim holu klony.
Milczek przystanął obok przyglądając się jej w milczeniu. Ni to czekał na coś ni stał na straży.
- Czym właściwe przywieźli zaopatrzenie? - spytała po kilku solidnych kęsach. Jedzenie było bez smaku, jednak nie o smak tutaj chodziło tylko o aminokwasy egzogenne i glukozę. - Kanonierka, odleciała zaraz po rozładunku.
- Czyli transport działa?
- Tak. Potrzebny pani?
Milczała patrząc na biegające na krążących sanitariuszy. Nieobecność Koty mogła sugerować że wziął się do roboty. Pytanie czy pracował nad tym czym chciała by się zajął.
- Komandor Tamir Torn został pojmamy i jest torturowany przez wroga. Zaginął gdzieś na północ od nas za linią wroga. Jesteśmy najbliżej jeśli ktoś mógłby się do niego dostać...
Klon zesztywniał, przez Moc czuła jak spina się w sobie.
- Proszę wydać rozkaz sir.
Spojrzała na twarz kapitana. Dlaczego tak trudno było ich odczytać w Mocy? Przynajmniej jego. Umiała wyczuć ogólne intencje, uchwycić zarys emocji ale za nic nie umiała się wgryźć głębiej. Może to kwestia szkolenia, a może samego Milczka, wydawał się być taki odległy. Tak jakby jego umysł unosił się gdzieś w oddali. Musila się gapić wyjątkowo długo gdyż poruszył się nerwowo.
- Sir?
- Helio. – powiedziała z delikatnym uśmiechem.
- Słucham sir? – klon rozluźnił się i spiął jednocześnie. Tak jakby to co go niepokoiło zostało odstuknięte za to pojawiło się coś nowego.
- Ja pana kapitana ostrzegałam, było wymyślić samemu. Helio. Jak się panu podoba? – stwierdziła opierając się o zabite deskami okno.
- Chyba w porządku sir. – Nie wydawał się być niezadowolony jednak trochę niepewny. - Czy to coś znaczy?
- Tak.
- Co?
- To jest opowieść na inną okazję – odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem. Dla niej kapitan zawsze miał w jakimś stopniu pozostać Milczkiem, jednak za nic by go takim przezwiskiem nie pokarała. To imię wydawało się być właściwe.
- A sprawa komandora Torna też jest na inną okazję? – spytał ostrożnie Helio.
Westchnęła zamykając na chwilę oczy, aż zdziwiła się jak nieludzkiego wysiłku potrzebowała by je ponownie otworzyć.
- Wiem, mam wydać rozkaz. I wydałbym go gdybym widziała możliwość skutecznego wykonania tej misji. – podkurczyła zdrowe kolano opierając na nim brodę. Klony - białe mrówki krążące miedzy pełnymi rannych salami rozmywały się jej przed oczami. - Mamy za mało ludzi, za słabe uzbrojenie, brak dostępu do map, możliwości skanowania terenu z orbity... i tam jest dwóch wrażliwych na Moc a ja z tą nogą...
Zamilkła na chwile przenosząc wzrok na klona. Stał bliżej więc łatwiej było skupić na nim wzrok.
- Obiecałam mu pomóc. Nie mogę tej sprawy tak zostawić. Ale opuścić swojego posterunku też nie mogę. – uśmiechnęła się sucho. - A najśmieszniejsze jest to, że pierwsza jaka wpoiła mi mistrzyni brzmi „Nie ma nie mogę”.
Przez chwile milczeli.
- Czy mogę mówić szczerze sir? – spytał w pewnej chwili Milczek.
- Zawsze. – odpowiedziała.
- Powinna pani iść spać.
Roześmiała się cicho. Pan kapitan naprawdę zaczyna się rozkręcać.
- Sir minęła ponad doba od zrzutu Jest pani zmęczona.
- I nie myślę logicznie?
- Tego nie powiedziałem. Ale na pewno łatwiej będzie pani podjąć decyzję po kilku godzinach snu.
Tylko czy Tamir ma te kilka godzin? Zastawiała się. Z drugiej strony on ma racje w tym stanie nie możesz pomóc nikomu.
Westchnęła ciężko przeczesując palcami czarne włosy.
- Sześć godzin. W razie kryzysu, nagłego pogorszenia stanu któregoś pacjenta, wieści o Tamirze Tornie budzić – powiedziała po czym uśmiechnęła się łagodnie. - Zadowolony?
- Nie potrzebuje pani więcej niż sześć godzin?
- Wtedy musiałbyś mnie nie budzić do końca wojny.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 13-01-2010 o 16:57.
Lirymoor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172