| Stał spokojnie, jak marmurowy posąg, wyprostowany i dumny, z mieczem swobodnie opuszczonym w dół. Z koniuszka ostrego metalu spływały wolno krople kolorowej cieczy, wypalonej i pochodzącej z przynajmniej kilku różnych istot. Napis na ostrzu poruszał się i zmieniał, a każdy Gith mógłby momentami ułożyć z niego sensowne słowa. Jakby któryś patrzył, rzecz jasna, bo to nie miecz był tu główną atrakcją, a satyr - nie satyr, przed którego obliczem stali i kłócili się przedstawiciele sprawiedliwości. Czym była sprawiedliwość? Który to już raz można było zadawać sobie to pytanie. Garl'kazz nie uważał sądów za konieczne, gdy wina była oczywista, a kara jasna dla wszystkich. Niech odejdą w Labirynty wszyscy ci, którzy tego nie dostrzegali. Kłócono się jednak, gdyż światłe umysły miało niewielu, a ich ograniczenia zlewały się z określeniami. Twardogłowi, którzy przeszliby wszystkie światy w poszukiwaniu sądu, niż sami wydali wyrok. Zdolnością myślenia nie obdarzono wszystkich i githzerai popierał ten wybór. Życie było mniej chaotyczne, czasami. Wielu wystarczało robienie tego, co im powiedziano.
Powoli obrócił głowę w bok, pierwszy raz od długiej chwili wykonując jakikolwiek ruch. Brakowało tylko sypiących się małych kamyczków, jak to by było przy monumencie z kamienia, który nagle postanowił zmienić pozycję. Urwisko zbliżało się niezwykle szybko, z czego część się cieszyła, część nie zauważała, a reszta czym prędzej próbowała znaleźć się na dole. Sprawiedliwość regulowała chaos, który ogarniał wszystko, gdy tylko brakło tej pierwszej, lub przynajmniej spóźniała się. Githzerai nie miał zamiaru występować z czymś jawnie sprzeciwiającym się temu, co frakcje ustaliły w Sigil. Wiedział, że im dalej od serca, tym łatwiej o zmiany, zwłaszcza takie, których nikt by nie chciał. Cofnął się kilka kroków, zostając za mówiącymi i na szeroko rozstawionych nogach zachowując równowagę. Dworek zwariował doszczętnie, biegnąc prosto ku zgubie. -Garl?
Poczuł jej delikatny dotyk na swoim ramieniu, gdy zbliżyła się bezszelestnie. Krwawiła, ale tylko lekko. Wokół połyskiwało jakieś zaklęcie. Skinął głową bardzo powoli. -Skacz, Kinnokk. Dogonię cię.
-Nie ociągaj się, możecie to dokończyć na dole, jeśli musicie!
Nie była tak opanowana jak on, ale skoczyła, rozpędzając się szybko. Przez chwilę leciała szybko w dół, potem zwolniła zupełnie nagle. Cichy szept Garl'kazza nie był kierowany do nikogo. -Taki właśnie mam zamiar...
Szybki ruch oczyścił ostrze z resztek krwi. Kolejny i zanurzyło się w pochwie, chowając do końca i nie pozwalając już nikomu odczytać magicznych słów. Łaskobójca był opanowany, zawsze był opanowany. Ale teraz nie mogli już czekać, a on sam ruszył zanim jeszcze i pozostali na to wpadli. Ruszył biegiem, wprost na Sylena, który wcale Sylenem mógł nie być. I już wtedy przywołał swoją moc. Głuche uderzenie niewidocznego pioruna uderzyło dopplera z całą siłą, podbijając go do góry. I zanim jeszcze spadł, uderzyło drugie, poparte stopami Garl'kazza, który rzucił się na wprost, kopiąc z całej siły. Jak szmaciana lalka, uderzony, chociaż na dobrą sprawę nie zraniony satyr, przeleciał nad balustradą i runął w dół. Githzerai wątpił, by to oznaczało jego śmierć i nie taki miał zamiar. Odwrócił się do pozostałych. -Dokończymy na dole.
I pognał w bok, wyskakując przez barierkę i z pewną rozkoszą przyjmując podmuchy i świst wiatru, gdy spadał w dół. Dworek już się oddalił, więc Kinnokk musiała wylądować gdzieś znacznie bliżej, wiedział jednak że ją znajdzie. Przywołał moc w połowie drogi, a jego lot zamienił się w swobodne opadanie. Nie wszystkim uda się to przeżyć, ale takie były prawa losu i natury. Nawet jakby chciał, pomóc nikomu tam na górze nie mógł. Czas odnaleźć krewniaczkę i satyra, którego nie wątpił, że pozna. Sprawiedliwości musiało stać się zadość. |