Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2009, 16:47   #661
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Może;
- Witaj, kimkolwiek jesteś!
Wojownik spojrzał na ciebie niepewnym wzrokiem.
- Nie obawiaj się, nie mam złych zamiarów i... poczekaj, zaraz wracam. Flafie, zajmij się raną pana.
Flafie z szerokim uśmieszkiem sięgnęła do rękawa i wydobyła nowiutki lizaczek. Zignorowałeś fakt, że wojownik w panice podjął nieudane próby ucieczki na drzewo przed Flafie, musiałeś iść. Kiedy wojownik któryś już raz zsunął się po pniu, Flafie dopadła go ostatecznie. Uspokajająco poklepała go łapką po głowie, w skupieniu powymachiwała lizaczkiem jak magiczną różdżką i na koniec ‘zaklęcia’ stuknęła liczkiem w czubek głowy wojownika. Nic się jednak nie wydarzyło! Flafie ze zdumieniem spojrzała na lizaczek, sprawdziła wybity na patyczku rok produkcji, powymachiwała znowu i stuknęła wojownika w głowę. Nic. Flafie zmarszczyła wściekle twarz [eh] i uparcie zaczęła stukać lizaczkiem o łeb wojownika z wybałuszonymi oczami, aż mężczyzna z jękiem skulił się, zasłaniając głowę ramionami i skamląc;
- Poddaję się!!!
Skonsternowana Flafie spojrzała znów na swój lizaczek i bezradnie podrapała się łapką po łysym czółku, nie mogąc skumać czemu zaklęcie nie działa. Obejrzała się tam gdzie stał jej Pan, wskazując z łezkami w oczkach lizaczek, ale Może już nie mógł tego zobaczyć, dawno temu się teleportował.

* * *
Wrzuta.pl - night wish - end of all hope

Ostrze Samaela wbiło się w lewą łopatkę atakującej kociej Bestii i rozdarło koci bok. Bestia z rykiem bólu i wściekłości zataczając się odskoczyła w bok. Drow zbity z tropu takim obrotem spraw i wymianą zdań Szamil-Nizzre przystopował nieco, okrążając czujnie swój cel. Drowy aczkolwiek nie należą do istot chętnie rozmawiających podczas walki. Samael wcale nie zbierał się do odejścia. Po słowach elfki pokręcił przecząco głową.
- Og'elend! Wael! – wrzasnęła wściekle Nizzre.
Drow ożywił się słysząc te pokrzepiające słowa z jej ust. Samael pokręcił zrezygnowany głową i postąpił krok do przodu. Nie stał w pozycji szermierczej, a broń miał schowaną. Nizzre stojąc obok Fufiego wstrzymała oddech, stała wciąż z wyciągniętymi szponami bransolet. Nie zwykła atakować kogoś bez broni. Samael szedł w kierunku Nizzre, czujny i gotowy, a drow szedł obok, nieco wyprzedzając pólefla, idąc bokiem, odgradzając się od wroga ranną Bestią. Czuł, że schowanie broni nie było aktem pokoju, znał na pamięć tak tanie sztuczki. Zastanawiał się pilnie jak nie doprowadzić do kolejnej dysputy elfka-półefl, co by się ona przypadkiem rozejmem nie zakończyła. Starając się wyglądać przekonująco krzyknął w złości i panice:
- Uk orn kl'ae renor quortek! Orn elgg udossa jal! Zotreth!!! – to ostatnie słowo wycedził już przez zęby, rzucając się na Szamila z sejmitarami.
Czas jakby się zatrzymał, Nizzre była jakby nieobecna. I potem nagle, pod wpływem impulsu, zacisnęła pięści, uniosła prawe ramię i rzuciła się do ataku. Sparaliżowana noga i niefortunne cięcie o sekundę za późno dały Szamilowi czas na wykonanie mistrzowskiego uniku. Nizzre straciła równowagę i upadła na spopieloną ziemię. W tej samej niemal chwili drowie sejmitary cięły równymi, pełnymi ciosami, jeden z chrzęstem chlasnął plecy półefla, drugi z przeciwnej strony rozciął lewy bok nad udem. Szamil nie zdążył jednak poczuć bólu, gdyż ogłuszyło go zderzenie z gigantycznym, zjeżonym pająkiem.

3.Acanthoscuria geniculata by ~Bullter on deviantART

Samael otworzył oczy; leżał na ziemi, cały zakrwawiony, a nad nim błyszczały dwa wielkie pajęcze kły. Widział z tej pozycji nogi drowa, migające w tę i we wte między rozstawionymi na kształt klatki wokół Szamila odnóżami pająka.
- Kill him! – syczał drow, szukając nerwowo dogodnego dostępu swych sejmitarów do rozłożonego pod pająkiem półefla.
- No, let him live! – jęknęła Nizzre, zbierając się z ziemi.
- What for?! He`s an enemy! – warknął mroczny elf.
- No, don`t! – Nizzre wstała i chwyciła drowa za ramię.
- Ori'gato alu! – syknął wyrywając się jej.

* * *

- Przygotuj się na małą przejażdżkę.
No i ork powędrował w górę niczym prima balerina za sprawą silnych demonicznych ramion. Kiedy jednak Może miał puścić orka, poczuł, że coś jest stanowczo nie tak...
- Co żesz do stu piorunów...!? – Deen, opancerzony w swoją zbroje z trudem zadarł głowę by zaznać widoku zatrważającego.
Z nieba zwalił się gigantyczny zielony wojownik w czerwonych szpileczkach bez obcasów. Mina Deena wyrażała jedno wielkie „WTF?!?!?!” i wizję przeistoczenia rycerza w zgniecioną puszkę z czerwoną papką wewnątrz. Deen zacisnął zęby i niewiele myśląc w panice rzucił się w bok. Padł na ziemię, kiedy ork z hukiem wylądował tam gdzie przed momentem stał rycerz, a wstrząs jaki targnął ziemią podrzucił wszystkich na polu walki kilkanaście centymetrów w górę.

Może zdołał w bezpieczny sposób spuścić ładunek, a potem... potem stało się coś zaskakującego i niefajnego. Teleportacja na górę i z powrotem niespodziewanie nawaliła. Urwała się w połowie, jakby ktoś przeciął przepływ energii umożliwiający nią. Ork poleciał w dół i udanie, kontrolowanie, z gracją i runął na swego wroga, podczas gdy sekundę później, zdecydowanie niekontrolowanie, bez gracji i z jeszcze większym hukiem Może runął na glebę na ziemię! Plasnął z niebios niemal na elfickiego szczupaka, padając jak długi! [wszyscy wybałuszyli gały] Może zbierając się z ziemi ze zgrozą odkrył, że teleportacja, od wieków tak banalna, nagle stała się zupełnie niemożliwa! Oczywiście plan zabrania maga na wycieczkę wziął w łeb w tym momencie...
- Witamy w Żmijowym Lesie – uśmiechnął się paskudnie Gatenowhere.
Może szybko stanął na nogi, pojął jednak, że Stwórca znalazł sobie paskudny moment na takie sztuczki! Demon próbował przywołać swoją broń – zmaterializował ją z wielkim trudem, ale zdołał jej dobyć.
Walka rozpoczęła się. Na polanę wleciał dwarf Grundig, wymachując toporem i wrzeszcząc imiona swoich dziadów pradziadów. Za nim leciał Kall`eh powołując się w walce na święte gacie dziadka, za tymi dwoma krępymi czołgami biegła z kolei elfka Aria i wreszcie Nea z krótkim mieczem w ręku.

Ork jak orzeł spada na stado białych pardew, eeeeh znaczy nooooo powiedzmy khym. Więc jak orzeł spada na stado białych pardew, a one zbite przed nim w lękliwą kupę idą na łup drapieżnika, który rwie je pazurami i dziobem - tak ork wpadłszy w... eeeh znaczy... Deen podniósł się mozolnie, niedowierzając ze jeszcze żyje, ale jego mozolność nie zagrażała życiu rycerza albowiem ork po nieudanej akcji równie mozolnie zbierał do kupy nieszczęsne kończyny. Deen ryknął jak buhaj i wrzasnął:
- Tak kończyć winno wszystko co zielone z nieba spada!!!
Rzucił się na orka, szalał ze swym dwuręcznym mieczem. I nigdy trąba powietrzna nie czyni takich spustoszeń w młodym i gęstym lesie, jakie on czynił. Straszny był: postać jego przybrała nieczłowiecze wymiary; a miecz troił się w ręku rycerza. Zdało się że ork padnie przecięty na dwoje. Próżno już niegdyś co tęższe chłopy wyciągały ręce, zastawiał mu się włóczniami - wnet marli, jakby rażeni gromem - on zaś tratował po nich, ciskał się w tłum największy i co machnął - rzekłbyś: kłosy pod kosą padają, robi się pustka, słychać wrzask przestrachu, jęki, grzmot uderzeń, zgrzyt żelaza o czaszki. Tak i teraz przy orkowej postaci był straszny jak tytan i wściekłością swoją za dwóch. Miecz runął na pierś orkową, głowy nie uciął, ale ranę straszną zostawił.

W tym samym czasie zaś mag z kolorowych szatach stawiał czoła dwarfiemu czołgowi i dwóm napastniczkom. Sztylet maga przeciwko dwarfowi na nic się nie mógł zdać, wiadomo było od początku, a i elfickie ostrze ukąsiwszy bez trudu rękę uczonego pozbawiło go broni. Nie pomogło ostrze drugiego maga, Grundig bez trudu posłał Rina w daleki lot w poprzek polany. Rzucili się na Gatenowhere jak sępy, dwarf darł się zaś najgłośniej i lał jakby prał największego wroga Moradina. Mag zdołał się wyrwać z oblężenia na krótką chwilę, gdy otaczający go wrogowie odstąpili na moment przed wirującym ostrzem Deena, ostrze to jednak zajęte orkiem wkrótce maga opuściło. Mag zaś napotkał na nową przeszkodę – na drodze stanął mu Może z bardzo poważnym i ciężkim argumentem w ręku.

Rodrigez z wrzaskiem rzucił się na kocią chimerę, gryzł, drapał, w odwiecznej wojnie kot-pchła.
- Aaaagh! – Vari potrzasnęła głową i zasłoniła dłonią oko. – Oko! Wlazł mi do oka!
Miotała się jak szalona po polu walki, na wpół oślepiona, zdołała jednak wypędzić najeźdźcę spod swej powieki. Przypadła do ziemi, świsnęła ogonem w akcie agresji i szczerząc kły wydala z siebie kocie „Pfhhhhh!”. Namierzyła cel i jednym susem znalazła się na orkowym grzbiecie, uwieszona Barbakowi na szyi. Cios nożem był bardzo precyzyjny, jedno dźgnięcie w szyję i kotka zeskoczyła na ziemię, uśmiechając się dziko. Deen odstąpił, potężny ork zachwiał się i zwalił się na ziemię. Deen zakrzyknął coś tryumfalnie, unosząc miecz, i rzucił się w dalszy wir walki z podwójnym zapałem.

Latająca manta zawisła nad wrogiem, próbują kolcem na końcu ogona ukąsić Arię, miecz elfki odrąbał jednak niesforny ogon Bestii. Druga z bestii, widmowe fruwadło, również nie dało rady elfickości w tym starciu. Kall`eh w tym momencie poprawiał cios swego pobratymca. Cios ten zakończył udział Rina w tym starciu. Deen i Vari wycofali się na z góry upatrzone pozycje, zasłaniając się ranną Bestią Gate`a i rannym Fruwadłem, stając między Może, Kall`ehem, Arią, Neą i Grundigiem, a Nizzre, drowem i Szamilem.
- Nizzre! – zawołał Deen. – Gate i Rin padli!
Kocia chimera prychała wściekle, zjeżona.
- Co robimy? – sapał Deen.
Nizzre szarpała się akurat z drowem, a ciężko ranny Szamil leżał przygwożdżony przez wściekłego pająka do ziemi.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline