Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-12-2009, 16:47   #661
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Może;
- Witaj, kimkolwiek jesteś!
Wojownik spojrzał na ciebie niepewnym wzrokiem.
- Nie obawiaj się, nie mam złych zamiarów i... poczekaj, zaraz wracam. Flafie, zajmij się raną pana.
Flafie z szerokim uśmieszkiem sięgnęła do rękawa i wydobyła nowiutki lizaczek. Zignorowałeś fakt, że wojownik w panice podjął nieudane próby ucieczki na drzewo przed Flafie, musiałeś iść. Kiedy wojownik któryś już raz zsunął się po pniu, Flafie dopadła go ostatecznie. Uspokajająco poklepała go łapką po głowie, w skupieniu powymachiwała lizaczkiem jak magiczną różdżką i na koniec ‘zaklęcia’ stuknęła liczkiem w czubek głowy wojownika. Nic się jednak nie wydarzyło! Flafie ze zdumieniem spojrzała na lizaczek, sprawdziła wybity na patyczku rok produkcji, powymachiwała znowu i stuknęła wojownika w głowę. Nic. Flafie zmarszczyła wściekle twarz [eh] i uparcie zaczęła stukać lizaczkiem o łeb wojownika z wybałuszonymi oczami, aż mężczyzna z jękiem skulił się, zasłaniając głowę ramionami i skamląc;
- Poddaję się!!!
Skonsternowana Flafie spojrzała znów na swój lizaczek i bezradnie podrapała się łapką po łysym czółku, nie mogąc skumać czemu zaklęcie nie działa. Obejrzała się tam gdzie stał jej Pan, wskazując z łezkami w oczkach lizaczek, ale Może już nie mógł tego zobaczyć, dawno temu się teleportował.

* * *
Wrzuta.pl - night wish - end of all hope

Ostrze Samaela wbiło się w lewą łopatkę atakującej kociej Bestii i rozdarło koci bok. Bestia z rykiem bólu i wściekłości zataczając się odskoczyła w bok. Drow zbity z tropu takim obrotem spraw i wymianą zdań Szamil-Nizzre przystopował nieco, okrążając czujnie swój cel. Drowy aczkolwiek nie należą do istot chętnie rozmawiających podczas walki. Samael wcale nie zbierał się do odejścia. Po słowach elfki pokręcił przecząco głową.
- Og'elend! Wael! – wrzasnęła wściekle Nizzre.
Drow ożywił się słysząc te pokrzepiające słowa z jej ust. Samael pokręcił zrezygnowany głową i postąpił krok do przodu. Nie stał w pozycji szermierczej, a broń miał schowaną. Nizzre stojąc obok Fufiego wstrzymała oddech, stała wciąż z wyciągniętymi szponami bransolet. Nie zwykła atakować kogoś bez broni. Samael szedł w kierunku Nizzre, czujny i gotowy, a drow szedł obok, nieco wyprzedzając pólefla, idąc bokiem, odgradzając się od wroga ranną Bestią. Czuł, że schowanie broni nie było aktem pokoju, znał na pamięć tak tanie sztuczki. Zastanawiał się pilnie jak nie doprowadzić do kolejnej dysputy elfka-półefl, co by się ona przypadkiem rozejmem nie zakończyła. Starając się wyglądać przekonująco krzyknął w złości i panice:
- Uk orn kl'ae renor quortek! Orn elgg udossa jal! Zotreth!!! – to ostatnie słowo wycedził już przez zęby, rzucając się na Szamila z sejmitarami.
Czas jakby się zatrzymał, Nizzre była jakby nieobecna. I potem nagle, pod wpływem impulsu, zacisnęła pięści, uniosła prawe ramię i rzuciła się do ataku. Sparaliżowana noga i niefortunne cięcie o sekundę za późno dały Szamilowi czas na wykonanie mistrzowskiego uniku. Nizzre straciła równowagę i upadła na spopieloną ziemię. W tej samej niemal chwili drowie sejmitary cięły równymi, pełnymi ciosami, jeden z chrzęstem chlasnął plecy półefla, drugi z przeciwnej strony rozciął lewy bok nad udem. Szamil nie zdążył jednak poczuć bólu, gdyż ogłuszyło go zderzenie z gigantycznym, zjeżonym pająkiem.

3.Acanthoscuria geniculata by ~Bullter on deviantART

Samael otworzył oczy; leżał na ziemi, cały zakrwawiony, a nad nim błyszczały dwa wielkie pajęcze kły. Widział z tej pozycji nogi drowa, migające w tę i we wte między rozstawionymi na kształt klatki wokół Szamila odnóżami pająka.
- Kill him! – syczał drow, szukając nerwowo dogodnego dostępu swych sejmitarów do rozłożonego pod pająkiem półefla.
- No, let him live! – jęknęła Nizzre, zbierając się z ziemi.
- What for?! He`s an enemy! – warknął mroczny elf.
- No, don`t! – Nizzre wstała i chwyciła drowa za ramię.
- Ori'gato alu! – syknął wyrywając się jej.

* * *

- Przygotuj się na małą przejażdżkę.
No i ork powędrował w górę niczym prima balerina za sprawą silnych demonicznych ramion. Kiedy jednak Może miał puścić orka, poczuł, że coś jest stanowczo nie tak...
- Co żesz do stu piorunów...!? – Deen, opancerzony w swoją zbroje z trudem zadarł głowę by zaznać widoku zatrważającego.
Z nieba zwalił się gigantyczny zielony wojownik w czerwonych szpileczkach bez obcasów. Mina Deena wyrażała jedno wielkie „WTF?!?!?!” i wizję przeistoczenia rycerza w zgniecioną puszkę z czerwoną papką wewnątrz. Deen zacisnął zęby i niewiele myśląc w panice rzucił się w bok. Padł na ziemię, kiedy ork z hukiem wylądował tam gdzie przed momentem stał rycerz, a wstrząs jaki targnął ziemią podrzucił wszystkich na polu walki kilkanaście centymetrów w górę.

Może zdołał w bezpieczny sposób spuścić ładunek, a potem... potem stało się coś zaskakującego i niefajnego. Teleportacja na górę i z powrotem niespodziewanie nawaliła. Urwała się w połowie, jakby ktoś przeciął przepływ energii umożliwiający nią. Ork poleciał w dół i udanie, kontrolowanie, z gracją i runął na swego wroga, podczas gdy sekundę później, zdecydowanie niekontrolowanie, bez gracji i z jeszcze większym hukiem Może runął na glebę na ziemię! Plasnął z niebios niemal na elfickiego szczupaka, padając jak długi! [wszyscy wybałuszyli gały] Może zbierając się z ziemi ze zgrozą odkrył, że teleportacja, od wieków tak banalna, nagle stała się zupełnie niemożliwa! Oczywiście plan zabrania maga na wycieczkę wziął w łeb w tym momencie...
- Witamy w Żmijowym Lesie – uśmiechnął się paskudnie Gatenowhere.
Może szybko stanął na nogi, pojął jednak, że Stwórca znalazł sobie paskudny moment na takie sztuczki! Demon próbował przywołać swoją broń – zmaterializował ją z wielkim trudem, ale zdołał jej dobyć.
Walka rozpoczęła się. Na polanę wleciał dwarf Grundig, wymachując toporem i wrzeszcząc imiona swoich dziadów pradziadów. Za nim leciał Kall`eh powołując się w walce na święte gacie dziadka, za tymi dwoma krępymi czołgami biegła z kolei elfka Aria i wreszcie Nea z krótkim mieczem w ręku.

Ork jak orzeł spada na stado białych pardew, eeeeh znaczy nooooo powiedzmy khym. Więc jak orzeł spada na stado białych pardew, a one zbite przed nim w lękliwą kupę idą na łup drapieżnika, który rwie je pazurami i dziobem - tak ork wpadłszy w... eeeh znaczy... Deen podniósł się mozolnie, niedowierzając ze jeszcze żyje, ale jego mozolność nie zagrażała życiu rycerza albowiem ork po nieudanej akcji równie mozolnie zbierał do kupy nieszczęsne kończyny. Deen ryknął jak buhaj i wrzasnął:
- Tak kończyć winno wszystko co zielone z nieba spada!!!
Rzucił się na orka, szalał ze swym dwuręcznym mieczem. I nigdy trąba powietrzna nie czyni takich spustoszeń w młodym i gęstym lesie, jakie on czynił. Straszny był: postać jego przybrała nieczłowiecze wymiary; a miecz troił się w ręku rycerza. Zdało się że ork padnie przecięty na dwoje. Próżno już niegdyś co tęższe chłopy wyciągały ręce, zastawiał mu się włóczniami - wnet marli, jakby rażeni gromem - on zaś tratował po nich, ciskał się w tłum największy i co machnął - rzekłbyś: kłosy pod kosą padają, robi się pustka, słychać wrzask przestrachu, jęki, grzmot uderzeń, zgrzyt żelaza o czaszki. Tak i teraz przy orkowej postaci był straszny jak tytan i wściekłością swoją za dwóch. Miecz runął na pierś orkową, głowy nie uciął, ale ranę straszną zostawił.

W tym samym czasie zaś mag z kolorowych szatach stawiał czoła dwarfiemu czołgowi i dwóm napastniczkom. Sztylet maga przeciwko dwarfowi na nic się nie mógł zdać, wiadomo było od początku, a i elfickie ostrze ukąsiwszy bez trudu rękę uczonego pozbawiło go broni. Nie pomogło ostrze drugiego maga, Grundig bez trudu posłał Rina w daleki lot w poprzek polany. Rzucili się na Gatenowhere jak sępy, dwarf darł się zaś najgłośniej i lał jakby prał największego wroga Moradina. Mag zdołał się wyrwać z oblężenia na krótką chwilę, gdy otaczający go wrogowie odstąpili na moment przed wirującym ostrzem Deena, ostrze to jednak zajęte orkiem wkrótce maga opuściło. Mag zaś napotkał na nową przeszkodę – na drodze stanął mu Może z bardzo poważnym i ciężkim argumentem w ręku.

Rodrigez z wrzaskiem rzucił się na kocią chimerę, gryzł, drapał, w odwiecznej wojnie kot-pchła.
- Aaaagh! – Vari potrzasnęła głową i zasłoniła dłonią oko. – Oko! Wlazł mi do oka!
Miotała się jak szalona po polu walki, na wpół oślepiona, zdołała jednak wypędzić najeźdźcę spod swej powieki. Przypadła do ziemi, świsnęła ogonem w akcie agresji i szczerząc kły wydala z siebie kocie „Pfhhhhh!”. Namierzyła cel i jednym susem znalazła się na orkowym grzbiecie, uwieszona Barbakowi na szyi. Cios nożem był bardzo precyzyjny, jedno dźgnięcie w szyję i kotka zeskoczyła na ziemię, uśmiechając się dziko. Deen odstąpił, potężny ork zachwiał się i zwalił się na ziemię. Deen zakrzyknął coś tryumfalnie, unosząc miecz, i rzucił się w dalszy wir walki z podwójnym zapałem.

Latająca manta zawisła nad wrogiem, próbują kolcem na końcu ogona ukąsić Arię, miecz elfki odrąbał jednak niesforny ogon Bestii. Druga z bestii, widmowe fruwadło, również nie dało rady elfickości w tym starciu. Kall`eh w tym momencie poprawiał cios swego pobratymca. Cios ten zakończył udział Rina w tym starciu. Deen i Vari wycofali się na z góry upatrzone pozycje, zasłaniając się ranną Bestią Gate`a i rannym Fruwadłem, stając między Może, Kall`ehem, Arią, Neą i Grundigiem, a Nizzre, drowem i Szamilem.
- Nizzre! – zawołał Deen. – Gate i Rin padli!
Kocia chimera prychała wściekle, zjeżona.
- Co robimy? – sapał Deen.
Nizzre szarpała się akurat z drowem, a ciężko ranny Szamil leżał przygwożdżony przez wściekłego pająka do ziemi.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 31-12-2009, 17:54   #662
 
Kejsi2's Avatar
 
Reputacja: 1 Kejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputację
- Il...!
Był przerażająco silny, a teraz, kiedy nie miała oparcia na jednej z nóg, z łatwością potrząsnął nią jak lalką.
- Nizzre! Gate i Rin padli! Co robimy?
Złapała znów za drowie ramię, ono znów się jej wyrwało. Zamknęła oko. Jasne włosy zakryły spocone czoło. Rozluźniła mięśnie. Nie miała już siły... Wokół zrobiło się cicho. Głośne huczenie dudniło w lewej skroni. Nieznośne skurcze na plecach i brzuchu kuliły ciało. Słyszała, jak drow dyszał ciężko, powietrze paliło mu płuca. Wtedy z przerażeniem pojęła, że tego nie chce. Wymusiła na sobie szybsze i głębsze oddechy, w odpowiedzi serce ostrzegawczo zakłuło. Otworzyła oko. Drowie ramię objęło ją, uchroniło przed upadkiem, i przyciągnęło do siebie.
- Rozłóż skrzydła – szepnął pospiesznie dyszący ciężko drow.
Widziała go poprzez czerń i wirujący w powietrzu popiół. Pokręciła przecząco głową. Mrugając powoli, starała się przegonić mgłę sprzed oczu, lecz ta usilnie powracała. Twarz drowa, spocona, lśniąca w blasku płomieni Żmijowego Lasu, wykrzywiona w grymasie sadystycznego zadowolenia i chorej żądzy krwi przerażała ją.
- Wywiedźmy ich z Lasu! Tam ich zabijesz! Nizzre...! Jednym słowem! Zabijesz ich jednym słowem!
Zimne, szczypiące ostrze wbiło się do kości w jej kręgosłup.
- Nizzre! Z Lasu! Tam ich zabijesz! – słyszała podjudzający głos błądzący w mroku, ale teraz nie należał on do Illiamdrila.
Mrok, droga, łomot serca... Jakiś zakręt, płomień, chłód paraliżujący nogi. Coś zdusiło jej gardło.
- Nizzre! – silne ramię Illiamdrila potrząsnęło nią znowu.
Jasność płomieni przebiła się przez mrok i ujrzała przestraszoną twarz, wpatrującą się w nią badawczo. Zdała sobie nagle sprawę, że to pierwsze słowa jakie drow wypowiedział od kilku minut. Trzymał ją, gdyby ją puścił, upadłaby. Drow obejrzał się w kierunku wrogów i błyskawicznie ogarnął straty po obu stronach. Wróg stracił poważny zielony argument, ale wciąż był z nimi ten, którego Nizzre określała jako „tego, do którego nikt nie ma się zbliżać”. Wróg miał przewagę i drow doskonale wiedział co robi się, kiedy wróg ma przewagę. Cały czas trzymał swoją Bestię przed sobą jako tarczę, cały czas szukał sposobu by dopaść leżącego pod pająkiem Szamila.
- Ogglinn z'klaen el! – syknął. – Ha! Tarthe!!! Sevir!!! – wrzasnął, odpędzająco machnąwszy ręką przed pająkiem, ale Fufi nie ustąpił, zjeżył się tylko. – Nizzre, uk gos xuil udossa!
- Eh?! – Nizzre była zaskoczona tymi słowami.
- Izil kulggen! – warknął drow. – Sevir!!! – pająk cofnął się nieco, kocia Bestia obejrzała się na niego, sycząc i obnażając kły.
Drow błyskawicznie schował prawy sejmitar, rzucił się na kucki, jednocześnie uniósł prawą rękę nad głowę i wysunął ostrza bransolet. Szamil mógł jeszcze zobaczyć rozkoszny drowi uśmiech, nim cios padł w kierunku jego twarzy.
 
__________________
"Bóg stworzył świat. Szatan zobaczył, że świat jest dobry i zaniepokoił się trochę. Bóg stworzył człowieka. Szatan uśmiechnął się, machnał ręką i rzekł do siebie: eee spoko, będzie dobrze!" - Almena wyjaśnia drużynie stworzenie świata....:D
Kejsi2 jest offline  
Stary 01-01-2010, 19:57   #663
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Samael leżał i zastanawiał się co jest gorsze, wielki i włochaty pająk stojący dosłownie nad nim czy wkurzony drow, który szuka okazji by go pchnąć. Kłócił się z Nizzre w jakimś dziwnym języku, elfka chyba nie chciała pozwolić mu zginąć. Była słaba psychicznie i kierowała się za często emocjami a za rzadko zdrowym rozsądkiem. Powinna go zabić, nie zrobiła tego. Drow w końcu wraz z swoim pupilkiem przegonił Fufiego. Na tyle by sięgnąć Samaela. Obłąkane spojrzenie, szpony wysuwane z bransolety... Szamil uśmiechnął się. Lewa strona była jak sparaliżowana, plecy piekły żywym ogniem a nad nim pochylało się stworzenie, które zabijało od małego. Gdy on uczył się walczyć na drewniane miecze i noże jego przeciwnik walczył o życie. Cóż... Półdemon miał jednak przewagę, nie był tak zaślepiony żądzami jak drow.
-Najprościej zabijać. Dawać się sterować demonowi i patrzeć jak nasi byli towarzysze umierają byśmy my mogli żyć. By zdobyć dusze. Zamiast postawić się Krukowi łudzimy się, że to może nam się poszczęści i to my wygramy. Chociaż nie... Niektórzy mają zapewnione bezpieczeństwo i egzystencje w zamian za zabijanie tych, których wskażą demony.
Drow nie mógł zrozumieć, ewidentnie nie rozumiał w wspólnym. Przemówienie było jednak tylko z pozoru skierowane do niego, prawdziwym adresatem była Nizzre.
Ręka ze szponami wystrzeliła w tej samej sekundzie w której półdemon wyciągnął swoją. Musiał działać błyskawicznie, zgrać się z przeciwnikiem. Chwycić go tuż pod bransoletą i pociągnąć jednocześnie chwytając drugą ręką za szyje. Prosta przerzutka, gdyby tylko nie był ranny a przeciwnik nie był istną maszyną do zabijania.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 01-01-2010, 21:07   #664
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Może był radosny nawet bardziej niż w momencie w którym mógł skrzyżować broń z orkowym paladynem. Był szczęśliwy prawie tak, jak dowiedział się że odzyska wolność, ponieważ nadchodziło to, co kochał najbardziej. Walka i to nie byle jaka. Nie obchodziło go dlaczego będą walczyć z drugą drużyną, kto na tym skorzysta i dlaczego to Szamil. Liczyło się to, że miał pretekst, casus belli, by bez przeszkód mógł wyrządzić krzywdę innym. A najlepsze w tym było, że to właśnie on działał teraz w słusznym celu! Takiej okazji nie mógł przepuścić za żadną cenę. Nie obchodziłoby go to, że jego drużyna jest w niebezpieczeństwie i nie pomógł by im, gdyby nie fakt że pomocą jakiej potrzebowali było właśnie wsparcie w walce. A tego nigdy nie przywykł odmawiać

Plan ataku był prosty, oparty na doświadczeniach z poprzedniej walki z Barbakiem. Taktyka zielonego pocisku nie sprawdziła się co prawda w walce z demonem, ale to tylko z powodu jego zdolności do teleportacji. Dlatego Może uznał, że użycie orka jako pocisku da zielonemu towarzyszowi możliwość pełnego wykorzystania swoich talentów bojowych. Sam miał zamiar przenieść się z magiem na bagna by tam w spokoju pobawić się z nim w walkę na śmierć i życie. Jednak tym razem nie wszystko poszło zgodnie z demonicznym planem...

Wyrzucenie orka w górę odbyło się perfekcyjnie. Jednak w momencie gdy miał przenieść się za plecy maga, chwycić go i zabrać na małą przejażdżkę stało się coś dziwnego. Teleportacja, podstawowy środek lokomocji każdego demona i najprzydatniejsze narzędzie po prostu zawiodła. To było po prostu niewyobrażalne. Tym razem to demon poznał w praktyce działanie prawa grawitacji, tak często wcześniej przez niego ignorowanego. Z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia runął na ziemię

Był zły. Choć zwykły obserwator nie byłby w stanie zauważyć u niego żadnych objawów wściekłości tak naprawdę Może miał ochotę rozerwać na strzępy wszystkich którzy go otaczali. Blokada antymagiczna działająca na obszarze płonącego lasu, uniemożliwiająca demonowi teleportację była dla niego osobistą obrazą. Podniósł się z ziemi i spojrzał w oczy swojemu niedoszłemu celowi

- Witamy w Żmijowym Lesie - powiedział mag uśmiechając się paskudnie
- Umrzesz - odpowiedział beznamiętnie demon - teraz

Choć zmaterializowanie broni w obszarze gdzie nie działa magia było teoretycznie prawie niemożliwe, to jednak wściekłość demona pomogła mu przełamać wszelkie bariery. Była to korzyść z bycia demonem, dzięki czemu własne negatywne emocje mógł zamieniać na siłę. Ciężki kiścień pojawił się w dłoni demona w momencie gdy Gate wycofywał się pod naporem przeciwników

- Dobranoc - powiedział demon, po czym uderzył miotając ciałem maga niczym szmacianą lalką. Nie zabił co prawda ale wątpił, by w najbliższym czasie bez porządnej kuracji mag był zdolny do czegokolwiek

Gdy demon podniósł wzrok zobaczył jak Barbak zamiast siać planowaną destrukcję pada na glebę pod ciosem rycerza. Demon uśmiechnął się radośnie na ten widok. Ktoś silniejszy od zielonego paladyna byłby ciekawym przeciwnikiem. Cała jego irytacja wyparowała w momencie zastąpiona czystą ciekawością i podekscytowaniem. Ruszył w stronę rycerza lekkim krokiem, jakiego nie powstydziłby się zawodowy baletmistrz. Śmiejąc się radośnie i wpatrując w przeciwnika dzikim wzrokiem wzniósł swoją broń do uderzenia. Tym razem nie będzie się jednak hamował, planował uderzać tak, by zabić
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 03-01-2010, 18:13   #665
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Pole walki. Tego nie było odkąd stoczył walkę z Uzjelem stając ramię w ramię z Zielonym przedstawicielem orczej rasy. To co wyprawiał tam ork i Uzjel było zdumiewające. Naprawdę. Próbował se przypomnieć wcześniejsze podobne starcia jakie przeżył. Jakie nauczyły go, jak się zachować walcząc, a co ważniejsze, jak kochać ów walkę.

Poczuł ciśnienie krwi w uszach. Jak by się teraz zatrzymał, na pewno wyciągnięta ręka drżała by mu jak białko jajka w miednicy. Ale wiedział, że wyprowadzony cis będzie celny. Czuł jak przy każdym jego kroku mięśnie ud i łydek napinają się zdolne do nadzwyczajnych wyczynów. Czuł jak czas zwalnia, nie za sprawą magi czy innych mistycznych powodów, po prostu coś co krąży we krwi (a nieliczni szamani i magowie nazywają to adrenaliną) zaczyna działać. Oczy widzą szczegóły a mózg odbiera je i przetwarza z zmorzoną szybkością. Kall'eh przechodzi się w tryb wojownika.

Ruszył instynktownie, za pobratymcem. Dwa dwarfy drące się ile sił w gardłach w morderczym pędzie - tego nawet najzłotrze talary minionych królestw nie są wstanie opłacić. Kall'eh analizował sytuację, nie wiele mógł uczynić jedną ręką. A chciał wykorzystać swoją tarczę, zatem postanowił ją umieścić na plecach, tak by przy sposobności wykorzystać impet i osłonić się tyłem przed atakiem. Tylko po to by później z zakrocznej nogi wziąć obrót i z pół obrotu przyfasolić atakującemu. W prawicy natomiast dzierżył Pieszczocha. Topór ofiarowany przez Zapomnianą Panienkę na placu boju, właśnie wtedy gdy go najbardziej potrzebował. Był to prawdziwy dar.

Tamtą walkę też pamięta dobrze. Pamięta jak wraz z Kiti uciekali przed niezmarłym elfem. Jak walczyli wraz z bardem i kapłanem ognia przeciwko orkom, jak walczyli z jazdą umarlaków, z całą chordą jazdy. Tamte właśnie chwilkę przekonały go, że czyste starcie jest lepsze, niż czyhanie na zwierze w zaroślach z kuszą w łapskach. Chociaż z tego też nie zrezygnował, to teraz starcia przynosił mu satysfakcje. Jak by to powiedział pewien elf: Kall'eh odkrył swoją karłowatość.

Bo i odkrył. Zaciętość i odwagę. Brak zastanowienia - przez innych nazywanym instynktem. Brak obawy. I zwyczajną chęć, chęć przywalenia komuś. Ale tak solidnie i ze wzajemnością. Niczym miłość. Miłość do trzymanego w ręku oręża.

Na pierwszy rzut poszedł Mag. Zaciukali go razem z krewniakiem, który, bez zdziwienia, okazał się wyśmienitym fechmistrzem. A fachem jego była broń. I w żadnym wypadku nie był on kowalem. Ciął, unikał, ryglował, to znowu ciął. Mistrzostwo w Karlim wydaniu. Kall'eh starał się mu nie ustępować ani na chwilę.

W czasie walki ważna jest orientacja w sytuacji a ta nie zapowiadał się ciekawie. Szamil właśnie miał dostać gilotyną z ostrzy w głowę od jakiegoś mrocznego przydupasa. Barbak leżał bez ruchu - Kall'eh zauważył kontem oka, że dostał od kocicy, która teraz zwróciła się w stronę właśnie Kall'eha. Karzeł uśmiechnął się tylko na ten widok. Może, demon, który wyszedł z Uzjela (czy tam się pojawił w okolicy po jego wybuchu), też se radził. Przez chwilę widząc pojawiającą się broń w ręku Może, wpadł na pomysł, lecz wysiłek jaki namalował się mimowolnie na twarzy demona, wskazywał, że ma z tym niejakie problemy.

Od nich leżał już także Gate. Dostała też bestia drowa. Jej się nie bał, natomiast nie miłe wspomnienia miał ze spotkania bestii Nizzre. Do tego dochodziła dziwne uczucie przychodzące na widok elfki, która najwyraźniej pobratała się z tymi dziwnymi i mało bohaterskimi istotami. Może by tak stanąć i z nią pogadać? Szybko jednak zrezygnował z tego pomysłu. A głównym powodem tego było widok Wojownika, o niechlubnym imieniu Deen, szykującego się do ataku na Krewniaka.

- Aa nich Ciebia bimber ściśnie we bebechach! - zawył i ruszył na Woja.

Cały czas miał na uwadze dziwną mieszkankę kota z elfem czy innym dwunożnym. Ale tak to już Krasnolud ma, że szybciej da siebie zaciukać, a niżeli swego krewniaka. Za Barbaka i Szamila zemści się później. A wiedzcie, że ród Moradina jest zaiste pamiętny.

Atak ma być prosty, podczas gdy Deen będzie atakował Krewniaka, Kall'eh wjedzie mu pod ostrze plecami uzbrojonymi w tarcze i tnie gdy Woj tylko odsłoni jakąś część ciała. Żądna krwi część Karła ma nadzieję, ze to będzie głowa. Oczywiście Kall'eh wziął pod uwagę, że jego cel jest też celem Demona, ale może to i lepiej. Woj szybciej padnie.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 03-01-2010, 19:47   #666
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Fight by ~Mzag on deviantART

- Czasem myślę...
Kuk ciekawsko podniósł głowę.
- ..że są śmiertelni tylko po to, aby się zabijać...
* * *
Lśniące, złe oczy, cieszące się widokiem cierpienia, wpatrywały się zachłannie w Szamila, chłonąc jego ból.
- Najprościej zabijać.
Drow przekręcił lekko głowę w zdumieniu.
- Whol dos Ssussunen doeb! – syknął przez zaciśnięte w rozkoszny, sadystyczny uśmiech zęby, i uderzył z całych sił.
Uderzenie było miażdżąco precyzyjne, wypracowane przez lata i pozbawione śladów wszelkiego wahania. Z niepojętą łatwością zgasiło gwałtownie wszystkie zmysły półelfa, który podskoczył cały od siły ciosu i znieruchomiał, leżąc na plecach na spopielonej ziemi. Drow potrząsnął głową, nabierając głośno gorącego powietrza do płuc i szybko otarł spoconą twarz wierzchem dłoni.
- Doer, srow! – syknął, chwytając ciało Szamila za ramię. - Sevir! – krzyknął władczo na pająka, który cofnął się jeszcze, dając mrocznemu elfowi więcej miejsca.
Drow sapnął nerwowo, walka wokół przybrała zdecydowanie zły obrót. Cholerni powierzchniowcy. Kilku wrogów nie potrafią powstrzymać! Musiał się spieszyć. Szybki rzut oka za siebie. Ten pomarańczowooki nadchodził. Musiał się cholernie spieszyć! Dźwignął ciało półefla i jednym zręcznym ruchem przerzucił je sobie przez ramię.

- Nizzre! ON TU IDZIE!!! – niemal pisnął Deen, kiedy Może ruszył ku niemu z solidnym kawałem żelastwa w ręku.
Pomarańczowooki chudzielec zamachnął się kiścieniem jakby ten nic nie ważył. Deen poczuł dreszcz na skórze i zrozumiał jak poważna jest sytuacja. Najwyraźniej Nizzre miała dobre powody, uprzedzając wszystkich by trzymali się od tego czarnowłosego możliwie jak najdalej i nie śmieli go atakować. Problem jednak pojawił się teraz, kiedy czarnowłosy zaatakował pierwszy. Deen rzucił w panice kilka przekleństw.
- Nigdy nie walczyłem z demonem! – i zdecydowanie nie miał na to ochoty.
Kiedy Może roześmiał się, Deen próbował twardo zebrać się w sobie. Stał dzielnie w bojowej pozycji, ale szczerze wątpił że jego kawał żelastwa powstrzyma tego nadchodzącego diabła z głębi piekieł.
- To nie wygląda dobrze, ludzie, jakieś wsparcie?!?! Szybko?!
Nikt jednak do wsparcia się nie kwapił a Mgły najwyraźniej były w trybie pissed off to tym jak czarnowłosemu skoczyła agresja. Cios kiścienia mógłby, zdało się, rozerwać na pół łańcuch górski i zrobić krater w niebie. Na początek zaś wystrzelił Deena w powietrze, tak, że same buty i skarpety z rycerza zostały.

Vari obracała znów za cel mięsko ociężałe i bardziej opancerzone, mając nadzieję że jej kocia zwinność zwycięży. Tym razem jednak okazało się, że dwarf to nie to samo wygodne siedzonko co większy gabarytami ork, po którego grzbiecie da się spacerować. Atak kotki na Kall`eha przypominał zderzenie dachowca z rozpędzoną gnomią lokomotywą.

Deen tymczasem podziwiał nadal pole walki z lotu ptaka.

Nea wymachiwała ostrzem broniąc się przed fruwającą zjawo-bestią. Za którymś razem udało się jej wreszcie dopaść natręta i miecz sieknął zjawę na pół, rozbijając ją na proch.
- I can see my house!!! – wydarł się gdzieś z chmur Deen. – OMFG!!! – piękno lotu skończyło się nagle, kiedy zadziałała siła grawitacji.

Fufi syknął wściekle. Nizzre kątem oka dostrzegła jak drow ze stęknięciem wysiłku zrzuca nieruchome ciało Szamila na grzbiet Fufiego. Z wyrazem zdumienia i nerwowego zażenowania na twarzy doskoczyła obok mrocznego elfa, szukając wyjaśnień. Samo przelotne spojrzenie na ciało półelfa wystarczyło aby elfka zrozumiała, że Szamil wcale nie ma czerwonej dziury w czaszce zamiast twarzy. Owszem, oblicze miał czerwone od krwi, ale ta ciekła z nosa i ust, nie z dziur po nosie i wypłyniętych gałkach ocznych. Półelf miał na czole wielkiego siniaka, odgniecione wzory po zakończeniu drowiej zdobionej bransolety. Był stanowczo nieprzytomny i porządnie zmasakrowany na kilka najbliższych godzin, ale oddychał. Nizzre w szoku i przypływie gwałtownej ulgi spojrzała w oczy mrocznego elfa. Illiamdril, dumny z siebie za sprowokowanie takiego spojrzenia u elfki, wyprostował się dumnie. Potrafił niepostrzeżenie wyciągnąć szpony bransolet podając dłoń niepotrzebnemu już sojusznikowi, potrafił błyskawicznie je ukryć zadając fałszywy śmiertelny cios. Czujnie obejrzał się, ogarniając szybko zmieniającą się sytuacje na polu walki.
- Z'har! – sapnął szybko do Nizzre, obejmując ją w pasie i popychając ją ku Fufiemu. - Usstan z'har rathrea dos! – chwycił za śliską od krwi uprząż swojej rannej Bestii. - Dos ph' jivviim dos nau vrine'winith mina!
Elfka zbladła.
- Can`t leave them!
Drow warknął wściekle, ucapił ją w pasie i podniósł w górę. Pisnęła i wierzgnęła jedyną sprawną nogą, ale drow i tak bez większego trudu wrzucił ją na grzbiet Fufiego. Niemal ze łzami w oczach pozbierała się i odsunęła na głowotułów pająka, byle nie dotykać leżącego dalej ciała Szamila.
- Dla nich lepiej jest teraz umrzeć! – sapnął Illiamdril. – Nie powstrzymamy ich w tej walce! Jeśli faktycznie przychodzą po ciebie, będą musieli się jeszcze nachodzić! – warknął w kierunku wrogów i wdrapał się na wolne miejsce na pajęczym grzbiecie. –Trzymaj... – drow podał Nizzre uprząż swojej opierającej się bestii, która ranna i wściekła nie chciała za bardzo słuchać.
Aria znienacka znalazła się przy wrogach i świsnąwszy mieczem skoczyła, celując w drowa. Drow obejrzał się na nią i chwycił sejmitar. Ostrze elfki z chrzęstem wbiło się w czarną pierś kotowatej Bestii, która stanęła na tylnych łapach osłaniając swego pana. Bestia z agonalnym rykiem zwaliła się na ziemię. Nizzre, nie puściwszy uprzęży, została niemal wyrwana w powietrze i straciwszy równowagę spadła z pajęczego grzbietu. Obie elfki, Nizzre i Aria, spojrzały na siebie niemal z parodyjnym zdumieniem. Ostrze Nizzre chybiło, miecz Ari ciął jednooką w lewe ramię. Sekundę później Aria z krzykiem bólu chwyciła się za brzuch i zgięta w pół cofnęła się, by zaraz upaść na ziemię. Illiamdril syknął, szykując już drugi sztylet, ale rzut oka na pole walki uzmysłowił mu, że pora ruszać. Chwycił Nizzre za rękę i wciągnął ją na grzbiet Fufiego.
Huk i szczęk żelastwa towarzyszył upadkowi Deena. Rycerz leżał na ziemi, połamany i kaszlący, wywracając oczy i mrugając nieprzytomnie. Vari pozbierawszy się po spotkaniu z Kall`ehem obejrzała się nerwowo i odkryła, że elfka i drow zmywają się z pola walki. Przyjęła to ze spokojem i zrozumieniem, nie pierwszy raz widziała coś takiego wobec przewagi wroga. Ucieszył ją fakt, że drow zabrał zakładnika.
Illiamdril ucapiwszy ciało Szamila za kark posadził go na pajęczym grzbiecie opierając go plecami o swoją pierś i demonstrując wrogom swoje metalowe szpony przy szyi półelfa dał im jasno znać: spróbujcie podejść, a półelf zginie. Z tą wieścią pchnął pająka nogą, włochaty wierzchowiec ruszył w końcu z elfką, drowem i półelfem na grzbiecie. Vari i Deen odprowadzili tamtych wzrokiem, ze spokojem przyjmując fakt, iż zostali sami – wyglądało bowiem na to, że drow i elfka mają plan zakładający odwet po porażce. Powiedziano im, że demonowi nie dadzą rady i przyjęli to do wiadomości, zwłaszcza Deen. Pozostało im ubezpieczać wymykających się z pola walki i dokopać wrogom na tyle, na ile zdołają.
- Użyj fioletowej! – zaskrzeczała kocim głosem Vari, nerwowo i wściekle pchnąwszy Deena przednimi łapami w napierśnik. – Użyj jej!!! – zaskomlała świdrującym kobieco-kocim wrzaskiem-jękiem rozpaczy.
Deen zagryzł rozcięte usta i ścisnął w dłoni fioletową kulkę. Szepnął coś, Vari wstrzymała oddech obserwując go i cofnęła się nerwowo.
Topór Kall`eha runął na rycerza, Vari z piskiem zgrozy odskoczyła, byle dalej. Nie zdążyła rozeznać dokładnie co stało się z Deenem, ostrze Nei świsnęło tuż obok niej. Zjeżona kotka sycząc stanęła na tylnych łapach w ludzkiej pozycji i chlasnęła kobietę po twarzy pazurzastą dłonią. Zdążyła jeszcze obejrzeć się i zobaczyć topór drugiego dwarfa.

* * *
Yan; Skończyłeś znowu w linach, tym razem na drzewie. Czyżby nieśmiały Isendir dawał ci jakieś wskazówki co do tego jak wyobrażał sobie wasze dalsze współżycie eh znaczy ‘przyjaźń’? Może bał się wyrazić wprost swoje uczucia do ciebie...? Dyndając na drzewie odkryłeś że otaczający cię magiczny ogień mimo swej magiczności i tak nie jest fajny. Usłyszałeś nagle czyjś krzyk.
- Zostaw mnie!!! Odejdź już, przestań za mną chodzić! Na pomoc!!!
Zauważyłeś mężczyznę, wojownika, wlokącego się lasem. Za nim, wymachując lizaczkiem, podążała ta dziwna Bestia mężczyzny który przedstawił się w jaskini jako ‘Może’. Na twój widok wojownik przystanął a na jego twarzy pojawił się jeszcze głębszy wyraz rozpaczy i beznadziei.
- Co tu się dzieje?! – spytał ni to ciebie, ni samego siebie. – To twoja Bestia?! Zabierz ją do Diabła!
Rozejrzał się, poszukując wzrokiem wrogów, którzy mogli się czaić w okolicy, w końcu sam się raczej nie powiesiłeś na drzewie. Flafie podeszła i wetknęła mu patyczek lizaczka w ucho, zdumiona, że i to nie zadziałało lecząco.
- Won! – jęknął wojownik, opędzając się i wymachując rękoma.
Spojrzał na ciebie.
- Złaź! – podszedł pod gałąź na której wisiałeś i sięgnąwszy mieczem do góry piłował mieczem sznur.
Rąbnąłeś na ziemię. Wojownik miał nadzieję że Bestia zrozumie aluzję ’dwóch na jednego’ i sobie pójdzie. Flafie jednak stała, siorbiąco ssąc lizaczek.

* * *
Barbak, Może, Kall`eh;
Walka, zdaje się, dobiegła końca. Po obu stronach są ofiary – Barbak leży nieprzytomny i ledwo żywy, Szamil leży, chyba martwy, Gatnowhere, Rin, Deen i Vari pokonani wraz ze swymi Bestiami, Nizzre i drow... zaraz.... Szamil...? Nizre i drow zmywają się właśnie, a drow wyraźnie przysyła wam wiadomość, że poderżnie Szamilowi gardło, jeśli spróbujecie ich ścigać. Ich wierzchowiec, wielki włochaty pająk, znika właśnie z polany w zasłonie ściany ognia Żmijowego Lasu... Grundig interesując się tylko i wyłącznie Gatenowhere i jego porażką zaczyna wznosić okrzyki zwycięstwa, Nea siedzi na ziemi, trzymając się za zakrwawioną twarz, a Aria wpatruje się w odchodzącego pająka, nie mogąc uwierzyć własnym oczom; elfka i drow...!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 04-01-2010, 16:09   #667
 
Faurin's Avatar
 
Reputacja: 1 Faurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znanyFaurin nie jest za bardzo znany
“Kto nie boi się niczego, jest głupcem,
który prędzej czy później zginie od własnej pychy”


Znowu związany...
"Echhh... Ten długouchy za grosz kreatywności w sobie nie ma."
Ogień był tak blisko... Czuć było jego emanującą, złowrogą siłę, która z wolna zżerała go. Szata, u dołu, zajęła się ogniem. Yan poczuł strach. Po raz pierwszy poczuł strach, odkąd pojawił się w tym lesie.
Szkarłatno- złote istoty tańczyły u jego stóp...

***

- Ej... A ty dokąd się wybierasz?
Głos za nim był tak nieludzki, tak dziwny, że aż przerażający. Odwrócił się machinalnie, by ujrzeć twarz istoty, która ewidentnie do niego zawołała. Nie widział jednak nikogo. Dookoła otaczała go ciemność.
- Nawet nie jesteś wstanie dostrzec mnie... Jesteś po prostu żałosny.
Yan nadal milczał. Rozum podpowiadał mu, że należy poczekać.
- Widzę, że nawet nie raczysz się przedstawić, Yanie Adalbertcie Alessio Friedrichu Lorrain.
Mag zdumiał się. "Głos" zaśmiał się.
- Widzę także, że mnie nie poznajesz. Cóż... czas to nadrobić. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jesteś pomiotem... Jesteś zbyt słaby, by nosić godne nazwisko rodu Lorrain. Twój czas, by się właśnie w tej chwili skończył. Ciesz się jednak. Masz jeszcze jedną szansę na uratowanie honoru swej rodziny!
Yan nie dowierzał słowom owego "głosu".
- Istoto, prawisz mi tu rady, a sam zapominasz o tym, by zdradzić swe imię.
"Głos" westchnął.
- Mów mi... Nieznajomy. Tym właśnie dla ciebie jestem. Nieznajomym. Tymczasem wybacz. Nadchodzi...
- Ale... Kim ty tak na prawdę jesteś?!
- Dowiesz się wkrótce. Jeżeli...
Zamilkł na chwilę. W ciemności pojawił się tylko złowieszczy uśmiech. Ten detal nie umknął uwadze Yana, gdyż w takiej ciemności najmniejsza rzec była wyraźna. Tym bardziej, że była tak blisko.
- ... jeżeli przeżyjesz.- dokończył Nieznajomy.

***

Mag odzyskał przytomność. W samą porę, bo dokładnie chwilę później kolejna człeczyna kroczyła lasem. Nie było czasu na zastanawianie się co się stało, kto jest kim, i inne, tego typu, bezsensowne, póki co, rozmyślania.
W koło owego, przybyłego człowieka biegało... coś... Yan nie był w stanie tego określić, jednak mógł przysiądz, że już gdzieś ją widział.
– To twoja Bestia?! Zabierz ją do Diabła!- zwrócił się do maga wojownik.
Yan pokręcił przecząco głową. Nie był w stanie odpowiedzieć, bo miał zakneblowane usta.
Po chwili wojownik znowu spojrzał na "związanego" i rzucił tylko:
- Złaź!
"Ciekawe jak mam to zrobić..."
Osobnik napastowany przez czyjąś Bestię wiedział o tym dobrze i przepiłował... Ups...
Yan padł jak kłoda na "ziemię". W mig znowu był "wolny". Spojrzał na wybawcę.
- Kim jesteś?- spytał.
Nie zdążył usłyszeć odpowiedzi, bo ból był przeogromny. Wskoczył na wojownika i by uniknąć pytania, bądź głupich sytuacji zaczął się tłumaczyć.
- Ja nie mam Butów!
 
__________________
Nobody know who I realy am...
Faurin jest offline  
Stary 04-01-2010, 21:01   #668
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Niepewność, można by powiedzieć że przechodząca w lęk - oto co widział demon w oczach swojego przeciwnika. Rycerz stanowczo nie był chętny do walki więc i Może nie zamierzał jej niepotrzebnie przedłużać. Nie jest mu potrzebny przeciwnik który walczy tylko po to by zachować swoje życie, demon gardził takimi osobami. Miał szczerą ochotę się pobawić nieco dłużej, ale cóż - nie można mieć wszystkiego, przynajmniej tak łatwo. W biegu rozkręcił swoją broń i gdy zbliżył się wystarczająco uderzył raz, a porządnie. Rycerza siła ciosu dosłownie wyrzuciła w powietrze, wgniatając mu zbroję i powodując zapewne śmiertelne obrażenia wewnętrzne. Trzeba było jednak to rycerzowi przyznać, był naprawdę twardy - nie dość, że przeżył to uderzenie to na dodatek skorzystał z duszy. Chwilę później cios dwarfowego topora zakończył jego egzystencję. Najprawdopodobniej - demon nie był pewien jak to fioletowe cholerstwo działało. Nie przejmował się tym jednak zbytnio

Walka wyglądała na praktycznie skończoną. Z drużyny przeciwnej ocalał tylko drow, Nizzre demon nie klasyfikował jako przeciwniczki. Co prawda uciekający czarnoskóry wziął zakładnika i wyraźnie sugerował że poderżnie Szamilowi gardło, jednak musiałby być skończonym idiotą myśląc, że powstrzyma to demona, zwłaszcza takiego który miał ochotę powalczyć. Może wskazał tylko na leżącego maga i dobitnie oznajmił

- Moje, nie głaskać, nie karmić, nie pozwalać uciec... najlepiej w ogóle nie dotykać chyba że spróbuje się ruszać

Teleportacja najpewniej wciąż nie działała, dlatego nawet nie próbował z niej korzystać. Zamiast tego ruszył biegiem w pogoń za uciekającym drowem. Miał ochotę walczyć i zabijać, jak najszybciej i jak najwięcej. Do Nizzre nic nie miał, jednak miał ochotę sprawdzić jakiego koloru jest krew tego drowa. A jeszcze lepiej sprawić, ile jej w sobie ma. Dodatkowo interesowało go co ma większe wsparcie mrocznych sił: demony czy drowy
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 04-01-2010, 22:07   #669
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Pająk ruszył. Drow targając ciało Szamila ze zdumieniem zauważył, że Nizzre grzebała w torbie z ziołami i szukała czegoś do opatrywania ran.
- Co robisz? – spytał z niedowierzaniem.
- On jest ranny! – wydyszała z rozpaczą.
Drow niedowierzał własnym długim uszom.
- Nizzre! To wróg! Wróg służy do tego, żeby być rannym!
Elfka zakrwawionymi drżącymi dłońmi złapała się za głowę i pokręciła nią przecząco. Drow wiedział, ze Światło uszkadza swoje dzieci, wpajając im swe nauki tak skutecznie, że wojownicy najpierw rozrywali an strzępy, a potem rzucali się by ratować tych, co sami rozszarpali. Ich wiara i ideologia były zawsze silniejsze od zdrowego rozsądku. Były niewiarygodnie silne, musiał przyznać ze swoistym podziwem drow. Elfka z kolei wiedziała, że Illiamdril tego nie zrozumie, że był drowem, który myślał jedynie o tym kogo zabić, jak i kiedy. Drowom wpajano, że są stworzone by podbijać i zwyciężać, Illiamdril widział cel we wszystkim co było zdolne umrzeć. Nieważne, ile cholernych elfów czekało z łukami, nieważne, jak beznadziejna była walka – drowy nie zastanawiały się nad tym, co spotka ich za godzinę, za dwie, jutro, za kilka lat. Obchodziło ich tylko to jak pozbyć się wroga stojącego im na drodze i nic innego się nie liczyło. Nie dostrzegali swoich samobójczych skłonności, pewni, że są stworzeni by podbijać i unicestwiać. Zresztą, większość drowów wychowanych w tym duchu potrafiła tylko jeść, pić, spać i zabijać, nie mieli więc zbytnio wyboru w życiu.
Tak jak obawiał się Illiamdril, czarnowłosy nie zrezygnował ot tak.
- Xsa! – warknął drow, obejrzawszy się.
Nizzre na widok zbliżającego się demona wstrzymała oddech. Wiedziała, że demon nie odpuści. Nie ten demon. Jego oczy... Miała nadzieję, że podstęp Illiamdrila zakończy tę walkę, ale w głębi duszy wiedziała, że demon zaatakuje. Przecież tak nie miało być! Nie miała... nie mogła z nim walczyć! Słyszała tysiące szeptów i widziała ciemność wzywającą ją. Wzywającą ją, by dobyła broni i przebiła serce Illiamdrila. Tak przecież nie miało być... Widziała już śmierć drowa, wiedziała, co powinna zrobić później. Nie mogła walczyć z tym demonem, nie teraz, nie w ten sposób! Illiamdril tymczasem rozciął ostrzami bransolety pas od torby Szamila i rozbroił półelfa, podając Nizzre jego miecz. Odruchowo chwyciła rękojeść w dłoń.
- Berithi...! – jęknęła odkrywczo, patrząc na ostrze.
- Co..? – sapnął półprzytomnie drow, oglądając się nerwowo.
- Miecz Beritha!
- Weź! – drow zacisnął zęby, złapał Szamila za włosy i odchylił jego głowę do tyłu.
- Nie rób tego!!! – Nizzre z piskiem rozpaczy chwyciła go za dłoń z ostrzami.
- Nizzre! – krzyknął ostro. – To twój wróg!!! Twoi przyjaciele muszą wiedzieć, że zawsze spełniasz dane im obietnice! – warknął, patrząc jej zimno w oczy. – Twoi wrogowie muszą wiedzieć, że zawsze spełniasz swoje groźby!!!
Ostrza chlasnęły z chrzęstem, Nizzre krzyknęła i zacisnęła powieki, odwróciła głowę. Serce biło jej jak oszalałe. Ta bezsensowna śmierć...!
Drow poderżnął gardło z sapnięciem wściekłości i obejrzawszy się an demona demonstracyjnie cisnął ku niemu zakrwawione ciało, zrzucając je z grzbietu biegnącego pająka. Nim ciało Szamila zdążyło upaść an ziemię, zamieniło się w chmurę jasnego pyłu, który owiał demona. Nizzre szlochała głośno, zasłaniając twarz zakrwawionymi dłońmi.
- I should kill you all!!! – krzyknęła histerycznie przez łzy.
Illiamdril uśmiechnął się czule i rozkosznie.
- Yes, you should... – szepnął słodko i z pełnym poparciem, znienacka złapał elfkę za brodę, przyciągnął do siebie i wpił się w jej usta w głębokim pocałunku.
Zdążyła jęknął gardłowo w szoku i zdumieniu, drow zakończył błyskawiczny, pożegnalny pocałunek i zeskoczył z pajęczego grzbietu.
- nie! – krzyknęła za nim. – Fufi, stój!!!
Pająk, nie bardzo kumając co się wokół dzieje, zatrzymał się dopiero po chwili. Drow czekał pośród szalejących wokół płomieni, z sejmitarami w dłoniach i milcząc oczekiwał na swego przeciwnika.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 05-01-2010, 16:32   #670
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Ciemność zamknęła się nad nim, jak wody oceanu zamykające się nad topielcem. Ogarnęła go, opłynęła, pochłonęła… tylko po to aby pogrążył się w niej. Aby utonął. Ork poszedł na samo dno niczym kamień, niczym największy z grzeszników… bo czy nim nie był?

Barbak nie wiedział dokładnie kiedy nadszedł cios. Chwile do momentu twardego lądowania biegły tak szybko, walka, cios.. .jeden, drugi… potem jeszcze wiele. Jeden z nich sięgnął go. Zimne żelazo przeszło przez jego wnętrzności, wypełniło go ciepłem. Ciepłem, które wyciekało jego żyłami, barwiło trawę wokoło niego na karminowo. Ciepło uciekało… w jego miejsce pojawiało się przejmujące zimno. Chłód, który zatrzymywał pracę serca… ale nie mogł zatrzymać pracy umysłu… przynajmniej jeszcze nie teraz.

Zamknięte oczy nie widziały tego co działo się wokoło. Wszystko to straciło naraz jakiekolwiek znaczenie. Kruk, dusze, kompani, wrogowie… wszystko to marność nad marnościami. Co się liczyło? W zasadzie nic… czy chciał powrócić?
Nie chciał nic.
Czy chciał pozostać w tym stanie? Podążyć na spotkanie upragnionego Światła? Upragnionego mentora, Palladine?
Nie czuł absolutnie nic!
Wszystko uciekało, nie mógł skupić się absolutnie na niczym, na nikim…

Naraz stanął przed jego oczyma taki to obraz:
YouTube - Warcraft 3 Orc Ending
Czasy kiedy to walczył ramię w ramię z orkami przeciw nie jednemu demonowi. Czasy kiedy to żegnał swych przyjaciół… czy teraz ktoś pożegna jego? Czy odprawi rytuał przejścia? Czy ktoś w ogóle zauważy jego zniknięcie, śmierć… Czy kogoś to obejdzie? A czy to w ogóle ważne?
YouTube - evanesens-my imortal
Poczuł nagle delikatne ciepło. Coś co bardzo nieśmiało przedzierało się przez fale zwątpienia, beznadziei i goryczy… Coś co wraz z ciepłem niosło ze sobą ból, rozpacz. Coś z czym zaczął walczyć.
Po co?
Po co to wszystko? Czy nie prościej było by po prostu odejść?
Czy nie łatwiej poddać się losowi? Ile to już razy uciekał Śmierci? Czy w końcu tym razem nie przyszedł jego czas?

PO CO TO WSZYZTKO???

Zobaczył:
The wise one by =VampirePrincess007 on deviantART
- Jeszcze nie teraz!
I uwierzył.

Poddał się mocy, poddał się światłu. Pozwolił aby wniknęło w jego żyły, aby wraz z pompowaną krwią dotarło do serca, aby rozniosło się po całym ciele. Aby niosło ze sobą ciepło, niosło ból, rozpacz… niosło to wszystko, co każdy nazywa życiem.

Otworzył oko… świat wirował w takim tempie w jaki jeszcze nigdy się nie kręcił. Fale mdłości w zasadzie nie ustępowały, ale nie było czym wymiotować. Nie było szans aby nawet się ruszyć… bolał go każdy centymetr ciała, każdy nerw wrzeszczał i wysyłał do mózgu tak potężną dawkę informacji o bólu, tak potężną dawkę cierpienia, że Barbak miał wrażenie, że jego ocalenie, jest tylko preludium do zagłady w męczarniach.

Naraz to spokojny, znajomy, cichy głos dobiegł gdzieś na granicy słyszalności.
- Barbaku spokojnie. Nie ruszaj się. Udało się….

Emanuel, stary dobry i poczciwy Emanuel. Co mu się udało?

- Wszystko będzie dobrze!

Nic nie jest dobrze.

- Wyjdziesz z tego. Światło nam pomaga, z nim jesteśmy silniejsi. Bądź silny w Świetle!

Tak przyjacielu. Światło nam pomaga… Będę w nim silniejszy… Tylko ile jeszcze zdołam?

- Czujesz? Rozchodzi się po Twoim ciele… Leczy Cię… Nie ruszaj się jeszcze, jeszcze chwila… Palladine!!! Porządnie oberwałeś….
- Co Ty nie powiesz….
Coś co miało być ironią, zabrzmiało jak słowa nieumarłego. Gardłowe charczenie wydobyło się z zielonej krtani.
- Nie mów nic… jeszcze nie teraz.
- Zamknij się.
- Ale…
- Dziękuję Ci… Ale….
- Odpoczywaj.


Ork zemdlał.


Gdy przebudził się ponownie, nie miał bladego pojęcia ile czasu minęło. Otworzył oczy i ku jego zadowoleniu nie odczuwał już zawrotów głowy, mdłości… ból jednak pozostał. Ból tak fizyczny, jak i ten tkwiący głęboko w sercu. Zawiódł. Ból, który tak bardzo dotykał, tak bardzo był odczuwalny…
Naraz zrozumiał swego przyjaciela, Fungrimm’a. Zrozumiał jak wielki ból mogła przyjąć na siebie jedna istota. Jak wieka gorycz mogła spłynąć na jednego śmiertelnika… jak bardzo mogła ona zmusić kogoś do poszukiwania własnej zagłady. Szczególnie w przypadku karłów.

Barbak zdecydowanie karłem nie był, a zatem przyjęcie kultu zabójców, było by dla niego czymś sztucznym… To co jednak właśnie się wydarzyło, było czymś ważnym, czymś co na pewno będzie musiało go zmienić. Zawiódł… Zgrzeszył… odpokutuje swoje winy.

Ork powolnym, pełnym obawy ruchem sięgnął do sprzączki od naramienników. Odpiął. Po chwili kawałki metalu upadły na trawę, potem z chrzęstem posypały się pozostałe elementy pancerza…. Naraz pozostał zwykły „szary” ork… w zwykłym „szarym” ubraniu… (w szpilkach co prawda, ale te chwilowo były niezbędne). Barbak owinął się szczelnie płaszczem podróżnym. Ujął stylistko topora, przyjrzał się broni…
- Ileż to niepotrzebnej krwi wsiąkło w to ostrze….?
Zamach jaki wykonał omal nie pozbawił go przytomności, zachwiał nim, jednak mimo to zielony nie przerwał czynności. Topór ciśnięty z całych sił powędrował w las, wbijając się w jeden z wielu pni…
Potem przyszła pora na młot, który podzielił los poprzednika. „Zabójca sierot” oraz „Pogromca dziewic” oręż tak wspaniały, tak morderczy… tak… potężny znalazł się teraz pośród leśnych jagodzin.
- Nie będę was już potrzebował!

Jedynym elementem pancerza jaki pozostał, był karwasz. Jedynym uzbrojeniem Maleństwo. Poza tym… zwykłe odzienie, kołczan i płaszcz. Barbak rozejrzał się i wynalazł sobie kawałek kija, na tyle porządnego aby mógł mu służyć za oparcie… Wykorzystał go zaraz potem, przyglądając się temu co się działo….
Złożył modlitwę…

Światło. Ty, którego planów nie jestem godzien pojąć….
Prowadź mnie, swego pokornego sługę.
Wybacz winy, wady i zaniedbania.
Przebacz.
I daj żyć podle swych zasad.
Dopomóż.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172