Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2009, 21:54   #22
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
- Markus Falke - przedstawił się - Miło, że Erich i Mathias pamiętali o nas. - Przejął z rąk wójta woreczek. - Szkoda tylko, że tak się spieszyli. Mówili może coś na temat tego, kiedy wrócą?

- A owszem, kazali przekazać, że następnym razem macie się z nimi spotkać za dwa tygodnie w klasztorze.

- Dziękujemy za zaproszenie. Domowe jedzenie będzie miłą odmianą po wikcie, jaki jada się na szlaku. Ale... Czy mógłby mi pan powiedzieć, o jakim święcie pan mówi?

- Każdego roku o tej porze świętujemy powstanie, jakie przodkowie nasi wzniecili przed kilkoma wiekami celem obalenia Ulricha Heisenberga, ciemiężcy, których wówczas władał tymi ziemiami. Po prawdzie to powstanie zostało stłumione a jego przywódcy powieszeni ale Heisenberg zginął w bitwie, jak chłopi próbowali zdobyć zamek. A że krewnych nie miał, to od tego czasu okolicą włada graf.

- Potrzebne nam będą strzały. Od kogoś we wsi można je kupić?


- Gotlieb Schmidt prowadzi u nas sklepik. To ten mały budynek po lewej stronie przy wjeździe do wioski. Myślę że powinien mieć jakieś strzały na składzie. Jeżeli nie u niego możecie spróbować je kupić od braci Bergmanów. Nie wiem tylko kiedy wrócą do Frugelhofen.

- W jakich rejonach polują bracia Bergmanowie?

- Głównie w lasach położonych we wschodniej części doliny, czasem na północy.

- Czy były zdarzały się tutaj ostatnio jakieś przypadki zaginięcia ludzi albo zwierząt -
kontynuował Markus - a może mieliście ostatnio jakieś ataki na ludzi bądź zwierzęta?

- Nic mi o tym nie wiadomo.

- Czy ostatnimi czasy we wsi jakieś zwierzę zachorowało?

- We wsi to może nie ale Josef Bergman przed tygodniem skarżył się mi, że od kilku miesięcy znajdują w zastawionych przez siebie sidłach chore zwierzęta. Powiedziałem mu, żeby poradził się starego Schultza, co to może być. Josef razem z młodszym bratem kilka dni temu wyruszyli na polowanie. Lada dzień powinni wrócić.

- Który to stary Schultz?

- Nie ma go dzisiaj. Schultzowie bywają we Frugelhofen tylko jak mają coś do załatwienia. Albrecht Schultz razem z rodziną mieszka na położonym na północ od wioski folwarku, który dawniej należał do Bernsteinów.


- Odwiedzimy go przy jakiejś okazji, to pogadamy. A z tu obecnych... Kto wie najwięcej o okolicy? Może kto dla rozrywki lub z ciekawości włóczył się po okolicznych górach?

- Z wioskowych dolinę z pewnością najlepiej znają Begmanowie. Tyle że ich nie ma, a z tych są... stary Albrecht Wernicke, to ten mały co siedzi oparty o ścianę młyna. Sęk w tym, że z obcymi to on raczej nie będzie chciał gadać. Wiesz pan jak jest, siedemdziesiąt wiosen na karku i głowa już nie ta. Możecie spróbować z Gunterem Reuchtem, to ten co rozmawia teraz z Hartmanową. Ma stado owiec, które razem z synami wypasa na okolicznych łąkach. Uprzedzam tylko, że to kawał chciwej gnidy. Jeżeli będziecie chcieli skorzystać z pomocy jego samego lub któregoś z jego chłopaków to uszykujcie kilka szylingów, bo za darmo to on palcem w bucie nie kiwnie.

- Jeszcze jedno pytanie... Wielu tu było tych poszukiwaczy przed nami? Wrócił któryś, czy też szli w góry i ślad po nich znikał, jakby rozpłynęli się w powietrzu?

- Przed wami były tu trzy grupy, po pięć czy sześć osób każda. Każdą grupę widzieliśmy tylko raz, jak przechodzili przez wioskę.


- Byli wyposażeni tak jak my? Lepiej uzbrojeni? Rozmawiali tutaj z Erichem i Mathiasem, czy też ich nie zastali? Każda wskazówka byłaby mile widziana, a Erich nieco skąpił nam na informacjach. Czy ci poszukiwacze mówili, w jakim kierunku się udają?

- Nie wiem jak byli wyposażeni bo się na tym nie znam. Jak dla mnie każdy kto pół życia spędza w siodle czy wędrując szlakiem na piechotę wygląda tak samo. Ci, którzy pojawili się tu jako pierwsi rozmawiali z Erichem. Pozostali chyba nie, chociaż przez ostatnie trzy tygodnie nie było mnie w wiosce więc głowy za to nie dam. Pierwsze dwie grupy z Frugelhofen powędrowały na zachód, trzecia na północ.

- I nikt ich nie szukał?

- Chłopaki pytali potem czy ktoś z nich nie pojawił się w wiosce. Ostatnim razem, jak słuch zaginął po grupie która była tu przed wami Erich wyglądał nawet na mocno wkurwionego.


Markus pożegnał się z wójtem i skierował swe kroki w stronę stołu, przy którym siedziała wdowa Hartman.

- Witam, nazywam się Markus Falke. Ja i moi przyjaciele właśnie przybyliśmy do Frugelhofen i potrzebny nam będzie nocleg, w miarę możliwości z jednym posiłkiem.

- Niestety jedyny pokój jaki miałam do wynajęcia zajmuje Johan. Możecie zadekować się w mojej stodole. Razem ze śniadaniem policzyłabym was jednego szylinga od osoby za dzień.


- Zgoda - powiedział Markus. Nie był pewien, czy inni też skorzystają z tej propozycji, ale to już była ich sprawa.

W międzyczasie Malkovitz próbował nawiązać bliższy kontakt z tutejszym moczymordą.

- Witaj Gustavie! - zawołał, uśmiechając się szeroko, wizja dużych ilości mocnego trunku wprawiła Siggiego w dobry nastrój - jeśli nie masz nic przeciwko, a mniemam, że jednak nie odmówisz, to chciałbym poczęstować cię odrobiną krzepiącej kislevskiej okowity, będącej słabszym, a jednak wybornym odpowiednikiem ichniego kvass'u - Siggiemu włączył się słowotok, mający na celu zjednanie wielbiciela trunków, jakim zdawał się być Gustav.

Mężczyzna skinął głową na potwierdzenie. Wziął podaną mu przez Sigismunda flaszkę i jednym haustem opróżnił ją z większej części trunku.

- Mocna - odrzekł zachrypniętym głosem.

- Powiedzże - Nulneńczyk nachylił się do ucha rozmówcy, a jego nos potwierdził trafność pierwszego wrażenia - nie znajdzie się u was cosik mocniejszego? Przybywamy z klasztoru, a tam zakonni tylko wodę do każdego posiłku by spożywali - wyjaśnił.

- Pytaj Becka. Edward pędzi bimber z tych jabłek, co to rosną koło młyna. Mocny jest i nawet nieźle smakuje.

Ktoś się przesiadł, kogoś zmorzył sen i nagle Fay siedziała obok Gustava i Siggiego. Po trzeciej porcji mocnego alkoholu jej życzliwość wobec bliźnich osiągała swoje apogeum, a kawałki chleba w brodzie sąsiada przestały wyglądać wstrętnie. Dolała mu alkoholu. Brązowe oczy spojrzały na nią przez chwilę prawie trzeźwo.

- Co stało ci się w nogę? Czemu braciszkowie – wskazała w kierunku klasztoru – nie pomogli?

- Kiedy to się stało, w pobliżu nie było żadnych braciszków. Nie pochodzę stąd - odparł po chwili zadumy Gustav.

- Właśnie, drogi Gustavie, opowiadaj jak ci kulasa przetrącili - wtrącił się Siggi, wymachując kością ogryzanego właśnie kurczaka. - Pewnie do armii cię wcielili i kazali za możnych walczyć, co?

Malkovitz miał zamiar najeść się do oporu i pić na umór, a przy okazji wyciągnąć coś od Gustava. Nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna okazja do dobrej wyżerki i może co ciekawego o okolicy Gustav wygada.

- Do armii sam poszedłem. To był mój fach przez ładnych parę lat. Kulasa mi przetrącili podczas jednej ekspedycji w Drakwaldzie. Miejscowy szlachciura chciał żeby mu las ze zwierzoludzi oczyścić. A że sknera był, to wynajął jedną kompanię do roboty, do której trza było co najmniej dwóch. Jak nas którejś nocy te skurwysyny opadły to z mojego oddziału ostała się jedna piąta a ja mało nogi nie straciłem.

- To widać, że i tak szczęście miałeś - wtrącił Markus, który właśnie się dosiadł do reszty kompanii. - Twoje zdrowie. - Wzniósł kubek z nieznanym mu z nazwy, za to dość mocnym trunkiem.

- Tym, większe, że wśród żyjących był nasz konował gdyby nie on pewnie wdała by się gangrena czy inne cholerstwo i żywy bym z lasu nie wyszedł.

- Gangrena... - Markus głową pokręcił z niesmakiem - co prawda mówią, że lepiej nogę stracić, niż życie, ale... - machnął ręką - oby nas omijały takie zarazy. I zdrowie owego medyka, co ci nogę ocalił - upił kolejny łyk. Mimo przyjaznej atmosfery nie zamierzał przesadzać z korzystaniem z tej akurat przyjemności życia. Wolał mieć trzeźwą głowę i pełen żołądek, niż rzygać jak pies, co niejednemu się zdarzało, gdy trunków w siebie wlał nadmiar. A i w awantury, jakie czasem podczas libacji się zdarzały, nie miał zamiaru dać się wplątać.

- Niech mu ziemia lekką będzie - mruknął Gustav - konował miał mniej szczęścia niż ja. Biedak zginął podczas odwrotu dwa dni po tym jak oberwałem. Ale dość o mnie. Można wiedzieć czego szukacie w dolinie? Bo nie wyglądacie mi na takich co to szwendają się po szlaku dla przyjemności wypytując o wszystko miejscowych pijaczków.

- Scheisse - zaklął Markus - porządni ludzie giną, a odpowiedzialni uchodzą z życiem i tyłki płaszczą na wygodnych fotelach. A my... - machnął ręką ze zniechęceniem - Można wiedzieć. Grobów mamy szukać, co tu ponoć po bandytach zostały - po co miał kłamać. A tak zawsze była szansa, ze się czegoś dowiedzą. - Ponoć już parę grup tam - w stronę gór wskazał - poszło. I nie wróciło podobno. Widziałeś którą z nich? Z bronią byli, jak my, czy z lepszym ekwipunkiem? Jako człek obeznany znasz się na tym, nie to, co wasz sołtys.

- Znaczy, że dla ojca Icheringa pracujecie? On się podobno dziejami tych ziem bardzo interesuje i żadnej tajemnicy z tego nie robi. Od paru lat zawsze jak był w wiosce opowiadał, że chciałby zbadać okolic. O tych grobach też coś mówił. Co do innych grup to widziałem dwie z nich. Ekwipunek mieli podobny do waszego. Niewiele konkretnego mogę o nich powiedzieć. Może tylko tyle, że ci, których wysłano tu przed wami wyglądali nie tyle na zwiadowców, ile zwykłych najemników. Takich co to się wynajmuje żeby kogoś ubić a nie do łażenia po lasach i szukania czegokolwiek.

- Zabić mi się już kogoś zdarzyło, ale raczej nie na zamówienie - skomentował Markus. - Ale kogo by tam mieli zabijać? Bandyci nie żyją... Nam też ojciec Ichering o swych zainteresowaniach opowiadał, ale zatrudnił nas - w słowie "zatrudnił" zabrzmiała leciutka ironia - kto inny. Jedna szycha z Middenheim jest również zainteresowana tymi grobami. Jego przedstawicielami są Erich i Mathias. Ponoć tu byli niedawno, więc pewnie ich widziałeś.

- Kilka razy, jak robili sprawunki we wsi. A to tym że kogoś poza przeorem te groby interesują to pierwsze słyszę. Może nasłuchali się bredni miejscowych o skarbach co to ci banici zostawili po sobie. Na waszym miejscu nie dawałbym wiary takim bujdom, co to miejscowi rozpowiadają tylko wtedy jak mają już mocno w czubie.

- O skarbach też słyszeliśmy plotki. Szkarłatne Bractwo ponoć łupiło, kogo się dało, to i legendy powstały. Z drugiej strony... Jakby napadli na taką wioskę, jak ta, to wiele do skarbca by nie zanieśli. Szylinga za te ich skarby bym nie dał.

- Fakt, tyle że oprócz wiosek łupili ponoć dwory szlacheckie i kupców, tak przynajmniej gadał kiedyś stary Wernicke. Ale jak już mówiłem moim zdaniem włóczenie się po lasach w poszukiwaniu nie wiadomo czego to najprostsza droga na trafienie w objęcia kostuchy.


- Czasem nie robi się tego dla przyjemności. - Markus uśmiechnął się krzywo. - A gdybym kiedyś bandytą został, to bym przepuszczał grosiwo równie szybko, jak bym zdobywał. Widmo stryczka do oszczędności nie zachęca.

- Możliwe.

- Jest jakaś droga prowadząca na drugą stronę gór? - dodał kolejne pytanie. Może tamci mieli szczęście i sobie po prostu poszli...


- Z tym wam nie pomogę. Mieszkam tu ledwo cztery lata i słabo znam okolicę. Jeśli idzie o góry to nie wiem czy ktokolwiek z wioski wie coś o tym. Miejscowi rzadko zapuszczają się w tamte strony. Co innego krasnoludy. One pewnie znają je jak własną kieszeń.

- Ale słyszałem też, że do współpracy niezbyt chętni. Trudno też im się dziwić. Też bym nie lubił, gdyby mi się obcy po podwórku kręcił. - Na twarzy Markusa pojawił się cień uśmiechu.

- Że nie lubią jak im się ludziska koło kopalni kręcą to słyszałem ale dogadać się z nimi można. Wiem, że Beck całkiem nieźle z nimi żyje. Raz widziałem jak jeden z nich, co akurat był we wsi kupić coś dla kopalni rozdał jego córkom wisiorki porobione z kryształów, które oni tam wydobywają. I nie rzuciło mi się w oczy, żeby wójt wtedy coś za nie płacił.

- No to będę musiał z nim jeszcze raz porozmawiać... Nic o tym nie wspomniał, chociaż... To w zasadzie ja nie pomyślałem, by go o krasnoludy wypytać - pokręcił głową, mając na myślach swoją bezmyślność.

- Zanim zapomnę - tu do pozostałych członków drużyny słowa skierował. - Kto chce nocleg w stodole i śniadanie, to pani Hartman - głową w jej stronę skinął - oferuje nocleg i posiłek w cenie jednego szylinga od osoby.

- Jeszcze jedno... Kim jest ten Johan? Jakiś nietutejszy, że u wdowy pokój wynajmuje?

- Johan jest przyjezdny. Zawitał do nas przed dwoma tygodniami szukając kogoś nazwiskiem Krieg. U nas nikt taki nie mieszka, więc młody pokręcił się z tydzień po lasach, nie bardzo wiem za czym i ponoć jutro albo pojutrze wyjeżdża z wioski.

Jakiś czas później Falke podszedł do wójta aby wypytać go dokładniej o miejscowych khazadów.

- O krasnoludach moglibyście nam co powiedzieć? - spytał Markus. - Słyszeliśmy, że ludziom niezbyt chętni, czemu zresztą nie dziwię się zbytnio. Ale może radę jaką macie? W końcu to sąsiedzi, mniej więcej, i do wioski pewnie zachodzą niekiedy. A rozmowa z nimi poszukiwania by nam ułatwić mogła. Wiedzą o górach z pewnością więcej, niż miejscowi. I o niebezpieczeństwach, co się w nich kryją także.

- Niewiele jest do opowiadania. Obcych nie lubią, to fakt. Najgłupsze co moglibyście zrobić to kręcić się wokół kopalni bez pytania ich o zgodę. To nie znaczy, że jak was zobaczą nafaszerują wam tyłki bełtami - roześmiał się wójt - na pewno jeżeli czegokolwiek od nich chcecie w pierwszej kolejności musicie gadać z ich przywódcą. Gimbrina znam całe życie. Już nasi ojcowie robili ze sobą interesy. Jeżeli powiecie, że chcecie przeszukać teren wokół gór raczej nie powinien robić wam problemów. Może nawet będą w stanie pomóc. Na wszelki wypadek możecie sprezentować mu flaszkę mojego specjału albo nawet dwie. To powinno przekonać go do was. Skoro już będziecie na miejscu nie zaszkodzi wypytać tamtejszego mędrca. Niewykluczone, że wie coś co ułatwi wam poszukiwania, mimo że sam jest tu od niedawna.

- W takim razie skorzystamy z tej propozycji. Na wszelki wypadek nawet trzy takie flaszki poproszę, jeśli tylko - pomacał znaczącym ruchem niezbyt pełną sakiewkę - skóry ze mnie nie zedrzecie. - Uśmiechnął się na znak, że żartuje. - A ten mędrzec... Jak go zwą? Dla niego też z takim prezentem, jak do przywódcy trzeba się wybrać, czy co innego sobie ceni?

- Ciężko powiedzieć, bo go na oczy nie widziałem. Do kopalni przybył przed kilkoma miesiącami i jeszcze nie było okazji, żeby go poznać. Wiem że nazywa się Bardin.

- Jeszcze jedno pytanie, co mi się teraz nasunęło. Tutejsi jesteście, jak powiadacie, z dziada pradziada. Jest jakaś droga przez góry, dalej, na północ, czy też tylko na skrzydłach góry przebyć można? Bo tak się zastanawiam, czy te inne drużyny nie mogłyby inną drogą z doliny wyjść...

- Jedyna droga wychodząca z doliny to ta, którą tu przybyliście.

- No to ani chybi przepadli w tych górach. - Markus pokręcił głową. - Trzeba będzie jeszcze bardziej uważać. I dość dokładnie z krasnoludami pogadać. Oni powinni dużo o górach wiedzieć. Zdecydowanie więcej, niż my... - dodał, w zasadzie bardziej do siebie, niż do Becka.

Chwilę później wójta zagadnął Veller.

- Panie Beck, macie tu może kogoś kto się na ziołach wyznaje? Herborystę jakiegoś?

- Marta Schlaguweit zna się trochę na ziołach. Teraz jej nie ma bo już trochę za stara na takie zabawy ale jutro możecie do niej podejść jeśli czegoś wam potrzeba. Mieszka z rodziną w tej chałupie na lewo od stodoły.


Kiedy Falke dowiedział się wszystkiego co chciał od wójta, postanowił porozmawiać z kolejnym uczestnikiem zabawy.

- Witam. - Marcus dosiadł się do Johana. - Można? - spytał nieco po fakcie.

- Jeśli musisz - odpowiedział mężczyzna z nutą irytacji w głosie.

Johan był właśnie zajęty bliższym zapoznawaniem się z wdziękami jednej z miejscowych dziewuch i sprawiał wrażenie średnio zadowolonego faktem, że młodzian się do nich dosiadł.

- Słyszałem, że wędrował pan nieco po okolicy. Spotkał pan coś ciekawego? Chodzi mi przede wszystkim o nietypowo się zachowujące zwierzęta... A może resztki obozowisk? - Markus dość późno zrozumiał, że Johan mógł poszukiwać uczestnika jednej z poprzednich grup, i mógłby udzielić jakichś informacji. Poza tym... A nuż udałoby się dokooptować go do drużyny. Ochotnik mógłby być przydatny. - Wybieramy się w góry i każda informacja jest dla nas cenna.

- Nie obraź się kolego ale to moja sprawa co porabiam w tych stronach i nic wam do tego. Zdążyłem zauważyć że od godziny łazisz i wypytujesz kogo tylko się da cholera wie o co. Nie widziałem żadnych dziwnie zachowujących się zwierząt, i do kurwy nędzy nie jestem myśliwym, żebym miał zwracać uwagę na takie pierdoły. Żaden obóz też mi się w oczy nie rzucił. Teraz wybacz ale jak widzisz zajęty jestem.

- Dziękuję za wyczerpujące informacje. - Markus wstał. - I życzę przyjemnej zabawy. "Pies ci mordę lizał" - dodał w myślach. Odszedł od stołu.

20 Sommerzeit 2527 KI

Kiedy wstaliście wnętrze stodoły zalane było światłem słońca. Z zewnątrz dochodził gwar rozmów i odgłosy zwierząt. Musiało być południe. Przebudzeniu towarzyszył rozsadzający czaszkę ból głowy, pragnienie i uczucie suchości w ustach. Miejscowe trunki okazały się być nieco mocniejsze niż można to było ocenić po ich smaku.

Wyszliście na zewnątrz. Po placu stanowiącym centrum wioski kręciło się kilku wieśniaków zajętych swoimi sprawami. Grupa kobiet prała ubrania w pobliskiej rzece. Na łące obok stodoły bawiło się kilkoro miejscowych dzieci. Nieco dalej dostrzegliście Edwarda, który razem z rodziną i parobkiem krzątał się wokół młyna sprzątając po wczorajszych uroczystościach. Okno pobliskiej chaty otworzyło się z trzaskiem i ukazała się w nim wdowa Hartman.

- No, już myślałam, że dzisiaj w ogóle nie wstaniecie. Chodźcie do środka zaraz podam do stołu.


Większości z was apetyt nie dopisywał. Gulaszowi przygotowanemu przez waszą gospodynię nie można było nic zarzucić jednak spożywanie jakiejkolwiek potrawy przychodzi ciężko gdy żołądek co chwila podchodzi do gardła. Wyjątkiem był Siggi, który, jeśli szło o jedzenie, sprawiał wrażenie osoby o niespożytych możliwościach. Zjadł swoją porcję, notabene dwukrotnie większą niż racje pozostałych oraz to czego Falke, Veller i Fay nie zdołali wcisnąć.

- Co się stało? Jedzenie wam nie smakuje? – spytała wdowa, w jej głosie dało się wyczuć autentyczną troskę.

- Po prostu jesteśmy zmęczeni po podróży – odrzekł dyplomatycznie Markus.

Po posiłku Veller udał się do wioskowej zielarki a Markus i Siggi postanowili odwiedzić wójta i miejscowy sklepik. Fay udała się na łąkę położoną nieopodal strumienia by tam odpocząć po wczorajszym. Falke z Malkovitzem w pierwszej kolejności udali się do Becka, od którego kupili kilka flaszek bimbru. Następnie skierowali się do niewielkiej chacie mieszczącej się zaraz przy wjeździe do Frugelhofen zastali szczupłego mężczyznę w średnim wieku, który krzątał się za ladą polerując jeden z mieczy wystawionych na sprzedaż. Sklep był mały ale widać było, iż jego właściciel dba zarówno o czystość jak i stan sprzedawanych przedmiotów. Asortyment tego przybytku stanowiła głównie broń, skóry oraz wszelkiego rodzaju wyposażenie niezbędne do polowań i przetrwania w głuszy jak liny, namioty, narzędzia do sporządzania sideł czy suchy prowiant. Dopiero gdy Siggi zatrzasnął drzwi wejściowe sklepikarz zwrócił na niego uwagę. Miał twarz straszliwie poniszczoną przez ślady po ospie, haczykowaty nos i duże niebieskie oczy. Sprawiał wrażenie nieco roztargnionego.

- O witam szanownych państwa, moje nazwisko Schmidt, w czym mogę pomóc?

- Potrzebne mi będą strzały. Trzydzieści sztuk powinno wystarczyć.

- Mi zaś przydałby się młot lub wekiera i jakaś tarcza –
dorzucił Siggi.

- Służę uprzejmie. Za strzały będzie 6 szylingów. Tarczy żadnej w tej chwili nie mam na składzie. Młot i owszem jest –
sklepikarz wskazał na broń zawieszoną na ścianie – miesiąc temu nabyłem go od jednego krasnoluda z kopalni. Mogę go panu odstąpić za jedyne 12 koron.

- Hmm... - Malkovitz zmarszczył brwi – a coś za jedną czwartą tej ceny pan znajdziesz?

- Za 25 szylingów mogę panu sprzedać pałkę z okuciami. Nie jest to może broń pierwszej klasy ale w rękach fachowca, a na takiego pan mi wygląda, powinna się sprawdzić.

- W porządku, biorę.


W tym czasie Veller zawitał do rozpadającej się chaty położonej po drugiej stronie placu. W środku zastał staruszkę i kilka miejscowych dziewczyn zajętych wyszywaniem. Wprawdzie nie udało mu się nabyć wywaru z owoców rokitnika, jednak „babcia”, jak nazywały ją wszystkie dziewczęta zgromadzone w izbie, miała za to pod dostatkiem jaskółczego ziela, toteż Veller nabył niewielki woreczek pędów.

[listę zakupionego sprzętu i rozliczenie macie w komentarzach]

Po zakupieniu interesujących was dóbr zebraliście się w centrum Frugelhofen by omówić między sobą dalszy plan działania. Nie dane wam było jednak zastanawiać się zbyt długo. Chwilę po tym jak zaczęliście rozmawiać podszedł do was Edward Beck.

- Witajcie, wczoraj zrobiliście na mnie wrażenie takich, co to w razie potrzeby umieją machać mieczem. Jest taka sprawa... Jeden z dzieciaków Reuchta przed godziną znalazł w lesie dwa trupy. Młody był zbyt roztrzęsiony, żeby dało się z niego wyciągnąć coś więcej, tak więc chciałbym sam rzucić na to okiem zanim ktoś jeszcze we wsi się o tym dowie. Rozumiecie pewnie, nie ma sensu podnosić larum, jeśli okaże się, że tych nieszczęśników dopadły wilki lub niedźwiedzie. Wolałbym to zrobić w towarzystwie kogoś, kto w razie potrzeby potrafi zadbać o siebie. Co wy na to? Mogę wam odpalić parę groszy z własnej kabzy a i wdzięczność całej wioski sobie zaskarbicie.


- Możemy umówić się, że cenę obgadamy po wykonaniu roboty – zaproponował Markus – żebyście potem nie gadali, że zdarliśmy z was skórę za spacer do lasu i z powrotem.

- Niech będzie.

Kiedy wójtowi udało się wreszcie wydusić z dzieciaka gdzie trafił na zwłoki ruszyliście w drogę. Dwie godziny później spacerowaliście po niewielkiej polanie położonej jakieś cztery kilometry na północ od wioski. Na skraju lasu znaleźliście ciała dwóch mężczyzn. Od stóp do głów ubrani byli w skóry. Sądząc po rynsztunku, jaki przy sobie mieli, musieli trudnić się myślistwem. Zginęli od ciosów mieczem. Pierwszemu z nich ostrze rozorało oblicze w połowie wysokości, uniemożliwiając choćby w przybliżeniu określenie rysów twarzy. Został również kilkakrotnie dźgnięty w korpus. Drugi z nieboszczyków został niemal przecięty na pół. Jego ciało leżało skierowane twarzą do ziemi. Z tyłu głowy miał okrągłą ranę o średnicy kilku centymetrów. Po przewróceniu pierwszego z nieboszczyków na brzuch okazało się, że jemu również zadano podobne obrażenia. Mimo stanu zwłok wójt nie miał najmniejszego problemu z ich identyfikacją.

- Kurwa mać – zaklął pod nosem Beck – to Bergmanowie. Trzeba będzie powiedzieć o tym Karlowi. Wy pewnie się na tym znacie. Wiecie co za kurestwo mogło ich tak załatwić? Zwierzoludzie czy co?

Markus na wszelki wypadek postanowił sprawdzić teren wokół ciał w poszukiwaniu tropów, jakie mogli po sobie zostawić napastnicy. Ślady, które znalazł należały do 3-4 osób i wiodły na zachód. Trop urwał się w pobliżu rzeki. Na kamienistej plaży, w miejscu gdzie koryto Vagwasser rozszerzało się, znacznie spłycając nurt. Wprawdzie nie był ekspertem, jeśli idzie o anatomię ale kość, którą dostrzegł pomiędzy otoczakami z całą pewnością musiała należeć do człowieka i pochodzić z palca. Wrócił na polanę i zdał relację ze swojego odkrycia towarzyszom. Pozostawało tylko zastanowić się co począć dalej.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 10-02-2010 o 12:34. Powód: drobne poprawki redakcyjne
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline