Maldred uśmiechnął się do Greya, który przysiadł się do niego, ale się nie odezwał. W drodze będzie mnóstwo czasu na rozmowy. Chyba że znowu coś ich zatrzyma.
Po chwili przyszedł Hasvid.
- No, Karanic - zwrócił się do tropiciela. - Czas na nas. Tak jak wczoraj powiedziałem, pojedynek. Za zniewagę, która dotknęła mnie do żywego. Tam na dole, obok studni. Miecz kontra miecz. Honorowo, do pierwszej krwi. Mam nadzieję, że tak potrafisz, co? Czekam...
- Mniemam iż wczoraj trochę za dużo wypiłeś, Hasvidzie, i język Ci się plącze, bo niewątpliwie nie chciałeś powiedzieć tego, co właśnie powiedziałeś. Pomijając rację w tym, co mówi Theodore, że nie zawsze trzeba dwóch trafień, żeby zabić człowieka, to nie wydaje mi się, żebyśmy mieli czas na pojedynki i na zajmowanie się kolejnymi rannymi. Jeżeli się boisz, że Ci miecz zardzewieje, to porzuć obawy. Niewątpliwie będzie niejedna okazja użyć go w czasie tej wyprawy w celu innym niż bratobójcza walka.
Rzekłszy to kapłan podstawił obu rannym pod nos zioła na pobudzenie. Po chwili powinni się ocknąć, choć stan Mikhaila nadal pozostawiał wiele do życzenia.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy |