Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2010, 23:15   #105
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Iura silent bello, bello lex opprimitur vi

Seria aktów miłosierdzia, jakie dzisiejszego dnia popełnił powinna zatrważać Lex’a Silvera, tak jak nic innego od wielu tygodni. Powinna go zatrważać i to nawet dość poważnie. Jednak ciężar, jaki spoczywał na jego ramionach zapewnił mu skuteczną ochronę przed głębszą refleksją na ten temat. Pięćdziesiąt kilka kilogramów kobiety… martwej Sky. Kiepska fucha. Jednak była to robota właśnie dla niego. Poszła z nim i to nie, kto inny powinien ją odprowadzić spowrotem.

Rewolwerowiec nie schodził ze wzgórza z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Wręcz przeciwnie, był więcej niż bardzo niezadowolony z takiego obrotu sprawy. Wszystko się to potoczyło trochę, kurwa nie tak. Bilans zysków i strat był dość kiepski, może nie dla niego ale dla karawany, za której część był przecież uważany. Pomimo, iż po tej spalonej słońcem ziemi chodzi od kwadransa paru skurwieli mniej… Pomimo, iż kilku bezbronnych ludzi za parę chwil wyjdzie z klatek. Karawana miała dwóch członków mniej… przewodnik i zwiadowca. Tylko dwóch i aż dwóch.

- Manniego nie znalazłem. Oznajmił, gdy dotarł już do samochodów.

Ostrożnie złożył ciało Sky na poboczu. Chwilę się jej przyglądał, jakby coś rozważał… a może ją pożegnał na swój sposób. Poprawił kapelusz na głowie zapalił papierosa i poszedł w stronę ciężarówek z niewolnikami.

***

Przekaz z nadajnika był mocno niezrozumiały. Można powiedzieć, że wręcz alogiczny i w dodatku awykonalny. Lex mógł tylko pogratulować umiejętności negocjacyjnych i zdolności dogadywania się z chodzącymi trupami komuś z członków karawany. Bo „dowódca”, czy inni żołnierze z oddziały byli niczym innym jak niewiedzącymi jeszcze o tym łażącymi ludzkimi ścierwami… podobnie zresztą jak reszta szumowin. Trupy. Wydali na siebie wyrok dość dawno temu. A dzisiaj przelali czarę goryczy. Dzień sądu nadszedł. Lex Silver nie uznawał okoliczności łagodzących takich jak współudział czy bierny obserwator.

Zabójstwo Sky i Manniego. Winni. Kara śmierci.

Morderstwo matki na oczach dziecka. Winni. Kara śmierci.

Porzucenie i zdrada towarzyszy w obliczu dominacji wroga. Winny. Kara śmierci.

Zmuszenie pana Silvera do wspinaczki, czołgania i doprowadzenie go do nieprzyjemnego kaszlu. Winni. Kara śmierci.

Lex nie znał ostatniego zarzutu… bardziej niż cokolwiek innego przekreślający ich prawo do czegokolwiek. Sprzedaż ludzi na mięso. Winni. Kara śmierci.

Nie dał osiłkowi chwili refleksji nad swoją marną egzystencją. Nie dał mu czegoś, co on dawał swoim ofiarom… wielkodusznie pozbawił go strachu przed zakończeniem nędznego żywota. Strzelił. Zabił.

Luneta skierowała się w inną stronę i trzeba przyznać, iż wydarzenia następujące w kolejnych chwilach przybrały mało oczekiwany obrót. Finał był iście Szekspirowski…

Trup słał się dość gęsto, a krew spływała obficie po drodze stanowej i co godne odnotowania była to głównie krew tych złych. Pierwszy padł młody z przestrzeloną szyją. Następnie ranny żołnierz tracący zimną krew i rzucający się po swojego dowódcę pod ciężkim ogniem wroga. Poległ w iście amerykańskim stylu… godna śmierć dla marines’a. Tylko, że on już od dawna był niczym innym jak gnidą łażącą na dwóch nogach i udającą żołnierza. Później główną rolę odegrał długowłosy dowódca – zdrajca. Wysłał do diabła bliźniaków. Bez mrugnięcia okiem, bez cienia wyrzutu i straty. Ciekawe czy jak wczorajszego wieczoru pił z nimi samogon i rżnął, którąś z dziewczyn przeznaczoną na obiad świńskiego kaznodziei też miał ich za nic…

Rewolwerowiec widział jak przyszła chwila refleksji. Chyba ktoś nie umiał już unieść swojego krzyża. Ciężar podjętych decyzji kazał żołnierzowi skierować wylot lufy w stronę własnego łba.

Szlachetnie… Godne pożałowania zachowanie.

Padł strzał. Bezwładne ciało zwaliło się na drogę. Z lekkim wyrazem zdziwienia na twarzy.

Lex był niezadowolony z takiego rozwiązania. Przeznaczył dla niego inną śmierć, chciał mu dać szansę zaznania nieco empatycznej refleksji nad losem jego transportu… dać poczuć dowódcy jak to jest być jedzonym. Jednak tamten postanowił zniweczyć jego plany. Postanowił uciec przed odpowiedzialnością. Postanowił być panem swojego losu. Postanowił… jednak tym razem to rewolwerowiec był tym, który zdecydował się na inne rozwiązanie.

Ułamek sekundy obserwował dymiącą łuskę pocisku kalibru 5.56 mm leżącą przy jego nodze. W pamięci miał jeszcze obraz krwawej plamy rosnącej na lewej piersi munduru ostatniego z dostawców mięsa dla społeczności w Antonito. Gdy wystrzelona przez Lex’a kula trafiła w cel.

- Chyba nic tu po nas, panienko. Zwrócił się do lekko zdziwionej MJ. A może wcale nie była zdziwiona takim obrotem sprawy. Nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Nie jego sprawa. – Na dole, przy wozach mam bourbon’a… i wielką ochotę się go napić. Jeżeli nie pozwolisz mi go wypić samemu to nie będę miał do ciebie żalu. Uchylił kapelusz i ruszył w powrotną drogę.

- Oczywiście zaproszenie nie obejmuje sentymentalnej gadki o tych, co polegli i o twoim dzieciństwie. Rzucił na odchodne już swoim typowym „wszystko mi jedno” tonem.

Nim zabrał ciało Sky przeszukał jeszcze trupa snajpera. Znalezione fanty pochował, a ciało sturlał na drogę ze wzgórza.

- Mess with the best die like the rest. Nic bardziej na miejscu nie przychodziło mu do głowy. Pożegnał go jak umiał najlepiej.
 
baltazar jest offline