Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2010, 00:39   #106
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Bieg, złudna nadzieja, świat ograniczony tylko do trasy. Żołnierz biegł ile miał siły w nogach. Kule świstały, ktoś do kogoś strzelał... Może do niego? Nieważne. Powstrzymać to, powstrzymać tą rzeź. Dotrzeć do Daytonów, kazać im przestać... Nie było innego sposobu na skontaktowanie się z braćmi, nie mieli radia. Wzniesienie, wspinaczka, wolna za wolna. Rozorana skóra na prawej pięści i niedawne rany dawały o sobie znać. Całe ciało go bolało. Musi zdążyć!
Nie zdążył, widział w biegu co się dzieje. Matt upadł, nic dziwnego ostro go skatował. Jeden z jego ludzi niebaczący na ranną rękę rzucił się dowódcy na pomoc. I dostał kulkę. Najstarszy z Daytonów naprawdę dobrze sobie radził z karabinami.
Zatrzymał się, sam nawet nie zdawał sobie z tego sprawy i obserwował w milczeniu całe zajście.
Matt wywołał resztę swego oddziału. Dwóch mocno do siebie podobnych mężczyzn. Było widać w sposobie poruszania się tamtych, że nie należą do oddziału marince. Rothman wstrzymał oddech, co teraz się stanie? Perry był teraz w ciężkim stanie, stracił trzech przyjaciół, trzech braci. Popadnie w stupor? Skrzyknie szumowiny i rozpocznie straceńczy atak? Zabije braci?
Zabił. Dwie krótkie serie, dwa trupy. I dłoń podnosząca pistolet do skroni.
Stephen zrozumiał całą sytuacje w mgnieniu oka. Mógł działać. Mógł krzycząc zbiec na dół, powstrzymać go. Mógł spróbować strzelić, był dobrym strzelcem i powinien trafić z pistoletu w ramię nawet z takiej odległości. Mógł nic nie zrobić. I tak uczynił. Stał i patrzył na unoszącą się oksydowaną lufę. Widział niezwykle ostro łzy na twarzy, niezrozumienie. Chciał coś zrobić, oddać jakiś hołd żołnierzowi. W końcu tak niewiele ich różniło. Spotkani ludzie. Tylko to. To on mógł spotkać świńskiego kaznodzieje i dla niego pracować. To Matt mógł spotkać Mortimera i podróżować z karawaną. Nie wiedział jednak jak to zrobić. Salut, jakieś słowa... Nic nie było właściwe.
Padł strzał, karabinowy. Żyjąc na tym nie najlepszym ze światów człowiek uczy się rozróżniać takie szczegóły. Ktoś z karawany nie wytrzymał i postanowił uniemożliwić żołnierzowi skończenie ze sobą, ukarania samego siebie. Daytonowie. Rothman spojrzał na braci, dwóch obserwowało egzekucje, trzeci patrzył na niego nie rozumiejąc jego przybycia.
Coś ostatnio dużego tego nierozumienia.
Rothman przegrał, czuł się jakby to on dostał kulkę.
Jeśli nie Daytonowie to Lex. Ciemna sylwetka po drugiej stronie poprawiła kapelusz i przerzuciła karabin przez ramię. I odeszła. Odeszła z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku. Ucieszona, że po tym nie najlepszym ze światów jest o jednego potwora mniej.
Rothman stał tak jeszcze przez chwilę. Nie wrócił do karawany, podszedł do najstarszego z Daytonów. Jak on się nazywał?
-Dobra robota. Uratowaliście nam życie.
Co teraz? Stephen wiedział, widział to wyraźnie. Odwrócił się i odszedł. Jak Lex. Niezadowolony, że właśnie zginął kolejny dobry żołnierz. Że ten nie najlepszy ze światów stał się jeszcze gorszy.
Podszedł spokojnie do karawany. Akurat gdy Lex przyszedł z ciałem Sky. Rothman się nie przejął. Nie znał jej, dziewczyna dodatkowo wiedziała na co idzie. Mogła zostać z Mortimerem i resztą.
-Mortimer, masz jakiś szpadel? Trzeba wykopać grób.
Spojrzał na nieżywą dziewczynę, na jej twarz zastygłą w wyrazie niezrozumienia i bólu. Spojrzał na drogę, na trupy.
-A nawet cztery.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline