Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2010, 14:00   #55
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Wybuchowa reakcja zabójcy była do przewidzenia, a mimo to, zaskoczyła Tamira. Ledwo do jego mózgu dotarł impuls o złamaniu nosa, przez potężne kopnięcie, a Zabrak miał już przed oczami sufit i poczuł ból w głowie, po uderzeniu o ziemię. Grymas bólu zdążył pojawić się na jego twarzy na ułamek sekundy, nim został zastąpiony przez zdziwienie, gdy został rzucony o ścianę. Osuwając się o nią na ziemię, zastanawiał się, jak daleko posunie się jeszcze Korel i kiedy, o ile w ogóle, Artel go powstrzyma. Krew cieknąca ze złamanego nosa kapała na jego szaty i podłogę.

Zginiesz tu, Tamirze , przeszło przez myśl młodemu Jedi, gdy znów był sadzany na krześle. Zginiesz, zostaniesz zapomniany przez Zakon i znikniesz z kart historii. Głos w jego głowie nie dawał mu spokoju i nie dawał mu też nadziei. Był zdany na łaskę dwójki użytkowników Mocy, którzy dawno zeszli ze ścieżki Jedi. Ze ścieżki, którą Torn podążał, odkąd tylko pamięta i zamierzał nią podążać do samego końca. Z tym postanowieniem, które wypełniło jego ciało nową siłą i z myślą, że postąpił słusznie poświęcając siebie, by ocalić życia czterech swoich braci broni, spojrzał na swoich oprawców z delikatnym uśmiechem, który wprawiał Korela we wściekłość. Artel zachowywał jednak spokój. Był opanowany. Doskonale wiedział jakie pytanie zadać, gdzie nacisnąć, by czegoś się dowiedzieć. Zabójca był od brudnej roboty. Od tego, by przekonywać do mówienia w inny, mniej subtelny sposób niż Darc. Młody Jedi nie miał jednak zamiaru dać się złamać. Moc była z nim. Choćby miał zginąć, nic nie powie.

- A więc panie podróżniku, który znalazłeś się w niewłaściwym miejscu. Może łaskawie wyjaśnisz w jaki sposób przebyłeś taki szmat drogi od frontu, mając złamaną nogę? -

Jedi nie musiał jednak odpowiadać. W tej samej chwili do pokoju wszedł droid i zakomunikował, że dowódca jest potrzebny w sztabie. Artel rozkazał:

- Korel, po wszystkim odprowadź naszego więźnia do celi... Tylko żywego – dodał po chwili, po czym wyszedł. Tamir powiódł za nim spojrzeniem. W tym momencie poczuł się bardzo samotny i słaby. Zdany na łaskę Korela. Gdy tylko rozległ się dźwięk oddalającego się śmigacza, chłopak zrozumiał, że jego los został przesądzony. Nie chciał dać jednak Shistavanenowi całkowitej satysfakcji.

- No to chyba zostaliśmy sami – skwitował olbrzym, po czym uderzył Zabrak pięścią w twarz. - Za chwilę zademonstruję ci dlaczego Ciemna Strona jest tą potężniejszą. -

- Jestem Jedi, Strażnikiem Pokoju w Galaktyce i komandorem Wielkiej Armii Republiki, nie złamiesz mnie zabójco - powiedział Tamir ze spokojem w głosie. Pogodzenie się z nadchodzącym zagrożeniem, dawało mu sił, by przeciwstawić się, przynajmniej słownie, nemezis jego i jego Mistrzyni.

- Zaraz się przekonamy, szczeniaku.... - syknął Shistavanen, uderzając Mocą....

Młody Jedi nigdy jeszcze nie czuł takiego bólu, jaki sprawiał mu Korel przez te pół godziny. Pół godziny, które wydawało się ciągnąć w nieskończoność, zupełnie, jakby czas stanął w miejscu. Jego oprawca przez ten czas prezentował mu różne metody zadawania bólu i stopniowania go tak, by Tamir prosił o przerwę, albo stracił przytomność. Zabrak był jednak uparty. Sam nie wiedział, skąd czerpie tyle sił, by pozostawać przytomnym, mimo iż każdy mięsień, każde jedno miejsce jego ciała, krzyczało z bólu i bombardowało jego umysł impulsami. A do tego ta satysfakcja Shistavanena. Młodzieniec nie rozumiał, jak ktoś może czerpać, aż tyle przyjemności z zadawania komuś bólu. To było wręcz przerażające. Jednak nic, żaden fizyczny bólu, jaki mu sprawił, nie mógł się równać z tym, jaki sprawiły słowa Korela, które doskonale dotarły do półprzytomnego umysłu Zabraka. Całe jego ciało, całe jego jestestwo zaprotestowało przeciwko temu, co usłyszał. To nie było możliwe, by on to zrobił. Nie mógł jej znaleźć, nie mógł jej... Kiedy? Widział ją na Coruscant jeszcze w dniu przydziału zadania. Żegnał się z nią przed odlotem. To nie było tak dawno temu... Korel musiał kłamać! Musiał!
- Nie... - zdołał ledwo wyszeptać, sprawiając sobie samemu tym ból. Łzy napłynęły do oczu młodego Jedi. Nie wierzył w to, że Yalare mogła zginąć...

Tamir z ulgą przyjął chłód ziemi w swojej celi, na którą został rzucony. Nie widział zbyt dobrze przez spuchnięte oko i łzy, który pociekły po poobijanych policzkach, mieszając się z nie do końca zaschniętą krwią. Zastanawiał się, dlaczego płacze, skoro nie wierzy w śmierć swojej Mistrzyni, swojej przyjaciółki, jedynej, naprawdę bliskiej mu osoby w Świątyni i całym Zakonie. Nawet Mistrz K'Khruk, który przywiózł go na Coruscant i dbał o niego, nie był mu tak bliski, jak Yalare. Nawet przez Moc nie poczuł jej śmierci, a był pewien, że gdyby zginęła, poczułby to. Ona musiała żyć! A on, chciał żyć, by tego dowieść. Jednak bolące ciało i złamane dwie kończyny, uświadamiały mu przykrą prawdę. Był zdany na łaskę Korela i Artela. Nie mógł nawet marzyć o ucieczce. Nie miał na to sił. Był jednak ktoś.... Jedi zamknął oczy i stłumił łzy. Yalare zawsze mu powtarzała, że płacz i okazywanie uczuć, to nie oznaka słabości. Teraz jednak łkanie tylko go rozpraszało, a on musiał skupić wszystkie siły, jakie mu jeszcze pozostały i zaufać Mocy. Ciężko było mu oddychać ze złamanym nosem i skupić myśli przez ból promieniujący ze złamanego przedramienia, złamanej nogi i poobijanego ciała. Otwarł się na Moc, która była obecna wszędzie. Na tej planecie znajdowała się jedna osoba, którą zdążył poznać i polubić, i w której pokładał teraz swój los. Era.
Usłysz mnie. Usłysz mnie. Żyję. Pomóż. spróbował wysłać swoje myśli do niej, dać jej znać, że nie poddał się jeszcze. Wciąż była dla niego nadzieja.
 
Gekido jest offline