Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2010, 13:53   #23
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dość długo leżał, nie mogąc zasnąć.
Reszta już smacznie spała, a jego wciąż nurtowały myśli związane z ich zadaniem.
Piętnastu chłopa, nieźle wyposażonych, poszło sobie w góry. Nikt nie wrócił. Co takiego, na demony, kryło się w tych nieszczęsnych górach?
Zwierzołaki? Następcy Szkarłatnego Bractwa? Źle pojmujące gościnność krasnoludy? Złe duchy?
W końcu jednak zmęczenie zwyciężyło i Markus zapadł w niespokojny sen, pełen dziwnych, bezkształtnych stworów.


Już dawno się nie zdarzyło, by tak haniebnie zaspał. W dodatku wcale się nie czuł wypoczęty. Na szczęście umycie twarzy w cebrzyku, który jakaś dobra dusza postawiła na podwórku, przywróciło świeżość umysłu i spojrzenia.

- Dzień dobry! - odpowiedział na słowa wdowy Hartman. - To zasługa dobrego noclegu - postanowił minąć się z prawdą.


Zdecydowanie za dużo wczoraj zjadł.
I z pewnością za mało wypił, skoro jedzenie niczym kamień leżało na żoładku. Jedynie rozsądek nakazał mu nie tylko dłubać łyżką w talerzu z kaszą i gulaszem, ale również, od czasu do czasu, podnosić łyżkę do ust.

- Bardzo dobre - odpowiedział na pytanie gospodyni. - Po prostu jesteśmy zmęczeni po podróży – dodał dyplomatycznie, postanawiając nie wgłębiać się w szczegóły związane z wczorajszą ucztą i jej dzisiejszymi skutkami.

Na szczęście pieniądze się nie zmarnowały, bowiem żołądek Siggiego był chyba dziurą bez dna, a jego właściciel potrafił należycie wykorzystać to, czego nie byli w stanie skonsumować pozostali.

- Świetne było - powiedział, płacąc za nocleg i jedzenie. - Jak będziemy wracać z pewnością skorzystamy i z noclegu, i ze świetnej kuchni - zapewnił.

Pani Hartman rozpromieniła się.


- Dzień dobry, panie wójcie - Markus uprzejmie powitał Becka, który w odpowiedzi skinął głową. - W sprawie tego prezentu dla przywódcy krasnoludów, Gimbrina.

- Trzy? - upewnił się Beck. Markus potwierdził.

- I dwie dla mnie - wtrącił Siggi.

Markus zapłacił za trunek, starannie zapakował butelki do plecaka, by nie potłukły się przy byle okazji, a potem, pożegnawszy wójta, ruszył wraz Sigim na dalsze zakupy.


Dopiero gdy drzwi z trzaskiem uderzyły o futrynę, sklepikarz oderwał wzrok od polerowanego miecza i spojrzał na nich. Albo był na wpół głuchy, albo tak zafascynowany swoim zajęciem...

- Dzień dobry - Markus odpowiedział na przywitanie. - Potrzebne mi będą strzały. Trzydzieści sztuk powinno wystarczyć.

Gdy Siggi załatwiał swoje sprawy Markus rozglądał się po wnętrzu sklepu. Cały czas miał wrażenie, że o czymś zapomniał, że coś jeszcze powinien kupić...
Pokręcił głową.
Może uda mu się przypomnieć, zanim opuszczą wioskę. Jeśli nie - z pewnością będzie pluć sobie w brodę, gdy podczas penetrowania gór okaże się, czego nie kupił.
Nie miał wątpliwości, że się okaże...


- Najpierw folwark, czy kopalnia? - spytał, gdy wszyscy zebrali się na placyku stanowiącym centrum wioski.

Nim zdążyli podjąć decyzję podszedł do nich z zaaferowaną miną i z ciekawą propozycją wójt.

- Możemy umówić się, że cenę obgadamy po wykonaniu roboty – zaproponował Markus – żebyście potem nie gadali, że zdarliśmy z was skórę za spacer do lasu i z powrotem.


Ciała jakie znaleźli półtorej godziny później, były zmasakrowane. Ktoś starał się zapewne, by nie można było ich rozpoznać, jednak dla Becka nie stanowiło to problemu.
Markus przyklęknął obok jednego z leżących.

- Trzy, góra cztery dni temu - powiedział. - Nikt nic nie zabrał... - Ciała nie były ograbione. Skóry lisów, broń, odzież. - Albo zabił ich ktoś, kto czerpie przyjemność z zabijania, albo też przypadkiem trafili na coś, czego nie powinni byli zobaczyć. Chyba, że znaleźli skarb Szkarłatnego Bractwa - dodał z ironią - i nieśli go w workach.
- A czy zabili ich zwierzoludzie? Trudno powiedzieć. Od pazurów w każdym razie nie zginęli. To typowe rany od miecza i tyle. No może nie do końca typowe, skoro ten cios rozciął biedaka niemal na pół. Dwuręczny miecz? - Wolał nie mówić, że zna kogoś, dla kogo machanie takim mieczem czy zadawanie takich obrażeń nie stanowiłoby żadnych trudności. I że tym kimś nie był Siggi.

Markus rozejrzał się dokoła.
Krew była tylko tu, gdzie leżeli obaj bracia. Ostrza ich mieczy były czyste. Czyżby przed śmiercią nawet się nie bronili? Zostali zaskoczeni? Myśliwi?
Z drugiej strony w górach raczej czuli się bezpieczni. Byli już niedaleko wioski. W dodatku wiedzieli o grupach poszukiwaczy. Jeśli kogoś spotkali, to mogli być przekonani, że mają do czynienia z taką właśnie grupką. I spokojnie czekali, aż było za późno na ucieczkę czy obronę. Zaatakowani, zostali po prostu zaszlachtowani ciosami mieczy.

- Mózgi im wyssali czy co? - szepnął do Vellera, oglądając dziurę w czaszce. - To dość nietypowa rana. "Chociaż w tych górach dość popularna, jak widać..." - dorzucił w myślach. - No nic. - Powiedział, podnosząc się z kolan. - Ja tu nic nie wypatrzę, przynajmniej na razie. Rozejrzę się po okolicy.

Powoli, oglądając każdy równiejszy kawałek terenu, usiłował dojść do tego, skąd przybyli napastnicy i dokąd się udali.
Ślady odchodzących napastników można było dostrzec. Niezbyt wyraźne, ale tu czy tam dało się zauważyć ślady butów. Niestety prowadzący na zachód trop kończył się przy leniwie w tym miejscu płynącej rzeczce. Przeszukanie brzegu nic nie dało. Prawie nic. Jeden znaleziony drobiazg zdecydowanie nie był rzecznym kamyczkiem.
Niezbyt chętnie podwinął spodnie i ściągnął buty. W końcu taka mała rzeczka nie stanie mu na przeszkodzie...
Wkroczył do wody i natychmiast poczuł, jak chłód zaczyna obejmować mu stopy. Ślizgając się nieco po kamieniach przeszedł na drugi brzeg, by kontynuować poszukiwania.
I nic. Żadnych śladów. Jakby się rozpłynęli w powietrzu, albo też poszli korytem w górę rzeki. Ewentualnie wsiedli na łódkę. Co też było możliwe, chociaż żadne ślady o tym nie świadczyły.
Napastnicy przepadli jak kamień rzucony w wodę. I zostawiając tyle samo śladów.


Wrócił w końcu do pozostałych.

- Bracia przyszli z północy. Tu się spotkali. Napastników było trzech, może czterech. Trudno powiedzieć, bo ślady są niezbyt wyraźne. Przyszli z zachodu, potem też poszli w tamtą stronę. Doszli do rzeki, a potem ślady się urywają. Na drugim brzegu ich nie ma - dodał, uprzedzając ewentualne zapytania. - Jeśli nie odlecieli, to poszli z nurtem rzeki, pewnie na północ. Nie znalazłem żadnych śladów, które mogłyby świadczyć o tym, że ktoś w pobliżu zacumował łódź.

- Jeszcze jedno - dodał po chwili. - Wśród kamieni znalazłem taki drobiazg... - podał znalezioną kostkę Vellerowi.
 
Kerm jest offline