Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2010, 16:41   #140
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sprawę rozszalałego Kastusa udało się załatwić nadspodziewanie gładko. Od razu uwierzył Teu i bez zbędnych pytań ruszył w kierunku kuźni. Ku uldze sług Valdro, którzy drżeli trzymając sieci rybackie w gotowości. Jakoś widok rozszalałego kapłana odbierał im entuzjazm do ich użycia. Także i dzielny „spiskowiec” korzystając z uśmiechu Tymory, jakim było to zamieszanie, zdołał bezpiecznie umknąć.

Kolejny akt tej komedyi odbył się kuźni. Wpierw była jednak rozmowa między Dru a Valdro.Gospodarz oczywiście zainteresował się tym co robi to dziwne urządzenie, podłączone do beczki z jego wyśmienitym trunkiem. Drucilla zaczęła wyjaśniać, a Valdro starał się dociec prawdy. Jednak zasypany tonami fachowych określeń typu: rektyfikacja, puryfikacja, osmoza odwrócona, oczyszczanie mieszanki, skapitulował i pod koniec rozmowy jedynie nerwowo potakiwał głową. Także i Sabrie się pogubiła. Podejrzewała jednak że sprytna gnomka wciska biednemu karczmarzowi kit, aby ukryć swe prawdziwe intencje.
A potem pojawił się Kastus i zaczęło się jego połajanka prowadzona przez Dru. W której to Kastus potakiwał tylko i przepraszał, a kapłanka szła tam i z powrotem prawiąc morały. Zupełnie "zapomniała", że to ona była powodem zamieszania.

Noc upłynęła „spokojnie”... powiedzmy.
Magini usnęła dość szybko, choć po chwili się obudziła. Powodem była Tausersis, a dokładniej jej jęki i krzyki skupiające się wokół haseł „O tak, o tak , o taaaaak!, „Dawaj ogierze” „Jeszcze, jeszcze”, Ujarzmij mnie” ...i tym podobnych. Nie tylko Sylphia bawiła się intensywnie tej nocy.
Problem w tym że Tausersis bawiła się dłużej, głośniej...i akurat gdy magini miała zamiar spać! Niemniej po dłuższym słuchaniu głośnych jęków, zarówno kobiecych jak i męskich, lubieżnych odzywek i komentarzy, zmęczenie wzięło górę nad innymi bodźcami i Sylphia usnęła. Jednak bodźce dnia wpłynęły na to co jej się śniło...

Najpierw był zalew różowości...


Który ukształtował się w welon i długą ścieżkę z różowego jedwabiu. Idąc po nim magini trzymała bukiet różowych róż i była ubrana w różową suknię ślubną. Gdzieś biły dzwony, a ona była w kaplicy, po obu stronach setki Sabrie płakały nad jej losem, siedząc w ławkach świątyni.
Tylko gdzie był pan młody, bo ceremonię odprawiała Dru, ubrana w „beczkę” na skórzanych pasach z kurkiem z którego ciurkał jakiś płyn. Gnomka wyszczerzyła zęby mówiąc.- Będzie na bibkę po weselu.
I zaczęła ceremonię mówiąc.- Drodzy goście, zebraliśmy się tutaj by ożenić Sylphię van der Mikaal z jej 150-ma przyszłymi mężami. A potem popatrzeć na jej noc poślubną, a potem upić się do nieprzytomności, więc nie traćmy czasu.
Obok Sylvii pojawił się jej pierwszy przyszły mąż...Kaktusik. No tak. Gnomka musiała wcisnąć swego protegowanego. Ale potem był Roger, a kolejni też byli całkiem przystojni.
No cóż...150 mężczyzn, to rozrywka na wiele lat. Magini zauważyła że mają ubranie tylko od pasa w górę, więc spojrzała w dół i...zamarła z przerażenia. Pomiędzy nogami wszyscy jej mężowie nic nie mieli! Jedynie pasek gołej skóry. Żadnych „trąbek, armatek”...żadnych siusiaków! Nic...Miała mieć 150 mężów i zero pożytku z każdego z nich!


Magini obudziła się rankiem z krzykiem i spocona.

Wychodząc potem z pokoju, spotkała wychodzącą również Tausersis. Choć w przypadku błękitnej czarodziejki sytuacja była bardziej...eee...skomplikowana. Kobieta owinięta w jedynie prześcieradło, całowała się na progu swego pokoju z przystojnym umięśnionym mężczyzną. Prawdziwym „ciachem”.

Był on spocony, zapewne po długie i namiętnej nocy jaką spędziła ta dwójka, a mimo to jego dłonie nadal lubieżnie błądziły po prześcieradle otulającym ciało błękitnej czarodziejki.
Zakończywszy gorący pocałunek mężczyzna skinął głową w powitaniu skierowanym do świadka tych umizgów, Sylphi. A Tausersis uśmiechnęła się delikatnie i rzekła.- Dzień dobry koleżanko, zapowiada się ładny dzień. Z chęcią bym porozmawiała na temat Sztuki z inną czarodziejką. Jeśli nie masz nic przeciwko, może przy śniadaniu? Wiem, że to niegrzeczne z mej strony się narzucać, ale lubię korzystać z okazji na wymianę doświadczeń. I byłabym naprawdę wdzięczna, gdybym uzyskała twą zgodę.- uśmiechnęła się promiennie.- A teraz wybacz pani, pójdę się odświeżyć w łaźni.
Sylphia znowu czuła ten przyjemny dreszczyk na skórze, gdy Tausersis sie do niej odzywała. Nie uszedł też oku magini, niewieliki tatuaż kobiecych ust na barku adeptki błekitnej Sztuki.

Poranek dla Morgana również zakończył się zaskakującym akcentem. Choć dzień nie zapowiadał żadnych tego typu atrakcji. Pobudka, trening, śniadanie. Ale gdy szedł właśnie poprzez korytarz prowadzący z ogrodu na dziedziniec karczmy, mijająca go służka popchnęła na ścianę i wpiła drapieżnie usta w namiętnym pocałunku. Roger nie zdążył zareagować, nawet nie bardzo wiedział, jak. Kobieta była młoda, o ładnej twarzyczce, a jej miękkie usta były miłym akcentem pieszczącym jego wargi. W dodatku Rogera „rozbrajały” krągłości kobiety przyjemnie ocierające się o jego ciało. Bowiem przy pocałunku służka przyciskała go swym ciałem do ściany.
Wreszcie skończywszy całować, rzekła nieśmiałym tonem głosu.- Dziękuję za wczorajszy ratunek, panie.
Jej spojrzenie przesunęło się w bok...

- Muszę wracać do obowiązków.- powiedziała z pewnym zawodem w głosie i oderwawszy się od mężczyzny ruszyła szybkim krokiem do komnat przeznaczonych na pokoje dla gości.
Zostawiła przy tym ogłupiałego całym tym zdarzeniem Morgana, opartego o ścianę.

Poranek i kąpiel w łaźni okazała się odświeżająca. A choć obecność błękitnej czarodziejki była nieco...”kłopotliwa”, to jednak było tam bardzo miło. Nic więc dziwnego, że najemniczka była w wyjątkowo dobrym humorze. Nawet widok ubzdryngolonej Dru nie popsuł Sabrie humoru, tym bardziej że był przy niej (przy gnomce) Kastus, który opiekował się troskliwe, raczącą się obficie alkoholem kapłanką.
Zdziwiło ją nieco gdy, podszedł do niej Sorbus i uśmiechając się rzekł.- Ładny mamy dzień, prawda?
Sabrie przytaknęła, a Sorbus rzekł.- Słuchaj mam, do ciebie małą prośbę. Dość osobistą.
To zabrzmiało podejrzanie, ale...cóż...Sorbus kontynuował.- Kastus powiedział mi, że jedziecie do Silverymoon.
- Kastus za dużo gada.-
rzekła pod nosem Sabrie. Trzeba będzie uświadomić podnóżkowi Dru, żeby tyle nie paplał.
- Otóż w okolicy Silverymoon mieszka mój brat, Kaevin.- Sorbus wyjął zza pazuchy zapieczętowany list i podał go Sabrie.- Gdybyście go przypadkiem spotkali, to możecie mu wręczyć ten oto list ? Łatwo go poznacie, jesteśmy bliźniakami. Nie proszę was byście go szukali, ale gdybyście się na niego natknęli...Proszę, to dla mnie ważne.

Tej rozmowie przyglądali się Kastus i Dru (teoretycznie, gdyż kapłan próbował przekonać gnomkę, do ograniczenia spożycia alkoholu, a ta w odpowiedzi bąkała coś o zabijaniu tremy)...oraz Teu. Wczorajszy wieczór, elf uważał za mocno...nieudany.
Prawdą było, że Teu nie musiał spać, ani długo odpoczywać. Co jednak nie zawsze było zaletą. Gdy Dru drzemała na wozie, Kastus i Sabrie obok wozu (oczywiście osobno), Teu czuwał, całą noc...długą noc podczas której nic się nie działo. Miejsce stygnącego gniewu zastąpiła nużąca nuda, podczas której towarzystwo Vraidema nie było zbyt pocieszające. Chowaniec złożył swój raport, niebyt ciekawy zresztą... Do dwójki mężczyzn, dołączył wybiegający z karczmy trzeci mężczyzna. I cała trójka konno odjechała nie wiadomo gdzie.
Po czym chowaniec zaczął rozważać uroki tutejszych suczek, strzegących domostwa. Która ma bardziej lśniące futerko, która bardziej fantazyjnie podkręcony ogon, która oszałamiający zapach...i takie tam.

Rankiem natomiast Dru nie wykazywała entuzjazmu do współpracy, ani też strachu przed Teu. Bo na jego pytanie. -Ile potrwają jeszcze naprawy?
Odparła nieco mętnym głosem.- Tyle ile trzeba.
I zajęła się dalszym opróżnianiem butelczyny.

Jednak te sprawy zeszły na dalszy plan, wraz pojawieniem się Morgana, a później kolejnych osób.
Bowiem kilka minut po pojawieniu się Rogera, zjawił się Valdro (co samo w sobie oznaczało kłopoty), wraz ze starcem w czarnych szatach.
Obaj zawzięcie dyskutowali, przy czym to starzec był stroną atakującą, sądząc po mimice.
Jednak oni nie wzbudzili takiego zdziwienia, jak Castiel o posiniaczonej twarzy, Castiel tylko w pospiesznie nałożonych spodniach, Castiel związany i eskortowany przez dwóch mężczyzn, Castiel prowadzony niczym więzień za Valdro i jego rozmówcą.
Cała ta grupka dotarła do towarzystwa przy kuźni i starzec krzyknął.- Który to?!
A Valdro wskazal palcem Rogera. Staruszek trzęsąc się z gniewu krzyknął Morganowi prosto w twarz.- Twój człowiek zhańbił moją córkę! Pozbawił ją dziewictwa! Trzeba coś z tym zrobić.
A pijana Dru krzyknęła śmiejąc się szaleńczo.- Wykastrować go!
Valdro zaś wtrącił.- Castiel został przyłapany in flagranti w pokoju Leonii Montoyi, córki stojącego tu przed tobą Gerarda Montoyi. Postarajmy się wszyscy jednak o zachowanie spokoju...nic takiego wielkiego się nie stało.
- Nic takiego wielkiego ?! Ten Satyr pozbawił moją córkę dziewictwa. Naraził honor rodziny Montoya na szwank, a ty Valdro twierdzisz, że nic się nie stało?!-
krzyczał rozwścieczony starzec.
-Ależ nie...oczywiście to wielka...strata.- odparł dyplomatycznie Valdro, by po chwili szepnąć do Rogera.- Musimy tą sprawę jakoś polubownie rozwiązać. Dla dobra nas wszystkich.

Tymczasem gdzieś daleko stąd...może nie tak daleko. A więc, na drodze wychodzącej z Waterdeep, dwójka mężczyzn zwijała tymczasowy obóz. Jednym z nich był Lilawander, drugim Harvek.
Mężczyzna ponury i milkliwy i nie rozstający się ze swymi magicznymi mieczami.

Obaj byli Harfiarzami...cóż...Harvek był doświadczonym agentem, Lilawander był na okresie próbnym. Ta misja miała być dla niego przełomem. Miała udowodnić wartość elfa dla organizacji.
Plan był prosty, mieli znaleźć grupkę osób, których celem było przemycenie pod okiem wielu złych organizacji cennego pakunku. Harvek miał listy uwierzytelniające od władz Silverymoon. Listy te miały pozwolić Lilawanderowi na spokojne dołączenie do grupy i upewnie się że przesyłka dotrze na miejsce. Tyle, że od początku prześladował ich pech...Spóźnili się.
Grupa już gdzieś wyjechała. A Harvekowi nie udało się namierzyć celu. Co więcej, rankiem pobudkę urządził im przejazd czterdziestu konnych rozbój...tfu...rzemieślników. Co oni zamierzali ? Harvek był za tym, by to sprawdzić. Przesyłkę znajdą później. Daleko nie mogła odjechać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 04-01-2010 o 13:37.
abishai jest offline