Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2010, 17:53   #9
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Jestem. Żyje.
Nie liczyłem na łaskę i nie dostałem jej. Wywalczyłem każdy krok, aż tutaj. Idąc od roku po trupach, przyzwyczaiłem się. Dojrzałem do myśli, że tak musi być, że nie ma dla mnie innej drogi, że nacięcia na kolbie mojego karabinu będą tam długo po tym, jak okruchy piasku pustyni, zedrą mięso z mojej martwej twarzy.
Bo taki już był los wyrzutka. Sieroty porzuconej i wyklętej przez swoją jedyną matkę. Przez moje Detroit.
Kiedyś Cię odzyskam. Kiedyś Cię pomszczę.
Bo żyje.

Grey wolnym krokiem wszedł do zadymionej knajpy. Wciągnął do płuc ostatni dym swojego marlboro. Peta rzucił na podłogę i zagasił ciężkim, wojskowym butem. Poprawił rzemień karabinu i oparł się o kontuar.
- Co podać? - Spytała barmanka. Grey otaksował ją wzrokiem. Zastanawiające, jak taka mała kobieta mogła utrzymać tu porządek. Niska, na oko dwudziestokilkuletnia, niebrzydka brunetka. Spod dekoltu poplamionego podkoszulka wynurzała się wytatuowana róża. To wszystko nadawało jej drapieżny charakter.
A może chodziło o ten błysk w oku?
Tak. Z pewnością chodziło o niego.
Tamta zaczęła się się niecierpliwić. Jej palce nerwowo uderzały o klejący się blat. Patrząc na nią przypomniała mu się pewna piosenka. Ta, której słuchał, gdy Czarne Gwiazdy wjeżdżały pierwsze na linię mety.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=seFG7k0_CQs[/MEDIA]

- Więc? - Zapytała. Grey otrząsł się z chwilowego zamyślenia. - Be my little rock and roll queen. - rzucił.
Tamta tylko uśmiechnęła się i postawiła na ladzie ciepłe piwo.
- Może zaczniesz od tego..
- ...A skończymy równocześnie. - Przerwał jej ze śmiechem. Perspektywa zarobieniu kilka gambli napełniała go wesołością, o jaką by się nie podejrzewał.
Czuł się jakby stał na szafocie i do rozpuku śmiał się z obserwującego go tłumu.
Barmanka uśmiechnęła się krzywo i włożyła ręce pod bar. Grey był prawie pewien, że obejmuje nimi strzelbę. Obok niego znikąd pojawił krępy facet, za pewne jeden z ochroniarzy. Koleś wyglądał jak żywcem wyciągnięty z filmów o gliniarzu, który łoi skóry swoim karate każdemu złemu, pod ręką.


Grey wybuchnął kolejną salwą śmiechu. Tamci stali z grobowymi minami. Brakuje im tu poczucia humoru.
Dalej rechocząc, odwrócił się na pięcie i popijając, jak się okazało wygazowane piwo ruszył do jedynego wolnego stolika. Jego miejsce znajdowało w kącie sali, pod zabitym deskami oknem. Mały, co najwyżej dwuosobowy stół stał więc pogrążony w mroku. Idealny punkt, z którego mógł obserwować resztę sali.
Gdy rozsiadł się wygodnie, kolejny raz podszedł do niego ochroniarz. Czy ten skurwl nigdy się od niego nie odczepi?
Nie mógł sobie pozwolić na rozróbę. Był tu umówiony.
Tamten stanął nad nim i ledwo wydukał. - P-p-p-iii-wo. Za-za-za-płać z-z-za nie. Czy-czy-czy gam-ble-ble. - Jąkała, kurwa. Kto by się spodziewał. Grey rzucił na spierdalaj trzy naboje.
I wtedy dobiegły do niego słowa z pobliskiego stolika. Nie takie, które miałyby zmienić jego życie. Nawet nie takie, które zapamiętał by do końca dnia. Ale wróżyły to, po co tu przybył. Gamble. Dużo gambli.
- Jestem Michael Roddick. Mamy razem pracować - rzucił rosły murzyn, górujący nad grupą ludzi. To on. Ten facet był jego kontaktem w tej okolicy.
Grey postanowił się nie odzywać przez jakąś chwilę i czekać na rozwój wydarzeń. Bo, po co im już wiedzieć?
- Zostaliście poleceni, więc sądzę, że jesteście co najmniej dobrzy w tym co robicie. Chciałbym wiedzieć co potraficie, a potem pogadamy sobie o naszym wspólnym zadaniu.
Pierwsza odezwała się siedząca do niego tyłem kobieta. Skręcony kok odsłaniał jej seksowny kark. Stąd wyglądała na szczupłą i dosyć ładną sztukę. Jeśli tak samo dobrze było z każdej strony, to najdalej do końca tego tygodnia będzie jęczeć pod jego ciałem.
- Wendy McKey. Jak widać, jestem felczerką… Uniosła zawieszoną na ramieniu skórzaną torbę, ukazującą czerwony krzyż na białym tle. - Prawdę mówiąc, podczas potencjalnej strzelaniny będę raczej średnio przydatna, ale gwarantuję, ze nikt inny nie poskłada was tak dobrze jak ja.
Będziesz średnio przydatna? Zasłonię cię własnym ciałem, kotku.
- Kochana, a kto niby myślisz, będzie potrzebował składania? - Drugi odezwał się punk z nastroszonym irokezem. Typ kierowcy z Detroit. Takim zawsze trzeba chronić dupsko, żeby nie skończyli owinięci dookoła jakiegoś słupa, czy z kilkoma gramami śrutu w gaciach. Ale mimo tego ich lubił. A może za to?
Mało wymagający przyjaciele, w gruncie rzeczy. Szybko żyją, szybko umierają. - Chyba ta, kostka Rubika. - Kontynuował chłopak. - Miałem kiedyś taką, sporo wypiłem tylko za to, że pokazywałem innym, jak ją składam w przeciągu kilku minut. Ale kilka osób to podłapało, stało się to zbyt powszechne i ludziska o tym zapomnieli... Ja nazywam się Peter Oswald, jestem kurierem. Jeżdżę, strzelam tak w skrócie. Podobno ma być świetna zabawa i jakaś robótka dla mnie, co, mistrzu? - I do tego popierdolony. Grey już go lubił.
- Mówcie mi Jason... rzucił szybko kolejny z nich. - Podobnie jak Peter jeżdżę i strzelam. - To, co powiedział brzmiało, jak "Cześć. Chuja potrafię. Znalazłem się tu przez przypadek. Odstrzelcie mi łeb za pierwszym zakrętem. Proszę.".
Następny poruszył się kowboj z durnym wyrazem twarzy. Facet wyglądał, jakby był opóźniony o kilkanaście latek w rozwoju i do tej pory tego nie zauważył. Pomruczał coś niezrozumiale i poklepał czule swoją strzelbę. Zbyt czule. Grey dałby sobie rękę uciąć, że facet wpychał do jej lufy swojego fiuta i robił to tak długo, aż się nie spuścił albo inny wiejski głupek nie pociągnął za spust.
- Ja jestem Aaron, a to Alex, na zewnątrz lata sobie jeszcze mój sokół, Duch. - następny odezwał się młody chłopak z żółtym irokezem. Mówiąc głaskał swojego psa. Nie miał nic przeciwko zwierzakom, a szczególnie psom. Są takie smaczne. - Prócz tego, że prowadzę to małe ZOO, jestem, nie chcąc się chwalić, dobrym tropicielem oraz jeśli w jakiś sposób trafimy na środek pustyni bez pożywienia, picia i transportu, możecie się nie obawiać, potrafię sobie poradzić w takich warunkach.
Kolejny konkretny facet w ekipie. Czyli nie licząc czarnucha i jego mają trzy do dwóch, że przeżyją rozpierdol, który niechybnie ich czeka.
Ostatecznie nie jest tak źle.
- Witam. Jestem Günther, choć mogę być bardziej znany pod nadanym mi pseudonimem Teufel. - Następny przemówił, tak "przemówił", to najlepsze słowo, gość, który wyglądał, jak z innej epoki. Mundur, wąsy, bokobrody i fryzura przywodziły na myśl czasy sprzed wojny, te które zostały nam tylko na kartach zżółkłych książek. Albo facet wylądował w tym gównie z jednej z nich, albo jest z Federacji. Jednego można było być pewnym. Będzie z niego kawał sukinsyna. - jeśli któryś z państwa pojazdów zepsuje się, z całą pewnością będę w stanie postawić go na nogi. - kontynuował, odwróciwszy się w kierunku niuni - Bardzo się cieszę, iż nie będzie na mnie ciążyć odpowiedzialność medyczna za grupę, aczkolwiek spieszę zapewnić, że gdyby to Pani przydarzył się przykry wypadek, jestem przeszkolonym sanitariuszem, a także posiadam pewną wiedzę z dziedziny chirurgii i biologii. Potencjał bojowy uzupełniam na krótkim dystansie, na którym jestem w stanie z powodzeniem rywalizować z każdym RKMem. - Gdy skończył przemawiać podobny tonem, poklepał stojącą przy nim plątaninę rurek i kabli. Czymkolwiek to coś było, niewątpliwie służyło do zabijania i zapewne doskonale wywiązywało się z powierzonego mu zadania.
- Nazywam się Avi ben Jacob. - Odezwał się kolejny. Facet nie wyglądał nawet na skończonego kretyna. - Moją specjalnością jest zabijanie. Potrafię doskonale strzelać z pistoletu, jak i walczyć nożem. Jestem także specjalistą od cichego zabijania. - Zabijanie, zabijanie. Pierdolenie, pierdolenie. A jednak to debil. I jeszcze pewnie ma przy sobie zajebiście ostry nóż. Kurewsko fajnie.
Gdy nie został już nikt, kto mógłby powiedzieć się jak się nazywa i czemu powinieneś odstrzelić mu łeb za nim wygłosi kolejny taki farmazon, odezwał się Grey. - A ja... - Odpalił papierosa. Płomień zapalniczki rozjaśnił na krótką chwilę jego skrytą w mroku twarz. - Ja jestem Grey. - Całe towarzystwo odwróciło się w jego stronę. On wstał i podszedł do tamtego stolika. - I można stwierdzić, że na kilkaset metrów, dalej jestem waszym aniołem stróżem. - Mówiąc to poklepał przewieszony przez ramię karabin snajperski.


- Więc, co to za robota? - rzucił do czarnucha.
I oby się nie rozczarował.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 15-01-2010 o 22:05.
Lost jest offline