Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2010, 23:39   #24
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Sigismund chrapnął po raz ostatni i otworzył jedno oko. Zaraz je zmrużył, a nawet zamknął, zanim jaskrawe światło złośliwie świecące mu prosto w twarz pomiędzy deskami tworzącymi powałę niewielkiej stodoły wypaliło mu oczodół. Kułakiem przetarł oczy, rozcierając pojawiające się łzy, po czym westchnął nieszczęśliwy. Czas wstawać.

Usiadł na kupie słomy, która zaszeleściła pod ciężarem jego ciała. Zmarszczył czoło, bowiem posłanie dalej szeleściło, mimo bezruchu mężczyzny.
Szczur? - pomyślał leniwie. Na wszelki wypadek pacnął wielką dłonią w miejscu, skąd dochodziło szuranie i znowu zaczął nasłuchiwać. Cisza.
- I dobrze... - mruknÄ…Å‚ zadowolony do siebie.

Wstał, wydłubując spomiędzy ubrania natrętne źdźbła i rozejrzał się po wnętrzu szopy. Musiało być koło południa, w każdym razie słońce stało wysoko. Pozostali również zaczęli wykazywać objawy życia, ktoś kichnął, podrażniony pyłem zalegającym wszędzie dookoła, ktoś zaklął uskarżając się na bóle głowy. Faktycznie, w głowie osiłka z Nuln maszerowała kompania krasnoludzkich tarczowników, a język miał wyschnięty na wiór, jednak przyzwyczajony do tęgich popijaw zignorował te niewielkie dolegliwości. Kresem możliwości wielkiego mężczyzny był przemarsz chorągwi imperialnych pancernych okraszony salwą honorową baterii nulneńskich artylerzystów. Wtedy jedynym lekarstwem było wiaderko mocnej nalewki lub duża flaszka spirytusu...
Właśnie, żeby dobrze zacząć dzień po zabawie należałoby gardło przepłukać... i coś zjeść - dodał w myślach, po burczącym przypomnieniu dobiegającym z brzucha.

Wyszedł na podwórko. Na zewnątrz był już Markus odświeżający się w wiadrze stojącym pod ścianą wiejskiej chaty. Siggi poczekał, aż ten skończy, po czym po prostu wylał na siebie zawartość cebrzyka. Prychając i otrząsając się niczym pies, śmiejąc się chlusnął również na przechodzące nieopodal dwie nawet zgrabne kobiety w chustach na głowie. Te chichocząc uciekły gdzieś w kierunku znajdującego się za rzeczką młyna.
Poczuł na sobie natarczywy wzrok. Dalej szczerząc zęby obrócił się i dostrzegł nieco "wczorajszą" Fay ciskającą gromy z przekrwionych oczu.
O co jej chodzi? - zastanawiał się, prychając kropelkami wody wciąż spływającymi po twarzy. Naraz pacnął się w czoło i spojrzał na pusty cebrzyk trzymany w ręku. Wzruszył ramionami przepraszająco, na co dziewczyna zrobiła jeszcze bardziej nieprzyjazną minę.
Podniósł ręce, jakby mówiąc: "Dobra, dobra..." i poszedł nabrać świeżej wody ze studni znajdującej się w centrum otoczonego przez wiejskie chaty placu.

Zdążył wrócić, kiedy gospodyni zaprosiła wszystkich na śniadanie. Proste, wiejskie jadło smakowało wybornie, chociaż miny wiekszej części gości wskazywały na ewidentny brak apetytu. Dysponujący żelaznym żołądkiem Siggi postanowił okazać szacunek gospodarzowi i zjadł, poza swoją podwójną, również ledwie naczęte porcje pozostałych.
Markus podziękował za posiłek.
- Było naprawdę pyszne - nie przesadzając pochwalił Nulneńczyk. - Zdała by się jaka dokładka - mlasnął - ale chyba musimy już się zbierać. - dokończył, nie bez pewnej satysfakcji obserwując lekko przerażone i blade oblicza reszty. Stłumił dłonią beknięcie.

Dalej był czas na zwiedzanie i zakupy. Dwie flaszki jabłecznika od Becka i solidna, okuta żelazem pała. Tarczy nie było, chociaż przy tutejszych cenach pewnie i tak nie mógłby jej dostać. Inne formy uzyskania pożądanej rzeczy na razie nie wchodziły w grę - dobre relacje z tutejszymi, co dawało dostęp do zaopatrzenia, zdawały się nieodzowne, żeby jakoś przetrwać ekspedycję. Mimo wszystko musiał bardzo siebie przekonywać, kiedy przyszło do płacenia, że na cholerę mu pieniądze, kiedy w żyłach wciąż krąży śmiertelna trucizna. Siła przyzwyczajeń.

Zresztą okazja do podreperowania budżetu pojawiła się niebawem w osobie Becka. Kasa za obejrzenie kilku nieboszczyków, czemu nie?

Zwłoki były w podobnie złym stanie, jak martwy krasnolud sprzed kilku dni. Czaszki rozbite w podobny sposób, zabójcy nie zabrali wartościowych rzeczy.
- Widzi mi się, że musieli komuś się narazić - spojrzał na wójta - Macie tu jakie problemy z grasantami? - zapytał, chociaż właściwie znał odpowiedź. Ciała nie były ograbione, więc nie zabito ich dla brzęku. - Może co widzieli, czego ktoś bardzo nie chciał, żeby widziano... Albo co znaleźli i nieśli do wsi ale nie udało im się... - zastanawiał się na głos. - Wiecie, gdzie oni polowali, Herr Beck? - zapytał ponownie. - Skąd wracali? - sprecyzował.

Wrócił Markus z informacjami z brodu. Wyjaśniało to trochę skąd przyszli myśliwi i ich zabójcy. Nie wyjaśniało nic, dlaczego zostali zabici. Kolejna śmierć w tej okolicy, wszystkie dziwnie podobne, a jakoś nikt nie chce przyznać, że coś się tutaj dzieje.
- Fajnie... - mruknął pod nosem. - Dostaniemy w czapę i nawet nie będzie wiadomo komu podziękować, cholera... - dodał.

Z zaciekawieniem spojrzał na przedmiot, który Markus przekazał Vellerowi. Kość. Próbował dojrzeć, czy jest to stary kawałek ludzkiego ciała, zgubiony w korycie rzeki przez jakiegoś padlinożercę, czy też jest to jakiś świeży ślad. W pierwszym przypadku kość powinna być wygładzona, jak kamienie długo poddawane nurtowi wody. W drugim - świeża kość mogła świadczyć o czyimś upodobaniu do makabrycznych ozdób, co ponoć było dość popularne wśród goblinów i orków. Lub o apetycie na ludzkie mięso... Na wszelki wypadek spojrzał też, czy nieboszczykom nie brakuje czego u dłoni.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline