Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2010, 02:23   #25
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wiejska zabawa nabierała tempa. Po pierwszym tańcu wrócili do ławy. Było inaczej. Czuł się jakby znał ją już od dłuższego czasu nic o niej nadal nie wiedząc. Pytania ginęły gdzieś w kubkach wiśniówki, prostych nic nie znaczących żartach i dłuższych spojrzeniach. Przelotny dotyk dłoni przestał naruszać sferę własnej nietykalności, a wrażenie fatum ciężko wiszącego nad ich wyprawą zostało gdzieś z tyłu. Znów poszli. Tym razem bardziej żywiołowo. W gorącu płomieni i duecie muzyki i swawolnych krzyków świętujących wieśniaków. Ciśnienie w głowie rosło, a gwiazdy wirowały. Znów przerwa. Zdyszani dopadli do miejsc śmiejąc się z bogowie wiedzą czego. Słodycz doskonale maskowała moc księżycówki. Dotknął dłonią jej policzka. To był impuls. Nie spuściła z niego wzroku. Otarła się o nią. Gdzieś obok Sigismund ku uciesze mieszkańców pojedynkował się z roślejszym chłopem w piciu „na raz”. Nieco dalej piersiasta dziewka pisnęła usłyszawszy coś co mruczał jej do ucha Johan, a po przeciwnej stronie Markus słuchał prawiącego o czymś coraz mniej składnie Gustava. Śmiech, gwar... wszystko w nim tonęło. Jak wtedy w uniwersyteckim konwikcie. Teraz także piętna, które przywlekli z middenheimskiego mamra. Zjechała ręką po jego przedramieniu i uśmiechając się ciekawie schowała usta w jego dłoni. Zgrabne pełne usta. Przygryzł dolną wargę. Muzyka znów rozbrzmiała. Ktoś ich chwycił za rękawy i pociągnął na wydeptaną polanę. Rumiana, hoża dziewka stanęła mu przed oczami. Gdzieś za nią mignęła roześmiana Fay z jakimś młodzikiem, rudzielcem. Veller puścił do niej oko. Niebawem znów byli przed sobą. I ponownie z kimś innym. I znów razem. Aż choć w głowie zostawało lekkie niedopicie, sił już na nic nie było.

***

Spał najdłużej i właściwie to nie zaszkodziłoby jeszcze z godzinę. Podniósł się na posłaniu niechętnie tylko dlatego, że kątem oka zauważył, że został już sam w stodole. Ranne ptaszki psia ich mać. Południe dopiero było przecież. Zwlókł się z kopy siana i niechętnie wyszedł ze stodoły tłumiąc ziewnięcie. Miał nadzieję, że nie zastanie nigdzie Bianki i tak też się stało. Dziewczyny nie było ani na placu, ani nigdzie między chałupami. Musiała się zaszyć gdzieś. Byle sobie biedy nie napytała. Szkoda dzieciaka. Podrapał się po karku i umył się z grubsza w zimnej wodzie ze studni. Resztę spotkał na placu gdzie też była wdowa Hartman. Dobrotliwa kobiecina wyraźnie starała się jak mogła. Gulasz na śniadanie... Gęsty sos z trudem przedostawał się do żołądka i Veller musiał prędko zrezygnować.
- Bierz śmiało kolego – zachęcił Sigismunda, który łakomie obserwował poczynania kompanów ze strawą.
Nie odpuścił natomiast kubkowi kwaśnego mleka, które błogo gasiło zarówno pragnienie jak i szum w głowie. Mlasnął parę razy i odetchnął ciężko. W sumie dużo nie wypił tego kirsztranku, ale wystarczyło by się odwodnić i zapewnić kaca. Pocieszające było to, że inni też wyglądali na wczorajszych. Markus grzebał tylko pustą łyżką w misce, a Fay nie patrzyła ani na jedzenie ani na niego i generalnie zdawała się mało co pamiętać. To ostatnie nawet zabawne było. Tylko Sigismund reagował na kaca jak na dzwonek do jedzenia. No ale nic tak nie cieszy jak boleść bliźnich. Umówili się, że załatwią parę jeszcze spraw i spotkają się przed stodołą, by wyruszyć dalej w góry. Nie było co dłużej zwlekać. W końcu tabletek była ograniczona ilość.

Opisanie babce chelidonium było gorsze niż się spodziewał. Sam miał zwykle do czynienia z gotowymi ekstraktami, lub ususzonym proszkiem więc pojęcia zielonego nie miał jak ta roślina wygląda, a bez tego zostało domyślanie się do czego stosują je tutejsi wieśniacy. Koniec końców wyszedł uboższy o jednego szylinga i bogatszy o woreczek suszeniny. Zapamiętał dobrze jak to zielsko wygląda, bo jak pamięcią sięgał najwydatniej działało na mikroby chorób wrzodowych.

Rewelacje Becka o ciałach okazały się bardzo niepokojące. Ci którzy mogli wiedzieć coś na temat zarazy leżeli rozpłatani w lesie z dziwnymi ranami w głowach. Identycznymi jak u krasnoluda. Veller kucnął przy jednym z trupów i przyjrzał się dokładnie ziejącej martwą zawartością dziurą. Rurka zabrana przy uprzednio nie pasowała. A w każdym razie nie dokładnie. Po co się tak fatygować? Przyjrzał się, czy we włosach jest dużo krwi, by wiedzieć, czy obrażenie w głowę zadano po, czy przedśmiertnie i jakoś tak instynktownie powąchał ranę nie bardzo wiedząc czego się spodziewać.
- Idealnie w tym samym miejscu – mruknął porównując obrażenia obu mężczyzn – to nie są przypadkowe ciosy. Ale nie przychodzi mi do głowy po co ktoś miałby robić coś takiego. Mózgi obaj mają na oko całe, ale... - tutaj odwrócił spojrzenie z towarzyszy na wójta. Zdawał się mówić poniekąd niechętnie - Panie Beck. Musicie mnie dokładnie wysłuchać. Nie widziałem jeszcze w swoim życiu czegoś takiego, a... trupów widziałem pewnie więcej niż wy żywych. Możecie mi zawierzyć na słowo. Sens takiego uśmiercenia – wskazał na pierwszego z Bergmanów – Właściwie ginie. Chyba, że ma charakter rytualny. Rozumiecie mnie? Kultyści, heretycy... W praktyce problemy i więcej trupów. Na razie to straszenie na wyrost, ale jeśli dacie mi komplet narzędzi ciesielskich, jedno z ciał, godzinę spokoju w jednej z chat bez powiadamiania innych i piętnaście szylingów za robotę, to może będę w stanie rzec więcej.

- A to? - wziął do ręki kość znalezioną przez Markusa – To palec wskazujący. I ma przynajmniej parę lat. Ktoś mógł mieć pecha dawno temu. Możesz go Markus zachować jako amulet.
Uśmiechnął się wrednie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline